Mateusz Środoń: Dobrze, że byli Ulmowie
08/09/2023 | Na stronie od 08/09/2023
Źródło: "Więź"
Karol Grabias 08 września 2023
Patrząc na nich, modlę się, żebyśmy sami w godzinie próby potrafili zdać egzamin – mówi autor ikony przedstawiającej rodzinę Ulmów wraz z żydowskimi rodzinami Goldmanów, Grünfeldów i Didnerów, które ukrywali w swoim domu.
Karol Grabias: Zbliżają się uroczystości beatyfikacyjne rodziny Ulmów, zamordowanej w 1944 roku za ukrywanie we własnym domu ośmiorga Żydów. W czasie uroczystości w Markowej – rodzinnej miejscowości Józefa i Wiktorii Ulmów – w darze zostanie złożona ikona Pana autorstwa. Co było dla Pana głównym impulsem, by podjąć się stworzenia tego dzieła?
Mateusz Środoń: Inicjatywa pojawiła się w wyniku współpracy Fundacji Dobry Grunt z Klubem Inteligencji Katolickiej. Organizacje te współpracują przy projekcie „Modlitwa za Ukrainę” – i szerzej przy akcjach pomocy dla naszych wschodnich sąsiadów. Prezes fundacji Dobry Grunt, Małgorzata Traczyńska, z którą blisko kooperuję przy różnych projektach, zapytała mnie, czy nie chciałbym namalować ikony rodziny Ulmów. Fundacja już wcześniej zamawiała ikony na beatyfikację matki Elżbiety Róży Czackiej i kardynała Stefana Wyszyńskiego. Malowały je Hanna Dąbrowska-Certa i Anna Kopeć-Gibas.
Nie bez znaczenia jest fakt, że ikona „Samarytan z Markowej”, którzy przyjęli pod swój dach Żydów uciekających przed prześladowaniem, powstaje w czasie trwającej wojny, a do tego ufundowana przez organizację, która wspiera osoby z Ukrainy.
– Niewątpliwie jest to praca wpisująca się w obecne, trudne czasy. Jednocześnie jest spójna z innymi działaniami Fundacji Dobry Grunt, która powstała jako owoc wysiłku grupy przyjaciół, którzy pragnęli zachować i spopularyzować spuściznę Samuela Willenberga – Żyda polskiego pochodzenia, postaci znanej w kontekście relacji polsko-żydowskich. Ostatnio obchodziliśmy 80. rocznicę buntu więźniów Treblinki, w którym udział brał Willenberg.
Lewa część tryptyku przedstawiająca Saula Goldmana z czterema swoimi synami: Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem
Z tej okazji w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej z inicjatywy IPN powstała murowana tablica upamiętniająca Samuela i jego ojca Pereca. W Żydowskim Instytucie Historycznym z kolei promowany był album historyczny „Bohater dwóch narodów”, również wydany przez Fundację Dobry Grunt. Są to zatem działania związane z utrwalaniem pamięci o II wojnie światowej i z szukaniem dróg do budowania dobrych relacji pomiędzy społecznościami poranionymi przez tę wojnę. Choć pomysł namalowania ikony pojawił się bardzo spontanicznie, to myślę, że wpisuje się on w tę logikę gojenia wojennych ran.
We wstępnych szkicach do Pana ikony, które miałem okazję zobaczyć, uwagę przykuwa to, że poza rodziną Ulmów będą przedstawione również żydowskie rodziny, które były pod ich opieką: Goldmanowie, Grünfeldowie i Didnerowie. Czy dzieło będzie starało się uchwycić relację, jaka powstała między udzielającymi schronienia i ich gośćmi?
