Życie przeniosło się pod ziemię

Getto pełne było ukrytych przejść, korytarzy, tuneli

Plac Muranowski widziany od strony ul. Przebieg

Plac Muranowski widziany od strony ul. Przebieg, z lewej strony dom przy ul. Muranowskiej 7 na terenie getta, kwiecień – maj 1943 r. Fot. R. Damec, kolekcja Muzeum POLIN, archiwum rodziny R. Dameca / Muzeum POLIN

Źródł: Więź

Jacek Leociak 20 kwietnia 2023

Dla przeważającej większości mieszkańców getta, ok. 50 tys. cywilów, powstanie rozgrywało się pod ziemią. Chronili się w przygotowanych wcześniej bunkrach. Panowały tam potworne warunki.

Tekst pochodzi z katalogu wystawy „Wokół nas morze ognia. Losy żydowskich cywilów podczas powstania w getcie warszawskim” (red. Barbara Engelking, Zuzanna Schnepf-Kołacz), którą można oglądać w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin od 18 kwietnia 2023 do 8 stycznia 2024 Tytuł oryginalny: „Bunkry”

Dlaczego bunkry

Wielka Akcja likwidacyjna (22 lipca – 21 września 1942 r.) zakończyła etap eksterminacji pośredniej. Około 300 tys. Żydów z warszawskiego getta Niemcy wywieźli do obozu zagłady w Treblince. Odtąd już główną przyczyną śmierci będą nie głód, choroby, urągające wszelkim standardom warunki bytowania stłoczonej za murami społeczności, lecz spaliny tłoczone do komór gazowych. Eksterminacja bezpośrednia. Gaz zabijał masowo, a ciała ofiar, początkowo grzebane w dołach śmierci, były potem wykopywane i palone na stosach spaleniskowych – przemieniając się w anonimowy popiół.

Po zakończeniu Akcji w getcie, którego topografia uległa radykalnej przemianie, pozostało około 50 tys. Żydów. W sierpniu 1942 r. małe getto zostało zlikwidowane, a jego mieszkańcy wywiezieni do Treblinki bądź wyrzuceni na północną stronę Leszna do dużego getta.

We wrześniu, po zakończeniu Wielkiej Akcji likwidacyjnej, w drastycznie zmniejszonych granicach ostało się tzw. getto szczątkowe i rozrzucone po nim wysepki szopów – odgrodzone drewnianymi płotami małe obozy pracy. Między nimi rozciągała się dzika, martwa przestrzeń, w której nie wolno było się poruszać.

Na opór zbrojny mogli pozwolić sobie tylko nieliczni. Przytłaczającej większości mieszkańców getta pozostawał opór bierny – ukrycie się. Już od jesieni 1942 r. zaczęło się masowe budowanie bunkrów

Jacek Leociak

Zatłoczone dawniej ulice teraz opustoszały. Otwarte okna mieszkań, porzucone na podwórkach i chodnikach rzeczy po wywiezionych, pierze z rozprutej pościeli – oto krajobraz ówczesnego getta. Wydano zakaz chodzenia po ulicach w godzinach pracy. Do przechodniów strzelano bez ostrzeżenia. Po getcie szczątkowym poruszały się tylko zorganizowane kolumny robotników, funkcjonariusze Służby Porządkowej i wózki do transportu trupów.

Aby zapewnić minimum niezbędnej komunikacji zaczęto budować ukryte przejścia między piwnicami i strychami sąsiadujących ze sobą kamienic. Stanowiło to zalążek konspiracyjnych dróg podziemnych i naziemnych, wykorzystywanych później w powstaniu. Substancja urbanistyczna getta przypominała gąbkę z wydrążonymi na wielu poziomach przejściami, korytarzami, szlakami komunikacyjnymi – od dachów po kanały i specjalnie przygotowywane tunele.

Dla większości pozostałych w getcie Żydów Wielka Akcja likwidacyjna oznaczała zmianę w świadomości. Wcześniej można się było jeszcze łudzić co do intencji Niemców i liczyć na to, że uda się jakoś przetrwać. W opustoszałym getcie, do którego już na początku sierpnia 1942 r. zaczęli docierać uciekinierzy z Treblinki (Dawid Nowodworski, Abram Krzepicki) powoli i z oporami ujawniała się straszna prawda o nieuchronności zagłady, a wraz z nią decyzja, by stawić opór, nie pozwolić się wymordować.

