Seminarium w Jerozolimie/Yad Vashem - 2008
20/01/2008 | Na stronie od 02/02/2008
Ks. Henryk Romanik, Koszalin
Izajasz 56,5: „...dam miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek, dam im imię wieczyste i niezniszczalne”.
Boża obietnica dla wygnańców powracających na Syjon jest kontekstem niełatwego do przetłumaczenia hebrajskiego zwrotu: jad waszem, dosłownie „ręka i imię”. Polskie przekłady idą za starożytną grecką Septuagintą: topos onomastos, ale inne współczesne Biblie mówią o memorial lub Denkmal. To ostatnie znaczenie podawane jest zwykle przez izraelskich przewodników i nauczycieli, gdy są pytani o właściwe rozumienie nazwy sławnego instytutu w Jerozolimie.
Druga już grupa księży katolickich z Polski została zaproszona do Jerozolimy na seminarium naukowo-dydaktyczne wokół tematyki Holokaustu. Gospodarzem programu jest Instytut Yad Vashem, a współorganizatorami z Polski Muzeum Auschwitz-Birkenau (dr Jacek Lachendro, Paweł Sawicki – tłumacz) i Komisja KEP ds. Dialogu z Judaizmem (Bp Mieczysław Cisło, ks. dr Tomasz Adamczyk, KUL). W tegorocznej edycji (20.01.-2.02.2008) wzięło udział 27 duchownych, przełożonych i wykładowców seminariów duchownych diecezjalnych i zakonnych z całego kraju. Wielu przyjechało do Izraela po raz pierwszy, ale inni mieli za sobą różne doświadczenia w spotkaniu z judaizmem i z Żydami. Swoje zainteresowanie nami okazał przedstawiciel pani ambasador, Marek Skolimowski, który próbował nam przybliżyć nieco polityczną stronę relacji Polska – Izrael. Wiceminister oświaty Krzysztof Stanowski zachęcał do współpracy księży i nauczycieli w różnych programach edukacyjnych na terenie kraju.
Seminaria takie organizowane są dla uczniów, studentów, żołnierzy i nauczycieli. Pomysł, by zaprosić - obok środowisk szkolnych - osobną grupę księży wiązał się z pewnymi oporami z obu stron. Księża katoliccy z Polski traktowani są jako szczególny rodzaj nauczycieli, z naturalnym autorytetem w środowisku akademickim i duszpasterskim. Istotnym argumentem we wzajemnym przekonaniu do siebie stała się postawa osób z Izraela: Alexa Dancyga, kibucnika z Warszawy (tak mówi o sobie, więc nie chcę go w żaden sposób dotknąć), historyka i wychowawcy przewodników izraelskich w Polsce, lidera dialogu między szkołami z Polski i Izraela; Orit Margaliot z YV, koordynującej nauczanie o Holokauście w krajach Europy Wschodniej, pierwszorzędnemu dydaktykowi i praktykującej Żydówce; Ewy Lutkiewicz, przewodniczce w Muzeum Zagłady. Po sukcesie ubiegłorocznego doświadczenia uwzględniono w programie obok zagadnień historycznych i dydaktycznych elementy teologii żydowskiej i spotkania z religią w jej naturalnym środowisku (synagoga, jesziwa). Jest to wyjątkowa okazja, by nie tylko posłuchać wybitnych rabinów i porozmawiać z nimi, lecz dotknąć niejako żywego judaizmu. Przy prezentacji strony merytorycznej na najwyższym poziomie, istotna była uczciwość i odwaga intelektualna w rozmowie o najtrudniejszych sprawach wiary i życia. Przy podsumowaniu seminarium pojawiały się trzy komplementy dla wykładowców, instruktorów, przewodników: kompetencja, otwartość i ofiarność. O nas powiedziano: zdyscyplinowani, zainteresowani, przygotowani. Naszą przygodę rozpoczęliśmy od porannej mszy na Golgocie i odwiedzenia „Muru Płaczu”. To był symboliczny sposób wejścia w mrok opowieści o piekle na ziemi.