– Poproszony byłem o namalowanie rodziny Ulmów. Jednak śmierć poniosło wówczas aż szesnaście osób, a nawet siedemnaście, łącznie z dzieckiem, które w czasie męczeństwa matki przychodziło na świat. Zastanawiałem się, jak na ikonie można by pokazać także osoby, które Ulmowie ratowali. Dlatego też praca ma formę tryptyku – w centralnej części pokazany jest Józef i Wiktoria z dziećmi na tle domu, w którym ukrywali rodziny żydowskie i gdzie ponieśli śmierć. Na skrzydłach tryptyku pokazane są z kolei osoby, które Ulmowie przyjęli pod swój dach i z którymi wspólnie zginęli, czyli z jednej strony Goldmanowie, ojciec i czterech synów, a z drugiej strony siostry Lea Didner i Gołda Grünfeld z córeczką Reszlą.
Od strony kompozycji to zatem bardziej pejzaż, niż portret?
– To właściwie portret zbiorowy na tle pejzażu. Pejzaż nie jest dosłowny, ale oparty na realnym wyglądzie otoczenia domu Ulmów. W tle przedstawienia rodziny Goldmanów znajduje się szopa chroniąca belki domu, który Józef Ulma zakupił. Miał zamiarem postawić go na ziemi, którą nabył na Wschodzie. Szopa nie byłaby widoczna w ten sposób w relacji do domu, ale stanowi ona realny element obecny na większości zdjęć, które pokazują dom w Markowej od boku. Zachowało się zdjęcie czterech pracujących przy rąbaniu drewna braci, którzy znajdują się właśnie pomiędzy domem a tą szopą. Jako element charakterystyczny postanowiłem ją zatem umieścić także na tryptyku.
W sensie wizualnym jest to prosta kompozycja, pozbawiona komplikacji. Pozwala to jednak pokazać te postaci nie w sytuacji zagrożenia, lecz ukazać, że zwycięsko przekroczyli pewną granicę. Nie ma więc strachu, grozy. Przeciwnie, to spokojny krajobraz i rozświetlone postacie
Mateusz Środoń
Z kolei po drugiej stronie na pierwszym planie znajdują się kobiety – Lea, Gołda i Reszla – a w tle kontynuacja pejzażu centralnego, ale mająca pewne cechy, że tak powiem, niefotograficzne. Ta część obrazu stanowi próbę pokazania otoczenia Markowej, pełnego pociętych strumieniami pól i gęstej roślinności. Te jary i roślinność, w których przy pierwszej fali wywózek i mordów ukrywała się część Żydów z Markowej, do dziś dobrze widać na zdjęciach satelitarnych. Zachował się przekaz o tym, że Józef Ulma pomagał jednej rodzinie budować tam kryjówkę i nosił potem do niej jedzenie. Wydało mi się to ważne i pomyślałem, że można spróbować zaznaczyć również ten aspekt historii.
Sam pomysł na pokazanie rodziny Ulmów i ukrywanych przez nich rodzin żydowskich na tle wiejskiego, nieomal idyllicznego krajobrazu to świadectwo, że nie egzystowali oni tylko i wyłącznie w ciągłym stresie i ukryciu, a również dzielili ze sobą zwykłe życie?
– Oczywiście, taka myśl implicite może się pojawić. W sensie wizualnym jest to prosta kompozycja, pozbawiona komplikacji. Pozwala to jednak pokazać te postaci nie w sytuacji zagrożenia, lecz – nawiązując do tradycji ikony – ukazać, że zwycięsko przekroczyli pewną granicę. Nie ma więc strachu, grozy. Przeciwnie, to spokojny krajobraz i rozświetlone postacie.
Pracowałem w oparciu o zachowane zdjęcia, które pokazują bliskie relacje i normalne życie. Tak na marginesie to niezwykła okoliczność, że Józef był zafascynowany fotografią. To dzięki jego – nowoczesnej jak na ówczesne czasy – pasji mamy dużo zdjęć wsi, jego dzieci, Wiktorii, samego Józefa, a nawet (na szczęście!) pewną dokumentację ukrywanych rodzin. Na czele ze wspomnianym zdjęciem czterech braci pracujących wspólnie na tle chaty Ulmów.
Czy udało się rozpoznać poszczególne postacie na zdjęciach?