Na opór zbrojny mogli pozwolić sobie tylko nieliczni. Przytłaczającej większości mieszkańców getta pozostawał opór bierny – ukrycie się. Już od jesieni 1942 r., a szczególnie po akcji styczniowej (18 – 21 stycznia 1943 r.), kiedy to po raz pierwszy Żydzi strzelali do Niemców, zaczęło się masowe budowanie bunkrów. Schrony, przygotowane przez ludność cywilną, stały się bazą powstańców, miejscem oporu i walki.

Budowa bunkrów

W czasie wywózek do Treblinki część mieszkańców getta starała się ukrywać w urządzonych naprędce skrytkach, nietrwałych, słabo zakonspirowanych, prymitywnych. Teraz schrony powstawały według pieczołowicie przygotowanego planu, niejednokrotnie pod kierunkiem inżynierów i często ogromnym nakładem środków. Miały zgromadzone zapasy żywności, połączenie wodno-kanalizacyjne i elektryczne, były świetnie zamaskowane, często z kilkoma wyjściami ewakuacyjnymi. W niektórych bunkrach były wykopane studnie artezyjskie, inne były zaopatrzone nawet w generatory prądu i radia. Można je zaliczyć do klasy luksusowej. Zdecydowana większość to odpowiednio zabezpieczone i wyposażone piwnice czy raczej całe ciągi piwnic. Takie schrony znajdowały się niemal pod każdą kamienicą czy podwórkiem w getcie.

Piotr Matywiecki
Dwa oddechy

Cenną relację o życiu w bunkrach w czasie powstania i po jego zdławieniu, spisaną między sierpniem 1943 a lutym 1944 r. po „aryjskiej” stronie, złożył inżynier-architekt Baruch Goldman[1]. Był on jednym z ekspertów, któremu zlecono zaprojektowanie bunkra.

„W końcu stycznia zwrócił się do mnie pan inżynier G. proponując mi w imieniu grupy osób kierownictwo budowy schronu na 25–30 osób takiego, by można było w nim przesiedzieć do 6 miesięcy. […] Plan budowy był następujący: schron miał być zbudowany pod podwórzem, wejście miało prowadzić przez jedną z piwnic. Rozmiary całej budowli: 8 x 8 x 3 mb. Wnętrze miało być podzielone na sypialnię, magazyn, kuchnię i świetlicę; woda miała być doprowadzona od dwóch wodomiarów, prąd elektryczny od dwóch różnych transformatorów. Kuchnia miała mieć – prócz grzejników elektrycznych – również piec węglowy, którego przewód kominowy wprowadzono pod ziemię specjalnie w tym celu odosobnionego pionu. Ponadto miała być rezerwa wodna w postaci pompy i studni, własne źródło światła elektrycznego w postaci dynama 6 V o napędzie ręcznym. Powietrze miały dostarczać wentylatory elektryczne oraz specjalny system kanałów wietrznych. Wejście z piwnicy miało być zamaskowane ruchomą ścianą wagi 2 ton, zaś cała ściana dzieląca od piwnicy miała być osłonięta komorą szerokości 3 mb, zasypana całkowicie piaskiem. Magazyn – prócz żywności, jak suchary, fafle, kartofle, warzywa i tłuszcz – miał posiadać zapasy świec, nafty, paliwa, mydła i lekarstw. […] Wszystkie roboty zewnętrzne i znaczna część wewnętrznych zostały zakończone w końcu lutego 1943 r., rozpoczęto wtedy gromadzić żywność”[2].

Doktor Polisiuk z ostatniego zbiorczego szpitala w getcie przy ul. Gęsiej 6/8 opisuje w swoich wspomnieniach wygląd schronu urządzonego pod gruzami domu przy ul. Gęsiej 3: „Dwa były wejścia do schronu. Główne wejście prowadziło od piwnicy frontowej domu przy ulicy Gęsiej 6 przez tunel podziemny wzdłuż całej jezdni. Drugie wejście, obliczone raczej na wyjście, wzdłuż kilku małych tuneli podziemnych na podwórku domu przy ulicy Nalewki 27. Schron składał się z 16 odkopanych piwnic, umieszczonych systemem korytarzowym. Każda piwnica obliczona na 10 osób, prócz tego magazyn żywnościowy, apteka, kuchnia, 2 ubikacje z bieżącą wodą. Światło elektryczne, gaz i wodę przeprowadzono z głównych rur spod jezdni. W «pokojach» prycze 2-osobowe, radio 4-lampowe i 2 «spluwy» w rękach kierownictwa. Warunki higieniczne na ogół znośne”[3].

