Kościół przyszłości

Z Hansem Joasem rozmawia Michał Jędrzejek WRZESIEŃ 2022

Bp Georg Baetzing i Dr Katrin Brockmoeller wygłaszają kazanie dialogowane podczas Dni Katolików - fot. East News

Bp Georg Baetzing i Dr Katrin Brockmoeller wygłaszają kazanie dialogowane podczas Dni Katolików - fot. East News

Źródło: "ZNAK"

Michał Jędrzejek

Pewien kardynał powiedział mi: „Próbowaliśmy już wszystkiego, nic nie pomaga. Ludzie nie chcą słuchać naszego przesłania”. Pomyślałem sobie od razu: „Powinieneś podać się do dymisji”. Ja wierzę, że chrześcijaństwo jest atrakcyjne i że takie pozostanie.

Michał Jędrzejek: Czy niemiecki Kościół to dziś swego rodzaju laboratorium? Możemy w nim zobaczyć, jaka przyszłość czeka zachodni katolicyzm?

Hans Joas: Tak, można tak powiedzieć. Szukamy w Niemczech odpowiedzi na kryzys Kościoła, który dotknął wiele zachodnich krajów.

Co jest istotą tego kryzysu?

Załamanie się wiarygodności Kościoła. Przede wszystkim to konsekwencja seksualnych nadużyć. Zawsze powtarzam, że chodzi o dwa problemy, które należy od siebie odróżnić. Pierwszy to przestępstwa seksualne, a drugi – sposób, w jaki hierarchia kościelna na nie reagowała. Nie miałem złudzeń, że Kościół jest wolny od takich przestępstw. Teraz jednak dowiadujemy się, kraj po kraju, diecezja po diecezji, z jak ogromną liczbą nadużyć mamy do czynienia. To coś szokującego. Skala przestępstw wynika z tego, że biskupi starali się „chronić reputację Kościoła”, zamiatając je pod dywan – a to tylko dawało sprawcom przepustkę do dalszych wykroczeń. Są też inne ważne kwestie. Przykładowo, wiele osób jest niezadowolonych z małej przestrzeni w Kościele dla kobiet i osób homoseksualnych.

Odpowiedzią na kryzys stała się w Niemczech Droga Synodalna. To cykl obrad, w których biorą udział biskupi i świeccy katolicy. Jest Pan jej aktywnym uczestnikiem.

Pełne zgromadzenie Drogi Synodalnej składa się z wszystkich niemieckich biskupów i takiej samej liczby świeckich przedstawicieli katolickich organizacji, a także z niewielkiej grupy tzw. niezależnych ekspertów. Jestem jednym z nich, wybranym przez świeckie organizacje.

Jakie były Pana pierwsze wrażenia ze spotkań Drogi Synodalnej?

Bardzo pozytywne – z powodów, które mogą wydawać się powierzchowne, jednak dla mnie były ważne. Prosty przykład: sposób zajmowania miejsc. Nie zostaliśmy podzieleni na dwie grupy: świeckich i biskupów, lecz siedzieliśmy w porządku alfabetycznym. Moje miejsce przypadło więc między dwoma hierarchami: bp. Ipoltem z Görlitz oraz bp. Jungiem z Würzburga. Siedząc razem, swobodnie wymienia się opinie, obserwuje reakcje sąsiadów na przemówienia. Było to świetne doświadczenie pozwalające nam znacznie lepiej się wzajemnie zrozumieć.

Z czasem stałem się nieco bardziej pesymistyczny, ponieważ ton dyskusji był coraz ostrzejszy. Pojawiły się we mnie obawy, że rezultatem Drogi Synodalnej będzie polaryzacja w obrębie niemieckiego katolicyzmu i brak większych reform.

Droga Synodalna jest w toku, zatem za wcześnie na ocenę. Teraz mam znów więcej nadziei, ale ostateczne decyzje są wciąż przed nami – na sesjach we wrześniu oraz w marcu.

W konserwatywnych kręgach polskiego Kościoła mnożą się negatywne reakcje na Drogę Synodalną. Krytycy twierdzą, że niemieccy katolicy chcą samodzielnie przeprowadzić daleko idącą reformę Kościoła.