– Dzięki wielu zachowanym zdjęciom zrobionym przez Józefa, wiemy dokładnie jak wyglądał on, Wiktoria i sześcioro jego dzieci. Zachowały się też zdjęcia mężczyzn ukrywanych przez Ulmów. Większy kłopot jest z ukrywanymi kobietami.
Idąc za sugestiami pani prezes Towarzystwa Przyjaciół Markowej, która oprowadziła mnie po wystawie o Ulmach w skansenie w Markowej, wizerunki Lei i Gołdy powstały na podstawie fotografii Józefa Ulmy, prezentowanych na tej wystawie, choć tożsamość osób na nich uwiecznionych nie jest w stu procentach pewna. Lea i Gołda były sąsiadkami Józefa, wychowywały się trzy domy od jego rodzinnego domu, co było dla mnie bardzo poruszające.
A więc uprawia pan ikonopisarstwo śledcze? Tworzenie ikon na bazie materiału zdjęciowego nie wydaje się czymś typowym.
– Historycznie rzeczywiście nie było to zwyczajem ikonopisów, ale w dzisiejszych czasach jest to naturalne, bo ikona jest próbą zapisania pamięci wizualnej. Jeśli fotografia portretowanej osoby istnieje, to można się nią posiłkować. Robiłem to już, pracując nad wizerunkami męczenników z okresu II wojny światowej, które malowałem dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Cała pierwsza faza prac polegała na kilkumiesięcznym zbieraniu materiałów – zarówno pisanych, jak i fotograficznych. Zgadza się, ma to do pewnego stopnia coś wspólnego z pracą historyka, poszukującego materiałów i relacji.
Prawa część tryptyku przedstawiająca Leę Didner z córką Reszlą oraz jej siostrę, Gołdę Grünfeld.
Być może zawodowym historykom nieco umyka to, jak ważnym źródłem jest obraz. W badaniach często większą uwagę poświęca się temu, by zebrać świadectwa werbalne, fakty, zapisać dźwięk, słowa, relacje. Nierzadko okazuje się potem, że gdyby prace rozpocząć dwadzieścia czy trzydzieści lat wcześniej, kiedy żyło więcej świadków zdolnych do wizualnej identyfikacji osób i rzeczy, to na podstawie zdjęć można byłoby ustalić z większym prawdopodobieństwem wiele faktów. W tej chwili jest już o to trudniej, ale i tak trzeba próbować.
Czy zdjęcia mogą nam powiedzieć więcej o Ulmach i innych ukrywanych w Markowej Żydach?
– Kamil Kopera, autor książki „Losy Żydów z Markowej”, prowadził badania nad rodzinami żydowskimi z Markowej i to on znalazł między innymi zdjęcie jednego z czterech synów Goldmanów – Mechela. Moim marzeniem jest dotarcie do kolejnych takich zdjęć czy zidentyfikowanie osób, które znajdują się na zdjęciach nam znanych. Pozwoliłoby nam to lepiej poznać społeczność tej wsi. Być może jest to możliwe, chociaż oczywiście zbiory uległy rozproszeniu i częściowemu zniszczeniu – najczęściej w czasach wojennych i w związku z Holokaustem, ale niekiedy fragmenty świata zatrzymanego na fotografii zachowały się wraz z tymi, którym udało się przeżyć.
Uderzającym i bardzo ważnym faktem jest to, że w Markowej kilka żydowskich rodzin, mówi się o dwadzieściorgu jeden osobach, zdołało przetrwać wojnę. Pomimo mordu na Ulmach, pozostałe rodziny dalej próbowały Żydów ukrywać i część tych prób zakończyła się sukcesem.
To nie pierwszy raz, gdy w Pana pracy zdjęcia odkrywały tajemnice historii polskich Żydów.
– To prawda, doświadczenie w pracy nad zdjęciami mieliśmy w fundacji dzięki pracy nad biografią Samuela Willenberga – tam również zachowało się zadziwiająco dużo fotografii, i również dzięki temu, że lubił on robić zdjęcia, miał własny aparat, dysponujemy szeregiem zdjęć z czasów okupacji, uwieczniających różnorodne sytuacje. Jest to bardzo cenne, jeżeli się chce potem opowiedzieć o tej historii, przekazać ją kolejnemu pokoleniu. Zdjęcia mają wielką siłę przekazu.