Bardziej prymitywny był schron urządzony pod ubikacją, stojącą na podwórzu kamienicy przy ul. Wołyńskiej 6. Chowała się w nim Stella Fidelseid i to dzięki jej relacji znamy jego wygląd: „Wejście do kryjówki było zamaskowane drzwiami z narzuconą na nie kupą śmieci. Odsunąwszy z łatwością drzwi, zeszliśmy po dwumetrowej drabinie na dół. Była to dość obszerna piwnica, składająca się z 2 izb i małej jakby alkówki, w której stał połamany tapczan. Izby te przedzielone były małym, dość wąskim korytarzykiem. Ludzi pełno. Dosłownie nie było gdzie usiąść”[4].

W tym czasie z kilkoma osobami zrobiła wypad w poszukiwaniu zapasów do niespalonego bunkra w tej samej kamienicy. „Była to piwnica, zawalona od strony mieszkania. Pozostawało tylko jedno przejście, tak wąskie, iż 1 osoba mogłaby się z ledwością przeczołgać do środka. Oświetliliśmy latarką wnętrze i o zgrozo, w przejściu leżał trup. Próbowaliśmy go usunąć, ale to się nie udawało, zbyt mocno był przysypany gruzem. Jedyną radą było prześlizgnąć się na trupie do środka”[5].

Warunki życia w bunkrach

Dla przeważającej większości mieszkańców getta (ok. 50 tys. cywilów) powstanie rozgrywało się pod ziemią. Chronili się w przygotowanych wcześniej bunkrach. Panowały tam potworne warunki: skrajne przepełnienie, brak powietrza, niemożliwy do zniesienia żar z rozgrzanych ścian płonących kamienic. Stłoczeni pod ziemią ludzie musieli zachować absolutną ciszę, ponieważ Niemcy przeczesywali getto w poszukiwaniu ukrywających się. Życie przeniosło się pod ziemię.

Ogień, żar, brak powietrza, stłoczenie między ścianami bunkrów przemieniających się w rozpalone piece – opisy takich doświadczeń pojawiają się bardzo często w ocalałych relacjach lub spisywanych wspomnieniach

Jacek Leociak

Marian Berland był jednym z tysięcy cywilów, dla których podstawowym doświadczeniem powstania w getcie było ukrywanie się. Jego relacja, spisana po stronie „aryjskiej”, przynosi jednak szczególną perspektywę. Oto bowiem Berland tkwi pod ziemią, w przerobionej na schron piwnicy domu przy ul. Muranowskiej 38, a jednocześnie od czasu do czasu wychodzi na górę, do własnego mieszkania na czwartym piętrze tej samej kamienicy i stamtąd obserwuje ogarnięte powstaniem, płonące getto.

Z góry roztacza się widok na otwartą przestrzeń i makabryczne morze płomieni i ulic, po których schwytani Żydzi ustawieni w kolumny pędzeni są na Umschlagplatz. Na dole w piwnicy jest ciemno, tłoczno, duszno. Szalejące na zewnątrz pożary rozgrzewają ściany piwnicy, powodując żar nie do zniesienia i nieustanne zagrożenie spaleniem się żywcem. Nie wiadomo, co dzieje się na górze, do przerażonych ludzi dochodzą tylko odgłosy detonacji lub złowróżbny odgłos kroków Niemców, którzy penetrują gruzy.

„Dzisiaj w schronie jest jeszcze bardziej duszno i ciasno. Prawie nie ma czym oddychać. Nie można tchu złapać. […] Ludzie leżą przy samej ubikacji i wdychają przez cały dzień przykre wyziewy. […] Straszna noc. Najgorsza ze wszystkich dotychczasowych. Dym przestał się wydobywać. Po blisko godzinie słyszymy kucie w ścianę schronu graniczącą z domem nr 40. Nie wiemy, co to jest. Jesteśmy wszyscy wystraszeni. […] Siedzimy wszyscy cicho jak trusie, aby po tamtej stronie nie domyślili się, że tu są ludzie. […] W tej chwili straszny huk wstrząsnął powietrzem i ziemią, jakby w pobliżu nas spadła ciężka bomba. […] Nad sutereną, w której jest klapa zasłaniająca wejście do schronu, wznosi się trzypiętrowa przybudówka. Płonie ona od góry. […] Któż by przypuszczał, że schron nasz wytrzyma upadek takiego ciężaru jak ściana sąsiedniej kamienicy?”[6].

Ogień, żar, brak powietrza, stłoczenie między ścianami bunkrów przemieniających się w rozpalone piece – opisy takich doświadczeń pojawiają się bardzo często w ocalałych relacjach lub spisywanych wspomnieniach. „Po kilkunastu godzinach zabrakło powietrza – relacjonuje Leon Najberg – dzieci strasznie płakały, kobiety zaczęły mdleć, po południu zgasło światło, w ciemności wzmagał się niepokój. Młodzież zaczęła przebijać łomami otwory w kominie, aby wpuścić do środka powietrze. Po przebiciu otworu buchnęły jednak do środka płomienie”[7].

