Monika i Stanisław Krajewscy zasługują na „menorę dialogu” małżeńskiego, rodzicielskiego oraz międzyreligijnego i międzykulturowego.

Stanisław i Monika Krajewscy z nagrodą Menora Dialogu, Poznań, 18 stycznia 2023. Fot. Robert Woźniak / Stowarzyszenie Coexist

Stanisław i Monika Krajewscy z nagrodą Menora Dialogu, Poznań, 18 stycznia 2023. Fot. Robert Woźniak / Stowarzyszenie Coexist

Źródło: "Więź"

Razem nawet, gdy osobno

Zbigniew Nosowski 20 stycznia 2023

Monika i Stanisław Krajewscy zasługują na „menorę dialogu” małżeńskiego, rodzicielskiego oraz międzyreligijnego i międzykulturowego.

Laudacja wygłoszona w Poznaniu 18 stycznia 2023 r., podczas wręczenia nagrody Menora Dialogu, przyznawanej za zbliżanie ludzi, kultur, religii i narodów przez Stowarzyszenie Coexist i Fundację Signum.

Wygłoszenie laudacji na cześć Moniki i Stanisława Krajewskich to zadanie trudne, bo o ich pięknym życiu – zarówno o ich życiach osobnych, jak i o tym wspólnym, małżeńskim i rodzinnym – można by mówić bardzo długo. Aby sobie ułatwić sprawę, uznałem, że powiem parę słów o nich przez pryzmat samego siebie.

Uświadomiłem sobie bowiem przy okazji tego zaproszenia, że Monika i Staszek – każde z nich z osobna, i oboje razem – są dla mnie ważnym punktem odniesienia w trzech kluczowych wymiarach mojego życia, i to w aspekcie duchowym. Dla mnie osobiście w moim chrześcijańskim życiu duchowym bardzo ważne są trzy płaszczyzny, bez których również Krajewscy są nie do pomyślenia: małżeństwo jako wspólna droga, spotkanie z ludzką niepełnosprawnością i dialog chrześcijańsko-żydowski. Wedle tego klucza chciałbym opowiedzieć o Laureatach, troszkę przy okazji wspominając także o sobie samym.

Być dla i pozostawiać przestrzeń

Po pierwsze zatem cieszę się, że poznańscy organizatorzy dzisiejszego wydarzenia – Stowarzyszenie Coexist i Fundacja Signum – postanowili nagrodzić małżonków Krajewskich wspólnie. To bardzo ważny gest z wielu powodów. Ja powiem tylko o jednym kluczowym.

Jeśli Menorę Dialogu otrzymuje para małżeńska – to dzieje się tak dlatego, że małżeństwo jako takie jest dialogiem. Dialog przecież jest nie tylko metodą komunikacji czy szukania kompromisów w związku. W moim głębokim przekonaniu dialog, spotkanie i zjednoczenie osób, jest istotą małżeństwa, które przecież – jak czytamy w Księdze Bereszit – łączy kobietę i mężczyznę tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Tak właśnie jest z Krajewskimi.

W moim chrześcijańskim życiu duchowym bardzo ważne są trzy płaszczyzny, bez których również Krajewscy są nie do pomyślenia: małżeństwo jako wspólna droga, spotkanie z ludzką niepełnosprawnością i dialog chrześcijańsko-żydowski

Zbigniew Nosowski

Choć znamy się od bardzo dawna, to ja jednak – jako młodszy o całą dekadę – nigdy nie znałem Moniki i Staszka jako oddzielonych od siebie. Poznałem ich od razu jako jedność dwojga. Taką sprawdzoną, przetestowaną, nierozerwalną, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie…

Rzecz jasna, istnieje Monika bez Staszka i istnieje Staszek bez Moniki. Jest oczywiście mnóstwo rzeczy, które Monika robi bez Staszka i odwrotnie: Staszek bez Moniki. Ale równocześnie jakoś tak już z Krajewskimi jest, że oni są razem, nawet gdy są osobno.

