Prochom w Sobiborze należny był wręcz religijny szacunek

Kościół wtedy zawiódł.

Ks. Alfred M. Wierzbicki. Fot. ks. Rafał Pastwa

Ks. Alfred M. Wierzbicki. Fot. ks. Rafał Pastwa

Paweł Krysiak 15 grudnia 2019 /lublin.wyborcza.pl/

Ks. Wierzbicki o "gorączce złota" po Zagładzie:

Ks. dr hab. Alfred M. Wierzbicki, kierownik Katedry Etyki KUL, członek Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem.

"Nie zrozumieliśmy, że prochom w Sobiborze należny był wręcz religijny szacunek. Kościół wtedy zawiódł. Trudno z tym żyć, ale chyba jeszcze trudniej będzie, kiedy zaczniemy uciekać od prawdy"

Na terenie byłych obozów zagłady w Sobiborze i Bełżcu w mogiłach setek tysięcy ofiar mieszkańcy pobliskich wsi przez wiele lat prowadzili wykopki w poszukiwaniu żydowskiego złota. To temat książki Pawła Piotra Reszki, która miesiąc temu ukazała się w wydawnictwie Agora.

Rozmowa z ks. prof. Alfredem Wierzbickim

PAWEŁ KRYSIAK: Jakie emocje wywołała u księdza lektura książki o poszukiwaczach żydowskiego złota?

KS. PROF. ALFRED WIERZBICKI: Emocje mroczne, przygnębiające. Autor posługuje się skromnymi środkami, zamieszcza suche relacje świadków i sprawców bezczeszczenia zwłok. Sposób, w jaki opowiadają, świadczy o tym, że ich świadomość moralna jest bardzo niska. Niestety w następnych pokoleniach nie jest lepiej. Często włącza się u rozmówców mechanizm usprawiedliwiający zło.

Wielu kopaczy uważa siebie za katolików i porządnych ludzi, a jednocześnie nie widzi nic grzesznego w okradaniu zwłok. Jak to jest możliwe?

– No cóż, ani wiara, ani moralność chrześcijańska nie zostały właściwie przyswojone. To była religijność raczej obrzędowa. Kiedy bohaterowie reportażu opowiadają o przeszłości, nie ma tam miejsca na rozliczenia moralne. Jest za to strach przed zemstą, klątwą, która spotyka tych, którzy „chodzili na Icki”. Opowiadają, że nawet w trzecim pokoleniu niektórych dotykają choroby i nieszczęścia. To jest myślenie głęboko magiczne i nie ma nic wspólnego z chrześcijańską miłością bliźniego. Był to zatem bardzo słaby katolicyzm. Dominowało proste myślenie utylitarne. Skoro tyle złota leży w popiołach, to przecież nie może się zmarnować. Z lektury książki wynika, że nie tylko biedni w szczątkach ludzkich szukali żydowskiego złota. Nie da się wszystkiego wytłumaczyć biedą. Ci, którzy stwierdzają, że żydowskie złoto okazuje się „niedorobne”, nie przynosi zysku, również nie oceniają w kategoriach moralnych, wydają się one zupełnie nieobecne w ich myśleniu.

Mówi ksiądz o słabym katolicyzmie. Nie było w nim etyki, moralności?

– Myślę, że nie tylko w katolicyzmie, ale w ogóle w życiu ludzkich społeczeństw wcale tak dużo moralności nie ma. Czy człowiek z natury jest istotą dobrą? Mam wątpliwości. Na przełomie XVII i XVIII stulecia w etyce brytyjskiej był spór o to, które z uczuć moralnych jest pierwotne: egoizm czy altruizm. Przychylam się na stronę tych, którzy uważają, że egoizm. Żeby człowiek wyzwolił się z chęci szukania wyłącznie własnej korzyści, musi się podnieść na wyższy poziom. Sądzę, że dziś wcale nie jest lepiej niż w czasach, kiedy toczono ten spór. Oczywiście to, o czym mówię, nie jest usprawiedliwieniem zła, o którym czytamy w książce.

Czy Kościół mógł zrobić więcej?

– Mógł, ale nie zrobił. Właściwie do 1965 r. kiedy to Sobór Watykański II ogłosił deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate” w katolicyzmie panowała doktryna antyjudaistyczna. Chociaż określenie „antyjudaistyczna” jest zbyt delikatne. Ta doktryna szerzyła pogardę dla Żydów. I to jest podłoże, na którym zrodziła się ogromna obojętność Polaków katolików na los Żydów. Żyd był nie tylko kimś obcym, ale w jakimś sensie „mniej człowiekiem”. W nauczaniu Kościoła naród żydowski był kolektywnym bogobójcą, a więc wszyscy Żydzi we wszystkich pokoleniach odpowiadali za śmierć Chrystusa. Kościół zajął miejsce Izraela, który rzekomo został odrzucony przez Boga. Takie poglądy były obecne w powszechnym nauczaniu. Do tego dochodziła jeszcze obrzędowość ludowa. W Wielki Piątek chłopcy wychodzili z Kościoła i szukali Żydów, żeby ich pobić. O tym opowiadał mi pewien wiekowy już rabin amerykański, który w Polsce przeżył takie upokorzenia. Dziś nie chcemy pamiętać, że takie rzeczy działy się u nas właściwie regularnie.