Stella Fidelseid, która ukrywała się przy ul. Wołyńskiej 6 i 11, wyprawiła się kiedyś ze znajomym na jeden dzień do bunkra przy skrzyżowaniu ulic Smoczej i Niskiej. „Z bramy skręciliśmy na prawo i weszliśmy w pierwszą sień. Tam zeszliśmy parę schodów w dół, zrobiło mi się niezmiernie gorąco. Straszliwy żar bił z nieostygłych po pożarze murów. Po przejściu paru stopni znajomy mój zastukał trzy razy w jeden schodek […]. Weszliśmy do środka. Oczom moim ukazał się dość długi, wąski korytarz, gęsto wypełniony ludźmi. Wszyscy na pół rozebrani, kobiety w letnich sukienkach, boso, mężczyźni bez koszul. Dzieci nie widziałam. Twarze spocone, zmęczone. Upał wprost nieznośny”[8].

Do wykrytych bunkrów Niemcy wpuszczali gaz. Nie wiadomo dokładnie, co wrzucali do środka. W relacjach ocalałych niemal zawsze pojawia się słowo „gaz”. Wydostających się stamtąd Żydów Niemcy ograbiali, część zabijali na miejscu, a resztę gnali na Umschlagplatz. Stamtąd wywożono ich do obozów w Trawnikach, Poniatowej lub na Majdanku. Około 7 tys. Żydów wysłano do Treblinki.

Marian Berland opisuje ten moment, którego ukrywający się bali się najbardziej – dekonspirację kryjówki: „Cisza panuje w całym schronie. Już dawno nie było tak cicho. Ludzie stoją i drżą. Wszystkie twarze śmiertelnie przerażone. […] Złowroga cisza trwa jeszcze kilka minut. Naraz z daleka dochodzi echo wystrzału, jakby gdzieś z góry. Bezpośrednio po tym dochodzą nas wieści, że Niemcy są przy klapie. Nerwy napięte do ostateczności. Potworny strach paraliżuje każdy nasz ruch. Nadal cisza. Ale trwa to niedługo. Od strony wyjścia padają słowa: «Gaz, gaz wpuścili». […] Gaz szybko wypiera powietrze. Jest go tyle, że już siebie prawie nie widzimy nawzajem. Tak jakby chmura pyłu przesłoniła wszystko. Tlenu już jest tak mało, że płomienie świec nikną i w końcu zupełnie zamierają. Słodycz wdziera się ze wszystkich stron. Mamy ją w nosie, w ustach, gardle, wszędzie. Nie pozwala patrzeć. Dusi. Nie ma już czym oddychać. Z wielu stron słychać: «Jaka słodka śmierć, nadszedł nasz koniec»”[9].

ZBLIŻENIA

Marylka

W archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego znajduje się fotokopia stron wyrwanych ze szkolnego zeszytu, zapisanych drobnym pismem. W archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku jest oryginał zniszczonego brulionu. Autorką była kobieta o imieniu Marylka[10].

Nie wiemy o niej nic ponad to, co sama napisała. Była młodą Żydówką z Warszawy, miała semicki wygląd; bardzo dobrze władała językiem polskim, dziennik pisała właśnie w tym języku. Pracowała w krawieckim szopie Többensa. Schron, w którym się ukrywała, mógł być więc zlokalizowany przy ul. Leszno 74 (dziś to miejsce w pobliżu Urzędu Dzielnicy Wola i Biblioteki Publicznej Dzielnicy Wola przy ul. Solidarności 90, obecny skwer im. Bohdana Lacherta).

Pozostało po niej 68 zapisanych stron. To jedynie fragment znacznie większej całości. Strzępy zachowanej pierwszej części dziennika dotyczą drugiej połowy 1942 r. Pierwszą datą, jaką da się odczytać, jest 22 lipca 1942 r. – początek Wielkiej Akcji likwidacyjnej. W części drugiej pojawia się data 1 kwietnia 1943 r., potem następują zapisy z 4, 7, 8, 9, 16, 20, 23 i ostatni z 27 kwietnia. Pod datą 27 kwietnia autorka ujawnia okoliczności pisania: „Pisanie moje jest teraz bezładne, gdyż piszę tylko wtedy, kiedy mam światło, gdyż żyję teraz przeważnie w ciemnicy piwnicznej i kiedy mogę nieco zebrać skołatane myśli”[11].

