Barbara Engelking: Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce

Dalej jest. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski

Źródło: Krytyka Polityczna

Lektura uzupełniająca:

  • We władzy szczurołapa (rozmowa z Joanną Tokarską-Bakir) Krytyka Polityczna.
  • Ślady Holokaustu w imaginarium kultury polskiej Opracowanie Zbiorowe. "Książka pokazuje, w jakiś sposób rozmaite znaki dyskursywne, performatywne i wizualne przywołują, choć nie zawsze w sposób oczywisty, skojarzenia z Zagładą. Znaki te manifestują się w wypowiedziach potocznych, artystycznych, naukowych i w różnych mediach – w słowie mówionym, pisanym, w druku, fotografii, filmie, architekturze czy wielogatunkowych głosach internetowych. Odwołują się nich zarówno kibice piłki nożnej, jak i bywalcy wystaw sztuki współczesnej, zarówno miłośnicy antysemickich dowcipów, jaki i członkowie organizacji walczących z mową nienawiści."
    "Autorzy i autorki książki proponują interpretacyjne podążanie za śladami Zagłady odciśniętymi w polskim zbiorowym imaginarium. "
  • Jan Grabowski Nie, polskie elity nie ratowały Żydów.

Zofia Waślicka-Żmijewska Artur Żmijewski

Pamięć jest dziś odmieniana przez wszystkie przypadki – to słowo już nic nie znaczy, zużyło się. Potrzebujemy troski o Żydów, a to coś więcej niż pamięć. Z prof. Barbarą Engelking, współautorką książki „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”, rozmawiają Zofia Waślicka-Żmijewska i Artur Żmijewski.

Zofia Waślicka-Żmijewska i Artur Żmijewski: Dlaczego pani zajmuje się Zagładą?

To jest dosyć osobiste pytanie, a ja lubię nie zaspokajać cudzej ciekawości.

Wobec tego: dlaczego Dalej jest noc? To cień Zagłady czy noc polityczna?

Wybraliśmy celowo taki tytuł, żeby można go było interpretować na rozmaite sposoby. To cytat z wiersza Miłosza pt. Podróż, napisanego w 1942 roku. Jest niejednoznaczny i chciałabym, aby takim pozostał.

To rzeczywiście skuteczne, bo my się zastanawiamy, co to znaczy.

To świetnie! I co to dla was znaczy?

Mnie się to kojarzy z długim cieniem Zagłady – że rzecz jest wciąż niewystarczająco zbadana. W jednej z książek wspomina pani, że wiele przekazów pisemnych tworzonych przez ludzi, którzy stali się ofiarami Zagłady, zniknęło razem z nimi. Gdybyśmy mieli dostęp do tych tekstów, to pewnie wiedzielibyśmy o Zagładzie więcej. Więc państwo niejako wypełniacie ten brak i podejmujecie wysiłek dotarcia do każdego Żyda, który znalazł się w jednym z wybranych dziewięciu powiatów. Niezależnie od tego, czy przeżył czy nie.

Każdego, kto pojawił się w ówczesnym krajobrazie.

To jest niesłychanie szczegółowa praca, ale czy ona faktycznie mówi nam o Zagładzie coś więcej?

To jest książka, która dostarcza konkretnej wiedzy i pokazuje, że ta wiedza jest dostępna, można ją znaleźć w każdej wiosce, miasteczku i powiecie na terenie Polski. Są źródła, które pozwalają odtworzyć istnienie tych ludzi – bo często jest to właśnie samo istnienie, bez imienia i nazwiska. Ale nawet jeśli to są anonimowe osoby, to możemy uzyskać wiedzę o pojedynczych Żydach, którzy szukali ratunku. A czy książka umożliwia zrozumienie? To jest bardzo indywidualna kwestia, co ludzie chcą i potrafią zrozumieć z doświadczenia Zagłady.

Ta lektura jest niesłychanie przygnębiająca.

To jest w porządku, Zagłada jest przygnębiająca.

