„Wiara w Jezusa nas dzieli, wiara Jezusa nas łączy”

Abp Henryk Muszyński

Abp Henryk Muszyński

Źródło: "ZNAK" październik 2013

z abp. Henrykiem Muszyńskim rozmawia Dominika Kozłowska, Janusz Poniewierski PAŹDZIERNIK 2013

Szkoda, że ci, którzy twierdzą, iż dialog chrześcijańsko żydowski stanął w miejscu, nie byli w czerwcu tego roku w Brzezince i nie widzieli ludzi modlących się – nie wspólnie, ale jednak razem… To dowód na to, jak daleko zaszliśmy.

ARTYKUŁ Z NUMERU
Jezus Żydów
SPIS TREŚCI

Księże Arcybiskupie, mamy wrażenie, że nie ma dziś w Polsce dobrego klimatu dla dialogu chrześcijańsko- żydowskiego. W społeczeństwie, ale i we wspólnocie Kościoła katolickiego, rodzą się − podsycane nieraz przez sceptyków − wątpliwości i zastrzeżenia. Stawiane są pytania: po co w ogóle taki dialog prowadzić?

Przyznaję, że ostatnio nastąpiło wyraźne zaostrzenie postaw, ale – dodałbym – doszło doń przede wszystkim wśród osób patrzących bardzo jednostronnie. Pytają Państwo: po co dialog religijny? W moim przekonaniu, jeśli ktoś przyjmuje Biblię i w nią wierzy, to uznaje, że dialog wpisany jest w samo objawienie. To przesłanka pierwsza: dialog stanowi sposób komunikacji Boga z ludźmi. Podejmując dialog, Bóg wychodzi nam naprzeciw i, jak czytamy w soborowej konstytucji Dei Verbum, „przemawia do nas jak do przyjaciół”. Dialog zatem to – także i dla nas – droga do spotkania. Druga przesłanka ma również charakter teologiczny: bo przecież i Jezus Chrystus dialogował z ludźmi. Nie tylko z tymi, którzy Go słuchali i cenili, ale i z tymi, którzy Go nie akceptowali.

Zgoda, ale może w dialogu idzie przede wszystkim o to, żeby inni ludzie poznali nasz punkt widzenia i zaczęli go podzielać?

Prawdziwy dialog nie jest sposobem przekonywania innych do swoich racji, ale jest otwarciem się na drugiego człowieka. W dialogu, tak jak ja go rozumiem, chodzi o to, że pragnę zrozumieć drugiego, tak jak on sam siebie rozumie, zachowując przy tym własną tożsamość.

Katolików podejmujących dialog oskarża się o to właśnie, że tej tożsamości nie zachowują, że ją rozmywają…

Oskarżenia te mają związek z jakimś lękiem, z poczuciem zagrożenia. Ludzie boją się o swą wiarę: o to, że ktoś im ją odbierze, osłabi, wystawi na niebezpieczeństwo. Są pełni obaw, że dialog z inaczej wierzącymi zachwieje ich tożsamością.

Ale to by znaczyło, że ona jest słaba. Że nie dysponuje mocnymi argumentami, które byłyby w stanie ją obronić.

Pierwszą przyczyną zachwianej tożsamości jest, w moim przekonaniu, wiara powierzchowna. Owszem, nasza wiara jest na swój sposób żywa, praktykowana, ale nie jest zbyt głęboka. Cóż, nie da się ukryć, że żyjemy we wspólnocie w zasadzie jednowyznaniowej. A tam gdzie większość wierzy podobnie i nie ma ścierania się naszych przekonań z przekonaniami osób inaczej myślących, wiara może (choć oczywiście wcale nie musi) stać się jedynie podzielaniem opinii. Bardziej zwyczajem niż osobistym zawierzeniem. Tymczasem – to opinia Karla Rahnera – nie można mówić o wierze świadomej tam, gdzie nie jest ona wystawiona na próbę. Celowo to przejaskrawiam, żeby pokazać problem. Ale jest i drugi powód tej postawy, o którą pytacie… Myślę, że nie mamy pełnej świadomości, do czego zobowiązuje nas życie chrześcijańskie. A przecież ono nie wymaga jedynie obrony tego, cośmy darmo otrzymali, ale dzielenia się skarbami Ewangelii. I jednocześnie otwartości wobec innych. Albowiem w każdej wierze, w każdej postawie jest coś dobrego: coś, z czego można czerpać inspirację. Co nas wzbogaca. I tu wrócę do pierwszego pytania: dlaczego dialog? Jeśli chcemy poznać pełną prawdę, także tę objawioną, jesteśmy na ów dialog poniekąd skazani. Istnieją, oczywiście, warunki dialogu. Z pewnością zalicza się do nich wzajemne zaufanie. Tam gdzie nie ma zaufania, nie ma również dialogu.