Ich długotrwała małżeńska więź stała się konstytutywnym elementem nie tylko ich wspólnoty, lecz także każdego z nich osobiście. W efekcie mamy sytuację, że w jakimś bardzo ważnym i głębokim duchowym wymiarze – choć, jak mówiłem, obydwoje istnieją, żyją, tworzą i działają oddzielnie i samodzielnie – nie ma Moniki bez Staszka, ani Staszka bez Moniki.

Myśląc o tym aspekcie ich małżeństwa, sięgnąłem do książki „Serce Tory” rabina Shai Helda. W swoich komentarzach autor podkreśla, że „Bóg jest radykalnie obecny i równocześnie pozostawia nam przestrzeń”. Zachęca też czytelników, by „podążali ścieżkami Boga”, naśladując takie podejście w swoich relacjach.

Zdaniem Helda „głębokie związki zależą od zdolności bycia obecnym w sposób stwarzający przestrzeń. Jedno z zasadniczych wyzwań, jakie niesie ze sobą miłość do przyjaciół czy do współmałżonków, to nauczenie się tego, jak być kompletnie obecnym – dostępnym, uważnym, kochającym, troskliwym – pozostawiając zarazem przestrzeń dla naszego partnera, aby był tym, kim jest, niezależnie od nas”. Małżeństwo Moniki i Staszka Krajewskich jest świetnym przykładem takiego właśnie zrównoważenia: są w pełni dla siebie, pozostawiając sobie zarazem przestrzeń odrębności.

Nie wszyscy wiedzą, że dzisiejsi Laureaci zawierali małżeństwo dwukrotnie. Jak to możliwe? Otóż 14 września 2014 r., a inaczej licząc: 19 dnia miesiąca Ellul roku 6774, w 40-lecie pierwszego małżeństwa Moniki i Staszka, odbył się ich drugi ślub. Ten pierwszy, młodzieńczy, był ślubem hipisowskim. Ten drugi był żydowskim ślubem religijnym, do którego w 1974 r. jeszcze nie byli gotowi.

Powtórny ślub Moniki i Staszka połączył ich dwie pasje: żydowskość i Tatry. Zaprosili przyjaciół do Zakopanego. Podnieśli poprzeczkę wysoko: na 1987 m n.p.m. Ten żydowski ślub odbył się na Kasprowym Wierchu. Co prawda, wiał przenikliwy wiatr, padał deszcz, było zimno i mokro – ale Marcie Titaniec nawet podeszwa od buta, całkowicie odklejona podczas podejścia z Kuźnic, nie przeszkadzała, by się dobrze bawić.

Goście dojrzałych państwa młodych zostali wówczas zaproszeni do napisania okolicznościowych limeryków. Mnie udało się stworzyć jedynie taki oto wierszyk:

„Piękna foto-Monika z Warszawy
męża wzięła, co mądry i prawy.
Wzięła po hipisowsku,
wzięła też po żydowsku –
w Tatrach, podczas małżeńskiej wyprawy”.

Co prawda, małżonkowie Krajewscy, którzy wzięli na siebie rolę jury, nie przyznali mi wtedy nagrody specjalnej, jaką była prenumerata kultowego dla nich kwartalnika „Tatry”, ale przynajmniej dzięki dzisiejszemu wydarzeniu ów nieudolny limeryk nie odejdzie w zapomnienie.

Zastanawiam się dziś: ciekawe, co też Monika i Staszek wymyślą na 50. rocznicę swego pierwszego ślubu… To już coraz bliżej, a oni wciąż tacy młodzieńczy… Cokolwiek wymyślą, pewne jest, że zasłużyli na Menorę Dialogu Małżeńskiego.

Co w życiu jest naprawdę ważne

Kolejny wymiar dialogu, w którym Krajewscy zasługują na nagrodę specjalną, to rodzicielstwo. Ich dwaj synowie Gabriel i Daniel to wspaniali chłopcy, już dawno mężczyźni. Więcej powiem o Danielu – nie tylko dlatego, że jest tu obecny. Daniel – tak jak każdy z nas – ma swoje szczególne potrzeby. Ale on akurat ma potrzeby szczególniejsze, bo ma o jeden chromosom więcej.

