Studenckie demonstracje solidarności z Hamasem, czyli globalna intifada

Protest studentów na Uniwersytecie Warszawskim przeciwko wojnie w Strefie Gazy, 13 czerwca 2024 r.

Protest studentów na Uniwersytecie Warszawskim przeciwko wojnie w Strefie Gazy, 13 czerwca 2024 r.

Źródło: Wyborcza.pl

Sergiusz Kowalski

W nowym rozdaniu historycznych ról proletariuszy zastąpili Palestyńczycy, a kapitalistów - Izrael.

Dlatego lewica milczała po zbrodniach Hamasu, a teraz protestuje przeciw izraelskiemu kontratakowi.

Opinie publikowane w naszym (Wyborcza.pl) serwisie wyrażają poglądy osób piszących i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji
Sergiusz Kowalski, socjolog, publicysta, tłumacz, w latach 2014-2020 przewodniczący polskiego oddziału żydowskiego międzynarodowego stowarzyszenia B'nai B'rith.

Od czasów kontrkultury lat 60., francuskiego Maja 68, ale i wcześniejszego o trzy miesiące polskiego Marca 68, przywykliśmy sytuować studenckie protesty po jasnej stronie mocy – stronie lewicy i postępu, która walczy z rasizmem i ksenofobią, w tym z antysemityzmem.

"Nous sommes tous des juifs allemands", "wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami" – śpiewali okupujący Nanterre studenci, oburzeni oskarżeniami Jean-Marie Le Pena, który w skrajnie prawicowym "Minute" nazwał ich przywódcę Daniela Cohn-Bendita "Żydem i Niemcem śniącym, że jest nowym Marksem" i żądał, by "wziąć go za kark i wydalić bez ceregieli z Francji". Prawicy wtórowała lewica, "L'Humanité" nazwała go niemieckim anarchistą, uprzejmie pomijając żydowskość. De Gaulle posłuchał wezwań i deportował wichrzyciela.

Nie idealizujmy studentów

Jednak to daleko idące uproszczenie. Dość przypomnieć chińską rewolucję kulturalną, w której ogromną i niechlubną rolę odegrali skądinąd bardzo lewicowi studenci, tzw. hunwejbini. W przedwojennej Polsce była też Młodzież Wszechpolska i był Bratniak, prawicowe organizacje studenckie, które domagały się – skutecznie – getta ławkowego dla Żydów, a nawet numerus clausus lub numerus nullus, czyli ograniczenia, najlepiej do zera, liczby żydowskich studentów.

W naszych czasach na tę niechlubną listę wpisali się m.in. studenci wydziału historii UW, którzy wraz z koleżeństwem z odrodzonego ONR zrywali wykłady Zygmunta Baumana, Adama Michnika i Magdaleny Środy, krzycząc "wypierdalaj" i „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę".

Tak więc nie wszyscy studenci to szlachetni rycerze Jedi. Nie wszyscy i nie zawsze.

Prawica straciła monopol na antysemityzm

Kiedyś świeccy Żydzi szukali schronienia na internacjonalistycznej lewicy, uciekając przed antysemityzmem kojarzonym jednoznacznie z prawicą. W 1956 roku pisał młody Kołakowski: "Kiedykolwiek cień antysemityzmu, choćby najbardziej nikły, przemyka się pod bramami naszych domów – Uwaga! – kanalia stoi za rogiem, kontrrewolucja obnaża kły". Antysemityzm był wtedy bezspornie domeną prawicy.

Jednak sytuacja ewoluowała. Kamieniem milowym była rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ z listopada 1975 roku zrównująca syjonizm – jako "formę rasizmu" – z kolonializmem i apartheidem. Przykładowo w latach 2015-2021 Zgromadzenie Ogólne uchwaliło 112 rezolucji potępiających Izrael i ledwie osiem na temat sytuacji w Syrii, sześć w sprawie Korei Północnej i pięć Iranu, gdzie np. wieszano na placach za homoseksualizm, nie wspominając już o Sudanie czy Jemenie.

Nowy impet światowemu antysyjonizmowi nadał ruch Boycot, Divestment, Sanctions (BDS), którego początki sięgają obradującej pod auspicjami ONZ w Durbanie w 2001 roku Światowej Konferencji przeciw Rasizmowi. Aktywiści BDS uważają się za obrońców praw człowieka, a przecież, jak sama nazwa wskazuje, chcą walczyć o wolność Palestyny, bojkotując wszystko, co izraelskie – czyli de facto żydowskie.