XXXXXXXXXXXXX

Warto na koniec zapytać: czy i jaka jest alternatywa dla dialogu? Tą alternatywą jest, w moim przekonaniu, walka.

Ale może nią być również obojętność, wzajemny brak zainteresowania… Ewentualnie rozmowa o jak najlepszym urządzeniu naszego wspólnego świata. Ale nie dialog o tym, co najważniejsze – o wierze. Bo z tym ostatnim tematem wiąże się nieprzezwyciężalna trudność: osoba Jezusa.

No tak, ale On z jednej strony nas dzieli, a z drugiej – łączy. Jest takie sławne powiedzenie Szaloma Ben Chorina, że Jezus „jako brat nas łączy, a w wierze nas dzieli”…

W nieco innej wersji brzmi to tak: „Wiara w Jezusa nas dzieli, wiara Jezusa nas łączy”.

A my musimy szukać tego, co łączy, oczywiście nie pomijając tego, co dzieli. To jeden z warunków uczciwego dialogu. Wierząc Jezusowi – i wcale tej mojej wiary nie ukrywając – nie widzę powodu, dla którego miałbym odmawiać komuś prawa do własnego rozumienia Jego osoby. Tych zaś, którzy widzą w tym zagrożenie, zapytałbym: czy ktokolwiek z was obawiał się, że Jan Paweł II, idąc do wyznawców islamu, zostanie muzułmaninem?

Na pewno spotkał Ksiądz Arcybiskup ludzi, którzy widząc Jana Pawła II całującego Koran, twierdzili, że było to bałwochwalstwo. Albo też katolików gwałtownie protestujących przeciwko spotkaniu w Asyżu.

Mam wrażenie, że ludzie ci nie potrafią poddać weryfikacji własnych przekonań i są zdolni wyłącznie do ich obrony. A przecież naszym głównym zadaniem jest dawanie świadectwa.

Dla niektórych dawanie chrześcijańskiego świadectwa jest równoznaczne z waleniem pięścią w stół i ciągłym powtarzaniem: Non possumus.

Oczywiście, w pewnych sytuacjach obrona jest obowiązkiem każdego z nas, nie jest jednak zadaniem pierwszorzędnym. Sprawą pierwszorzędną natomiast jest, powtórzę to, bycie świadkiem. Oto wyzwanie, które stoi dziś przed chrześcijanami: pogłębienie wiary, tak aby − po pierwsze − być zdolnymi do dialogu, a po wtóre− do złożenia pełnego świadectwa wobec wszystkich. A współczesny świat jest coraz bardziej pluralistyczny…

Wróćmy zatem do dialogu z Żydami. On ma dla chrześcijaństwa znaczenie szczególne, prawda? I jest bardzo trudny…

Jest trudny, bo przez wieki ze sobą walczyliśmy, znaliśmy jedynie naszą inność, odmienność, przez co i po jednej, i po drugiej stronie nagromadziło się ogromnie wiele uprzedzeń, które nie zostały jeszcze przezwyciężone. Bogu dzięki, po wielowiekowej konfrontacji pielęgnujemy dziś postawę dialogu. Najpierw dlatego że nasz związek z judaizmem jest jedyny w swoim rodzaju. Biblia hebrajska jest częścią objawienia – i my bez niej obyć się nie możemy. Mocno podkreślał to papież Jan Paweł II w czasie pamiętnej wizyty w rzymskiej synagodze w roku 1986: „Religia żydowska nie jest dla naszej religii rzeczywistością zewnętrzną, lecz czymś wewnętrznym. Stosunek do niej jest inny aniżeli do jakiejkolwiek innej religii”.

