Rabin Kronish: Żydzi nigdy nie są do końca zadowoleni z tego, co mówi Watykan
15/05/2009 | Na stronie od 15/05/2009
Rabin Kronish: Żydzi nigdy nie są do końca zadowoleni z tego, co mówi Watykan (wywiad)
KAI 2009-05-15
Żydzi nigdy nie są do końca zadowoleni z tego, co mówi Watykan - uważa rabin Ron Kronish, dyrektor Międzyreligijnego Komitetu Koordynującego w Izraelu (ICCI), organizacji pozarządowej zajmującej się dialogiem chrześcijańsko- muzułmańsko-żydowskim w tym kraju. W rozmowie z KAI pozytywnie ocenił pielgrzymkę Benedykta XVI do Ziemi Świętej i słowa przez niego tam wypowiedziane.
KAI: Patrząc z perspektywy na zakończoną wizytę Benedykta XVI, czy spełniła ona oczekiwania Izraelczyków i co przyniosła?
- Myślę, że papież przyjechał do Izraela z trzech powodów. Pierwszy, to wyprowadzić na prostą dialog chrześcijańsko-żydowski, uspokoić emocje. Myślę, że osiągnął ten cel. Powiedział do Żydów wystarczająco dużo dobrych rzeczy, np. o trzymaniu się linii Soboru Watykańskiego II. To przesłania wydarzenia ostatnich miesięcy. Dał wszystkim do zrozumienia, że jesteśmy na dobrej drodze w dialogu z Żydami. Jest on istotny i ja osobiście wspieram jego główny nurt trwający od Soboru. Niech więc katolicy nie przywiązują zbytniej uwagi do ostatnio popsutej atmosfery.
Po drugie, papież przyjechał, aby wzmocnić stosunki dyplomatyczne z Państwem Izrael, co w dużym stopniu wynika z pierwszego, ponieważ kiedy prowadzisz dialog z Żydami, to oni chcą wiedzieć, jak odnosisz się do ich kraju. Papież przyjechał, spotkał się z prezydentem i premierem - i to są normalne gesty dyplomatyczne, a słowa, które wypowiedzieli na tych spotkaniach nie są aż tak ważne. Niektóre gazety piszą i będą pisać, że powiedział to czy tamto dobrze, a w innym przypadku nie. Mimo wszystkich tematów jakie od piętnastu lat są negocjowane, a jest ich sporo, relacje między Stolicą Apostolską i Izraelem są stabilne i bliskie.
KAI: A trzeci cel?
- Trzecim celem, było spotkanie z chrześcijanami Ziemi Świętej, co obserwowaliśmy podczas Mszy w Jerozolimie, Betlejem i Nazarecie. Pomimo wszelkich politycznych sporów, papież przyjechał do Betlejem i spotkał się z chrześcijanami. Zresztą przedstawiciele Watykanu wielokrotnie podkreślali, że to było pierwszym celem papieskiej wizyty, gdyż papież jest ich pasterzem, a oni są jego owczarnią. Niezależnie od relacji mediów, spekulacji, ile to osób przyszło na Mszę w Nazarecie, że w Betlejem i Jerozolimie było ich mniej niż się spodziewano, ważne jest to, że Benedykt XVI zrobił wszystko, aby jak najbliżej spotkać się z chrześcijanami tej ziemi. Myślę więc, że te trzy cele zostały osiągnięte.
Ponadto Benedykt XVI stoczył bitwę z cynicznymi mediami. Media czekały na każde jego niewłaściwe słowo, opinię czy ruch. Zawsze żartuję, że dziennikarze muszą z czegoś żyć, więc spędzają czas na szukaniu sensacji. Nie przywiązuję do tego wagi. Dobrze, że papież powiedział to, co powiedział w Yad Yashem, choć mógł powiedzieć mocniej. Dla mnie to nie ma znaczenia. Ważne jest, że był w Yad Vashem i oddał hołd ofiarom Holokaustu.
KAI: Wydaje się jednak, że dla opinii publicznej w Izraelu wizyta w Yad Vashem miała duże znaczenie, czy też było ono wykreowane przed media i nastąpiło rozczarowanie?
- Media szukały ludzi, którzy będą mówili krytycznie. I byli tacy ludzie. Na przykład rabin Meir Lau nie był zadowolony. Żydzi nigdy nie są do końca zadowoleni z tego, co mówi Watykan, zawsze narzekają, że mówi za mało. Kiedy Jan Paweł II wygłosił swoje przemówienie w Yad Vashem dziewięć lat temu, byłem w centrum prasowym. Gdy tylko skończył przemawiać, wszyscy krytykowali jego wystąpienie, dziennikarze i żydowscy profesorowie. Wskazywali, że w tym, czy tamtym fragmencie mógł powiedzieć to lepiej. Powiedziałem do nich, czy moglibyście spojrzeć inaczej i zobaczyć w papieżu pokornego człowieka, ściskającego ręce sześciu ocalonym z Zagłady, wśród których był jeden, któremu osobiście pomógł. Przestańcie zwracać uwagę na niedoskonałość słów - apelowałem do nich. Wtedy też mieliśmy do czynienia z krytycyzmem wobec papieża. Teraz wszyscy patrzą inaczej. Jan Paweł II uważany jest za świętego i wszyscy o tym zapomnieli.
KAI: Wiele osób porównuje wizytę Benedykta XVI z wizytą Jana Pawła II. W czym tkwią różnice?