BDS rósł w siły zwłaszcza na brytyjskich i amerykańskich uczelniach. Jego ideowo-polityczna konstrukcja wydaje się jasna. Rozpad wizji świata zbudowanej na diadzie "uciemiężony proletariat kontra kapitalistyczni ciemiężyciele" wymagał rekonstrukcji; w nowym paradygmatycznym rozdaniu ról proletariuszy zastąpili Palestyńczycy, a kapitalistów – Izrael.

Palestyńczycy obsadzeni w roli uciskanego proletariatu

Dlatego w horyzoncie poznawczym BDS nie mieści się żydowskie cierpienie – tylko i wyłącznie krzywda nowego proletariatu, Palestyńczyków, których Izrael jako ucieleśnienie kapitalizmu, imperializmu, kolonializmu i apartheidu wyzuł z ziemi i praw, a teraz morduje z niepojętym okrucieństwem, zwłaszcza bezbronne kobiety i dzieci.

Dlatego buzują tak silne emocje – sprawa palestyńska stała się kamieniem węgielnym postępowego światopoglądu. Żeby się jej wyrzec, trzeba wyrwać sobie serce.

Dlatego lewica nie widzi belki w oku umęczonego narodu palestyńskiego. Nie wie, nie chce wiedzieć, że Hamas to mało postępowi towarzysze, że w 2008 roku wprowadzili do kodeksu karnego chłostę i amputację rąk, a rok później obowiązkowe zasłony dla kobiet i genderową segregację w szkołach, o zamachach bombowych i atakach nożowników, w których giną żydowskie kobiety i dzieci, nie wspominając – to wszak część walki narodowowyzwoleńczej.

Dlatego wreszcie lewica milczała po 7 października – długo milczeli obrońcy praw człowieka i praw kobiet, reagując dopiero (świętym oburzeniem) na kontratak Izraela. Gwałcone i mordowane Izraelki ani bawiąca się na festiwalu muzycznym młodzież nie wymagały ich zdaniem obrony.

Niektórzy łagodzą dysonans poznawczy, twierdząc, że 1139 ofiar śmiertelnych (jednego dnia) i 253 porwanych (jednego dnia) zakładników to wymysł izraelskiej propagandy. Kupili to od Palestyńczyków, którzy wedle sondażu Palestyńskiego Centrum Badań nad Polityką wspieranego przez Fundację Konrada Adenauera (maj-czerwiec 2024, próba 1570 dorosłych Gazyjczyków) w "96 proc. zaprzeczają, jakoby terroryści dokonali masakry izraelskich cywilów".

Obrońcy pokoju przedzierzgnęli się w bojowników dżihadu

Po 7 października studenci amerykańskich i europejskich, a wkrótce i polskich uczelni ruszyli do boju z hamasowskimi hasłami na ustach: "From the river to the sea / Palestine must be free", "Hamas, Hamas we love you / we support your rockets too!", "Red, black, green, and white / we support Hamas’ fight!", "There is only one solution / intifada revolution!".

Obrońcy pokoju przedzierzgnęli się w bojowników dżihadu. Okupują kampusy oflagowani na zielono-biało-czarno-czerwono, wdziali arafatki, organizują szybkie kursy historii Palestyny, islamu etc. Wsparła ich bez wahania część lewicowych polityków – w USA Demokratów, w Polsce Lewica Razem. Ruszyła globalna intifada.

Prócz tego wznieśli dumnie sztandar BDS. W liście do rektora studenci UJ, a poprawniej "studenci i studentki, absolwenci i absolwentki, akademicy i akademiczki oraz osoby nauki […] przerażone skalą i okrucieństwem izraelskich działań od 7 października zeszłego roku" żądają m.in. "natychmiastowego zerwania współpracy z izraelskimi instytucjami akademickimi, ośrodkami badawczymi i innymi organizacjami i firmami" i "bojkotu izraelskich instytucji na szczeblu krajowym i międzynarodowym, do czasu zakończenia okupacji Palestyny, uznania prawa Palestyńczyków do równości i samostanowienia oraz uznania prawa do powrotu dla palestyńskich uchodźców". Słowem nie wspominają o krwawym pogromie 7 października, który sprowokował odwet Izraela.