Tak o judaizmie może powiedzieć chrześcijanin – trudno jednak oczekiwać, by podobne słowa na temat chrześcijaństwa wypowiedział Żyd. Bo przecież dialog religijny z Żydami naznaczony jest szczególną asymetrią. My, chcąc zrozumieć chrześcijaństwo, musimy poznawać judaizm, zaś judaizm dla samorozumienia wcale nie potrzebuje chrześcijaństwa…

Zgoda. Nie ma judaistycznej teologii chrześcijaństwa. My natomiast mamy chrześcijańską teologię judaizmu, która pomaga nam zrozumieć judaizm…

A poprzez niego − zrozumieć samych siebie, prawda? Wciąż warto przypominać soborową deklarację Nostra aetate: „Zgłębiając tajemnicę Kościoła, (…) pamiętamy o więzi, jaką został duchowo złączony lud Nowego Przymierza z potomstwem Abrahama”. Świadomość tej więzi jest konieczna do tego, żeby rozumieć Kościół.

Amen.

Ale my wcześniej, przez blisko 19 wieków, takiej teologii judaizmu nie znaliśmy. Wśród niektórych katolików pojawiają się w związku z tym opinie, iż za sprawą Nostra aetate doszło do zerwania tradycji.

Nie zgadzam się z tezą o zerwaniu. Sądzę, że papież Benedykt XVI, który sporo pisał o „hermeneutyce zerwania”, też by się z nią nie zgodził. Hermeneutyka wiary, którą promuje Papież, zakłada jedność i ciągłość Bożej ekonomii zbawienia. Jest natomiast faktem, że z fazy konfrontacji przeszliśmy do fazy dialogu…

… I bicia się w piersi, ciągłego przepraszania.

Tak. II Sobór Watykański wytyczył drogę, którą poszli kolejni papieże – drogę uznania naszych win wobec Żydów.

Przeciwnicy dialogu tu także widzą rażącą asymetrię. My przepraszamy, a druga strona…

XXXXXXXXXXXXXXXXX

Przepraszamy, bo mamy za co przepraszać. Wielkoduszna inicjatywa papieża Jana Pawła II przepraszającego za błędy, za grzechy ludzi Kościoła popełnione wobec Żydów otwiera nową przestrzeń.

A co do żydowskiej odpowiedzi na dialogiczną postawę Kościoła… Cóż, pozostaje nam jedynie czekać na odzew. Jestem przekonany, że dobro rodzi dobro. Zresztą ten odzew w jakimś stopniu już jest. Kilka lat temu grupa rabinów ogłosiła przecież niezwykłą w swej wymowie deklarację Dabru emet. Na płaszczyźnie instytucjonalnej natomiast godzien odnotowania jest fakt, iż jakiś czas temu powstał zespól rabinów, którzy prowadzą dialog religijny, społeczny i polityczny ze Stolicą Apostolską.

Niektórzy powiedzą, że to za mało. U nas: papież i cały Kościół, tam: grupa rabinów, którzy reprezentują jedynie samych siebie.

Chrześcijaństwo nie polega na odpłacaniu, wystawianiu sobie wzajemnych rachunków Ono zobowiązuje nas do tego, abyśmy na krańce świata nieśli przesłanie nadziei i miłości, która sięga poza grób. Również miłości wobec człowieka inaczej myślącego, inaczej wierzącego.

Ale przecież nie ma prawdziwego dialogu tam, gdzie nie pojawia się wzajemność.