Pamięć jako forma miłości. Z Paulą Sawicką i Gabi von Seltmann rozmawia Sebastian Duda

Więź. Podcasty nieoczywiste

Słuchaj także na Soundcloud, Youtube i w popularnych aplikacjach podcastowych

20 kwietnia Marylka opisuje zejście do schronu i panujące tam warunki: „Już około 4ej nad ranem znaleźliśmy się w schronie […]. O tej porze całe getto było już obstawione przez gestapo. […] W schronie zebrało się już ludzi tyle, że powietrze było jakąś gęstą mieszaniną ludzkich wyziewów i nie sposób było tlenu zaczerpnąć. Ludzi nagromadziło się znacznie więcej, niż schron mógł pomieścić, a co za tem idzie wentylacja była zupełnie niedostateczna, powietrze pozbawione tlenu, tak, że zapałka nawet nie chciała się zapalić”[12].

Na dół, do zakonspirowanego piwnicznego schronu przenikają wiadomości o pierwszych walkach powstańczych, które toczą się na górze. „Wczoraj rozgorzała w getcie prawdziwa krwawa walka. Do getta wjechały tanki, działa, ciężkie karabiny maszynowe i wypowiedziały bezwzględną wojnę Żydom, którzy ośmielili się podnieść nieco głowy za Treblinki, za Bełżec, za Trawniki i całą naszą przeżytą i nadal przeżywaną gehennę. Od rana dały się słyszeć głośne detonacje, odgłosy strzałów rewolwerowych, terkot karabinów maszynowych i cała symfonia dźwięków, składających się na to jedno małe słowo noszące w sobie krew zabitych, zemstę, starcie się wrogich mocy – walka. Getto powstało. Getto powstało, kilkuset zaledwie uzbrojonych w rewolwery mężczyzn stanęło do walki z oprawcą, stanęło w obronie resztek honoru człowieka. Wybiła dla historii i potomności wielka, wspaniała chwila, bo resztka niedobitków nieszczęsnych, zmaltretowanych, znoszących najokrutniejsze katusze, jakie wymyślić zdołała wyobraźnia szaleńca, który posiadł świat, ośmieliła się podnieść uciśnięte karki”[13].

Marylka doskonale zdawała sobie sprawę, co czeka mieszkańców getta ukrytych w podziemnych bunkrach, skrytkach na ocalałych strychach, w zaimprowizowanych kryjówkach pośród gruzów. Już w pierwszych godzinach i dniach powstania wie, czym jest ta walka i jak się skończy. „Wiem, że skazani jesteśmy na zagładę, ale wierzę, że ocaleją choć jednostki, które nie pozwolą przejść światu nad tą zbrodnią, dokonaną na całym narodzie do porządku dziennego…” – notuje w swoim brulionie[14]. Dzień po wybuchu powstania pisze: „Ach, przecież wiemy, że ta walka jest równoznaczna z ostatecznym wygładzeniem nas wszystkich”[15].

Zapiski Marylka prowadziła na bieżąco, aż do ostatniej chwili, do momentu wykrycia bunkra. Dalej jest już tylko pusta kartka. Zeszyt trafił z płonącego getta do obozu na Majdanku, gdzie jego resztki zostały odnalezione.

Stella Fidelseid

Stella Fidelseid miała 26 lat, kiedy wybuchło powstanie w getcie warszawskim. Mieszkała wraz z mężem, lekarzem Żydowskiego Pogotowia Ratunkowego, na parterze kamienicy przy ul. Wołyńskiej 6. Straciła go w pierwszych dniach powstania. Została sama. Większość swego życia w ukryciu spędziła pod gruzami, pod ziemią: w bunkrach przy ul. Wołyńskiej 6 i 11.

Kamienicę przy Wołyńskiej 6 po północnej stronie ulicy i tę przy Wołyńskiej 11 po stronie południowej dzieliło około 50 metrów. Przed wojną Wołyńska rozciągała się między ulicami Zamenhofa i Lubeckiego. Na dzisiejszym Muranowie nie ma już ul. Wołyńskiej, nie ma też ul. Lubeckiego. Na współczesnej mapie terytorium ukrywania się Stelli skupione jest wokół skrzyżowania ulic Lewartowskiego i Karmelickiej.