Jestem pod ogromnym wrażeniem, że udało wam się prześledzić indywidualne losy i dotrzeć do informacji o tak wielu Żydach w danym powiecie. Kiedy kilka lat temu w ramach badań prof. Tokarskiej-Bakir jeździłam z profesorem Szurkiem po okolicach Łukowa, bardzo mnie zaskoczyło, że w badaniach lokalnych można dotrzeć do tylu konkretnych ludzi. Chodziliśmy po wioskach z Księgą Pamięci Żydów Łukowskich i pytaliśmy o wymienione w niej poszczególne osoby. Ku naszemu zdumieniu okazywało się, że mogliśmy prześledzić losy prawie każdej z nich. Ludzie po siedemdziesięciu latach wciąż je pamiętali i potrafili powiedzieć na przykład, gdzie i u kogo dana osoba się ukrywała. Wtedy jechaliśmy pod wskazany adres i dowiadywaliśmy się więcej.

Właśnie – wydaje się, że oni przepadli bez śladu, ale jak zejdziemy z tej milionowej skali, to nagle widać, że na poziomie lokalnym pamięć o nich istnieje. Niestety ta pamięć umiera razem z ludźmi, którzy tych Żydów pamiętali, to się nie przenosi na następne pokolenia.

Ludzie już nie wiedzą, co się u nich działo w czasie wojny?

Wiedzą, że gdzieś tam chował się jakiś Żyd, ale to już nie jest nikt znajomy, np. koleżanka ze szkoły.

Czego konkretnie dowiadujemy się z tej książki? To dwa obszerne tomy.

Pierwsza rzecz to to, jak bardzo los Żydów po likwidacji gett, po akcji Reinhardt, był zależny od Polaków. To jest wiedza, która ma duże znaczenie dla całokształtu tego, co nazywamy relacjami polsko-żydowskimi. Dopóki nie zrozumiemy, że kiedy w tamtym czasie przez niemal dwa lata Żydzi szukali schronienia po aryjskiej stronie, to, w pewnym sensie, panami ich życia i śmierci byli Polacy, a nie Niemcy – dopóty trudno będzie przełamać pewne stereotypy.

Nie było tak, że przy drzwiach każdego domu stał Polak i z otwartymi ramionami witał szukającego schronienia Żyda. Książka pokazuje, że było dokładnie odwrotnie. Żydzi z ogromną determinacją, poświęceniem, odwagą i siłą woli szukali schronienia dla siebie i swoich bliskich. Wszędzie tam, gdzie były zlikwidowane getta, a Żydzi zostali wywiezieni do obozów śmierci, pozostawali jacyś ukryci ludzie, czasem przybywali także uciekinierzy z pociągów. Oni mieli bardzo silną wolę przeżycia. Do kogo mieli się zwrócić w poszukiwaniu schronienia? Zwracali się do ludzi, których znali ze szkoły, ze sklepu, z podwórka, z sąsiedztwa, a także do nieznajomych, i to od tych ludzi zależało ich życie. Niemcy nie mieli z tym już wiele wspólnego. To się rozgrywało między sąsiadami. Dalej jest noc pokazuje, że spośród tych Żydów, którzy zwrócili się do nie-Żydów z prośbą o pomoc, dwie trzecie zginęło. To coś mówi o stosunkach polsko-żydowskich: o tym, co się wtedy działo, jaka to była relacja, kto miał nad kim władzę.

Jest oczywiste, że Polacy się bali, i strach usprawiedliwia odmowę pomocy. I to jest dla mnie granica – ze strachu można odmówić pomocy. Ale ze strachu nie wolno nikogo wydać Niemcom, a tym bardziej zabić samemu. Ta granica jest bardzo klarowna. Można było powiedzieć Żydowi: „Odejdź, bo ja się boję”, i wtedy on miał szansę szukać pomocy gdzie indziej. Niestety, tę granicę Polacy przekraczali.

Druga rzecz, której się dowiadujemy z książki i w ogóle z badania Zagłady – to fakt, że zło jest silniejsze od dobra. Statystycznie rzecz ujmując, więcej było przypadków wydawania i nieudzielenia pomocy niż pomagania. To jest jeden z moich generalnych wniosków wynikających z zajmowania się Zagładą od trzydziestu lat. Zło jest silniejsze od dobra. To się potwierdza w codziennym życiu – jak się rozejrzeć dookoła, to widać, jak potężna jest siła destrukcji.

