Papież wreszcie mówi o Putinie

Żbigniew Nosowski

Zbigniew Nosowski. Fot. Więź

Źródło: "Więź"

Zbigniew Nosowski

W głośnym wywiadzie Franciszek po raz pierwszy mówi publicznie z nazwiska o przywódcy Rosji, słusznie przypisując mu pełną odpowiedzialność za zainicjowanie wojny oraz jej kontynuowanie.

od dziś wiadomo, że teksty czytać należy w całości, a nie na wyrywki. W Polsce dotychczas znajomość wywiadu papieża Franciszka dla „Corriere della Sera” sprowadza się głównie do zdania o „szczekaniu NATO pod drzwiami Rosji”. Tyle że to wcale nie jest rozmowa o sprowokowaniu Rosjan do wojny przez Zachód.

Wątek, w którym papież wypowiada te słowa, jest moim zdaniem relacjonowaniem argumentów Kremla na rzecz wojny (jak mówi Franciszek, to próba wyjaśnienia „gniewu Putina”), a nie wypowiadaniem własnych ocen sytuacji. Niestety, papież pozostawia ten „argument” bez wyraźnego komentarza. W efekcie aparat propagandowy Kremla może powoływać się na rzekome papieskie zrozumienie papieża dla rosyjskich racji.

Jeśli ktoś – po gruntownym rozważeniu – nie zgadza się w pewnych ocenach z papieżem, to nie znaczy, że odchodzi od Kościoła. Wręcz przeciwnie – postępuje tak, jak naucza Kościół: idzie za głosem sumienia

Zbigniew Nosowski

W Polsce akurat doskonale znamy i jednoznacznie negatywnie oceniamy putinowską propagandową tezę, jakoby rozszerzenie NATO było przejawem ekspansywnej polityki zagrażającej Rosji. Stąd zrozumiała gwałtowność reakcji w naszym kraju i powszechne oburzenie na słowa papieża. Przeczytawszy w całości wypowiedzi Franciszka dla „Corriere della Sera”, nie będę się jednak oburzał na ten akurat wątek.

Lektura całej rozmowy przynosi dla mnie trzy konkluzje: negatywną, pozytywną i ambiwalentną.

Bezradność

Po pierwsze, jest w tym wywiadzie kilka stwierdzeń potwierdzających, a nawet wzmacniających krytyczne oceny postawy Franciszka: jego błędy w analizie sytuacji w Europie Wschodniej i w wyborze adekwatnych sposobów działania. Dla mnie najbardziej niepokojący jest ten wątek wywiadu, który dotyczy pytania, czy słuszne jest dostarczanie broni zaatakowanej Ukrainie. Z ust papieża pada bezradne stwierdzenie: „Nie umiem odpowiedzieć, jestem za daleko”. Potem następuje ogólny wywód o niemoralnym charakterze handlu bronią i o wojnach, które służą państwom do testowania nowych rodzajów broni.

Podkreślić trzeba, że słowa te padają po 70 dniach wojny o Ukrainę. A to oznacza, że przez dwa i pół miesiąca papież – dysponujący i wiedzą ogólnodostępną, i sztabem doradców, i rozbudowanymi służbami dyplomatycznymi, i zasobami kościelnej doktryny – nie zdołał wyrobić sobie jasnego poglądu w kwestii moralnie dziś kluczowej. Uchyla się od odpowiedzi na pytanie, czy godzi się, aby niepodległe państwo zaatakowane przez agresywnego sąsiada otrzymywało od innych krajów wsparcie militarne.

Papieskie wstrzymanie się od głosu w tej sprawie oznacza praktyczną rezygnację (abdykację?) z moralnej oceny sytuacji tam, gdzie głos przywódcy religijnego jest bardzo potrzebny. Taka rezygnacja w konsekwencji będzie oznaczała narastającą marginalizację samego papieża i Kościoła. Widać już zresztą te owoce w spontanicznych reakcjach naszych rodaków.

