Gdzie przedwojenny żydowski Kraków? - Nigdzie
08/07/2019 | Na stronie od 08/07/2019
Kazimierz to Cepelia. Autentycznego świata Żydów już nie znajdziemy. Także dawny Kraków, poza częścią w obrębie Plant, już nie istnieje - mówi krakowski historyk, prof. Czesław Brzoza. /krakow.wyborcza.pl/
ANDRZEJ BRZEZIECKI: Skąd pomysł na kalendarium Żydów krakowskich epoki międzywojnia?
PROF. CZESŁAW BRZOZA: – Wiele lat temu potrzebne mi były informacje o wizycie Josepha Goebbelsa w Krakowie. Nie było ich w książkach i sięgnąłem do prasy. Znalazłem to, czego szukałem, ale trudno było się rozstać z żywymi obrazami tamtej epoki. Zacząłem systematyczną kwerendę i dawny Kraków ożył. Wiele kwestii zasygnalizowanych w gazetach wymagało wyjaśnień i uzupełnień, trzeba było więc sięgnąć do archiwów. Tak powstała książka Kraków między wojnami. Kalendarium 28 X 1918 – 6 IX 1939, która ukazała się 20 lat temu. Ale podczas zbierania tych materiałów znajdowałem także informacje o żydowskich mieszkańcach Krakowa, czyli o 1/4 jego ludności, których życie polityczne, społeczne i kulturalne było równie ciekawe. I znowu zacząłem od prasy, tym razem wydawanej przez różne odłamy tej społeczności, a następnie znów zabrałem się za archiwalia.
Tyle że kalendarium Żydów liczy ponad 800 stron, zawiera trzy tysiące nazwisk i jest obszerniejsze od kalendarium całego Krakowa. „Prawdziwi Polacy” mogą to mieć Panu za złe.
– To nie efekt spisku żydowskiego, tylko innej metody pracy… W kalendarium Krakowa wydarzenia cykliczne jedynie sygnalizowałem, tym bardziej że polskie życie kulturalne, polityczne i gospodarcze ma już bogatą literaturę; a „u Żydów” informacje są bardziej szczegółowe chociażby ze względu na brak takich opracowań. Po drugie, tamto kalendarium robiłem, używając ołówka i fiszek, a teraz korzystałem z laptopa i nie musiałem każdej notatki przepisywać. Usprawniło to pracę, ale też m.in. sprawiło, że łatwiej było gromadzić materiał i książka urosła. Może to właśnie przez komputery książki są teraz takie grube?
W powszechnym przekonaniu Żydzi przed wojną mieszkali na Kazimierzu – tymczasem z książki dowiadujemy się, że byli też obecni w innych dzielnicach.
– Tradycyjnie wielu mieszkało nie tylko na Kazimierzu, ale także na Stradomiu i oczywiście w Podgórzu, ale na początku XX wieku zaczęła się ich nasilona ekspansja poza te dzielnice. W pewnym okresie Żydzi do tego stopnia zdominowali ul. Grodzką, że złośliwi nazywali ją „Żydowską”. Przy Grodzkiej mieściła się m.in. siedziba Krakowskiego Stowarzyszenia Kupców, czyli żydowskiego odpowiednika Kongregacji Kupieckiej. Tuż przed wojną syjoniści postanowili pokazać, że liczą się także poza Kazimierzem i w wyborach do rady miejskiej wystawili kandydatów również w innych dzielnicach, a w Śródmieściu zdobyli nawet mandat.
Bo tam właśnie mieszkali zamożni i wpływowi Żydzi?
– Elita finansowa i intelektualna osiedlała się najchętniej poza dzielnicami tradycyjnie żydowskimi, w nowoczesnych budynkach przy Alejach Trzech Wieszczów, w rejonie parku Krakowskiego, ulic Karmelickiej i Lea. Nota bene po roku 1939 Niemcy zorganizowali tam swoją dzielnicę.
Czy dla przybysza z zewnątrz dostrzegalna była różnica między społecznościami polską i żydowską?
– Dla większości Polaków Żydzi byli grupą jednorodną. Tymczasem była to społeczność zróżnicowana pod względem politycznym, społecznym, kulturalnym i zawodowym. Dodatkowo wśród Żydów ujawniały się bardzo silne różnice w ich stosunku do religii. Poza liczną grupą ortodoksyjną, przestrzegającą w życiu codziennym kilkuset nakazów i zakazów, wielu było również tzw. Żydów postępowych (mieli oni nawet własną synagogę) oraz indyferentnych religijnie, którzy do synagogi zaglądali rzadko.