To nieuzasadniony zarzut. Cały czas mocno się podkreśla, że wszystko, co dotyczy doktryny i organizacji Kościoła jako całości, zostaje, oczywiście, pozostawione do decyzji Watykanowi. Chciałbym też przeciwstawić się narracji, że niemieccy katolicy „protestantyzują się” czy też starają się zrealizować cele, których nikt nie podziela. Stwierdzenie, że są pewne elementy organizacyjne, które możemy przyswoić od protestantów, nie jest tożsame z protestantyzacją Kościoła. W Drodze Synodalnej uczestniczą też obserwatorzy z sąsiednich krajów i widać, że przynajmniej część z nich jest do niej bardzo pozytywnie nastawiona. Nie jest więc tak, że odizolowane Niemcy poszły drogą, której nikt na świecie nie rozumie.

NAJPIĘKNIEJSZY POLSKI MAGAZYN INTELEKTUALNY
Ciesz się z darmowej dostawy
i dostępu do e-wydań
PRENUMERUJ ZNAK

Część krytyków uważa, że w Kościele reformy zależą właśnie od zgody Rzymu, więc nie ma sensu inicjować zmian na poziomie narodowym.

To nie jest do końca prawda. Istnieje pewna przestrzeń do manewrowania w obrębie Kościoła w danym kraju. Można np. wprowadzić większą partycypację świeckich w diecezjach. Mogą to zrobić sami biskupi, jeśli tylko tego chcą – a część niemieckich hierarchów wyraźnie pragnie zmiany.

Czy podział władzy stanowi najlepszą odpowiedź na skandal przestępstw seksualnych?

Tak sądzę.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Czas na wprowadzenie Monteskiusza i zasady checks and balances do Kościoła.

Monteskiuszowska idea podziału władzy okazuje się genialna, ponieważ nie jest to utopijne marzenie o obaleniu wszelkiej władzy i jej struktur. Chodzi o wzajemne patrzenie sobie na ręce i o to, by osoby dzierżące władzę nie podejmowały i nie egzekwowały swoich decyzji arbitralnie, bez kontroli. To mądry i przejrzysty sposób działania – zwłaszcza w przypadku nadużyć seksualnych.

Checks and balances, transparentność, większy udział świeckich – to rzeczy konieczne w Kościele, zwłaszcza w państwach demokratycznych, w których ludzie chcą być aktywni, wnosić swój wkład, a nie tylko biernie przyjmować decyzje hierarchów.

Jak mogłoby to wyglądać w praktyce?

Pierwszym punktem mógłby być udział świeckich w nominacji nowego biskupa. Nie jest prawdą, że zawsze w historii Kościoła była to odgórna i samodzielna decyzja papieża. Świeccy i księża diecezji często brali w niej udział.

Hierarchowie mogą też dobrowolnie przyjąć, że wszystkie ważne decyzje, które podejmują, muszą zostać najpierw skonsultowane z przedstawicielami świeckich z diecezji. Taka zmiana może zostać wprowadzona bez zgody Watykanu.

Jest Pan entuzjastycznie nastawiony do podziału władzy w Kościele, przy czym podkreśla czasem, że jego demokratyzacja nie jest dobrym pomysłem. Dlaczego?

Uważam, że hasło „zdemokratyzujmy Kościół” nie jest trafne. Oczywiście potrzebny jest pewien demokratyczny duch we wszystkich społecznych instytucjach. Podam jednak przykład uniwersytetu. Co mogłaby oznaczać jego demokratyzacja? Czy zasadę: jeden człowiek, jeden głos? Wówczas studenci, głosujący razem, mogliby znieść egzaminy. Studenci powinni mieć udział w podejmowaniu ważnych decyzji, ale nie jak w ściśle politycznej instytucji.

Podobnie jest z Kościołem. W przypadku jego dosłownej demokratyzacji istnieje zagrożenie, że atmosfera polityczna danego czasu, zmienność opinii publicznej miałyby na niego za duży wpływ. Kościół jest i powinien pozostać instytucją ponadnarodową, działającą nie tylko w obrębie kraju. Musi balansować między globalnymi, długodystansowymi celami a lokalną specyfiką.

Warto przy tym dodać, że centrum władzy też nie zawsze ma rację. Decyzje zapadające w Rzymie zależą od specyficznej percepcji współczesności. Wielu ludzi dostrzega dziś jasno, że hipercentralizacja Kościoła z XIX w. była przesadą. Watykan był wtedy centrum władzy absolutnej, co nie miało precedensu w przeszłości i nie powinno być zasadą w przyszłości.

Powtórzę więc: rozwiązaniem jest nie demokracja, lecz podział władz, transparentność i większy udział świeckich.

Czy Droga Synodalna może udzielać własnych odpowiedzi w przypadku doktrynalnych czy duszpasterskich kwestii, takich jak status osób LGBT w Kościele?