Piotr Matywiecki
Dwa oddechy

Monika Krajewska powiedziała kiedyś Tadeuszowi Sobolewskiemu w pięknym wywiadzie, publikowanym w „Dużym Formacie” w roku 2000: „Wygnanie z raju uznaję za szansę, daną mężczyźnie i kobiecie, aby mogli spotkać się naprawdę. Już nie w tej naturalnej, niewinnej scenerii, ale we wspólnym przejściu przez ból”.

Oni dwoje też przechodzili przez swój ból, nawet rozpacz, depresję. Gdy Daniel się urodził, w roku odrodzenia wolnej Polski, nie było jeszcze wszystkich istniejących dziś środowisk wsparcia dla osób z zespołem Downa i innymi niepełnosprawnościami oraz dla ich najbliższych. Doskonale to pamiętam, bo i ja sam – wraz z moja żoną Kasią – od 1983 r. uczestniczymy w chrześcijańskim ruchu wspólnotowym „Wiara i Światło”, skupionym wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną i ich rodzin, odnajdującym szczególne oblicze Boga w osobach szczególnie dotkniętych słabością. Również w tym wymiarze rodzina Krajewskich jest mi więc bardzo bliska.

Dziś Daniel Krajewski z radością i dumą aktywnie uczestniczy w życiu religijnym synagogi Ec Chaim w Warszawie. Był pierwszym w Polsce chłopcem z zespołem Downa, który przeszedł bar micwę. Jest również aktorem wspaniałego Teatru 21. To warszawski zespół teatralny, którego aktorami są głównie osoby z zespołem Downa i autyzmem, działający nieprzerwanie od roku 2005. Ale do tego wiodła długa droga.

I Monika, i Staszek wielokrotnie opowiadali publicznie o konieczności przewartościowania, którego musieli dokonać wraz z narodzinami Daniela. Monika wspominała, że u Staszka to przewartościowanie trwało dobę, a jej zajęło długie miesiące. Staszek ma nieco inną wersję: mówi nawet o 20 minutach.

Powiedziałem to żartobliwym tonem, ale opis tego głębokiego życiowego nawrócenia jest niesamowity. Tak oto Staszek wspomina chwilę, gdy w holu szpitala dowiedział się, że jest ojcem syna z zespołem Downa: „Usiadłem na ławce, czując, że nie mogę ruszyć się z miejsca. Wiedziałem, że nie ruszę się, póki nie zdołam zaakceptować nowej sytuacji. Od tego momentu moje życie miało wyglądać inaczej i musiałem zrozumieć, że to nie jest abstrakcyjny problem, ale MOJE życie. Musiałem przeformułować wewnętrzne nastawienie do życia: otrzymałem niespodziewanie nowe, ciężkie buty i odtąd miałem chodzić tylko w nich. Musiałem się z tym pogodzić, by móc kontynuować wszystkie dotychczasowe zajęcia. Ten proces wstępnej akceptacji dokonał się w szpitalnym holu. […] To początkowe przestawienie nie trwało długo – może dwadzieścia minut. (Nie mam pojęcia, dlaczego akurat mnie udało się tak szybko uporać z tym problemem)”.

Wielokrotnie rodzice Krajewscy mówili też o tym, co dzięki Danielowi odkryli. Niech oni sami to dalej opowiedzą.

Monika mówiła: „Po jego urodzeniu nic nie jest już takie jak dawniej. Ale w innym sensie niż wtedy myślałam. […] Ludzie myślą, że nasze życie jest godne litości. Albo chcą w nim widzieć wyłącznie poświęcenie. Nie mogą pojąć, skąd bierze się nasza radość”.

Opowiadała o swoim synu: „Daniel nauczył mnie nie wybiegać za daleko w przyszłość. On nieustannie pokazuje, co w życiu jest naprawdę ważne. Ma w sobie jakieś światło. I coś takiego, do czego ludzie dochodzą po latach psychoterapii. Otwartość”.

Staszek natomiast pisał w „Znaku”, że spotkanie, a właściwie życie z Danielem jest dla niego jednym z najważniejszych wydarzeń egzystencjalnych. „Wśród wielu nauk, które zawdzięczam Danielowi, są lekcje akceptacji, pokory, lekcja «intelekt to nie wszystko», lekcje niewinności, ufności, miłości”. Chętnie bym dalej przeczytał ten tekst w całości, ale trwałoby to zbyt długo, więc wybiorę tylko jedną z tych lekcji, z którą głęboko się utożsamiam.