„Wiem, że skazani jesteśmy na zagładę, ale wierzę, że ocaleją choć jednostki, które nie pozwolą przejść światu nad tą zbrodnią, dokonaną na całym narodzie do porządku dziennego…” – notuje w swoim brulionie Marylka

Trzypiętrowy długi blok mieszkalny pod adresem Józefa Lewartowskiego 12 stoi mniej więcej tam, gdzie była kamienica Wołyńska 6; potężny, siedmioklatkowy blok przy dzisiejszej Karmelickiej 19, wznoszący się na dziewięć pięter, stoi prawie w miejscu, gdzie była kamienica przy Wołyńskiej 11. Tuż obok jest wielki gmach Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Zmiana siatki ulic, nowe nazwy, nowe domy, zupełnie inny typ podwórek, otwartych, pełnych zieleni i słońca – te wszystkie radykalne zmiany krajobrazu miejskiego zacierają dawną topografię. Na powierzchni nie ma żadnych materialnych śladów, które mogłyby nas prowadzić do miejsc, w których ukrywała się Stella Fidelseid. Wszystko jest pod ziemią: resztki fundamentów, zarysy piwnic, zagrzebane w gruzach rzeczy…

W kamienicy przy ul. Wołyńskiej 6 Stella spędziła ponad miesiąc, ukrywając się w piwnicy pod ubikacją lub w schronie w zamurowanej alkowie mieszkania na drugim piętrze. Prawdopodobnie na przełomie maja i czerwca przeniosła się wraz z dziewięciorgiem współtowarzyszy do bunkra w piwnicach Wołyńskiej 11.

„Bunkier był wygodny, miał nawet poza studnią ściek kanalizacyjny. […] Na zewnątrz stał dom, zupełnie wypalony. Żeby wejść do bunkru, należało prześlizgnąć się przez bardzo wąski i kręty otwór, długości około 2 metrów. Od zewnątrz otwór ten był niewidoczny, gdyż zasłaniał go wystający na zewnątrz kawał muru ze spalonego domu. Od środka otwór zapełniliśmy cegłami! […] Do swojego użytku mieliśmy teraz cztery piwnice. Można się było swobodnie rozlokować. Kuchenkę ustawiono w pomieszczeniu środkowym, za przewód kominowy służył nam otwór, przez który przedostaliśmy się do bunkru. […] W izbie, w której stała kuchenka, było względnie sucho, w całym bunkrze panowała wielka wilgoć. Ubrania nasze i pościel nigdy nie wysychały. […] Obie izby łączyły się ze sobą szerokim otworem, światełko palące się w jednej z nich oświetlało i drugą. […] Prycze skleciliśmy z klocków, cegieł i desek”[16].

W piwnicy przy ul. Wołyńskiej 11 Stella urodziła dziecko. Gdy rozpoczęło się powstanie, była w pierwszych tygodniach ciąży. Na początku ukrywania się, zmuszona do walki o życie każdego dnia, przytłoczona utratą męża – nie myślała o dziecku, które miało się w tych warunkach narodzić. Później, kiedy ciąża stawała się widoczna, a Stella słabła fizycznie, zaczęła się bać. Bała się przede wszystkim ludzi, którzy z nią żyli w bunkrze. Ukrywała się podwójnie: przed Niemcami, ale też przed współtowarzyszami niedoli. Jako słaba, chora i ciężarna była dla nich bezużyteczna, stanowiła tylko niepotrzebny balast. Kiedy wszystko wyszło na jaw – większość okazywała jej niechęć, wykluczyła ją ze wspólnoty. Nie mogła liczyć na pomoc. Gesty zrozumienia i sympatii były nieliczne.

Zagłada cmentarzy żydowskich

Sytuacja stawała się beznadziejna: kończyły się zapasy jedzenia i wody, uzupełniane dzięki nocnym wyprawom na gruzy. Zbliżała się zima. Stella była w zaawansowanej ciąży. Postanowiono przedostać się na „aryjską” stronę. Poród nastąpił przedwcześnie. Stella urodziła syna. Ale na przełomie listopada i grudnia 1943 r., w podziemnym bunkrze, w zgliszczach zburzonego getta, nie było miejsca dla narodzin. Stella urodziła syna na terytorium śmierci. Dziecko słabło z dnia na dzień, aż w końcu zmarło. Garstka „gruzowców” sforsowała mur w okolicy ul. Miłej. Stella nie była w stanie wejść na drabinę. Jeden z mężczyzn przeniósł ją na plecach na drugą stronę.

Relacja Stelli Fidelseid kończy się w momencie przejścia przez mur getta na stronę „aryjską”. Ale przecież była ona dla Stelli podobnym zagrożeniem, jak zrujnowane getto. Dotąd wiedzieliśmy tylko, że przeżyła. Dopiero od niedawna, dzięki poszukiwaniom archiwalnym związanym z przygotowywaną wystawą wiemy już, co działo się ze Stellą po „aryjskiej” stronie i poznaliśmy jej powojenne życie.