Skądinąd zdumiewa zapał, z jakim protestujące "osoby" atakują potencjalnych sojuszników – izraelskie uczelnie i izraelskich naukowców, w większości progresywnych, skłonnych wspierać emancypacyjne dążenia Palestyńczyków i zdecydowanie wrogich rządzącej ekipie Netanjahu.

Polscy rektorzy ugięli się pod presją radykałów

Po apelu studentów Kolegium Rektorskie UJ zajęło 17 maja publiczne stanowisko: "Chcemy wyrazić swój kategoryczny i jednoznaczny sprzeciw wobec wszystkich zdarzeń, których bezpośrednią ofiarą jest ludność cywilna, w szczególności zaś dzieci, uchodźcy, osoby chore i starsze. […] W imieniu Wspólnoty Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezmiennie wiernej dewizie »plus ratio quam vis« (»rozum przed siłą«), apelujemy do każdej ze stron konfliktu izraelsko-palestyńskiego o pilne zawieszenie broni i natychmiastowe położenie kresu dalszej eskalacji działań wojennych, które doprowadzić muszą nieuchronnie do pogłębienia katastrofy humanitarnej w Strefie Gazy" (podpisał prof. dr hab. Jacek Popiel).

Bardzo podobnie brzmi stanowisko Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich z 20 maja: "Szokiem dla wszystkich był atak na bezbronną ludność Izraela przeprowadzony przez terrorystów z Hamasu w październiku ubiegłego roku. Jednak nic nie usprawiedliwia kierunku, w jakim rozwijają się działania państwa Izrael dotykające cywilów w strefie Gazy. Żaden odwet, który odbywa się kosztem ludności cywilnej, dzieci, kobiet, młodych ludzi, którzy powinni cieszyć się życiem, kształcić, podejmować pokojowy dialog ze swymi rówieśnikami innych narodowości i poglądów, nie doprowadzi do zakończenia konfliktu, przyniesie jedynie ból i rozpacz tysięcy ludzi, chęć rewanżu i eskalacje agresji".

Głos polskich rektorów to suma pustych deklaracji wydanych pod presją studenckiego protestu – lista pobożnych życzeń, żadnego konkretu i ani słowa za lub przeciw akademickiemu bojkotowi, zamiast tego symetrystyczne potępienie przemocy i podniosły apel do stron (już widzę, jak się przejmą) o zaniechanie walk. Strategia uników, "panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek", nie zadowoli nikogo. W szczególności nie uspokoi – wręcz rozsierdzi – okupujących kampusy studentów, którzy żądają bojkotu Izraela.

Uczeni z Zachodu solidarni z izraelskimi kolegami

W zupełnie innym duchu utrzymany jest list otwarty z 27 maja przewodniczącego niemieckiej Konferencji Rektorów Szkół Wyższych prof. Waltera Rosenthala do przewodniczących odpowiednich instytucji w Izraelu:

"Drodzy koledzy, drodzy rektorzy […] izraelskich uniwersytetów i uczelni, w imieniu wszystkich instytucji członkowskich Konferencji Rektorów chciałbym w tych trudnych czasach wyrazić raz jeszcze solidarność niemieckich uniwersytetów z izraelskimi uczelniami, z całą waszą akademicką społecznością. Jestem głęboko zaniepokojony coraz częstszymi próbami izolowania na arenie międzynarodowej izraelskich uczelni i naukowców. Wezwania do bojkotu nie są niczym nowym, ale od czasu brutalnego ataku Hamasu 7 października i wojny Izraela z Hamasem wezwania te zyskały nowy wymiar. Chciałbym podkreślić, że Konferencja Rektorów Niemieckich jest przeciwna wszelkim formom bojkotu izraelskich naukowców i izraelskich instytucji akademickich. Stopniowe, często subtelne wykluczanie izraelskich naukowców jest sprzeczne z podstawowymi zasadami współpracy akademickiej i akademickich wolności. […] wzywamy wszystkich niemieckich naukowców do kontynuowania, a nawet zacieśnienia współpracy z Izraelem".

Z podobnym apelem wystąpił prezes Towarzystwa im. Maxa Plancka Patrick Cramer, dodając: "Uważamy bojkot za formę dyskryminacji, przynoszącą efekt przeciwny do zamierzonego. W rzeczywistości osłabia on głos rozsądku w tych trudnych czasach. Będziemy nadal zdecydowanie wspierać naszych izraelskich kolegów". Rektorów niemieckich wsparło 15 ich holenderskich kolegów. Jedni i drudzy odrzucili w mocnych słowach ducha i treść BDS.

