Zosia
24/06/2021 | Na stronie od 24/06/2021
Urodziłam się 7 stycznia 1933. Byłam jedynym dzieckiem w domu. Nasza sytuacja w getcie była ciężka, jak u większości Zydów. Ojciec był z zawodu radiotechnikiem i przed wojną również nie wiodło mu się dobrze. W roku 1942 ojciec w strachu przed miejscową ludnością, z którą był skłócony z powodu wyrazów antysemityzmu z ich strony uciekł do Lwowa. Pomógł mu w tym dyrektor szkoły, Ukrainiec także. We Lwowie było już wtedy getto. Po pewnym czasie ojciec wystarał się u jakiejś Polki we Lwowie o miejsce dla mnie. Mimo, że w Trembowli nie było jeszcze getta Zydzi już czuli, że Niemcy szykują na nich zagładę i rodzice szukali przede wszystkim ratunku dla mnie. Znów pewna Polka pomogła za opłatą przewieźć mnie do Lwowa, do ojca. Ale w miarę, jak się zwiększały prześladowania i mordowania Zydów Polka, która przyrzekła ojcu wziąźć mnie do siebie na aryjską stronę, wycofała się z danej obietnicy, nie chcąc podjąć się takiego ryzyka.
Wałęsałam się z ojcem po getcie, sypialiśmy na schodach w sieniach o głodzie i chłodzie. Po krótkim czasie, w grudniu 1942 roku ojciec zachorował na tyfus i zmarł. Zostałam sama. Miałam wtedy prawie 10 lat. Sama teraz krążyłam po getcie lwowskim. Około marca tegoż roku kolega ojca znalazł mnie i załatwił przez jakąś kobietę, nie Zydówkę mój powrót do Trembowli do matki i reszty rodziny. W Trembowli było już wtedy getto i po pierwszej akcji łapania Zydów na śmierć do Bełżca. Po krótkim czasie od mojego przybycia do domu nastąpiła druga akcja, z której Niemcy pognali Zydów z Trembowli i całej okolicy za miasto, gdzie ich rozstrzelali rozebranych do naga nad wielkim dołem.
Podczas trzeciej akcji matka uciekła ze mną za miasto w pola, czym dalej od Trembowli, gdzie by nas nikt nie rozpoznał i nie wydał Niemcom.
Byłam blondynką o jasnej karnacji, nie podobna na Zydówkę, co dawało pewne szanse znalezienia kryjówki u nie Zydów. Ludność okoliczna składała się z Ukaińców, Polaków czy pół Polaków.
פאולינה גלונסקה Paulina Galonska ואמה אנה Anna Galonska גלונסקי חסידי אומות העולם החביאו בביתם והצילו את חייהן של זושיה ואמה. קיבלו מדליה מ"יד ושם" בשנת 2000.
Paulina Gałonska. Paulina z matką Anną Gałonską - Sprawiedliwe Wśród Narodów Świata - ukrywały w swym domu i ocaliły życie Zosi i jej matki. Ukrywałam się z matką w polach w zbożu w ciągu dwóch miesiący. Koleżanka szkolna matki mieszkająca w pobliżu, w domku przynosiła nam chleb co kilka dni, potem też i wodę na prośbą matki, bo sama nie pomyślała o takich brakach ludzkich i dziwiła się tej matczynej prośbie.
Pewnego dnia opowiedziała nam, że ktoś nas zauważył i szukają nas. Natychmiast uciekłyśmy, biegnąc w kierunku Humniska (dziś Gumnisko), na drugą stronę Trembowli. Rodzice matki, Meir i Roza Sztern mieli piękny, duży dom w centrum tej wsi aż do okupacji niemieckiej. Oprócz nich żyły tu jeszcze tylko dwie rodziny żydowskie. Szukając teraz ratunku myślała matka o kilku przyjaznych rodzinach polskich lub ukraińskich w Humnisku. Poszłyśmy do nich. Każda z tych rodzin była gotowa trzymać nas u siebie przez kilka dni tylko. Bali się o własne życie i życie swych bliskich. We wioskach okolicznych ukrywali się Zydzi. Niemcy wciąż tropili ich, szukali, zabijali znalezionych, a tych, którzy ich ukrywali, wieszali i długo nie zdejmowali trupów z szubienicy, aby wszyscy mieszkańcy dokładnie wiedzieli, co ich czeka za udzielanie pomocy Zydom.
Pewnego wieczoru, po kilku dniach ukrywania się w polach, po trzech dniach absolutnego niejedzenia udaliśmy się do rodziny Gałąńskich (Galonska). Matka stanęła za domem i mnie kazała zapukać do drzwi, bo wyglądałam jak polska dziewczynka. Jednak mogła mnie zdradzić mokra, brudna i pognieciona odzież, którą miałam na sobie… Na pytanie, „kto tam?” odpowiedziałam, że jestem wnuczką Meira. Nazywali dziadka po imieniu wszyscy. Dom Wojtka i Anny Gałąńskich był trzecim domem od domu dziadka. Byli praktykującymi chrześcijanami. Mieli trzech synów, najmłodszy Tadek i córkę, Paulinę.