W 1940 r. poślubiła Salomona Świecę, lekarza, który w pierwszych dniach powstania w getcie został złapany i wywieziony na Majdanek, gdzie popełnił samobójstwo. Po wojnie Stella z Warszawy przeniosła się do Łodzi. Studiowała w Wyższej Szkole Filmowej, współpracowała m.in. przy produkcji „Ulicy Granicznej” Aleksandra Forda. Zaczęła starać się o wyjazd do Izraela i z tego powodu została wyrzucona ze studiów tuż przed obroną pracy dyplomowej.

Znalazła się w Izraelu, tam poznała swojego przyszłego męża, Mordkę Milenbacha. Pobrali się w Brazylii. W São Paulo w 1956 r. Stella urodziła córkę. Jej mąż zmarł w 1998 r. Stella przeżyła osiemdziesiąt dwa lata i zmarła w São Paulo w 2001 r.

Miła 18

W czasie powstania sztab ŻOB znajdował się przy ul. Miłej 29, po jego wykryciu przeniósł się na Miłą 18. W piwnicach tego domu po zakończeniu Wielkiej Akcji likwidacyjnej zbudował sobie bunkier gang szmuglerów Szmula Aszera (nazywanego też Szmulem Issacharem, Iserem bądź Oszerem). To byli ludzie z półświatka, z marginesu społecznego. Bunkier był znakomicie wyposażony. Pomieszczenia znajdowały się po obu stronach wąskiego korytarza. Niektóre komory były wyłożone kafelkami. Doprowadzono instalację elektryczną, wykopano studnię, zorganizowano dobrze zaopatrzoną kuchnię, a nawet pokój do czytania i wypoczynku. Na zewnątrz prowadziło pięć zamaskowanych wyjść.

Właściciele bunkra zaprosili do siebie bojowców i sztab ŻOB. Łącznie 120-150 ludzi. W sumie w przerobionych na bunkier piwnicach było około 300 osób. Chcieli walczyć, ale nie mieli broni. Pozostali z bojowcami do końca. Każde pomieszczenie, w którym znajdowali się ŻOB-owcy, miało swoją nazwę: Treblinka, Poniatowa, Piaski. Największy pokój nazywał się getto. Było tam ciasno i strasznie gorąco.

Niemcy odkryli bunkier 8 maja 1943 r. i wpuścili do niego gaz. Hela Rufeisen-Schüpper relacjonuje w swoich wspomnieniach opowieść łączniczki ŻOB, Tosi Altman, która była wtedy w środku. Przeżyła, wydostała się na stronę „aryjską” i wraz z innymi członkami Haszomer Hacair ukryła się w fabryce błon fotograficznych na Pradze. 24 maja wybuchł tam pożar. Zginęło 8 osób, w tym trzech ocalonych z bunkra Miła 18. Ciężko poparzoną Tosię wydał w ręce Niemców policjant granatowy. Zmarła kilka dni później.

Hela przytacza jej opowieść: „Kiedy ludzie poczuli gaz, powstała panika wśród setek ukrywających się, wszyscy cisnęli się ku wyjściu. O ile pamiętam, było pięć wyjść, ale używano tylko jednego. W tych warunkach trudno było myśleć o obronie. Arie Wilner zawołał: «Bojowcy, strzelajcie do siebie. Ostatnia kula nam się należy. Nie wpadniemy żywi w ręce Niemców!»”[17].

Wtedy rozpoczęła się samobójcza strzelanina. Według opowiadania Tosi, Mordechaj Anielewicz nie był za samobójstwem. „Wierzył, że jeśli jest nawet słaba możliwość przetrwania do wieczora, należy spróbować ją wykorzystać. […] Jak zginął Anielewicz – nie wiadomo”[18].

Według jednej z wersji tego, co działo się w bunkrze przy Miłej 18, Mordechaj Anielewicz najpierw zastrzelił swoją dziewczynę Mirę Fuchrer, a potem siebie.

W 1946 r. z inicjatywy Centralnego Komitetu Żydów Polskich usypano w tym miejscu z gettowych gruzów Kopiec Anielewicza, a na jego szczycie ustawiono pamiątkowy kamień. Ale to nie jest tylko upamiętnienie, to zbiorowa mogiła tych, którzy zostali pod ziemią. Na umieszczonym w 2006 r. u podnóża kopca obelisku wyryto 51 nazwisk powstańców Żydowskiej Organizacji Bojowej. Od Chaima Akermana i Mordechaja Anielewicza po Sarę Żagiel.