Można by powiedzieć: cóż, Jan Paweł II nie rozumiał Ameryki Łacińskiej, a Franciszek nie rozumie Europy Wschodniej. Tyle że tu chodzi o coś więcej

Zbigniew Nosowski

I nie chodzi mi bynajmniej o to, żeby papież błogosławił na placu św. Piotra drony, armaty czy czołgi dostarczane Ukraińcom, żeby wzywał do zabijania atakujących Rosjan, żeby stawał się kapelanem zjednoczonych sił zbrojnych Zachodu. Jak już pisałem w marcu, właśnie Franciszek – jako człowiek kwestionujący myślenie w kategoriach wojny sprawiedliwej i przestrzegający od lat przed trzecią wojną światową – mógłby bez trudu zabrać głos w kwestii rosyjskiej agresji w taki sposób, by nie tworzyć wrażenia wojny „świętej”. Byłoby to stanięcie po prostu – tak jak on sam nas do tego przyzwyczaił – po stronie krzywdzonych, a przeciwko możnym tego świata, nadużywającym swojej potęgi.

Do tego trzeba jednak umieć jasno odpowiedzieć na pytanie, czy Ukraina ma prawo się bronić. Potwierdza się zatem diagnoza, że Franciszek – tak radykalnie zakładający dobrą wolę u innych ludzi – staje bezradny wobec nagiej okrutnej przemocy. Agresja Rosji na Ukrainę przyszła w takim momencie rozwoju doktryny katolickiej, że papież – zgodnie z rozwojem nauczania Kościoła od 60 lat – zakwestionował już tradycyjną koncepcję wojny sprawiedliwej, ale jeszcze sam nie wie, czym ją zastąpić. Gdy głównemu decydentowi w Moskwie brakuje dobrej woli, negocjacje, dialog i próby porozumienia nie wystarczają – więc trzeba się uchylać od odpowiedzi.

Na takie sytuacje Polacy są szczególnie uwrażliwieni jako – brzmi to trochę sloganowo, ale jest prawdziwe – ofiary obu XX-wiecznych totalitaryzmów. Papież z Argentyny ma zupełnie inne doświadczenia historyczne, inne rozumienie narodu. Można by powiedzieć: cóż, Jan Paweł II nie rozumiał Ameryki Łacińskiej, a Franciszek nie rozumie Europy Wschodniej. Tyle że tu chodzi o coś więcej.

Oto bowiem reżim putinowski w Rosji stopniowo doszedł w swym rozwoju do sytuacji, w której spełnia kryteria totalitarnego systemu władzy. A czym grozi totalitaryzm – wiemy aż za dobrze. Kluczową sprawą staje się więc umiejętność odróżnienia totalitaryzmu od innych form „zwykłej” władzy autorytarnej czy wojen prowadzonych przez państwa totalitarne od „zwykłych” wojen. Zasadne jest więc oczekiwanie, aby Kościół katolicki – mówiący o sobie jako krytycznym sumieniu świata i ekspercie od spraw ludzkich – przodował pod tym względem. Niestety, jak widać, papież nadal nie dostrzega specyfiki wojny o Ukrainę. Uważa tę wojną za taką jak inne i chce jej przeciwdziałać metodami sprawdzonymi gdzie indziej – tyle że nieadekwatnymi w przypadku władzy o rysie totalitarnym.

To Putin jest odpowiedzialny

Po drugie jednak, papież po raz pierwszy mówi w tym wywiadzie z nazwiska o Władimirze Putinie, słusznie przypisując mu pełną odpowiedzialność za zainicjowanie wojny oraz jej kontynuowanie. Nazwisko prezydenta Rosji pada w wywiadzie kilkakrotnie i nie ma wątpliwości, że w opinii Franciszka to on rozpoczął wojnę i tylko on może ją powstrzymać. „Putin się nie zatrzymuje” – to pierwsze słowa oryginalnego tytułu „Corriere della Sera”.

Papież surowo ocenia też – również po raz pierwszy publicznie – postawę patriarchy moskiewskiego Cyryla, nazywając go „ministrantem Putina”. To określenie lekceważące, z punktu widzenia prawosławnego hierarchy wręcz obraźliwe. Widać, że Franciszek nie ma już w tej dziedzinie złudzeń (choć jest to niespójne z watykańskim komunikatem sprzed półtora miesiąca, w którym była mowa o tym, iż „papież zgodził się z patriarchą, że «Kościół, nie może używać języka polityki, ale języka Jezusa»”).

Bez niepokoju odbieram także deklarację Franciszka, że dążąc do przerwania wojny, powinien pojechać najpierw do Moskwy, a nie do Kijowa. Ja akurat wolałbym, żeby było odwrotnie – ale nie widzę powodu do oburzenia na papieża za chęć spotkania z jedynym człowiekiem, który ma realnie moc wycofania wojsk rosyjskich z Ukrainy. Ten człowiek rezyduje właśnie w Moskwie. Nie ma więc nic dziwnego, że to z nim Franciszek chciałby rozmawiać o konieczności powstrzymania wojny. Media zagraniczne właśnie ten wątek dostrzegły zresztą jako główny motyw wywiadu.