Owszem, jeśli po drugiej stronie nie ma gotowości do dialogu, to rzeczywiście trudno wówczas mówić o dialogu. Wiele lat temu, kiedy tu, w Polsce, zaczynałem angażować się w dialog religijny, faktycznie doświadczyłem braku partnerów. Musiałem ich szukać za granicą. Ale to było kiedyś. Dziś sytuacja w Polsce jest już radykalnie inna – po stronie żydowskiej jest coraz więcej ludzi gotowych do prowadzenia dialogu religijnego. Swoją drogą szkoda, że ci, którzy twierdzą, iż dialog chrześcijańsko-żydowski stanął w miejscu, nie byli w czerwcu tego roku w Brzezince i nie widzieli ludzi modlących się – nie wspólnie, ale jednak razem…

Myśli Ksiądz Arcybiskup o polskiej premierze symfonii Cierpienie niewinnych? Kto tam był, widział katolickich biskupów śpiewających Szema Israel…

… i wielu rabinów uczestniczących w chrześcijańskiej modlitwie I jedni, i drudzy byli w tym autentyczni. To jest dowód na to, jak daleko zaszliśmy.

Dlaczego właściwie Ksiądz Arcybiskup zaangażował się w dialog chrześcijańsko-żydowski?

Bo uświadomiłem sobie, że naszym zadaniem jest budowa nienowej, pogłębionej świadomości religijnej, również w stosunku do Żydów.

XXXXXXXXXXXXXXXXX

Proszę zwrócić uwagę, jak wiele nas łączy: jedna wiara w tego samego Boga, jedno objawienie, jeden plan Boży i jeden cel – zbawienie. Oczywiście, trzeba również pamiętać o tym, co nas dzieli. Dla nas pełnią objawienia jest Jezus, który jest „żywą Torą”, jak pięknie powiedział o Nim papież Benedykt.

To On, Jezus Chrystus, idąc do Emaus, wyjaśniał uczniom, co o Nim mówią Mojżesz (czyli Tora), Prorocy i Pisma. A zatem to On sam ukazał nam chrystocentryczną interpretację Starego Zakonu. Dawniej przez długi czas powtarzałem, że judaizm i chrześcijaństwo są religiami Księgi. Dziś widzę to inaczej. Owszem, ta pierwsza jest religią Księgi, niemniej chrześcijaństwo to religia Boga wcielonego. W tym sensie nie można ich obu sprowadzać do wspólnego mianownika. Taka jest treść naszej wiary. Przez to, że te rzeczy są rozmyte, a w nas jest tyle poczucia zagrożenia, brak nam świadomości tego, cośmy odziedziczyli jako przedmiot naszej wiary w jednego Boga − tego samego Boga, choć inaczej rozumianego. Budowanie tej nowej świadomości, zwłaszcza u młodych ludzi, jest czymś niesłychanie podstawowym.

Czy Kościół, zdaniem Księdza Arcybiskupa, nie powinien prowadzić działalności ewangelizacyjnej wśród Żydów? Skoro Jezus jest „żywą Torą”, czy nie powinniśmy Go głosić? I czy rezygnacja z tej działalności nie jest zdradą chrześcijańskich ideałów?

Działalność ewangelizacyjna jest wpisana w Ewangelię. Nie możemy z niej zrezygnować. Nieszczęście polega na tym, że dla Żydów działalność ta oznacza prozelityzm, bo takie jest ich doświadczenie historyczne. Dlatego reagują na nią tak bardzo drażliwie – i trzeba to zrozumieć. My jednak musimy głosić całą Ewangelię. Nie możemy zrezygnować z niczego, co zostało w niej zapisane jako przedmiot naszej wiary. Kluczową rolę odgrywa sposób owego głoszenia. Chodzi o to, aby nie ranić przy tym drugiego człowieka. Przykładem jest dla nas sam Jezus, który nikomu niczego nie narzucał. Dla mnie to jeden z dowodów Jego boskości. Przez trzy lata otaczał się tymi samymi, prostymi ludźmi, formował ich. A na końcu spytał: „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6, 67). Jak On musiał tych ludzi kochać! Do niczego ich nie przymuszał, przyciągał do siebie siłą miłości wiernej aż po krzyż. Oto postawa prawdziwe chrześcijańska: nie mamy prawa niczego narzucać, natomiast jesteśmy zobowiązani do autentycznego świadectwa, które ukaże dynamizm, piękno, autentyzm i nadzieję Ewangelii. Oczywiście, to niesłychanie trudne – ale takie właśnie jest chrześcijaństwo. Już św. Paweł pisał, że jego moc objawia się w… słabości (por. 2 Kor 12, 10). Jeżeli bowiem budujemy na sile, na tzw. środkach bogatych, w pewien sposób wykluczamy działanie Boga. Kiedy zaś jesteśmy słabi, wtedy – paradoksalnie – jesteśmy silni Bogiem, Jego łaską.