Wracając do kwestii samej rodziny Ulmów – czy ta ikona jest także głosem w powracającej dyskusji na temat zasadności i roztropności podjęcia tak wielkiego ryzyka przez wielodzietną, narażoną na okrutne represje rodzinę?
– Jest takim głosem w tym sensie, że potwierdza decyzję Kościoła, który przez sam fakt beatyfikacji jednoznacznie wypowiedział się co do zasadności ich decyzji. Odbyłem w tym kontekście ciekawą rozmowę z Manfredem Deselaersem, niemieckim księdzem mieszkającym w Oświęcimiu. Stwierdził on, że strach towarzyszący ludziom w czasie okupacji jest oczywiście zrozumiały, ale nie zwalnia nas z obowiązku dążenia do najwyższego celu – podążania za Bogiem, który wzywa nas do świętości, do podjęcia najtrudniejszych decyzji.
Zrozumienie dla strachu nie powinno przeistoczyć się w całkowitą akceptację wynikającego z niego zachowania. Nie oznacza to jednocześnie, że wolno nam kogokolwiek oskarżać, zwłaszcza z pozycji wygodnego fotela i smacznego śniadania. Trzeba jednak dążyć do najwyższego wymiaru dobra, nawet jeśli – z czego trzeba zdawać sobie sprawę – statystycznie najprawdopodobniej byśmy temu wyzwaniu nie sprostali. Powinniśmy się o to modlić, pragnąć tego, aby w chwili próby potrafić podjąć najtrudniejszą decyzję.
Chciałbym jeszcze zapytać o ten aspekt pamięci o Ulmach, który pojawia się w wypowiedziach oficjalnych organizatorów wydarzeń towarzyszących beatyfikacji – mam na myśli podkreślanie przy tej okazji polskiej racji stanu. Czy posługiwanie się przy opisie tych tragicznych wydarzeń kategoriami politycznymi jest w Pana opinii odpowiednie?
– Z jednej strony faktycznie nie jest to odpowiednie. Z drugiej strony trzeba oddać sprawiedliwość ludziom, którzy bardzo dużo wysiłku włożyli w to, żeby sprawę tę poznać, zbadać, szeroko o niej opowiedzieć. Stanowi ona bowiem egzemplifikację wielu różnych sytuacji z czasów wojny. Pamięć o dobru tak zaskakująco szalonym, a jednak realnym, jest wielką wartością. Oczywiście pojawiają się wokół tego różne spory, dotyczące rozłożenia akcentów, niewłaściwego tonu czy języka.
Ja wolę skupić się na meritum i dziękować Bogu, że rodzina Ulmów istniała i że podjęła tę, a nie inną decyzję. I że nie byli jedyną taką rodziną. A przy tym modlę się o to, żebyśmy sami w godzinie próby potrafili zdać egzamin.
Wiemy, że rodziny, które ratowały Żydów, często się z tym nie afiszowały. Nie była to bowiem, jak również wiemy, postawa powszechna. W konsekwencji niekiedy trudno było o jej istnieniu pamiętać. Nawet sama historia rodziny Ulmów w lokalnej społeczności wprawdzie była znana, ale nieszczególnie podkreślana.
Pamięć o Ulmach była trudna dla mieszkańców Markowej? – Stanowiła traumatyczne wspomnienie, podobnie jak historie tych rodzin, którym finalnie udało się ocalić ukrywanych Żydów. To były tak dramatyczne doświadczenia, że ratujący – tak jak sami ratowani – często zamykali te historie w sobie, nie chcieli do nich wracać. Z wielu powodów te wydarzenia nie były opowiadane, często były ukryte gdzieś w zakamarkach pamięci. Beatyfikacja Ulmów wydobywa je z mroku, stawia ten temat w centrum debaty i uwagi. To ostatni moment, w którym możemy jeszcze wysłuchać relacji świadków podobnych wydarzeń.