Anna kazała mi wejść do domu, ale napomniałam, że jest ze mną matka. Wpuściła nas obie. Podała jedzenie, były to jakieś pozostałe resztki. Nie miała dość żywności dla własnej rodziny. Gałąńska nie odważyła się zatrzymać nas u siebie, ale wskazała na swą działkę, gdzie rósł wysoki bób, żebyśmy się tam schowały, a ona przyniesie nam trochę jedzenia. Nagliła, abyśmy szybko odeszły z domu, bo bała się o swych bliskich, których nasza obecność narażała na śmierć.
Nazajutrz przyniosła nam przygotowane na drogę jedzenie i powiedziała, że musimy odejść tej nocy z jej działki. Matka przyrzekła, że pójdziemy, ale zmorzył nas głęboki sen, obudziłyśmy się dopiero, gdy już nastał dzień i nie mogłyśmy wyruszyć w poszukiwanie innych miejsc ukrycia. Swiatło dzienne, nasz obecny wróg, wydałoby nas Niemcom. Anna przyszła sprawdzić czy wykonałyśmy jej żądanie i matka zapewniła ją, że zrobimy to nazajutrz wczesnym rankiem.
I tej drugiej nocy na działce u Gałąńskich stał się cud: mężowi Anny, wierzącemu, zabobonnemu Wojtkowi przyśnił się mój dziadek Meir. Dziadek ostrzegał Wojtka i groził, że jeżeli wygna ze swego domu jego córkę i wnuczkę, spadnie na niego wielkie nieszczęście. Gałąński przeląkł się. Kazał żonie pobiec w pole i zawrócić nas z drogi. Anna zaprowadziła nas do stodoły, znosili tam akurat słomę z pola. Ukrywałyśmy się w słomie pod podaszem. W międzyczasie Wojtek wykopał w stodole dół, w którym mogłyśmy się zmieścić tylko w pozycji leżącej. Schodziłyśmy do tej kryjówki za każdym razem, gdy Niemcy grasowali we swi i chodzili po domach szukać Zydów.
W domu Gałąńskich było czworo dzieci na początku naszego ukrywania się u nich, potem dwojga starszych odeszło dokądś, a najmłodszy Tadek pilnował dyskretnie, aby obcy nie zbliżał się do stodoły. Nie bawił się też z kolegami na podwórku przed domem, bo ojciec zabronił sprowadzać kolegów. Tadek był w moim wieku mniej więcej. Jego starsza siostra, Paulina chodziła na polecenie matki do naszych znajomych w Trembowli dowiadywać się o losy innych członków naszej rodziny. Zanosiła listy od nas.
Anna przywiązała się do nas, okazywała wileką dobroć i oddanie. Przynosiła nam dwa razy dziennie zupę, którą gotowała dla swej rodziny i raz na tydzień pół małego bochenka chleba. Nie miała dosyę chleba dla siebie i swych bliskich. Każdego wieczora wynosiła naczynie, do którego chodziłyśmy za potrzebą i opróżniała je, wylewając na krowi gnój, aby nie zostawały żadne ślady naszej obecności tutaj. Z Gałąńskim nie mieliśmy niemal kontaktu, a nawet bałyśmy się, gdy się zjawiał w stodole, że każe nam odejść stąd… Anna dźwigała na sobie cały ciężar i odpowiedzialność za nasze istnienie, za życie własne i swej rodziny, gdyby nas tu ktoś zauważył i doniósł Niemcom.
Raz o mało nas Niemcy nie znaleźli. Domownicy byli właśnie na polu, my na zewnątrz w stodole. Nagle usłyszałyśmy krzykliwe głosy przed stodołą i ledwie zdążyłyśmy wspiąć się na poddasze, zostawiąc różne drobiazgi na dole, jak książka przyniesiona przez Tadka czy inne – a już Niemcy byli niemal obok nas w stodole. Nie zauważyli jakoś niczego podejrzanego. Znów cud!
Anna wróciła z pola przerażona. Wiedziała, że Niemcy wpadli do jej domu i była pewna, że nas już wywlekli. Lepiej nie myśleć, co stałoby się również z nią i jej rodziną, gdyby nas wtedy znaleźli! Tyle napięcia, tyle nerwów i strachu! A przecież nie płaciliśmy im za nic przez te dziesięć miesięcy ukrywania się u nich, jedliśmy ich żywność, której nie mieli dosyć dla siebie samych i swych dzieci! Nie byliśmy zamożni, nie mieliśmy pieniędzy. Oni wiedzieli o tym, dając nam schronienie u siebie.
Trochę naszego mienia, odzieży oddaliśmy na przechowanie do innej znajomej rodziny przed przyjściem do Gałąńskich i Paulina czasami chodziła tam, aby nam przynieść coś do ubrania. Wszystko to było związane w ciągu tych długich miesięcy z narażeniem życia, wymagało od każdego członka rodziny ciągłych poświęceń, codziennej konspiracji, ograniczeń wszelkiego rodzaju, nieustannej ostrożności.
22 marca 1944 r. wojsko rosyjskie wyparło Niemców. Przeżyłyśmy z matką ten straszliwy czas Zagłady naszego narodu dzięki bezinteresownej pomocy i poświęceniu Anny i Wojtka Gołąńskich oraz ich dzieci! Wróciłyśmy do Trembowli. Siostra matki, Estera była już tam także. Uratowała się, częściowo również dzięki pomocy znajomych Polaków.
Spisała i tłumaczyła na hebrajski Halina Birenbaum