Podziemny Muranów

Spod muranowskiej ziemi wydobyto po wojnie metalowe skrzynki i bańki na mleko, w których ukryte było Archiwum Ringelbluma. Ale przecież cały podziemny Muranów jest jedynym w swoim rodzaju depozytem Zagłady Getta Warszawskiego. W tym zakopanym pod ziemią archiwum zostawili swoje ślady ci wszyscy, którzy podczas powstania w getcie i jeszcze długo po jego zdławieniu ukrywali się w rozsianych po całym obszarze bunkrach.

Po wojnie w podziemiach Muranowa nie było już życia, tylko śmierć. Pod ziemią zagrzebane były szczątki ludzi i szczątki rzeczy. Na powierzchni zaś toczyło się nowe życie. Ruiny Warszawy stały się niemal natychmiast po 17 stycznia 1945 r. terytorium intensywnego szabru. Szczególnie ohydną formę przybierał szaber uprawiany przez poszukiwaczy żydowskiego złota w ruinach getta. Stały się one celem wypraw rabusiów wyposażonych w wiadra, łopaty i sita, służące do przesiewania popiołów pomordowanych ludzi.

Podziemne muranowskie terytorium Zagłady jest niedostępne, niewidoczne, zakryte przed wzrokiem, leżące poza obszarem codziennego doświadczenia ludzi żyjących w mieście tu i teraz, a także poza obszarem konwencjonalnych form upamiętnienia (muzea, pomniki, tablice, naziemne instalacje artystyczne). Jest więc miejscem nieupamiętnionym.

Pod ziemią dzisiejszego Muranowa wciąż leżą ludzkie szczątki i rzeczy „pożydowskie” – jak przyjęło się nazywać mienie wymordowanych podczas Zagłady Żydów. Najprawdopodobniej leży tam też do dziś maleńki synek Stelli Fidelseid, okutany w szmaty, pozostawiony w bunkrze pod kamienicą przy ul. Wołyńskiej 11 w końcu 1943 r. Nad zachowanymi resztkami sklepień tej piwnicy przechodzą dziś codziennie setki ludzi. To jest mniej więcej przy skrzyżowaniu Lewartowskiego i Karmelickiej.

Wesprzyj Więź

Obecny tytuł od redakcji. Tytuł oryginalny: „Bunkry”

Przeczytaj też: Krzysztof Śliwiński, Biedny chrześcijanin patrzy na getto

  • [1] B. Goldman, „75 dni w płonącym getcie warszawskim”, „Biuletyn ŻIH” 1962, nr 42. W AŻIH jego pamiętnik jest podpisany jako B. Goldman, w AGFH tekst jest podpisany: Mieczysław Goldman.
  • [2] Tamże, s. 94.
  • [3] A. Polisiuk, „Ostatnia blokada” (19 IV 43 – 27 V 43), „Walka” 1958, nr 4.
  • [4] S. Fidelseid, „Pozostałam w gruzach… (moje przeżycia po likwidacji getta warszawskie[4]go kwiecień–grudzień 1943)”, „Kwartalnik Historii Żydów” 2003, nr 2, cz. I, s. 232; tam[4]że 2003, nr 4, cz. II. W lokalizacji cytatów cyfra rzymska oznacza część, cyfra arabska stronę.
  • [5] Tamże, cz. I, s. 233–234.
  • [6] M. Berland, „Dni długie jak wieki”, Warszawa 1992, s. 43, 53, 56.
  • [7] L. Najberg, „Ostatni powstańcy getta”, Warszawa 1993, s. 56.
  • [8] S. Fidelseid, „Pozostałam…”, dz. cyt., cz. I, s. 236.
  • [9] M. Berland, „Dni…”, dz. cyt., s. 77.
  • [10] „Patrzyłam na usta… Dziennik z warszawskiego getta”, red. P. Weiser, Kraków–Lublin 2008.
  • [11] Tamże, s. 121.
  • [12] Tamże, s. 103–105.
  • [13] Tamże, s. 107–109.
  • [14] Tamże, s. 95.
  • [15] Tamże, s. 109.
  • [16] S. Fidelseid, „Pozostałam…”, dz. cyt., cz. II, s. 605–606.
  • [17] H. Rufeisen-Schüpper, „Pożegnanie Miłej 18. Wspomnienia Łączniczki Żydowskiej Organizacji Bojowej”, Kraków 1996, s. 116-117.
  • [18] Tamże.

    Jacek Leociak
    prof. dr hab., kierownik Zakładu Badań nad Literaturą Zagłady w Instytucie Badań Literackich PAN, członek założyciel Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, redaktor rocznika „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”. Opublikował m.in. książki: „Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów”, „Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji”, „Spojrzenia na warszawskie getto”, „Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”