W innym, rozsądniejszym świecie niż polscy studenci i rektorzy żyje też 8057 przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych z całego świata, którzy 14 maja podpisali apel przeciwko bojkotowi izraelskich kolegów. Mówią o faktycznej dyskryminacji i „sprzeciwiają się wszelkim formom bojkotu wymierzonego w izraelskich naukowców i izraelskie instytucje akademickie?, bo "bojkot akademicki Izraela przynosi efekt przeciwny do zamierzonego". "W tej krytycznej sytuacji my, niżej podpisani, wzywamy do solidarności z naszymi izraelskimi kolegami".

Policja zamiast polemiki

Nie jest natomiast dobrym rozwiązaniem nasyłanie policji na protestujących studentów. Tak było w USA i ostatnio w Warszawie. Kiedy studenci zablokowali bramy wjazdowe na teren UW, władze uczelni poprosiły policję o „pomoc w przywróceniu ładu?. Zwłaszcza u nas źle się to kojarzy. Bardzo źle. Przywodzi na myśl Marzec 68, choć w odróżnieniu od ówczesnego rektora Rybickiego, obecny nie zaprosił jeszcze zbrojnego w pały "aktywu robotniczego".

Jednak działania "porządkowe" nie odnoszą się w żaden sposób do postulatów studentów, są demonstracją siły ostro kontrastującą z wcześniejszym nijakim, unikowym oświadczeniem i nie zastąpią dialogu.

Chlubne wyjątki na lewicy

Na szczęście nie cała lewica wielbi bezkrytycznie hamasowskich morderców. W artykule pod wymownym tytułem "Dezinformacja, teorie spiskowe i romantyzowanie terroryzmu. Dokąd zmierza polski antysyjonizm?"{.target)_blank} publicysta "Krytyki Politycznej" Jakub Woroncow przypomina zapisy Karty Hamasu: "Żydzi odpowiadają za wzniecenie rewolucji francuskiej, rewolucji w Rosji i I wojny światowej oraz kontrolują ONZ i są wspierani przez siły imperialne na Zachodzie. [Hamas] uznaje za prawdziwe Protokoły Mędrców Syjonu".

Woroncow cytuje wypowiedzi wiceprezesa Stowarzyszenia Oświatowo-Kulturalnego Palestyńczyków w Polsce Omara Farisa na demonstracji pod Pałacem Prezydenckim 5 listopada 2023 r., według którego "Hamas jest częścią palestyńskiego ruchu oporu. Nie ma żadnego dowodu, by było zamordowanych 1400 Izraelczyków". "Nikt z uczestników nie reagował, podobnie jak z organizatorów – dodaje Woroncow. – Swoje tezy powtarzał [Faris] w Tok FM w audycji Jacka Żakowskiego […]. Krakowscy Palestyńczycy oraz ich lider zbierają na swoich eventach aktywistów lewicowych, w tym polityków partii Razem".

"Na nagraniach […] terroryści z Hamasu grożą zakładniczkom przemocą seksualną, jednak ponieważ są to terroryści Hamasu, a zakładniczki to Izraelki, feminizm niektórych zostaje zawieszony, a zbiorowy mord staje się »aktem oporu przeciw reżimowi apartheidu«" – konstatuje lewicowy publicysta, krytykując polskich sojuszników Hamasu: "Kwestia zakładników, wśród których znalazło się wielu aktywistów społecznych, lewicowców oraz obywateli RP, nie zaprząta im głowy nawet w jednym procencie tak bardzo, jak każda akcja zbrojna Izraela".

Ten artykuł to dobry znak. Wprawdzie ja to wszystko wiem, lecz nie posiadam się z radości, że wie także "Krytyka Polityczna". A mimo to nie jestem optymistą. Nie wiadomo bowiem, kto "wygra" na Bliskim Wschodzie i na uniwersyteckich kampusach ani czym byłaby czyjakolwiek "wygrana". Jak dotąd, przegrywają wszyscy.

Redagował Wojciech Maziarski

Czytaj też komentarz Magdaleny Środy "Rektor UW wzywa policję, by udrożnić ciągi komunikacyjne"