Dobra i zła wiadomość dla Kościoła
10/02/2009 | Na stronie od 10/02/2009
Zbigniew Nosowski
Dobra i zła wiadomość dla Kościoła
Benedykt XVI chciał skłonić lefebrystów do większego umiarkowania, tymczasem - w dużej mierze na skutek watykańskich zaniedbań - świat zobaczył w tej decyzji gotowość bezwarunkowego ich przygarnięcia
Niewiele potrzeba, by dobra wiadomość stała się złą wiadomością. Tak było w przypadku decyzji Benedykta XVI o zniesieniu ekskomuniki wobec biskupów z lefebrystycznego Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X.
Istotna teologiczna treść tej decyzji to dobra wiadomość. Zawsze przecież lepiej, gdy do kogoś jest nam bliżej niż dalej. Podziały, zwłaszcza sformalizowane, są w Kościele rzeczywistością tragiczną. Dążąc do widzialnej jedności chrześcijan w XXI stuleciu, trzeba było zaczynać od prób przezwyciężenia ostatniej schizmy XX wieku. Natychmiast jednak okazało się, że wielkoduszny gest papieża jest jednostronny, nie stawia lefebrystom wprost żadnych wymagań. Decyzja była też wysoce niejasna, co spowodowało olbrzymi wzrost napięcia w relacjach z Żydami. Zrozumiałe stały się obawy i niepokój zarówno o aktualny poziom pracy służb watykańskich, jak i przyszłościową wizję Kościoła. A to już nie są wiadomości dobre...
Watykańskie niejasności
Papieska decyzja - mimo że od dawna przygotowywana - została ogłoszona bez odpowiednich wyjaśnień. Nic dziwnego, że w komentarzach przypisywano jej różne znaczenie. Watykan nie może jednak mieć pretensji do mediów, że nie rozróżniają subtelności kościelnego prawa kanonicznego, skoro nawet eksperci długo różnili się w odpowiedziach na pytania, które mają w tej sprawie znaczenie fundamentalne. Jaki jest obecnie status kościelny bractwa? Czy odwołanie ekskomuniki oznacza już zakończenie schizmy lefebrystycznej? Czy jedność niepełna jest jednością? Jak daleko jeszcze do pełnej jedności? Czy czterej biskupi bezprawnie wyświęceni przez abp. Lefebvre'a są już ponownie biskupami Kościoła rzymskokatolickiego? Czy zatem ich wypowiedzi powinny być traktowane jako słowa autorytatywnych przedstawicieli Kościoła? Czy lefebrystyczni biskupi i księża pozostają suspendowani a divinis (czyli czy mają zakaz sprawowania posługi kapłańskiej)? Czy duchowni z Bractwa św. Piusa X mogą nauczać w środowiskach katolickich, np. w szkołach?
Wszystkie te kwestie - i wiele innych - powinny były zostać precyzyjnie wyjaśnione w stosownych watykańskich komentarzach opublikowanych jednocześnie z dekretem znoszącym ekskomunikę. Brak takich wyjaśnień skutkował chaosem i w samym Kościele, i wśród komentatorów, i w środowiskach zainteresowanych sprawą, jak Żydzi. Benedykt XVI chciał niewątpliwie swoją wspaniałomyślną decyzją skłonić lefebrystów do większego umiarkowania i powrotu do pełnej jedności z Kościołem, a tymczasem - w dużej mierze na skutek watykańskich zaniedbań - świat zobaczył w tej decyzji gotowość bezwarunkowego ich przygarnięcia.
Gdzie była kuria rzymska?
Cała sprawa jest smutnym przykładem niekompetencji niektórych wysokich urzędników Watykanu i kompletnego braku polityki informacyjnej. Ze zdumieniem czytałem, że zarówno sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, jak i kardynał odpowiedzialny za stosunki z lefebrystami dobrodusznie przyznają, że nie znali negacjonistycznych wypowiedzi bp. Williamsona, przygotowując dekret o zniesieniu ekskomuniki. Wiedzieli o tym doskonale dziennikarze watykaniści, a nie wiedzieli biskupi prowadzący dialog z lefebrystami? Wystarczyło przecież wpisać do internetowej wyszukiwarki kilka haseł, by się dowiedzieć, że Williamson od lat słynął z tego typu wypowiedzi, m.in. przekonywał swych wiernych do autentyczności "Protokołów mędrców Syjonu".