Franciszek wciąż doszukuje się u Putina jakichś pokładów dobrej woli, ale mówi jasno, że jest pod tym względem pesymistą

Zbigniew Nosowski

Można więc słusznie krytycznie oceniać nadzieje papieża szukającego u Putina – pomimo jego dotychczasowych „zasług” dla pokoju – jakichś pokładów dobrej woli. Ale trzeba też dostrzec, że Franciszek w wywiadzie mówi jasno, iż jest pod tym względem pesymistą. Tyle że wciąż próbuje i wciąż nie traci resztek nadziei.

Jak się dowiadujemy z „Corriere della Sera”, na prośbę o spotkanie z Putinem papież nie otrzymał odpowiedzi już od 50 dni… Franciszek wprost stwierdza w wywiadzie, że jego zdaniem przywódca Rosji nie chce tego spotkania i nie chce powstrzymania wojny. Wiadomo przecież, że Putin ostatnio trzykrotnie odrzucał propozycje zorganizowania pod egidą Watykanu korytarzy humanitarnych dla cywilów z Mariupola.

Te informacje i opinie to fakty rozwiewające oskarżenia, które od początku uważałem za przesadne. Nazywano w nich Franciszka papieżem Putina. Obecnemu biskupowi Rzymu można sporo zarzucić, jeśli chodzi o postawę wobec tej wojny, ale z pewnością nie to, że jest sługusem prezydenta Rosji.

Iść za głosem sumienia Trzeci wniosek z lektury całego wywiadu to konkluzja ambiwalentna. Dotyczy ona nie tyle samej treści wypowiedzi, ile trudnej dla wielu katolików sytuacji, w której słyszą od papieża opinie, z którymi nie mogą się w swym sumieniu pogodzić. Reakcje są różnorodne: oznajmianie „występuję z Kościoła na znak protestu”, oburzenie, zgorszenie, rozczarowanie czy poczucie zagubienia.

Sytuacja taka jest nowa zwłaszcza dla osób, które otrzymały tradycyjne klerykalne wychowanie katolickie, w którym najwyższym argumentem było „Bo Kościół tak naucza”. Doświadczyli oni edukacji religijnej jako wychowania do posłuszeństwa, a nie wychowania do wolności.

Dla tych ludzi mam bardzo dobrą wiadomość. Idąc za własnym rozpoznaniem sumienia, postępują oni zgodnie z nauczaniem Kościoła – nawet jeśli w danej sprawie autorytety hierarchiczne wyrażają inny pogląd. Klasyczną (choć mało znaną) nauką katolicką jest twierdzenie, że należy iść za głosem własnego sumienia, nawet jeśli z perspektywy nauczania Kościoła jest to sumienie błędne.

Jeśli zatem ktoś – po gruntownym rozważeniu w sumieniu (bo nie chodzi o reakcje emocjonalne) – nie zgadza się w pewnych ocenach z papieżem czy własnym biskupem, to nie znaczy, że odchodzi od Kościoła. Taki człowiek nie porzuca rzymskokatolickiej prawowierności, nie jest odszczepieńcem czy moralnym relatywistą. Wręcz przeciwnie – postępuje tak, jak naucza Kościół.

Dlaczego jednak ma to być wiadomość ambiwalentna? Bo wiem dobrze – także z własnego doświadczenia – jak trudno jest wyzwalać się z okowów katolickiej edukacji kreującej autorytety nieomylne z ludzi jak najbardziej zdolnych do popełniania błędów. Wiem również – także z własnego doświadczenia – jak boli pójście za tym, co sam uważam za słuszne, a co niekiedy okazuje się krzywdą drugiego człowieka. Wtedy pojawia się obawa, że i własnemu sumieniu zaufać do końca nie można…

Chciałoby się mieć w życiu czytelne drogowskazy i proste odpowiedzi. Część ludzi właśnie tego w wierze poszukuje. Ale wiara jest przecież niepewnością, ciągłym poszukiwaniem, niekiedy wędrówką w ciemności. Ludziom nie można zawierzyć całkowicie – ani autorytetom duchowym, ani samemu sobie. Całkowicie zaufać można tylko Bogu.

* Franciszek wobec wojny Rosji z Ukrainą. Komentarze na Więź.pl