Nie sposób opowiadać o całym programie, a zatem dotknę tu kilku epizodów. Ogromne wrażenie robi nowoczesne Muzeum Zagłady. Aż zazdrość bierze, że nie mamy w kraju takiej instytucji o historii Polski (z miejscem dla żyjących na naszych ziemiach Żydów). Odwiedziliśmy muzeum w dwóch etapach po 2-3 godz. Dyskretna praca pani Ewy uzupełniała korzystanie z multimedialnego kompleksu pośród porażającej duchowo architektury. Ponury tunel przecina jak miecz zalesione skaliste wzgórze i zawiera w sobie informację, przesłanie o ideologii nienawiści i machinie zabijania. Podczas oglądania i słuchania narastały wątpliwości: jak to było możliwe, jak do tego doszło, kim były ofiary, kim sprawcy i świadkowie... Na koniec brakowało słów, potrzeba było oddechu, odpoczynku, rozmowy, modlitwy, by móc poukładać w sobie nieludzki (?) fenomen Szoa. Cyfry znaczą coraz mniej, gdy Żydzi i Polacy mówią o 6 milionach ofiar ostatniej wojny, ale 3 z nich to polscy Żydzi, jakby wspólny zbiór (6 6 = 9). Czy kiedyś tak będziemy opowiadali historię Polski, by ucząc o Zagładzie mówić o „naszych Żydach”? Wędrówkę wśród sal i wystaw kończy rotunda z dokumentami i studnią, w której odbijają się twarze pojedynczych osób i twarze zwiedzających. Niepowtarzalność losu... Wyjście z muzeum otwiera się na taras z panoramą świętego miasta. Tego dnia padał deszcz i chmury zasnuły wzgórza.
Zauważyliśmy tuż przy samym wejściu przekłamany skrót myślowy o korzeniach mordowania Żydów europejskich: antyjudaizm chrześcijan (św. Augustyn) - antysemityzm Hitlera z „Mein Kampf” - „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” w III Rzeszy Niemieckiej i krajach okupowanych. Długo i ostro dyskutowaliśmy o tym z różnymi wykładowcami. Nie zgadzamy się na takie proste wyjaśnienie rodowodu zbrodniczego planu hitlerowców. W Muzeum i na terenie całego Instytutu zawsze jest sporo młodzieży w mundurach i z bronią. To robi smutne wrażenie. Pytaliśmy o pedagogikę i cele dydaktyczne, propagandowe, patriotyczne w pracy z najmłodszymi Izraelczykami. Rozwój całego Instytutu czyni z niego jakiś rodzaj narodowego sanktuarium dla Izraela, a dla reszty świata jakieś groźne ostrzeżenie: można zabić człowieka, ale nie naród. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Boga? – W tych wszystkich spotkanych ludziach, pomyślałem. W styczniu zainaugurowano też wersję arabską stron internetowych i innych sektorów YV. To jakiś znak czasu pośród toczących się wojen w krajach wyznawców islamu. 27 stycznia na oenzetowski Dzień Pamięci o Zagładzie przybyła do YV młodzież z 36 krajów świata. Wjechali jak wszyscy przez dwunastoprzęsłową bramę, dla dwunastu odrodzonych pokoleń. Tu wszystko odnosi się do symboliki biblijnej: „Israel – walczący z Bogiem...”
Na terenie parku wyróżniają się niektóre elementy pomnikowe. Na mnie od dawna największe wrażenie robi mauzoleum dzieci: mroczna jaskinia z lustrami i świecami, gdzie trwa litania półtora miliona imion najmłodszych ofiar Holokaustu. Kamieniołom, dolina zgładzonych wspólnot, to przedziwny grób żydowskiej Europy. Każdy z nas szukał nazwy swojej miejscowości, gdzie kiedyś kwitło życie Żydów w granicach Polski, Niemiec, krajów na Wschodzie. Inna, żałobna w swej wymowie jest Sala Pamięci ze zniczem wśród nazw obozów zagłady. Tam przemawiał w 2000 roku Jan Paweł II i spotkał się z ocalonymi. Przy alei koło szkoły i archiwum stoi figura biblijnego Hioba naturalnej wysokości: milczące pytanie ku niebu. Sławny las Sprawiedliwych z bliska przemawia swoim konkretem przyrodniczym: oliwki, drzewa chlebowe (!), cyprysy i pinie. Drzewko Ireny Sendlerowej rośnie zaraz przy wejściu. Przedziwne sanktuarium wdzięczności.