Czego jeszcze można dowiedzieć się z książki? Że Zagłada jest doświadczeniem cierpienia. Często ludzie, szczególnie młodzi, zaczynający zajmować się Zagładą, oczekują, że jest w niej jakaś mistagogia, wtajemniczenie. Nie ma. Jedyna rzecz, jakiej człowiek się uczy, to jest cierpienie. I zrozumienie, że to cierpienie było po nic. Jedni ludzie zadali je innym ludziom, a my zostaliśmy z tym cierpieniem, z pamięcią o nim. Oto cała tajemnica.

A czy dowiadujemy się, dlaczego Polacy wydawali Żydów albo dlaczego tak wielu ich zabili?

Wydawali, bo powodował nimi strach, chciwość, czasem zawiść, czasem inne ciemne siły. Widzę w tym dynamikę między pokusą a bezkarnością. Niemcom udała się zmiana znaków moralnych. To, co zwykle uważamy za dobre, czyli pomoc, było w czasie okupacji złem i było karane. A to, co zwykle uważamy za złe, czyli wydanie kogoś na śmierć, było nagradzane. Dostawało się kilo cukru, butelkę wódki i ubrania po zabitym. Więc to odwrócenie znaków moralnych tworzyło sytuację bezkarności i pokusy. Ta bezkarność czynienia zła pokazuje też, jak płytko była zakorzeniona religia katolicka. Chrześcijaństwo nie miało wtedy znaczenia. W tych obszarach poszukiwałabym zrozumienia mechanizmów zachowania Polaków wobec Żydów.

Czytaj także:
Piotr Forecki: Nasze mienie „pożydowskie”

Napisała pani kiedyś, że ofiary Zagłady doświadczyły zła w drugim człowieku. Nazwała to pani „samaelanctum”. To jest przeciwieństwo sanctum, bo „sanctum to doświadczenie bożej dobroci w drugim człowieku, a samaelanctum to doświadczenie szatana w drugim człowieku”.

Naprawdę napisałam coś takiego?

Tak. Pisała pani o numinotyczności jako o doświadczeniu niesamowitości Zagłady. Pisała pani o kratofanii, czyli objawieniu czystej mocy. To ona manifestowała się w Zagładzie, w przeciwieństwie do hierofanii, czyli objawienia boskiej mocy. Ta wycofała się wtedy ze świata.

To jest ze starej książki, z 1993 roku. Byłam wtedy bardzo młoda, dopiero zaczynałam pracę nad Zagładą i jeszcze mi się wydawało, że jest w niej jakaś tajemnica.

Ale to jest jakaś propozycja wyjaśnienia tego zła.

Zajmowanie się Zagładą jest procesem. Teraz nie miałabym śmiałości napisać takiej książki, jaką napisałam wtedy, zaraz po doktoracie. To był objaw pychy z mojej strony. Wymyślałam jakieś terminy, wydawało mi się, że coś rozumiem. Szukałam jakichś znaczeń w Zagładzie, szukałam sensu, porządku, a tymczasem to mnie całkowicie przerastało. Państwo cytujecie dowody mojej bezradności intelektualnej, a może i ludzkiej, wobec tego, z czym się spotkałam.

Czytaj także: Jacek Leociak: Cały naród ratuje swoich Żydów

A może było w tym coś prawdziwego, bo przecież można doświadczyć zła w drugim człowieku.

Oczywiście, że jest doświadczenie zła w drugim człowieku. Tylko nie wiem, czy miałabym odwagę teraz o tym napisać. Coraz częściej uważam, że właściwym kontekstem Zagłady jest milczenie. Że trzeba milczeć. Dlatego nie mam ochoty dużo mówić na ten temat. Od trzydziestu lat jestem coraz bardziej zżyta z Zagładą. To jest dosyć intymna relacja.

A co to znaczy milczeć w kontekście Zagłady?

