Kajdanki i areszt za ratowanie uchodźców?
Raport europejskiej komisarz praw człowieka Dunji Mijatović
15/04/2022 | Na stronie od 15/04/2022
Źródło: Polityka
Ewa Siedlecka
Raport europejskiej komisarz praw człowieka Dunji Mijatović jest aktem oskarżenia władz Polski o łamanie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i podstawowych zasad humanitaryzmu.
Sąd Okręgowy w Białymstoku nie zgodził się na trzymiesięczny areszt, którego prokuratura domagała się dla wolontariuszki działającej w punkcie pomocy humanitarnej Klubu Inteligencji Katolickiej w Gródku. Na areszt wcześniej nie wyraził zgody Sąd Rejonowy w Sokółce, ale prokuratura się odwołała.
Czytaj też: Ustawa o ochronie granicy. PiS zasłania nam oczy i zatyka uszy
Moja wina, nie chciałam dać im umrzeć
Czyn wolontariuszki Weroniki Klemby polegał na tym, że siedziała w samochodzie zaparkowanym przy drodze, poza strefą zakazaną. Prokuratura zarzuca jej pomoc w przemycie ludzi, za co grozi do ośmiu lat więzienia. Została zatrzymana na 48 godzin na posterunku, przesłuchana w kajdankach, przeszukano jej mieszkanie w Warszawie. „Moim przewinieniem jest to, że nie chciałam pozwolić umrzeć ludziom, którzy przez władze nie są mile widziani w Polsce. Dawanie ludziom w lesie ciepłej zupy – tylko tyle, bo w końcu nic więcej nie mogłam zrobić, ale też aż tyle, bo najwyraźniej czyn ten wystarczył, żeby pozbawić mnie podstawowych praw i godności na dwie doby” – napisała wolontariuszka w oświadczeniu.
Dzień wcześniej Sąd Okręgowy w Białymstoku oddalił inne odwołanie prokuratury – od niewyrażenia zgody przez sąd pierwszej instancji na trzymiesięczny areszt dla czwórki aktywistów Grupy Granica. Za to samo: ratowanie zdrowia i życia uchodźców, co Straż Graniczna i prokuratura usiłują przedstawiać jako przestępstwo. Sąd nie dopatruje się jego znamion, bo organizowanie transportu z pobudek humanitarnych nie pozostaje w związku z pomocą w nielegalnym przekraczaniu granicy.
Intencja państwa, działającego przez Straż Graniczną i prokuraturę, jest oczywista: zastraszyć. Tak jak półtora roku temu organizatorki protestów przeciwko antyaborcyjnemu wyrokowi Trybunału Julii Przyłębskiej – miały odpowiadać za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia (też zagrożenie do ośmiu lat). Teraz, tak samo jak wtedy, państwo najpierw prowokowało. Wówczas wyrokiem TK, a teraz wyrzuca bezbronnych, często chorych, zmaltretowanych przez białoruskie służby ludzi do lasu, przez druty, zostawiając ich bez pomocy. Ignoruje ich wnioski o status uchodźcy. Łamie procedury i zasady humanitaryzmu.
Czytaj też: Czy polski patrol natknął się na specnaz?
Robią tak od miesięcy
Niedawno pojawiło się orzeczenie, które potwierdza nielegalność tych pushbacków – przynajmniej sprzed czasu uchwalenia tzw. ustawy wywózkowej, gdy odbywały się na podstawie rozporządzenia MSWiA. Otóż Sąd Rejonowy w Hajnówce 3 marca wydał postanowienie, z którego wynika, że funkcjonariusze Straży Granicznej z placówki w Narewce bezprawnie pozbawili wolności grupę Afgańczyków. Sąd rozpatrywał skargę ich pełnomocnika na zatrzymanie. Stwierdził, że straż ma prawo zatrzymać cudzoziemców nielegalnie przekraczających granicę. Są do tego specjalne procedury w ustawie o SG, kodeksie postępowania karnego i ustawie o cudzoziemcach. Tymczasem pogranicznicy bez żadnych procedur uwięzili obywateli Afganistanu w placówce, a gdy zapadła noc, pod osłoną ciemności wywieźli ich do lasu i tam zostawili.
Nic nowego – robią tak od co najmniej ośmiu miesięcy.
Komendant miejscowej SG przed sądem przedstawił sprawę inaczej: to nie było zatrzymanie, tylko „czasowe ograniczenie swobody poruszania się w związku z procedurą zawracania do linii granicznej”. Jak dodał, w tej procedurze nie uregulowano kwestii przebiegu zatrzymania, więc pogranicznicy nie mogli jej złamać.
Sąd uznał jednak, że doszło do zatrzymania, skoro osoby zostały pozbawione wolności. I zbadał zasadność, legalność i prawidłowość jego przeprowadzenia – jak to zwykle bada się w przypadku skargi na zatrzymanie. Stwierdził, że było niezasadne, bo służyło nie zawróceniu, tylko przetrzymaniu i wywiezieniu uchodźców do lasu pod osłoną nocy. Uznał zatrzymanie za nielegalne, bo nastąpiło na podstawie sprzecznego z ustawą o ochronie granic rozporządzenia szefa MSWiA. Oraz że Afgańczyków wywieziono, choć deklarowali chęć wystąpienia o status uchodźcy. Wreszcie sąd stwierdził, że zatrzymanie nastąpiło w sposób nieprawidłowy, bo nie zostało udokumentowane, uchodźcom nie przedstawiono ich praw, nie dopuszczono do nich adwokata.