Dopiero Sobór Watykański II dokonał w latach 60. właściwego zwrotu. Powiedział jasno, że bez korzeni żydowskich nie zrozumie się chrześcijaństwa. Nauczanie soborowe napotyka na opór, bo antysemityzm jest zakorzeniony w świadomości bardzo wielu warstw w Polsce. Po wojnie przetrwał jako antysemityzm bez Żydów. Zmiana w doktrynie Kościoła przyszła późno, zbyt późno. Tymczasem stereotypy żyją długo i czasami jeszcze biorą górę nad nowymi ideami. Poza tym, bądźmy szczerzy, na Soborze Watykańskim II nie tak łatwo przyjęto dokument „Nostra aetate”. Był opór. Akurat biskupi polscy się nie sprzeciwiali, ale biskupi z wielu innych krajów reprezentowali starą mentalność antyjudaistyczną, która stała się pożywką antysemityzmu.

Jak ten stereotypowy antyjudaizm działał u katolików?

– W różnych środowiskach działał różnie. Mało wykształcony człowiek słyszał w kościele, że Żydzi zabili Pana Jezusa. I dlatego trudno było mu się z losem żydowskim utożsamiać. Musiał pokonać wielką barierę religijną i kulturową.

Ale co się dzieje z nami po Zagładzie, kiedy Żydów już właściwie nie ma?

– Polacy szukają żydowskiego złota, czyli tego, co po nich zostało, a tu na Lubelszczyźnie w okolicach Sobiboru czy Bełżca poszukiwania nie oszczędzają prochów i kości żydowskich ofiar. Jak się wobec tego zachowywali księża? Warto, żeby historycy tę sprawę zbadali. Czy w kazaniach uświadamiano, że każdym ludzkim szczątkom należny jest szacunek? W książce Pawła P. Reszki jeden z rozmówców autora mówi, że słyszał, jak ksiądz napominał ludzi, aby tego nie robili. Jednak na kopaczach nie zrobiło to większego wrażenia.

Czytając tę książkę czy oglądając film „Shoah” Lanzmanna, czekałem, kiedy pojawi się świadek Zagłady, który będzie mówił o tym, co się stało ze smutkiem i współczuciem. Szukamy nadziei, że może jednak nie wszyscy zatracili zdolność odróżniania dobra od zła.

– Polacy szukają żydowskiego złota, czyli tego, co po nich zostało, a tu na Lubelszczyźnie w okolicach Sobiboru czy Bełżca poszukiwania nie oszczędzają prochów i kości żydowskich ofiar. Jak się wobec tego zachowywali księża? Warto, żeby historycy tę sprawę zbadali. Czy w kazaniach uświadamiano, że każdym ludzkim szczątkom należny jest szacunek? W książce Pawła P. Reszki jeden z rozmówców autora mówi, że słyszał, jak ksiądz napominał ludzi, aby tego nie robili. Jednak na kopaczach nie zrobiło to większego wrażenia. Czytając tę książkę czy oglądając film „Shoah” Lanzmanna, czekałem, kiedy pojawi się świadek Zagłady, który będzie mówił o tym, co się stało ze smutkiem i współczuciem. Szukamy nadziei, że może jednak nie wszyscy zatracili zdolność odróżniania dobra od zła.

Haniebne zachowania Polaków wobec Żydów, tak w czasie wojny, jak i po niej, można tłumaczyć straszliwą biedą, strachem i niemiecką okupacją, która odwróciła znaki moralne, bo wydawanie Żyda było dobre, a pomaganie złe. I można na tym zakończyć. Jednak Polakom trudno pogodzić się z historią naszych win wobec Żydów, bo oprócz okropności wojny było coś jeszcze, tzn. to, że już wcześniej nie traktowaliśmy Żyda jako równego sobie. I z tego, co ksiądz mówi, Kościół nie jest bez winy.

– Nie sądzę, że wydawanie Żyda uważano za dobre, a pomaganie mu za złe, sednem problemu jest właśnie to, że niewielu ludzi potrafiło wartościować moralnie. Oczywiście Kościół nie pomógł włączyć Żydów do sfery naszej odpowiedzialności moralnej. Z drugiej strony podkreśla się, że relacje polsko-żydowskie w ciągu stuleci były u nas znacznie lepsze niż gdzie indziej. No dobrze, ale ja myślę, że one były znacznie lepsze właśnie dlatego, że w Polsce wyłonił się szlachecki republikanizm sprzyjający wielokulturowości i wielowyznaniowości. Ale był również silny sarmatyzm, któremu to się nie podobało. Co więcej, jeszcze w czasach I Rzeczpospolitej przedstawiciele Kościoła katolickiego, jak choćby biskup Andrzej Załuski, inspirowali pogromy. Mamy nieciekawą historię. Chrześcijanie w Polsce, podobnie jak w innych krajach, nie widzieli w Żydzie pełnowartościowego człowieka.