Dzisiaj myślę coraz więcej o tym, że kontekstem dla wszystkiego, co wiemy i co możemy powiedzieć o Zagładzie, jest milczenie. Nasza wiedza o doświadczeniu Zagłady jest i zawsze będzie ułomna, dlatego że jest oparta w dużym stopniu na doświadczeniu tych, którzy przeżyli. A ich doświadczenie niekoniecznie jest reprezentatywne. Nie możemy powiedzieć nic lub bardzo mało o doświadczeniu tych, którzy zginęli, których pokonało zło w drugim człowieku. Ci, co przetrwali, to zaledwie jeden, dwa procent polskich Żydów.

Ci, którzy przeżyli, też omal nie umarli. Przeżyli o włos.

No więc to „omal” to jest właśnie miejsce na milczenie.

W jaki sposób zamierza pani milczeć?

Nasza wiedza o doświadczeniu Zagłady jest i zawsze będzie ułomna, dlatego że jest oparta w dużym stopniu na doświadczeniu tych, którzy przeżyli. A ich doświadczenie niekoniecznie jest reprezentatywne.

Nie tyle zamierzam milczeć, ile doceniać milczenie. W moim myśleniu o Zagładzie jest coraz więcej zainteresowania milczeniem. Teraz badam strategie ukrywania się Żydów w Warszawie po stronie aryjskiej. Przeczytałam ostatnio taką historię: na ulicy Garwolińskiej mieszkał Michał Berwerg ze swoją partnerką, Polką, z którą miał troje dzieci, on pracował w Tramwajach Warszawskich. Nie poszedł do getta i w pewnym momencie sąsiedzi z jego kamienicy doszli do wniosku, że dosyć tego, i w lipcu 1942 roku ktoś na niego doniósł. Poszedł do pracy, stamtąd Niemcy odstawili go prosto do getta. Był w getcie podczas akcji wysiedleńczej, która się zaczęła 22 lipca. W grudniu 1942 uciekł i wrócił do swojej rodziny. Mieszkał tam, bo najwyraźniej nie miał dokąd pójść.

Wiosną 1943 roku – w getcie trwało wówczas powstanie – jego sąsiedzi znów zaczęli się denerwować. Zrobili zebranie wszystkich mieszkańców (co zresztą jest samo w sobie ewenementem) i zażądali, żeby Żyd się usunął. Bo Żyd im wszystkim zagraża. I Żyd zniknął na kilka dni z domu, wyraźnie szukał jakiejś innej możliwości, ale nie znalazł. Wrócił i się powiesił. I wtedy sąsiad, który był inicjatorem zebrania, odciął go, uratował mu życie. Berwerg znowu zniknął na kilka dni, znowu szukał innego miejsca dla siebie, znowu nie znalazł. Wrócił i drugi raz się powiesił. Tym razem też jakiś sąsiad go odciął i znowu mu życie uratowali. Wreszcie po kilku dniach ktoś wezwał Niemców – zabrali go.

Po wojnie ta kobieta podała do sądu swoich sąsiadów, że spowodowali śmierć męża. Ale to jest tylko kontekst. Ona w zeznaniu sądowym powiedziała, że po uciecze z getta Berwerg „nie wychodził z domu, był przygnębiony, niewiele mówił”. To mnie fascynuje: co on przeżył w getcie między lipcem a grudniem, co tam zobaczył, co tak na niego wpłynęło, że „właściwie nic już nie mówił”? O czym nie mówił? W tym konglomeracie strachu, sąsiedztwa, konfliktów i porachunków jego milcząca postać wydaje się marginalna, a przecież jest najważniejsza.

Opisze to pani?

Przecież ja nie wiem, co on przeżył. Skąd mam wiedzieć? Dla mnie jest ważne to, że milczał. Przeżył coś takiego, że milczał. Przeszedł takie doświadczenie, taki rodzaj spotkania ze złem, które powoduje, że człowiek milknie.

Czytaj także
Olga Wróbel: Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności

A jednocześnie ludzie ukrywający się napisali tak dużo. To jest zaprzeczenie milczenia.