Ale ich dzieci chciały mieć choinkę na Boże Narodzenie…
– Podobał im się ten obyczaj i czasami kupowali drzewko na „wajnukę”. Jak już wspomniałem, dominowali jednak ci religijni. W Krakowie synagog i domów modlitwy, także prywatnych, było może nawet więcej niż kościołów, i to nie tylko na Kazimierzu – np. przy ulicy Szpitalnej (tam, gdzie dziś jest cerkiew prawosławna) lub od 1932 r. przy Grodzkiej 28. Gdy przychodziły święta Nowego Roku żydowskiego i Dnia Pokutnego, okazywało się, że synagog i tak jest za mało. Nabożeństwa urządzano nawet w Hotelu Royal i w kinie Warszawa (po 1932 r. zwanym Atlantic) oraz w wielu tego typu miejscach. W końcu rabini zabrali głos, twierdząc, że jest to niestosowne.
Pisze Pan we wstępie do książki, że Polacy i Żydzi „Mieszkali nie tyle razem, ile obok siebie”. Jeśli jednak Żydzi dominowali wśród lekarzy czy prawników, goje musieli się z nimi stykać.
– Jeśli funkcjonowanie na wspólnych płaszczyznach zawodowych – w urzędach czy sklepach – uznamy za bycie „razem”, to obie społeczności żyły razem. Jeśli jednak wśród najstarszych krakowian przeprowadzilibyśmy ankietę i spytali ich, ilu z nich miało przyjaciół Żydów albo ilu Żydów odwiedzało ich dom, to okazałoby się, że przypadki takie były rzadkie. Pewien krakowski wykształcony Żyd wspominał, że znał tylko dwoje gojów – polskiego dozorcę w jego kamienicy i polską służącą, a on sam nigdy nie odwiedził polskiego domu.
Na czym polegała specyfika Krakowa na tle innych miast zamieszkanych także przez Żydów?
– Nie dominowały tu skrajne nurty polityczne: ani komunizm, ani endecja czy ONR. Kraków był więc stosunkowo spokojny, chociaż nastroje antyżydowskie, zwłaszcza w latach 30., dość często się ujawniały.
W jakim języku mówili krakowscy Żydzi?
– To kwestia skomplikowana, gdyż nie ma żadnych materiałów, które pozwoliłyby to ustalić. Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość posługiwała się jidysz, natomiast inteligencja przeważnie używała polskiego. Najważniejsze gazety żydowskie wychodziły po polsku, a próby założenia dziennika w jidysz nie powiodły się. Ponadto warto także przypomnieć, że w latach 20. zaczął się renesans języka hebrajskiego.
Co Pana zaskoczyło przy pracy nad Kalendarium?
– Olbrzymia żywotność społeczności żydowskiej oraz jej zdolności organizacyjne, i to na każdym polu. Gdy Polska odzyskała niepodległość, w Krakowie było trochę chederów i jedna syjonistyczna szkółka powszechna. W 1939 r. było już kilka średnich szkół: przynajmniej trzy gimnazja, liceum oraz szkoły muzyczna, handlowa i rzemieślnicza, która od 1 września miała stać się technikum mechanicznym. Część z nich mieściła się w nowo wybudowanych gmachach.
Żydzi budowali też teatry i kina, choćby wspomniane kino Warszawa-Atlantic.
– Teatralne życie żydowskie doczekało się już swojej monografii. Można tylko przypomnieć, że liczyły się przede wszystkim dwie sceny – stała przy ul. Bocheńskiej i letnia przy ul. Stradom. Natomiast nie jest tajemnicą, że w przemyśle kinematograficznym Żydzi dominowali nie tylko w Hollywood, ale i w II RP.
Ogromne wrażenie robi ich aktywność sportowa. Każdy w Krakowie słyszał chyba o klubie Makkabi.
– Na okres międzywojenny przypada rozkwit żydowskiej działalności sportowej. Syjoniści ukuli nawet termin Muskeljudentum – muskularne żydostwo. Już na początku XX w. rozpoczęło działalność Żydowskie Towarzystwo Gimnastyczne, którego okazały gmach stoi nadal przy ulicy Skawińskiej Bocznej (dziś Wietora). Klub Makkabi zaczął od drużyny piłkarskiej, a z czasem utworzono kilkanaście sekcji, łącznie z bokserską, samochodową i motocyklową. A był on tylko jednym z około 20 klubów! Prasa syjonistyczna coraz częściej miała podstawy, aby zachwycać się sprawną fizycznie żydowską młodzieżą zdolną do czynu i walki. Dla części Żydów sport był naturalną częścią przeszkolenia wojskowego, niezbędnego przed wyjazdem do Palestyny.
Twórca Izraela Dawid Ben Gurion, dwukrotnie był wtedy w Krakowie – po to właśnie, by przekonywać krakowskich Żydów do wyjazdu na Bliski Wschód?
– Bardziej chciał podtrzymać związki między Żydami w różnych krajach. Prawdą jednak jest, że przez całe Dwudziestolecie trwały wyjazdy do Erec Izrael (Palestyny), co potwierdzają zachowane akta paszportowe. Z drugiej strony byli też tacy, którzy nad Wzgórza Golan przedkładali nasze Karpaty. Członkowie Bundu mówili wprost: jesteśmy stąd i nie będziemy emigrowali.