„Z podziwem patrzę – pisał Stanisław Krajewski – jak Daniel potrafi uruchomić to, co w ludziach najlepsze: zakłada, że ktoś jest dobry, a to powoduje, że ta osoba okazuje dobroć. Dla mnie taka czystość nastawienia, taka ufność nie są możliwe: zbyt wiele widzę ukrytych motywów, negatywnych uczuć, majaczących na horyzoncie rozczarowań. Jednak w głębi duszy wiem, że to Daniel ma rację. Świat byłby lepszy, gdyby wszyscy byli w stanie odnosić się do innych tak jak Daniel”. Staszek pisał te słowa w 2009 r. i dodam, że przez te kilkanaście lat do dziś stał się pod tym względem jeszcze bardziej taki jak Daniel: jeśli o coś się spieramy, to o takie sytuacje, w których on widzi pokłady ludzkiej dobrej woli tam, gdzie ja ich już nie potrafię dostrzec.

O tym samym mówiła Monika Krajewska, opowiadając, jak odmiennie jej synowie reagowali na antysemickie rysunki gwiazdy Dawida wiszącej na szubienicy. Gabriel „kiedyś przyszedł z przedszkola i spytał, czy śmierć przez powieszenie bardzo boli”. A Daniel – przynajmniej wtedy – „kiedy widzi gwiazdę na murze, woła z radością: o, gwiazda! Ale on już taki jest, że złych intencji nie bierze pod uwagę”.

Poznałem ich od razu jako jedność dwojga. Taką sprawdzoną, przetestowaną, nierozerwalną, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie

Zbigniew Nosowski

A jeszcze dodam, że był czas, kiedy nasz wnuk bardzo lubił, gdy mu czytaliśmy uroczą książeczkę Moniki Krajewskiej „Mój młodszy brat”. Serdecznie ją Państwu polecam! To bardzo mądre i piękne dzieło uczące dzieci, jak akceptować inność, zwłaszcza niepełnosprawność w gronie najbliższych czy wśród koleżanek i kolegów.

Komu jestem wdzięczny

Po Menorze Dialogu Małżeńskiego i Rodzicielskiego pora na dialog chrześcijańsko-żydowski, na spotkanie międzyreligijne i międzykulturowe. To dopiero rozległy temat w ich przypadku! Trzeba by temu właściwie poświęcić odrębną laudację.

W sumie jest to jednak temat najlepiej znany publicznie, bo doskonale wiadomo, jak wielkie są zasługi Stanisława Krajewskiego dla odrodzenia życia żydowskiego jeszcze w PRL (m.in. poprzez Żydowski Uniwersytet Latający), a później w wolnej Polsce (m.in. zainicjował „żydowski telefon zaufania”), następnie zaś dla relacji chrześcijańsko-żydowskich, m.in. jako współtwórcy przed 30 laty Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów i do dziś jej żydowskiego współprzewodniczącego, a także jako współtwórcy wystawy stałej w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (pomijam już jego osiągnięcia i dokonania akademickie).

Równie dobrze znane są olbrzymie zasługi Moniki Krajewskiej w zakresie propagowania wiedzy o kulturze żydowskiej, zwłaszcza przez artystyczne fotografie nagrobków na wielu cmentarzach, opracowywanie symboliki sztuki nagrobnej, tworzenie i popularyzowanie wycinanek żydowskich czy kaligrafii. Monika jest też pomysłodawczynią wystroju fasady budynku Muzeum Historii Żydów Polskich z użyciem zwielokrotnionych kaligrafii z kilkujęzyczną inskrypcją słowa „Polin”.

O tym wszystkim można by opowiadać godzinami. Ważne wydaje mi się podkreślenie, że w życiu i Moniki, i Staszka judaizm jako religia osobiście głęboko przeżywana jest kwestią wyboru. Rzecz jasna, w ich przypadku były to dwie zupełnie różne drogi wybierania żydowskości. Staszek pochodzi bowiem z rodziny etnicznie żydowskiej, ale za to kompletnie niereligijnej. Monika nawet takiej żydowskości w sobie nie miała. Mówi, że do judaizmu dochodziła „poprzez zabytki żydowskie i przez uświadomienie sobie utraty. No i przez miłość”.