Bo to jest wielki, piszący naród, naród słowa. Szymborska napisała, że obroną przed nicością i przed śmiercią jest pisanie. Chwycenie za pióro. „Radość pisania, radość utrwalania, zemsta ręki śmiertelnej”. Ostatnia rzecz, którą możemy zrobić – opisać swój los – „zemsta ręki śmiertelnej”… Albo milczeć. Być może cała nasza wiedza i rozumienie Zagłady jest określone przez tych, którzy mówili i mówią. A może to nie jest wszystko? Może są jeszcze jakieś obszary, o których nic nie wiemy?

W dodatku my czytamy świadectwa spisane po polsku, angielsku, francusku, niemiecku. Czyli najczęściej przez zasymilowanych Żydów. To ci zasymilowani Żydzi kształtują naszą wiedzę o Zagładzie. A to nas zapewne ogranicza… Nie znam też zbyt dobrze świadectw Żydów religijnych. Ich doświadczenia przez wiele lat były wiedzą, która szła obok głównego nurtu zainteresowania Zagładą. Zajmowali się tym przede wszystkim religijni Żydzi, którzy w swoim środowisku coś robili, pisali.

Zbudowali w Jerozolimie muzeum. Zagłada jest tam opowiedziana jako walka z Bogiem. Paleniu świętych ksiąg poświęca się niemal tyle uwagi co mordowaniu ludzi.

No właśnie, każda wiedza okazuje się ograniczona, cząstkowa. Ja napisałam książkę o przeżywaniu czasu w getcie, a co ja mogłam wtedy wiedzieć!

To, co opisali świadkowie – pisała pani na podstawie ich tekstów.

Wydawało mi się, że coś rozumiem. Dzięki Bogu, człowiek się rozwija.

Ale nie zamierza pani milczeć jako historyk. To nie jest milczenie polityczne?

Paweł Brykczyński: Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce

Zamach, który zmienił nasz naród

W grudniu 1922 roku nowa Rzeczpospolita Polska demokratycznie wybrała swego pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza. Ponieważ zagłosowała na niego między innymi partia żydowska, wroga jej frakcja antysemitów domagała się od niego rezygnacji. Już po kilku godzinach w Warszawie wybuchły krwawe rozruchy, a tydzień później prezydenta zamordowano. Po tych zdarzeniach radykalna prawica umocniła się w swym twierdzeniu, że tylko „etniczni Polacy” powinni rządzić Polską, a lewica po cichu na to przystała.

Opowiadając tę wstrząsającą historię, Paul Brykczynski bada skomplikowane powiązania antysemityzmu, nacjonalizmu i przemocy w polskiej polityce Międzywojnia. Choć książka skupia się na naszym kraju, pomaga też zrozumieć wzrost znaczenia antysemickiej prawicy w ówczesnej Europie i poza nią – a także wpływ przemocy na dyskurs i kulturę polityczną.

Nie. To są moje własne obawy: czy ja mam coś do powiedzenia? Czy rozumiem więcej? Poza tym Holocaust robi się strasznie przegadany. Tyle się mówi, tyle słów pada, często strasznie powierzchownych. Coraz więcej, niestety, słyszę banalnych, pustych słów. To świadczy często o braku wysiłku intelektualnego i odwagi, żeby otwarcie powiedzieć sobie, że nic z Holocaustu nie wynikło, żadna lekcja, żadna przestroga, żadna nadzieja. Nic. To jest cierpienie, które poszło na marne.

To po co te wszystkie książki, po co Centrum Badań nad Zagładą Żydów, skoro nic z tego nie wynika? Czemu to służy?

Zajmowanie się Zagładą wynika z troski o ludzi, którzy tu byli i zginęli.

No to chociaż wynika troska o nich, solidarność z nimi, współczucie.