Gdzie była watykańska dyplomacja po transmisji wywiadu bp. Williamsona w szwedzkiej telewizji 21 stycznia, czyli w dniu podpisania papieskiego dekretu, ale trzy dni przed jego publikacją? Co robiły wtedy służby prasowe Stolicy Apostolskiej? Dlaczego przy ogłoszeniu dekretu nie zwołano choćby konferencji prasowej, na której kardynałowie mogliby obwieścić światu, że papieski akt miłosierdzia nie dotyczy wszystkich poglądów owych biskupów, a zwłaszcza Williamsona?
Autorytatywne wyjaśnienie watykańskie zostało opublikowane dopiero 11 dni po ogłoszeniu dekretu, co w czasach mediów elektronicznych znaczy: całą epokę za późno. W świeckiej instytucji po takiej kompromitującej wpadce na pewno kilka osób straciłoby stanowiska. Mało tego, kard. Dario Castrillon Hoyos - szef komisji prowadzącej rozmowy z lefebrystami - nadal utrzymuje, że "relacje z Żydami, tak jak zostały przedstawione w "Nostra aetate", nie stanowią punktu spornego". Nic bardziej błędnego! Owszem, bp Williamson jest niewątpliwie antysemitą w skali rzadko spotykanej. Kłopot jest jednak poważniejszy.
Chodzi o stanowcze odrzucanie przez zwolenników abp. Lefebvre'a teologicznej soborowej reinterpretacji stosunku Kościoła wobec Żydów i judaizmu. Przedstawiciele bractwa konsekwentnie twierdzą, że należy przedstawiać Żydów jako zabójców Chrystusa i (z tego powodu) lud odrzucony przez Boga. Przełożony polskich lefebrystów ks. Karl Stehlin wprost nazywa dialog katolicko-żydowski "zdradą Jezusa Chrystusa". Tu nie ma miejsca na kompromis w połowie drogi. Trzeba zażądać wierności nauczaniu Kościoła.
Partyzanci z wyboru
Z naiwności watykańskich urzędników zaczęli zresztą już jawnie drwić sami lefebryści. Bp Bernard Tissier de Mallerais - jeden z czterech, z których zdjęto ekskomunikę - oświadczył z pychą w wywiadzie dla "La Stampa": "My nie zmienimy naszego stanowiska, mamy natomiast zamiar nawrócić Rzym, to jest przeciągnąć Watykan na naszą stronę".
Tego typu komentarze pokazują, że lefebryści nie zostali "wepchnięci do lasu" przez posoborowe reformy Kościoła - jak pisał w "Rzeczpospolitej" Michał Barcikowski ("Czy lefebryści wyjdą ze szklarni", 27 stycznia 2009 r.). Ich radykalny język to nie krzyk rozpaczy partyzantów, lecz świadomy wybór postawy wyłącznego posiadacza prawdy: opowiedzenie się za konfrontacją ze światem, katolickim ekskluzywizmem, państwem wyznaniowym, odrzuceniem wolności religijnej i dialogu, wrogością wobec Żydów oraz ciągłością rozumianą jako niezmienność.
W myśl tej postawy to nie oni odeszli od Kościoła, lecz Kościół odszedł od prawdy. Takim językiem posługiwał się założyciel bractwa, a za nim wszyscy, dla których autorytet Lefebvre'a stał się ważniejszy niż soboru i papieża.
Warto przypomnieć, że w roku 1988 istniało już dwustronnie uzgodnione porozumienie regulujące status Bractwa św. Piusa X w Kościele jako organizacji na prawie papieskim, z ograniczoną kontrolą lokalnych biskupów. Negocjatorem ze strony Watykanu był wówczas… kard. Joseph Ratzinger. Abp Lefebvre podpisał nawet to porozumienie, lecz szybko zmienił zdanie.
Uznał, że dla ocalenia Kościoła Chrystusowego musi jednak bez zgody papieża wyświęcić nowych biskupów, aby bractwo mogło kontynuować walkę z "duchem Soboru Watykańskiego II" i "fałszywym ekumenizmem". Ta decyzja spowodowała ekskomunikę.