Mówi Ksiądz Arcybiskup, że podejmując dialog, nie możemy zrezygnować z niczego, co stanowi przedmiot naszej wiary. Czasem jednak pojawia się pokusa, żeby pewnych „trudnych” tematów w tym dialogu nie podejmować. Jakie są, zdaniem Księdza Arcybiskupa, trudne tematy w dialogu chrześcijańsko-żydowskim?

Żadnego tematu nie powinniśmy unikać. Pięknym przykładem rzetelnego dialogu teologicznego jest dla /mnie książka rabina Jacoba Neusnera Rabin rozmawia z Jezusem oraz namysł nad nią podjęty przez Benedykta XVI. Neusner z ogromnym szacunkiem czyta i interpretuje Nowy Testament. Kiedy jednak dochodzi do momentu, w którym Jezus mówi: „Powiedziano przodkom, a ja wam powiadam (…) jestem Panem Szabatu” etc., stwierdza, że nie może dalej iść za Jezusem, bo wtedy przestałby być Żydem. Zaś papież Benedykt mówi w tym miejscu, że wierzy w Pana Jezusa, oraz czuje się przezeń zobowiązany, by podjąć i kontynuować dialog w duchu chrześcijańskim. Często fascynują mnie żydowskie interpretacje ksiąg biblijnych. Ale ja jednak nie mógłbym być Żydem z jednego zasadniczego powodu: wiele treści, obrazów i figur Starego Przymierza to dla mnie rapsodia niedokończona. I mówię o tym otwarcie: dla mnie Chrystus jest kluczem hermeneutycznym całej Biblii.

Ale jak o tym mówić, żeby nie ranić? Żeby nie używać języka, który pokazywałby, że lektura Tanachu (Biblii hebrajskiej) bez Nowego Testamentu nie ma sensu i że Synagoga jest ślepa?

Nie ma jednej recepty. Trzeba poznać bóle drugiego człowieka. A następnie, w imię miłości, starać się mówić tak, żeby go nie ranić, akceptując jego inność.

„Trudnych” tematów dostarcza również wspólna historia.

XXXXXXXXXXXXXXXXX

Nie sposób od razu przezwyciężyć tego, co narastało przez dwa tysiąclecia. Żydzi noszą w sobie bardzo głęboką ranę. Dlatego tak ogromnie radosny jest dla mnie każdy znak otwartości z ich strony.

Czy po II Soborze Watykańskim mamy prawo wymagać od nich, aby antysemityzm bądź też antyjudaizm Kościoła traktowali jako zamknięty rozdział?

Antysemityzm nie może być traktowany jako rozdział zamknięty z tego chociażby powodu, że jest to problem wciąż aktualny. I wciąż – wraz z papieżem Janem Pawłem II – należy mu się zdecydowanie przeciwstawiać. Niema natomiast w moim przekonaniu prostego znaku równości pomiędzy antysemityzmem (zwłaszcza tym rasistowskim) a antyjudaizmem Kościoła. Oczywiście, można i nawet trzeba dyskutować, na ile ów antyjudaizm był pożywką dla antysemityzmu rasistowskiego. Natomiast stawianie ich na jednej płaszczyźnie jest, moim zdaniem, całkowicie nieuzasadnione. Mówię to tytułem dopowiedzenia.