Mamy więc orzeczenie sądu (a konkretnie sędzi Joanny Panasiuk) o przekroczeniu uprawnień przez pograniczników. Co na to prokuratura, która tak konsekwentnie ściga wolontariuszkę? Można się też zastanawiać, czy nadużyciem uprawnień nie jest zastraszanie przez prokuraturę wolontariuszy ratujących życie na polsko-białoruskiej granicy.
O uznanie pushbacków za nielegalne wnioskuje też RPO w trzech skargach do sądu administracyjnego, skierowanych pod koniec marca.
Czytaj też:Murem przeciw uchodźcom
Raport jak akt oskarżenia Polski
Działania państwa polskiego wobec uchodźców przybywających z terenu Białorusi oceni Trybunał Praw Człowieka. Jest tam już sporo takich spraw, w wielu ETPCz wydał zabezpieczenie tymczasowe w postaci zakazu wydalenia do czasu rozpoznania ich skargi. Do jednego z postępowań w grudniu przystąpiła komisarz praw człowieka Rady Europy Dunja Mijatović. Wcześniej wraz z zastępczynią polskiego RPO Hanną Machińską oglądała, co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy, nawet została zatrzymana do kontroli przez Straż Graniczną.
Mijatović przedstawiła raport o sytuacji w Polsce. Stwierdza w nim m.in., że „odmowa udzielenia pomocy humanitarnej była częścią szerszej polityki odstraszania, pozostawiając ludzi w tragicznej sytuacji humanitarnej”. Dalej czytamy: „Dostępność pomocy humanitarnej i prawnej dla migrantów i osób ubiegających się o azyl, uwięzionych w lasach na granicy Polski z Białorusią, jest dodatkowo spotęgowana przez efekt mrożący nękania i zastraszania organizacji i osób, w tym lokalnych mieszkańców, udzielających takiej pomocy. Niektóre z osób, z którymi rozmawiała komisarz, skarżyły się, że były zastraszane przez funkcjonariuszy Straży Granicznej także na terenach położonych poza strefą zamkniętą. Zastraszanie takie polegało np. na słownym znieważaniu za pomoc migrantom i osobom ubiegającym się o azyl, poddawaniu długim i natarczywym przesłuchaniom oraz rewizjom osobistym czy też trzymaniu na muszce podczas kontroli tożsamości. (…) Niektórzy wolontariusze poinformowali komisarz, że wszczęto przeciwko nim postępowanie karne w związku z pomocą, jakiej udzielali migrantom i osobom ubiegającym się o azyl. Wolontariusze twierdzili również, że grupy skrajnie prawicowe przemierzają lasy w poszukiwaniu migrantów, rabując i nękając (…). Podczas swojej misji komisarz sama była świadkiem słownego nękania wolontariuszy przez funkcjonariuszy Straży Granicznej”.
Mijatović pisze też o zniszczeniu samochodów Medyków na Granicy i najściu uzbrojonych funkcjonariuszy na punkt KIK. Stwierdza, że polskie służby często po prostu wywożą uchodźców do lasu poza jakąkolwiek formalną procedurą. Tak zrobiły m.in. z kobietą, która kilka godzin wcześniej urodziła. Pisze ponadto, że uchodźcy z Białorusi noszą ślady pobicia, pogryzienia przez psy i gwałtów, a mimo to polskie służby wydalają je na teren Białorusi, twierdząc, że to dla nich kraj „bezpieczny”. „Zgodnie z doniesieniami organizacji społeczeństwa obywatelskiego Straż Graniczna rutynowo konfiskuje też telefony i ładowarki migrantów oraz osób ubiegających się o azyl lub uszkadza je, aby uniemożliwić im komunikowanie się lub niszczyć dowody odepchnięcia. W niektórych przypadkach działania polskiej Straży Granicznej doprowadziły do rozdzielenia rodzin”.
„Komisarz uważa, że połączenie braku dostępu do azylu, wypychania osób, nieudzielania pomocy humanitarnej przez władze polskie oraz uniemożliwiania przez Polskę dostępu dla organizacji świadczących pomoc humanitarną i prawną w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, że wielu migrantów i osób ubiegających się o status uchodźcy zostało uwięzionych w zimnych i bagnistych lasach na granicy Polski z Białorusią przez dłuższy czas – kilka tygodni, a w niektórych przypadkach nawet miesięcy. Skutkiem tego jest utrata życia i poważny uszczerbek na zdrowiu. (...) Według różnych doniesień co najmniej 21 osób, zarówno dorosłych, jak i dzieci – w tym rojavascript:;czny chłopiec – straciło życie”.
Raport Dunji Mijatović jest aktem oskarżenia władz Polski o łamanie tak Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, jak podstawowych zasad humanitaryzmu. I z pewnością znajdzie odzwierciedlenie w wyrokach Trybunału Praw Człowieka.
Ewa Siedlecka
Pracowała w „Gazecie Wyborczej” od 1989 do 2017 r. W „Polityce” od marca 2017 r. Pisze o prawie, prawach człowieka, prawach mniejszości, prawach zwierząt, o bioetyce, o społeczeństwie obywatelskim. Dziennikarstwo uważa za okazję do robienia pożytecznych rzeczy.
WIĘCEJ NA TEN TEMAT
- Dramat uchodźców na granicy. Moralnie ta śmierć obciąża władzę
- Polska ma ludzi na sumieniu. A ja? Co z moim sumieniem?
- W lesie na granicy
- Roczne dziecko zmarło na granicy. Nie ma nikogo bardziej bezbronnego. "Tysiące żołnierzy na granicy i wystawianie armatek wodnych nie świadczą wcale o sile państwa. Świadczyłaby o niej odpowiedzialność za najsłabszych i bezbronnych. A nie ma nikogo bardziej bezbronnego od rocznego dziecka. A zwłaszcza takiego, które przez półtora miesiąca wraz z rodzicami tułało się po lesie."