Rzecz jasna nie wszyscy miłośnicy mszy trydenckiej głoszą pełny zestaw wspomnianych poglądów. Ci jednak raczej opuścili już Bractwo św. Piusa X, przyłączając się do którejś z organizacji tradycjonalistycznych, które po schizmie Lefebvre'a powróciły do jedności z Rzymem.
Nieznane gesty Benedykta
Najsmutniejsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że wielkoduszność Benedykta XVI wobec tradycjonalistów powoduje, iż po raz kolejny pojawiają się zarzuty, że obecny papież jest przeciwnikiem dialogu z judaizmem. Owszem, zdecydowanie inaczej niż Jan Paweł II rozkłada on akcenty w kwestii dialogu międzyreligijnego - ale ta zmiana nie dotyczy stosunku do Żydów. Papież bowiem wyraźnie odróżnia stosunek do judaizmu (religii objawionej i korzenia chrześcijaństwa) od stosunku do pozostałych religii.
Zarzucanie Benedyktowi XVI niechęci do Żydów jest bezpodstawne. Watykańskie błędy - za które ostatecznie on odpowiada jako zwierzchnik całej struktury - sprawiają jednak, że takie zarzuty wciąż się pojawiają. Informacyjna nieudolność Watykanu skutkuje powszechnym przekonaniem, że po zmianie modlitwy wielkopiątkowej Benedykt XVI modli się tego dnia o nawrócenie Żydów, a tymczasem - zgodnie z posoborową liturgią, wraz z prawie całym Kościołem rzymskokatolickim - modli się on o to, by Żydzi mogli "wzrastać w wierności przymierzu" z Bogiem.
Benedykt wykonał też kilka przełomowych gestów wobec Żydów, które jednak pozostają właściwie nieznane. Wszystkie bowiem dokonują się na - typowym dla obecnego papieża - poziomie teologicznym, czego nie potrafią docenić i opisać współczesne media.
Benedykt XVI jest pierwszym papieżem, który pozytywnie cytował słowa Talmudu. Zaprosił rabina do zabrania głosu podczas synodu biskupów. Powiedział, że w przypadku św. Pawła nie należy mówić o "nawróceniu", bo już wcześniej był on człowiekiem gorliwie wierzącym. Mówił o Żydach jako ludzie pierwszego przymierza - a w kręgach katolickich używanie tego pojęcia (lub mówienie o Pierwszym Testamencie zamiast Starym Testamencie) często uważane jest za zbyt daleko idącą koncesję wobec Żydów...
Chybotliwa łódź Kościoła
Paweł Lisicki cieszył się na łamach "Rzeczpospolitej", że gest Benedykta XVI uprawomocnia zastrzeżenia wobec niektórych aspektów nauczania Vaticanum II i przyznaje miejsce w Kościele tym, "którzy odrzucają zmiany posoborowe". Dziwny to konserwatyzm, który upomina się o miejsce w Kościele na kwestionowanie autorytetu soborów powszechnych.
Całe szczęście jest inaczej. Słowa samego papieża i nota Sekretariatu Stanu z 4 lutego jednoznacznie wskazują, że dla Watykanu akceptacja nauczania ostatniego soboru jest koniecznym warunkiem przyszłego uznania Bractwa św. Piusa X i pełnej jedności. Co zatem dalej z lefebrystami? Zapewne dojdzie wśród nich do rozłamu. Bardziej umiarkowani - z bp. Fellayem, który ostatnio nawet publicznie nazwał Żydów "starszymi braćmi", na czele - wrócą do komunii z Rzymem. Radykałowie zaś nadal będą tworzyli jedynie słuszną alternatywę.
A co z całym Kościołem? Wierzę, że łódź Kościoła - chybotana, także od wewnątrz, sprzecznymi wiatrami progresizmu i tradycjonalizmu - zacznie odzyskiwać równowagę. Wszak nie jesteśmy w tej łodzi sami. Pan czuwa, nawet jeśli czasami wydaje się, że śpi...
Rzeczpospolita 05-02-2009