- Siłą rzeczy wtedy też ją krytykowano. Mam całe pudło gazetowych wycinków, które ukazały się na miesiąc przed przyjazdem Jana Pawła II. Wszystkie teksty były negatywne. Kiedy papież przyjechał, uniósł w górę swoje magiczne ręce i wszystko się zmieniło. Wyszło dobrze, bo wszyscy i w Izraelu, i w Watykanie, ciężko na to pracowali. Zawsze będzie się porównywało różne osobowości i style obu papieży. Styl Benedykta XVI jest bardziej akademicki, Jana Pawła II był bardziej osobisty. Ale nie zmienia to istoty rzeczy. Benedykt XVI był bliskim przyjacielem Jana Pawła II i kontynuuje jego podejście do Żydów i judaizmu. I to jest w tej wizycie najważniejsze.
Oczywiście zawsze można krytykować każde jego przemówienie. Po wizycie w Betlejem wielu Żydów mówiło, że papież był zbyt propalestyński. Moim zdaniem dobrze zrobił. Identyfikując się z bólem i cierpieniem Palestyńczyków musiał coś powiedzieć, co doda im nadziei.
KAI: Podczas spotkania międzyreligijnego doszło do incydentu z szejkiem Taisirem Tamimim. Podobnie zresztą jak podczas wizyty Jana Pawła II. Czy można zajmować się w Izraelu dialogiem międzyreligijnym bez kontekstu izraelsko- palestyńskiego konfliktu?
- Jest na to sposób i przykładem jest to, co cały czas robimy. To co wydarzyło się w poniedziałek, to nie był dialog, tylko uroczystość i szejk ją w jakimś sensie popsuł. Spotkanie było próbą zachęty ze strony papieża dla nas, zaangażowanych w dialog międzyreligijny w Izraelu do dalszych kroków. Powiedział nam: "Kontynuujcie dialog, gdyż wasza praca jest ważna i potrzebna".
W ICCI zajmujemy się dialogiem w czasie konfliktu, i włączamy w niego żydów, chrześcijan i muzułmanów z obu części, wschodniej i zachodniej, Jerozolimy. Znajdujemy wiele osób, z którymi daje się rozmawiać. Nie są to zawsze osoby na wysokim szczeblu przywódczym, gdyż ci zazwyczaj są związani z politycznymi strukturami i wykonują ich polityczne polecenia. Gdybym ja organizował poniedziałkowe spotkanie, zaprosiłbym muzułmańskich liderów, z którymi pracujemy i można z nimi rozsądnie rozmawiać. Nie to jednak było celem tego wydarzenia.
KAI: Jak zostało ono przyjęte?
- Również i tym razem prasa pokazała to w taki sposób, jakby dialog międzyreligijny był stratą czasu. Zwłaszcza w Izraelu. Były opinie, że nie warto rozmawiać z muzułmanami, tak jakby ten człowiek reprezentował wszystkich muzułmanów. Cóż, on nie reprezentuje wszystkich muzułmanów, on reprezentuje siebie i być może Autonomię Palestyńską, która wysyła go na takie spotkania. Są jednak muzułmanie we wschodniej Jerozolimie, nauczyciele, mężczyźni, kobiety, młodzież, z którymi cały czas prowadzimy dialog.
KAI: Jak radzicie sobie z łączeniem konfliktu z dialogiem?
- Konflikt sprawia, że dialog jest o wiele bardziej skomplikowany niż na przykład w Szwajcarii, USA, czy w wielu innych miejscach świata. Nasz dialog odbywa się zawsze w cieniu konfliktu. Nie możemy konfliktu zignorować, ale możemy i znajdujemy ludzi, którzy są otwarci, aby usłyszeć ból drugiego człowieka. Jesteśmy otwarci na autentyczny dialog, co oznacza przede wszystkim słuchanie siebie nawzajem. Szejk Tamimi nie przyszedł słuchać, tylko wygłosić tyradę. Szkoda. Gdyby organizatorzy spytali mnie, czy powinni dopuścić go do głosu, powiedziałbym, że nie. Tym razem zresztą nie miał mówić, ale w jakiś sposób udało mu się dostać czyjąś zgodę na wejście na mównicę. Na Bliskim Wschodzie dwa słowa to zwykle dziesięć minut. To był błąd.
KAI: Czy możliwy jest osiągnięcie pokoju bez włączenia w ten proces religii? Czy można zaprowadzić pokój na Bliskim Wschodzie używając jedynie politycznych środków?
- Bez religii proces pokojowy jest niemożliwy. Polityczny pokój, jeśli go osiągniemy, a taką mam nadzieję, tworzy ramy. Dialog międzyreligijny zaś dochodzi do tego, jak mamy żyć razem na jednej ziemi. Problemem jest to, że dialog międzyreligijny nie może czekać na polityków i podpisane przez nich umowy pokojowe, bo to może zająć zbyt wiele lat. Musimy zacząć już teraz, ale nie skończymy póki postanowienia pokojowe nie będą podpisane. Więc te drogi muszą iść niezależnie od siebie, ale dążyć do jednego celu. Po tym jak prezydent Barak Obama i Europa zmuszą nas do podpisania umów, my musimy już teraz konkretnie rozmawiać, jak mamy tu razem żyć. Na razie najlepsze, co możemy zrobić, to spotykać się, poznawać, budować więzi.
Rozmawiała Zuzanna Radzik tom / Jerozolima