Ale to jest inny poziom. Czy naprawdę ludzie się ocknęli? Skoro faszyści mogą dziś w Polsce bezkarnie manifestować, to tylko potwierdza, że z Holocaustu nic nie wynikło. Wystarczy się rozejrzeć dookoła, by zobaczyć, jaka jest siła pokusy i – mam nadzieję chwilowej – bezkarności. Przecież PiS w Polsce także odwraca drogowskazy moralne. Dla mnie jako badacza historii okupacji jest fascynujące, jak łatwo można ludzi nakłonić do czynienia zła. Oczywiście cały kontekst sytuacji jest inny. Ale karierowiczostwo, donosicielstwo, interesowność, taki rodzaj małostkowości czy też nawet małości, są wszechobecne. To pokazuje, ile w ludziach jest małości i jak łatwo ją wydobyć.

Czytaj także:
Sławomir Sierakowski - J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Wyrazistym przykładem jest stosunek do uchodźców. Przed kampanią wyborczą w 2015 roku około siedemdziesięciu procent Polaków chciało przyjmować uchodźców. A rok później było dokładnie odwrotnie, siedemdziesiąt procent Polaków nie chciałoby przyjąć nawet jednego.

Może to jest to przyzwolenie na małość. Na bycie złym, podłym, samolubnym, egoistycznym. Uwolniono instynkty, które w ludziach tkwią. Gdzie w tym wszystkim jest Kościół? A może byśmy wszyscy zmienili wyznanie? Przydałaby się nam jakaś religia dla dorosłych.

Polska dla dorosłych? Czy to się może udać? Wiedza o udziale Polaków w zagładzie Żydów jest zagrażająca.

Tak. Bo musimy się skonfrontować z tym, że nie zawsze byliśmy dobrzy. Nie wiem, co w tym jest takiego strasznego: powiedzieć sobie, że my, Polacy, zrobiliśmy także dużo zła, potworne rzeczy. To jest oczywista sprawa, a my nie potrafimy do niej podejść spokojnie. Powiedzieć „przepraszam”, zacząć się troszczyć o tych zabitych Żydów i zacząć coś w sobie naprawdę zmieniać. Nie pojmuję, dlaczego to ma być niemożliwe do zrobienia.

Czytaj także

Marta Tycner: Wolna od Żydów, katolicka, militarna, męska – to faszystowski ideał, który spełnia się w Polsce

Jak pani przyjęła ustawę o IPN zakazującą zniesławiania narodu polskiego? Wszystko zaczęło się od określenia „polskie obozy śmierci”, którego użycie politycy postanowili ścigać karnie.

Mnie określenie „polskie obozy śmierci” nie razi. Mam świadomość, że to jest odprysk języka używanego w czasie wojny, gdy chodziło o ich geograficzne położenie. Takie było wówczas potoczne użycie języka polskiego. Jan Karski używał tego zwrotu, Zofia Nałkowska także. Dziś niektórzy uważają, że w tym określeniu punkt ciężkości przeniósł się z opisu położenia geograficznego na wskazanie sprawstwa. Rozumiem, że to może oburzać. Ale pewnie lepiej edukować, niż karać.

Przy muzeum Polin ma stanąć pomnik Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, a w mieście ma się pojawić nowe Muzeum Getta Warszawskiego. To są dwa różne projekty, robione przez dwie różne instancje z różnych pobudek. Muzeum Getta inicjuje rząd PiS-u, a pomnik Sprawiedliwych sami ocalali, którzy chcieli podziękować tym, którzy im pomogli. Oba projekty są używane przez aparat państwa propagandowo, do przekonywania, że pomoc Żydom była powszechna, a zamkniętych w getcie Żydów Polacy „otaczali miłością”.

Z obydwoma projektami miałam akurat coś wspólnego. Jeśli chodzi o pomnik, to byliśmy z Darkiem Libionką w 2012 roku zaproszeni na naradę do kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego, gdzie ten pomysł się pojawił – przykład fatalnej polityki historycznej prowadzonej przez PO. Pytano nas, czy Centrum Badań nad Zagładą Żydów może zweryfikować nazwiska Sprawiedliwych, które planowano umieścić na pomniku. Myśmy się wtedy elegancko zdystansowali od pomysłu pomnika. Uważaliśmy go za dosyć niemądry. Jestem zdania – napisałam zresztą o tym w tekście opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” – że to nie jest miejsce na pomnik Sprawiedliwych, to jest miejsce, gdzie trzeba milczeć.