Biorąc pod uwagę olbrzymie różnice w podejściu katolików do kwestii homoseksualności, sądzę, że jedynym sposobem dla Kościoła jest decentralizacja – są regiony świata, gdzie większość uważa, że nie możemy uznawać bycia w związku homoseksualnym za grzech.

Problemem dla takiej globalnej organizacji jak Kościół katolicki jest to, że łączy ludzi o bardzo różnych, wręcz sprzecznych, postawach. Uważam, że sposobem na uniknięcie wykluczenia części katolików jest zgoda na wewnętrzny pluralizm.

Krytycy powiedzą, że prowadzi to do paradoksalnej sytuacji. Pewne zachowania będą oceniane jako grzech w Kościele w Polsce, a za naszą zachodnią granicą – już nie.

Myślę, że to sytuacja, w której już się znajdujemy. Część osób postrzega bycie w udanym związku homoseksualnym jako coś dobrego, jest to w ich najgłębszym przekonaniu moralnie oczywiste, inni nie podzielają tego nastawienia. Musimy znaleźć sposób, by jakoś sobie z tym poradzić.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki w liście do swojego niemieckiego odpowiednika bp. Georga Bätzinga napisał, że widzi niebezpieczeństwo, iż Kościół w Niemczech ulegnie naciskom współczesnego świata, co może prowadzić do „manipulacji przy Ewangelii”, gdy chodzi o błogosławieństwo związków jednopłciowych albo kapłaństwo kobiet. Jak by Pan odpowiedział na zarzuty arcybiskupa?

W powyższym ujęciu sugeruje się, że po jednej stronie mamy wieczną prawdę Ewangelii czy w Biblii w ogóle, a po drugiej – zmienne mody i opinie współczesności. Ale stwierdzenie, że to, co myślą ludzie obecnie, jest niczym innym jak tylko wyrazem ducha „współczesnego świata”, można łatwo odbić: może to, co ty głosisz, jest wyrazem ducha minionej epoki, powiedzmy, XIX w.? Może wyrażasz Zeitgeist przeszłości? Nikt z nas nie może wyskoczyć poza historię. Tak więc ten rodzaj argumentowania jest nietrafiony.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Nie ma sposobu, by uniknąć pytań o to, jak powinniśmy w świetle Ewangelii interpretować kontrowersyjne kwestie współczesności. W Piśmie Świętym, zwłaszcza w Starym Testamencie, jest wiele stwierdzeń, które nie mogą być wskazówką w podejmowanych dziś decyzjach. Musimy więc zastanawiać się nie tyle nad jego literą, ile nad ponadczasowym wiodącym przesłaniem.

Dotyczy to nie tylko pytań o seksualność i małżeństwo.

Oczywiście. Pomyślmy o tematyce wojny. Nigdy nie dam się przekonać, że Jezus głosił: uczestniczcie w sprawiedliwych wojnach. Być może da się znaleźć w duchu Ewangelii usprawiedliwienie dla udziału w pewnych wojnach, jednak będzie to zawsze budzić kontrowersje.

Albo inny przykład: jak liberalna powinna być nasza polityka imigracyjna? Niektórzy twierdzą, że na podstawie etosu Ewangelii powinniśmy pomagać wszystkim migrantom, a najlepszą formą pomocy jest przyjęcie ich do swojego kraju. Inni zaś będą przekonywać, że niekontrolowana migracja ma tak wiele szkodliwych konsekwencji ekonomicznych i kulturowych, iż nie może to być słuszne rozwiązanie.

Wielu decyzji politycznych i moralnych nie da się wydedukować w oczywisty sposób z Ewangelii. Będą one zawsze rodziły kontrowersje. Powinniśmy zgodzić się na to, że nawet podzielając wspólny ewangeliczny etos, będziemy wyciągać z niego czasem różne wnioski.

Jak może się zmienić nauczanie Kościoła wobec osób LGBT?

Większość naukowców zgadza się, że orientacja homoseksualna nie jest przedmiotem wyboru – człowiek odkrywa ją w sobie. Nauczanie Kościoła powinno dostosować się do tej niekontrowersyjnej oceny badaczy. Homoseksualność nie powinna być traktowana jako grzech, ponieważ grzech wymaga wolności: ktoś wie, co jest dobre, ale świadomie wybiera coś przeciwnego.

Obecnie Kościół głosi, że nawet jeśli orientacja homoseksualna nie jest kwestią wyboru, to geje i lesbijki powinni żyć w czystości.