Czym był Kraków na mapie światowego żydostwa – czy był np. ważnym ośrodkiem religijnym?
– Raczej nie. Kraków nigdy nie odgrywał takiej roli, jak siedziby słynnych cadyków – Bobowa czy Góra Kalwaria. Miał za to mocną pozycję intelektualną. Niekwestionowanym liderem polskich syjonistów był rabin Ozjasz Thon – wybitny kaznodzieja, publicysta, człowiek nauki i polityk. Był on nie tylko posłem na sejm RP, ale odgrywał także ważną rolę w Żydostwie międzynarodowym i nieustannie zasiadał we władzach Światowej Organizacji Syjonistycznej. Drugą ważną postacią był jego bliski współpracownik i spadkobierca dr Ignacy Schwarzbart, który w czasie II wojny światowej wchodził w skład Rady Narodowej RP na emigracji.
To dość nieładnie świadczy o Krakowie, że nie ma tu ulicy Thona.
– Rzeczywiście. Po jego śmierci w 1936 r. żydowscy radni wystąpili z takim wnioskiem, ale nie został on przyjęty.
Żydzi kontrolowali prawie wszystkie hurtownie w mieście i dominowali w handlu detalicznym. Mieli Kraków w kieszeni?
– To prawda. Ze statystyk wynika, że ponad 50 proc. handlu znajdowało się w rękach żydowskich, ale nie odnotowano w nich jednak, że duża część to był handel obnośny – cały sklep mieścił się w pudełku na szyi. Były też jednak placówki wielkie i okazałe. Na przykład Jakub Gross miał dwa ekskluzywne sklepy z porcelaną i kryształami – oba przy Rynku. Istniała więc naturalna rywalizacja ekonomiczna, na którą siłą rzeczy nakładał się czynnik narodowościowy i to było jedną z przyczyn antysemityzmu. W moim odczuciu Polacy przegrywali walkę ekonomiczną z Żydami.
Jak ten antysemityzm przejawiał się na co dzień?
– Pod koniec międzywojnia Polacy domagali się specjalnych ustaw – np. ograniczenia uboju rytualnego czy wprowadzenia getta straganowego. A byli przecież w lepszej sytuacji, m.in. dlatego, że ustawowa konieczność niedzielnego spoczynku powodowała, iż żydowski tydzień pracy trwał o jeden dzień krócej.
Żydzi wpłynęli na Kraków w stopniu większym, niż wynikałoby to z ich liczebności. Przyczyniali się do rozwoju intelektualnego – wzbogacali kulturę i naukę, a wiele budynków, z których do dziś korzystamy, im właśnie zawdzięczamy.
Pana książka jest dedykowana Rafaelowi Feliksowi Sharfowi. Kim był?
– To jedyny Żyd z międzywojennego Krakowa, którego znałem. Gdyby żył, miałby dziś 105 lat. Feliks ukończył gimnazjum hebrajskie i prawo na UJ, działał w organizacjach syjonistycznych i kulturalnych, był redaktorem „Trybuny Narodowej”, centralnego organu rewizjonistów. Tuż przed wojną wyjechał na studia do Londynu, gdzie już pozostał. Tam też (dzięki Joachimowi Russkowi, dyrektorowi Centrum Kultury Żydowskiej) go spotkałem. Pozostało mi wiele ciepłych wspomnień z rozmów z nim. Mało kto potrafił z takim zrozumieniem definiować relacje polsko-żydowskie. Był nie tylko Żydem, ale, jak mówił, miał paszport do polskiej kultury, a było nim to, że rozumiał „Wesele”, tekst, którego najlepsze nawet tłumaczenie nie trafi do świadomości nikogo, kto nie czuje polskości. Gdy ukończyłem kalendarium, pomyślałem, że powinno zostać dedykowane właśnie jemu.
Żydzi Krakowa międzywojennego przenoszą nas w przeszłość. Zwłaszcza liczne cytaty z prasy sprawiają, że odżywają dawne emocje i spory. A w realu – gdzie możemy dziś odnaleźć przedwojenny żydowski Kraków?
– Nigdzie. Kazimierz to Cepelia. Autentycznego świata Żydów już nie znajdziemy. Także dawny Kraków, poza częścią w obrębie Plant, już nie istnieje. Miasto przecież nieustannie się zmienia.
Prof. Czesław Brzoza jest historykiem. Wieloletni wykładowca i kierownik Zakładu Historii Polski Najnowszej w Instytucie Historii UJ. Autor wielu prac naukowych i popularnonaukowych, m.in. dotyczących historii Krakowa. Jego najnowsza książka, "Żydzi Krakowa międzywojennego. Kalendarium" ukazała się nakładem Towarzystwa Wydawniczego „Historia Iagellonica”.
/Gazeta Wyborcza Kraków/