czytaj także Jan Grabowski: Upamiętnianie Polaków Niosących Pomoc

Z kolei Muzeum Getta Warszawskiego to w jakimś sensie był mój pomysł. Kiedy przeczytałam w prasie, że po raz kolejny nie został rozstrzygnięty przetarg na budynek dawnego szpitala Bersohnów i Baumanów, przyszło mi do głowy, żeby tam zrobić Muzeum Żydów Warszawskich, bo to jest miejsce mocno związane z ich historią. Pomysł zaczął żyć własnym życiem i nagle się okazało, że w budynku ma powstać Muzeum Getta Warszawskiego.

Elżbieta Janicka: Festung Warschau. Raport z oblężonego miasta

Skąd się wzięły w Warszawie podwórkowe kapliczki? Gdzie znajduje się Skwer Szmalcowników? O czym kłamie kobieta z pomnika na placu Krasińskich, schodząc z dzieckiem do kanału? Czego jeszcze nie wiemy o Akcji pod Arsenałem?

Historii, jaką opowiada w swoim eseju Elżbieta Janicka, nie uczą nas w szkole. Nie utrwalają w pomnikach i tablicach pamiątkowych. A jednak jest uporczywie obecna, nie tylko w pamięci ludzi i na kartach zakurzonych książek. Jest obecna w przestrzeni miasta, które obsesyjnie próbuje się od niej uwolnić.

Szkoda, bo o warszawskich Żydach można powiedzieć dużo więcej niż tylko tyle, że zamknięto ich w getcie. Żydowska przestrzeń Warszawy jest już bardzo zdominowana przez historię getta. W muzeum Polin galeria Zagłady jest skoncentrowana na warszawskim getcie, jest wystawa w Żydowskim Instytucie Historycznym. Wystarczy. Getto jest mocno obecne w świadomości warszawiaków, a żydowski kontekst historii miasta jest zapoznany.

Mam krytyczny stosunek nie tylko do samej idei Muzeum Getta Warszawskiego, ale i do jego zapowiadanego przekazu. Obawiam się kolejnego fałszowania historii – minister Gliński mówił, że muzeum ma pokazywać „wzajemną miłość dwóch narodów, trwającą 800 lat”. To brzmi dosyć przerażająco.

Pamięć można zafałszować, edukację ograniczyć, muzea sformatować propagandowo. Jak się bronić, co można zrobić?

Jestem za tym, żeby przestać mówić o pamięci, a zacząć mówić o trosce. Trosce o przeszłość. Pamięć jest dziś odmieniana przez wszystkie przypadki – to słowo już nic nie znaczy, zużyło się. Potrzebujemy troski o Żydów, a to coś więcej niż pamięć. To żal, smutek, płakanie z kimś. Prawdziwą troskę okazuje przyjaciel, który jest przy nas w chwili rozpaczy czy zamętu, trwa w ciszy, będąc bezradny w obliczu naszej żałoby czy cierpienia. Umie je udźwignąć, potrafi znieść własną niemoc i niezdolność uleczenia. Nie ucieka od bólu – po prostu jest blisko, jego milczenie oznacza: „nie rozumiem, nie wiem, co zrobić, ale jestem przy tobie”. Akceptuje, że cierpienie może pójść na marne, ale trzeba przy nim trwać. Nie uciekać od bólu, towarzyszyć mu, być obecnym.

Czytaj także:
Zofia Waślicka-Żmijewska: Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

Prof. dr hab. Barbara Engelking** kieruje Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Od 2014 roku przewodnicząca Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Autorka m.in. publikacji „Szanowny panie Gistapo”. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940–1941 (Centrum Badań nad Zagładą Żydów i Wyd. IFiS PAN 2003) i Jest taki piękny, słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942–1945 (Centrum Badań nad Zagładą Żydów 2011). Współautorka książek: Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście (z Jackiem Leociakiem; IFiS PAN 2001), Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski (z Janem Grabowskim; Centrum Badań nad Zagładą Żydów 2018).