Myślę, że takie stanowisko pomniejsza doniosłość seksualnych relacji. Traktuje miłość jako doświadczenie, które można przeżywać bez cielesnej ekspresji tego uczucia.

W swoich książkach zauważa Pan, że emancypacja kobiet i osób homoseksualnych to nie żadna tymczasowa moda, lecz rezultat rosnącego znaczenia świętości osoby – którą można traktować jako jedną z fundamentalnych zasad chrześcijaństwa.

— pełna wersja tekstu dostępna jest w drukowanych i elektronicznych wydaniach Miesięcznika Znak

Prof. Joas: Zagrożeniem dla Kościoła nie jest Droga synodalna, a jego spadająca wiarygodność

Więź.pl 05 września 2022. "Z perspektywy katolicyzmu otwartego na świat poruszamy najważniejsze problemy społeczno-polityczne, religijne i kulturalne. "

2022-09-06-hans-joas.jpg

Prof. Hans Joas, 2014. Fot. Ziko van Dijk / Wikimedia Commons

Większość niemieckich katolików nie założy własnego Kościoła. Po prostu z niego odejdzie – mówi miesięcznikowi „Znak” prof. Hans Joas, uczestnik Drogi synodalnej. O niemieckiej Drodze synodalnej we wrześniowym numerze „Znaku” Michał Jędrzejek rozmawia z jej uczestnikiem, prof. Hansem Joasem, socjologiem religii, wykładowcą Uniwersytetu Chicagowskiego i Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie.

Prof. Joas przyznaje, że niemiecki Kościół to dziś laboratorium, w którym szuka się „odpowiedzi na kryzys Kościoła, który dotknął wiele zachodnich krajów”. Jego zdaniem nieuzasadniony jest zarzut, że niemieccy katolicy chcą samodzielnie przeprowadzić daleko idącą reformę. „Wszystko, co dotyczy doktryny i organizacji Kościoła jako całości, zostaje, oczywiście, pozostawione do decyzji Watykanowi. […] W Drodze synodalnej uczestniczą też obserwatorzy z sąsiednich krajów i widać, że przynajmniej część z nich jest do niej bardzo pozytywnie nastawiona. Nie jest więc tak, że odizolowane Niemcy poszły drogą, której nikt na świecie nie rozumie” – zaznacza.

W ocenie socjologa „istnieje pewna przestrzeń do manewrowania w obrębie Kościoła w danym kraju. Można np. wprowadzić większą partycypację świeckich w diecezjach. Mogą to zrobić sami biskupi, jeśli tylko tego chcą – a część niemieckich hierarchów wyraźnie pragnie zmiany”.

Jednocześnie prof. Joas podkreśla: „Uważam, że hasło «zdemokratyzujmy Kościół» nie jest trafne. Oczywiście potrzebny jest pewien demokratyczny duch we wszystkich społecznych instytucjach. Podam jednak przykład uniwersytetu. Co mogłaby oznaczać jego demokratyzacja? Czy zasada: jeden człowiek, jeden głos? Wówczas studenci, głosujący razem, mogliby znieść egzaminy. Studenci powinni mieć udział w podejmowaniu ważnych decyzji, ale nie jak w ściśle politycznej instytucji. Podobnie jest z Kościołem. W przypadku jego dosłownej demokratyzacji istnieje zagrożenie, że atmosfera polityczna danego czasu, zmienność opinii publicznej miałyby na niego za duży wpływ”.

„Rozwiązaniem jest nie demokracja, lecz podział władz, transparentność i większy udział świeckich” – mówi niemiecki socjolog. „Problemem dla takiej globalnej organizacji jak Kościół katolicki jest to, że łączy ludzi o bardzo różnych, wręcz sprzecznych, postawach. Uważam, że sposobem na uniknięcie wykluczenia części katolików jest zgoda na wewnętrzny pluralizm” – dodaje.

Czytasz Więź? Wspieraj od dziś

„Niektórzy komentatorzy widzą ryzyko schizmy między liberalnymi i konserwatywnymi katolikami. Czy Pan też je dostrzega?” – pyta Jędrzejek. „Nie. Prawdziwym zagrożeniem jest spadająca wiarygodność Kościoła w wielu krajach, w tym w Niemczech. Większość niemieckich katolików nie założy własnego Kościoła – po prostu z niego odejdzie” – odpowiada Hans Joas.

Przeczytaj też: Podręcznik synodalności

DJ