Ikona rodziny Ulmów autorstwa Mateusza Środonia w formie tryptyku
Niezwykle cieszę się, że zapadła decyzja o tej beatyfikacji. Pozwoliło mi to poznać Markową, w której spotkałem szereg osób związanych z kanonizacją Ulmów, w tym panią Marię Ryznar-Fołta, przewodniczącą Rady Gminy i prezes Towarzystwa Przyjaciół Markowej. Istotne jest, aby całej tej historii nie redukować do kwestii ideologicznej i prostego pytania – czy Polacy ratowali Żydów w czasie wojny, czy też nie? Takie podejście jest płytkie. Trzeba dać się głęboko poruszyć tą historią, spróbować ją zrozumieć, zgłębić, a nie używać do podparcia takiej czy innej tezy. Mnogość zachowanych w Markowej relacji dotyczących stopniowego narastania zagrożenia dla Żydów i ratujących ich osób pozwala nam lepiej zrozumieć realia okupacji. Może pomóc nam zrozumieć naszych dziadków.
I przy tym zbliżyć do potomków ofiar?
– Są w Polsce takie miejsca, w których relacje pomiędzy obecnymi mieszkańcami i potomkami osób, które zamieszkiwały je przed wojną, są bardzo żywe. W Częstochowie powstał Komitet Żydów Częstochowian, który wykazuje dużą aktywność, starając się zapisać historię społeczności żydowskiej w tym mieście i osadzić ją w kontekście współczesnego miasta – czy to w formie zjazdów Żydów Częstochowian, czy ufundowania filii Muzeum Częstochowskiego, poświęconej właśnie społeczności żydowskiej. Myślę, że jeśli lokalne społeczności polskie umiałyby nawiązać kontakt z potomkami mieszkających Żydów, to dla obu stron byłoby to wielką wartością – formą przerzucania mostów nad dramatem, który rozegrał się w setkach miejsc w Polsce.
Ikona rodziny Ulmów zostanie zaprezentowana dziś o 17.30 w trakcie czuwania przed beatyfikacją Rodziny Ulmów, organizowanego przez Klub Inteligencji Katolickiej w Kościele św. Marcina na Piwnej w Warszawie. Link do wydarzenia
Więź.pl o rodzinie Ulmów:
- Zbigniew Nosowski, I Sprawiedliwi, i Jedwabne
- Kard. Nycz: To będzie beatyfikacja rodziny Ulmów, a nie narodu
- Agnieszka Bugała, Żydzi u Ulmów, czyli rodzina poszerzona
- Rabin Schudrich: Ulmowie pokazali, że w tym niedoskonałym świecie można coś naprawić
- Watykan: Siódme dziecko Ulmów zostanie beatyfikowane jako narodzone
- Ks. Andrzej Draguła, Osobiście nie widzę przeszkód, by beatyfikować dziecko nienarodzone
- Zbigniew Nosowski, O Ulmach nigdy dosyć
- Kard. Ryś: Ulmom nie udało się uratować ośmiorga Żydów, ale uratowali człowieczeństwo
- Maria Czerska, Kim byli Żydzi, którzy ukrywali się u Ulmów?
- Paweł Stachowiak, Wyrwać Ulmów z pułapki polityki pamięci
ur. 1991. Redaktor portalu Więź.pl. Absolwent Katedry Filozofii Kultury i Religii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, doktorant filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, członek zespołu redakcyjnego „Rocznika Historii Filozofii Polskiej”. Autor tekstów i wywiadów publikowanych na łamach „Teologii Politycznej”, „Nowych Książek” i „Nowego Napisu”. Jego zainteresowania obejmują współczesną filozofię religii, wiary, fenomenologię intersubiektywności i personalizm. W wolnym czasie basista dreampopowego zespołu Midsommar i recenzent muzyczny portalu Undertone. Mieszka w Warszawie.