Wiele ich poszukiwań było wspólnych. Monika wspomina: „Myśmy szukali tradycji, a doszliśmy do religii”. W kręgach opozycji demokratycznej w latach 70. i 80. XX wieku spotykali się wtedy ludzie różnych wyznań i religii, różnych światopoglądów i wyborów życiowych. W tym tyglu paradoksalnie własne tożsamości wcale się nie rozpływały, lecz umacniały. Chyba również w tym doświadczeniu wspólnoty ponad podziałami w stanie wojennym zakorzenione jest Staszkowe przekonanie, że w dialogu chrześcijańsko-żydowskim chodzi o to, aby chrześcijanie stawali się jak najlepszymi chrześcijanami, a Żydzi jak najlepszymi Żydami.

Gdy Monika i Staszek tak intensywnie poszukiwali w latach 70. XX wieku, ja – choć byłem już nastolatkiem i mieszkałem od urodzenia w Otwocku, mieście, którego większość jeszcze trzy dekady wcześniej stanowili Żydzi – nic nie wiedziałem ani o Żydach w ogóle, ani o Żydach otwockich, ani nawet o cmentarzu żydowskim położonym w lesie już poza granicami mego miasta. A ten cmentarz odegrał potem bardzo ważną rolę – i dla Moniki, i dla mnie.

Monika Krajewska wspomina (musiało to być gdzieś w połowie lat 70.): „Na jakimś rajdzie turystycznym zawędrowaliśmy na cmentarz w Otwocku. Zobaczyłam płaskorzeźby, zatarte napisy i to mnie porwało. […] Ja tam zobaczyłam Nieobecność. Czy raczej Obecność, utrwaloną w tych kamiennych ornamentach, w powietrzu, w drzewach”.

Dekadę później w tym samym miejscu ja zobaczyłem to samo, choć nie potrafiłem tego tak nazwać. I też mnie to porwało. Zaprowadziła mnie tam moja ukochana, a parę lat później już żona Kasia. Ona znała to miejsce, bo jej rodzina dłużej mieszkała w Otwocku. A ja nic o tym cmentarzu nie wiedziałem, bo moi rodzice przyjechali tu z mazowieckiej wsi, nie interesowali się przeszłością, a w szkole podstawowej w moczarowskich czasach nikt nam nie zakłócał monokulturowego spokoju opowiadaniem o jakichś tam Żydach…

Wkrótce otrzymałem od Kasi (już narzeczonej) rewelacyjny prezent urodzinowy: wspaniały album Moniki Krajewskiej „Czas kamieni” zawierający piękne czarno-białe fotografie z cmentarzy żydowskich w Polsce, w tym z Otwocka i sąsiedniego Karczewa. Tak dokonała się moja inicjacja w tematykę żydowską. W ten oto sposób poznałem wówczas – na razie tylko jako czytelnik – dzisiejszą bohaterkę.

Krzysztof Bielawski
Zagłada cmentarzy żydowskich

Później zaś poznałem również Staszka – najpierw jako czytelnik, a następnie osobiście: jako początkujący publicysta zainteresowany, dzięki papieżowi Janowi Pawłowi II, dialogiem chrześcijańsko-żydowskim. A przez niego poznałem osobiście także Monikę i całą rodzinę Krajewskich. Współpracowałem z Polską Radą Chrześcijan i Żydów, którą Staszek kierował, ale przez długie lata udawało mi się do niej formalnie nie przynależeć. W końcu jednak się złamałem, zostałem członkiem Rady, a nawet (w różnych okresach, nawet aktualnie) bywam jej chrześcijańskim współprzewodniczącym.