Podejmując ten temat, część polskiego społeczeństwa i tu domaga się jakiejś symetrii. Mówi, że jeśli piętnuje się antysemityzm, powinno się także wspomnieć o antypolonizmie.

Z tym się akurat nie zgadzam, bo za tymi dwoma pojęciami kryje się całkiem rożna treść. Wystarczy się nad tym zastanowić i oba te terminy zdefiniować. To po pierwsze. Po drugie, trzeba sobie jasno powiedzieć, że są rożne odmiany antysemityzmu. Np. nie wszyscy pamiętają, że w przedwojennym polskim antysemityzmie nie było cech rasistowskich. Skoro zaś mowa o symetrii: wydaje mi się, że pojęciami paralelnymi są raczej antykatolicyzm i antyjudaizm. Tu rzeczywiście widziałbym potrzebę jakiejś wzajemności.

Cieniem na dialogu chrześcijańsko-żydowskim kładzie się Zagłada.

Tak, ale – z drugiej strony – świadomość tego, co się wydarzyło, była też dla Kościoła bodźcem do przemyślenia na nowo swego stosunku do judaizmu. Impulsem do przeprowadzenia rachunku sumienia. Wezwaniem do czujności, żeby podobny dramat nie wydarzył się już nigdy więcej.

Na początku naszej rozmowy powiedział Ksiądz Arcybiskup, że „jesteśmy skazani” na dialog. Innymi słowy: że jesteśmy doń zobligowani. Mówiliśmy wówczas o dialogu religijnym jako takim. Ale to zobowiązanie w szczególny sposób dotyczy dialogu z judaizmem, prawda?

My − chrześcijanie i Żydzi − jesteśmy odpowiedzialni za przyszłość, za zachowanie pamięci dla przyszłości. W pewnym sensie jesteśmy memoria futuri, „pamięcią przyszłości”. I jest to wspólna pamięć religijna. Weźmy choćby takie pojęcie jak anamnesis − pamiątka, która się urzeczywistnia, która uobecnia wydarzenie już kiedyś dokonane. Po prostu: pamiątka – obecność. Takie samo jest znaczenie żydowskiego słowa zikkaron. Żydzi wierzą, że w święto Pesach urzeczywistnia się ich wyzwolenie z Egiptu. My również w to wierzymy – niemniej dla nas, chrześcijan, ono się urzeczywistnia w inny sposób, w innej formie. Ale w obu religiach ważna jest pamięć: z jednej strony wspólnego dziedzictwa, z drugiej − wspólnego zobowiązania, które (jako ludzie wierzący w osobowego Boga) mamy wobec przyszłości. To wielkie zobowiązanie, które nie zawsze jest dostrzegane.

Zaczynamy je już na szczęście dostrzegać. Powoli, bardzo powoli. Kłopot z tą wspólnotą pamięci ma wielu chrześcijan. Jednak mają go również Żydzi…

No tak, bo wielu z nich traktuje chrześcijaństwo jak zdradę monoteizmu. I my to musimy brać pod uwagę. Z drugiej strony jednak powinniśmy doceniać, że są w kręgach żydowskich ludzie, którzy widzą drogę, jaką w ostatnim półwieczu przebył Kościół – i nie chcą być wobec niej obojętni. Są tam ludzie otwarci, którzy chcą dialogować, szukają prawdy religijnej zapisanej w objawieniu. To właśnie oni podpisali wspomnianą tu już deklarację Dabru emet, wyrażając przekonanie, że „zmiany [w nauczaniu Kościoła] zasługują na żydowską odpowiedź”, że „nadszedł czas, aby Żydzi poznali wysiłki czynione przez chrześcijan (…) i zastanowili się, co judaizm ma teraz mówić o chrześcijaństwie”.

Porozmawiajmy na koniec o Polsce.