Surowo ksiądz ocenia Kościół.

– Tak, ale to nie jest tylko mój indywidualny osąd. To jest osąd Kościoła. Za czasów pontyfikatu Jana Pawła II został wydany dokument w języku angielskim „We remember a reflection on the Shoah”. To efekt prac powołanej przez papieża komisji historycznej do oceny relacji chrześciajńsko-żydowskich w ciągu dwóch tysiącleci. Z dokumentu wynika, że bilans tych relacji jest dla chrześcijan zdecydowanie negatywny. Doktryna antyjudaistyczna ułatwiła szerzenie się niechrześcijańskiego antysemityzmu, jakim był hitleryzm. Ta ideologia padła na grunt chrześcijańskiej niewrażliwości czy nawet wrogości do Żydów. Wróćmy do tu i teraz. Jak mamy z tym wszystkim żyć? Z wiedzą o tym, że po Zagładzie bezcześciliśmy szczątki ofiar i że nie były to wydarzenie incydentalne.

Bezczeszczenia szczątków ofiar Zagłady nie dokonali jacyś ludzie z Księżyca. Za tymi czynami stoją konkretni mieszkańcy z okolic Bełżca, Sobiboru, także z Lublina.

To nie jest tak, że to się robiło. To robił ktoś. Sądzę, że myślenie moralne zaczyna się dopiero od momentu, kiedy sobie uświadamiam, że ja sam czy też moi bliscy uczynili coś złego. Natomiast jeśli jest to wstyd zawoalowany, to on nie wystarcza. Nie pomaga.

W książce jest pewien wstrząsający wywód. Ktoś mówi, że grzebiąc w popiołach, nie dotykamy ciał ludzkich, bo przecież normalnego człowieka chowa się w ziemi, a nie pali. No dobrze, ale przecież Żydzi zamordowani w Sobiborze czy Bełżcu nie chcieli, żeby ich ciała palono. Zagłada to było unicestwienie całego człowieka, także tej widzialnej cielesnej struktury. Nie zrozumieliśmy, że prochom w Sobiborze należny był wręcz religijny szacunek. I tu Kościół całkowicie zawiódł. Za późno się ocknęliśmy. Teraz nie możemy tylko wzruszać ramionami i mówić, że nic się nie stało.

Barbara Enkelking, która od 30 lata zajmuję się badaniem Zagłady, mówi, że „pamięć” to słowo, które się już trochę zużyło, że trzeba mówić o trosce o Żydów. Nie wystarczy na pomniku zapisać nazwisk ofiar.

– Zgadzam się z nią. Jednak pamięć to konieczny wstęp. Mamy jeszcze problem z przyswojeniem sobie faktu, że obok nas wymordowano miliony ludzi. Troska jest czymś, w co pamięć może się rozwinąć, ale nie będzie troski bez pamięci. Na Lubelszczyźnie w miejscach, gdzie mieszkali zgładzeni Żydzi, albo w miejscach egzekucji stawia się pomniki, najczęściej w formie macew. Dobrze, że tak się dzieje, bo sprawiedliwość wymaga, aby człowiek miał swój grób. Jednak jeśli upamiętnienie będzie tylko czynem jednorazowym, to nie spowoduje głębszej przemiany. Terapia jest potrzebna w wymiarze konkretnym. Bo to nie jest tak, że dźwigamy odpowiedzialność za całą ludzkość. Zaczynajmy od najbliższych, od własnej rodziny, od środowiska, w którym żyjemy. Dziś istotne jest to, że dokonał się zwrot w nauczaniu Kościoła. Tylko trzeba to przełożyć na wymiar lokalny. Przypominam sobie to, co w diecezji lubelskiej zaczął robić arcybiskup Józef Życiński. Zorganizował w kilku parafiach nabożeństwo, które nazywał „opłakiwaniem Żydów”. Wydarzyło się to w Izbicy, w Piaskach, w Trawnikach, w Bełżycach. Chodziło o to, żeby żyjący Polacy i Żydzi się spotkali, po wtóre, żeby jakoś zmobilizować katolików do pamięci i opieki nad cmentarzami żydowskimi, które wtedy najczęściej były w ruinie. Chodziło też o to, aby uświadomić sobie i przeżyć zło Zagłady. Wraz z odejściem arcybiskupa Życińskiego tego typu działania nie były już kontynuowane. Rozmawiałem z nim tydzień przed śmiercią. Mówił, że planuje kolejne tego typu spotkania w parafiach Lubelszczyzny. On to widział jako jedną z ważniejszych rzeczy, którą Kościół powinien wykonać. Bo sama zmiana doktryny nie wystarczy. Potrzebny jest poważny rachunek sumienia.

Po Zagładzie trudno uwierzyć, że dobro zwycięża zło. A ja widzę światła na horyzoncie i wierzę, że z tego zaklętego koła przemocy da się wyjść, a przynajmniej trzeba próbować. I to nazwałbym postawą moralnej odpowiedzialności.