Współpracując blisko ze Staszkiem w tych działaniach, z biegiem lat coraz bardziej odkrywam duchową głębię jego doświadczenia i refleksji. On nie tylko opisuje dialog naszych dwóch wspólnot wyznaniowych (rzecz jasna, robi to świetnie, na przykład podkreślając, że „nawet za pięćset lat jako ważna część rewolucyjnych przemian drugiej połowy XX wieku – obok nowości technicznych oraz społecznych – będzie opisywana zmiana myślenia i oficjalnego nauczania chrześcijan na temat Żydów i judaizmu”). Staszek robi jednak dużo więcej: zaprasza nie tylko do dialogu teologicznego, ale też do dialogu doświadczenia duchowego. Jest nie tylko wybitnym polsko-żydowskim intelektualistą, lecz więcej: myślicielem i mędrcem.

Od ponad 20 lat sekretarz generalną Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów jest wspomniana już Marta Titaniec. Ona zna Monikę i Staszka jeszcze bliżej i głębiej niż ja. Nie mogła tu dziś przyjechać, ze względu na inne obowiązki. Gdy ją spytałem, co by dodała do tej mojej laudacji, zdecydowanie odparła, że coraz bardziej imponuje jej mistyczne zakorzenienie postawy i refleksji Staszka. On niezmordowanie tłumaczy (nie tylko Żydom) to, co najważniejsze w judaizmie. Tematy jego ostatniej publikacji to: Bóg, świętość, wybranie, przymierze, sprawiedliwość i miłosierdzie. Powiada Marta, że Staszek jest jak jeden z tych 36 sprawiedliwych, którzy w danym pokoleniu podtrzymują świat w istnieniu, od których zależy los świata i ludzkości.

Swój bardzo ważny wykład pt. „Co zawdzięczam dialogowi międzyreligijnemu i chrześcijaństwu” Stanisław Krajewski rozpoczyna i kończy refleksją o wdzięczności. Mówi tam, że na poczuciu wdzięczności opiera się jego „dowód” istnienia Boga. Czasem bowiem zdarza mu się poczuć „wdzięczność, która wykracza poza wdzięczność za coś konkretnego lub wobec kogoś określonego. Wdzięczność jako taką, po prostu za to, że jest, jak jest. […] Wtedy mogę zadać pytanie: Komu jestem wdzięczny”.

Potem przychodzi refleksja, że w przypadku takiej wdzięczności „musi chodzić o osobę”, a ostatecznie autor dochodzi do konkluzji w istocie mistycznej: że chodzi o Osobę przez wielkie „O”, „której nie da się opisać, ani zamknąć w jakichś kategoriach, a jednak pozostaje osobą, wobec której właściwe jest odczuwanie owej podstawowej wdzięczności”.

Więź, zima 2022

Moniko, Staszku – choć wierzymy inaczej, odczuwamy wdzięczność wobec Tego samego Jedynego Boga. Jemu jestem wdzięczny także za Was: za Wasze świadectwo jako małżonków i rodziców, za Wasz niedający się przecenić wkład w rozwój żydowskiego życia, myśli, kultury i twórczości w Polsce oraz w dialog żydowsko-chrześcijański, jak również za dialog Wasz i dialog z Wami.

Jeśli Menora Dialogu znajduje się dziś w Waszych rękach, to znaczy, że znajduje się w najwłaściwszych rękach!

Przeczytaj także:

Zbigniew Nosowski
ur. 1961. Mąż, ojciec, teść i dziadek, redaktor „Więzi” od 1989 roku, redaktor naczelny od roku 2001. Autor książek: „Parami do nieba. Małżeńska droga świętości”, „Szare a piękne. Rekolekcje o codzienności”, „Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II”, „Krytyczna wierność. Jakiego katolicyzmu Polacy potrzebują”, „Szukanie nadziei”. Współautor książki i cyklu telewizyjnego „Dzieci Soboru zadają pytania”. Autor podcastu „Półprzewodnik po nocy ciemnej”. W latach 2001 i 2005 był świeckim audytorem Synodu Biskupów w Watykanie; w latach 2002–2008 – konsultorem Papieskiej Rady ds. Świeckich. Dyrektor programowy Laboratorium „Więzi”, współtwórca Inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Chrześcijański współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, przewodniczący Społecznego Komitetu Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich. Doktor honoris causa Uniwersytetu Szczecińskiego. Laureat Nagrody Muzeum POLIN 2021 i Nagrody Tischnera 2022. Mieszka w Otwocku.