Tutaj sytuacja jest bardzo złożona. Po pierwsze, ze względu na nasze wspólne i wyjątkowe dziedzictwo. Wielu Żydów ma polskie korzenie. To właśnie na naszych ziemiach kształtowały się znane im formy judaizmu, tu kwitła żydowska kultura. Ale oni już tego nie pamiętają. Wiedzą natomiast – to po drugie – że zostali z tej ziemi wyrwani, wydziedziczeni. Wiedzą o Szoa, Zagładzie, która dokonała się na terenie Polski. To dla nich głęboka i wciąż jeszcze krwawiąca rana. Żydzi – co trudno kwestionować – podkreślają unikatowość, niepowtarzalność swoich cierpień. W reakcji na to wśród Polaków natychmiast rodzi się pytanie: czym polska rodzina, zamordowana przez Niemców za ukrywanie Żydów, rożni się od zamordowanej rodziny żydowskiej? I tak dochodzi do głosu antagonizm cierpienia, szczególna rywalizacja ofiar. To znak naszych polskich ran. Ran, które także są wciąż jeszcze niezaleczone.

Rafael Scharf, polski Żyd, mówił o Polakach i Żydach jako „dwóch najsmutniejszych narodach” świata.

W 1987 r., w czasie spotkania ze wspólnota żydowską w Polsce, papież Jan Paweł II powiedział: „Wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem. To nasze się nie zrealizowało w takiej mierze (…)”. Po zakończeniu tej uroczystości podszedł do mnie prof. Szymon Datner i, niczym starzec Symeon, zapytał: „Czegoż ja mogę jeszcze oczekiwać?”. Obaj byliśmy pod ogromnym wrażeniem tych słów papieża z Polski. On dodatkowo z powodu miejsca, w którym do tego spotkania z Żydami doszło: w Warszawie, w pobliżu getta, w którym zginęła cała jego rodzina. Rzeczywiście, nasze dziedzictwo jest bolesne, a zatem i smutne, ale nie jest to cała prawda, bo zarówno jedni, jak i drudzy potrafią radośnie przeżywać treści swojej wiary.

Zaczęliśmy tę rozmowę od pytania: po co dialog? I tak też ją zakończymy, bo pytanie: po co zajmujemy się „tymi Żydami”?, wciąż do nas powraca. Księże Arcybiskupie, dlaczego ludzie – także członkowie hierarchii Kościoła – ciągle nas o to pytają?

Dla całkiem sporej grupy osób, również w Kościele hierarchicznym, antysemityzm to teoria, problem przeszłości. A ktoś, kto się tym zajmuje, ma takie hobby, być może sam jest Żydem albo też czerpie z tego jakieś korzyści. Taka świadomość jest tu głęboko zakorzeniona − i dlatego cały Kościół, a szczególnie hierarchia powinna podjąć wysiłek na rzecz upowszechniania dokumentów Kościoła na temat dialogu z judaizmem. A dokumenty mamy naprawdę znakomite. Tam jest wszystko.

HENRYK MUSZYŃSKI – (ur. 1933), emerytowany arcybiskup gnieźnieński, prymas Polski, wcześniej: biskup włocławski, profesor teologii biblijnej, b. przewodniczący Komisji KEP ds. Dialogu z Judaizmem, członek Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Inicjator zjazdów gnieźnieńskich, człowiek zaangażowany w dialog polsko-niemiecki i polsko-rosyjski. Kawaler m.in. Krzyża Wielkiego Orderu Odrodzenia Polski oraz Wielkiego Krzyża Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi RFN. Laureat Nagrody im. Leopolda Lucasa (przyznawanej przez Fakultet Protestancki Uniwersytetu Eberharda Karola w Tybindze) za zasługi w dziedzinie dialogu polsko-żydowskiego oraz Buber-Rosenzweig-Medaille (odznaczenia przyznawanego przez Niemiecką Radę Koordynacji Towarzystw Współpracy Chrześcijańsko-Żydowskiej w Berlinie) za budowanie porozumienia pomiędzy chrześcijanami i Żydami oraz Polakami i Niemcami