Wykłady rabinów, szczególnie dr Pessacha Schindlera, pozwoliły poznać u źródła „katechizm żydowski” i doświadczenie religijne w trakcie trwania Zagłady. Sposób podejścia do tradycji biblijnej, próby porównania z interpretacją chrześcijańską, fundamentalne pytania teologiczne (objawienie Boga, Mesjasz, modlitwa za i przeciw gojom) i etyczne były przedmiotem naszych żywych rozmów. Wykłady dopełniały odwiedziny w skromnej synagodze ze sprzętami z domów modlitwy w Rumunii i na wystawie sztuki z dziełami świadków cierpienia, gdzie Orit (jej imię oznacza „świetlista”, jak Swietłana albo Lucyna) pozwoliła nam przeżyć jej wyznanie wiary. Ukoronowaniem tych poszukiwań był udział w nabożeństwie synagogalnym na powitanie szabatu (wspólnota konserwatywna, otwarta na gości) i tradycyjna wieczerza w domowym stylu. Orit i Alex pozwalali pytać o najtrudniejsze sprawy i odpowiadali jak potrafili: osobiście, mądrze i dyskretnie. Wielką klasę okazały też wykładowczynie Instytutu: Irena Steinfeld (filozofia Sprawiedliwych) i Szulamit Imber (dydaktyka i psychologia). Metodologia wielu zajęć koncentrowała się wokół doświadczenia i świadectwa jednostki, co prowadziło do kształtowania empatii i poszukiwania odniesień do własnych, współczesnych sytuacji. Z powodu ulewy nie dojechaliśmy na czas do Instytutu Polskiego w Tel Awiwie, który mieści się w nowoczesnej budowli w stylu muzeum Gugenheima w Nowym Jorku. Po drugiej stronie ulicy można na pawilonie odczytać szyld „freemasons hall”, o który pytaliśmy jak o element egzotyki. Czasu starczyło tylko na krótkie spotkanie, ale Yaron Karol Becker oprowadził nas po urokliwych i ładnie odnowionych zakątkach starej Jafy. Trudno pytać o dawnych mieszkańców opuszczonych jeszcze wielu domów. Pewno są za palestyńską granicą.
„Duchem ożywiającym” całe seminarium jest Alex, dynamiczny mędrzec i niewygodny przyjaciel, kibucnik otwarty na świat, agnostyk ciekawy religii, Polak z Izraela i Żyd w Polsce. Jego oryginalne przedstawianie historii polskiej i udział w tworzeniu nowego Izraela pomagały wyobrazić sobie bycie człowiekiem stąd. Ten duchowo bogaty socjalista prosił nas o modlitwę za deszcz na jego ziemniaki na polach i przeciw rakietom nadlatującym z Gazy na jego dom. Jako żołnierz i wychowawca próbował nam przybliżać problemy polityczne w społeczeństwie izraelskim i dramat wojny izraelsko-arabskiej. Dyskutowaliśmy o podejściu Żydów amerykańskich do kolonizacji terenów okupowanych i traktowaniu „Marszu Żywych” za doświadczenie Polski/Polaków jako środowiska z gruntu antysemickiego. Oczywiście tematem rozmów był także „Strach” Grossa, ale ani nie najważniejszym, ani rozstrzygającym w rozmowach polsko-żydowskich. Istotne spotkania wokół sporów o historię i losy Żydów w Polsce to wykłady wieloletnich szefów YV: gen. dr. Itzhaka Arada i prof. Israela Gutmana. Teza o „nie załatwionych sprawach polsko-żydowskich” (historiografia, restytucja mienia, opieka nad miejscami kultu) w porównaniu z „dokonanym pojednaniem” Żydów z Niemcami spotkała się z pytaniami o legalnie działającą w Bundesrepublice partię neonazistowską NPD, rasistowski Ku Klux Klan w USA, agresywny antysemityzm w Rosji i sponsorów internetowej strony Redwatch. Podobnie otwarcie rozmawialiśmy o potrzebie zachowania uczciwej proporcji w mówieniu o szmalcownikach i pogromach oraz o Polakach ratujących Żydów, bohaterach znanych i anonimowych i o skutkach wzajemnego „judzenia” (żydokomuna, bogobójcy, spisek światowy, anty-, anty-, anty-...). Jasne jest, że różnimy się w poglądach i optyce oceny wielu spraw, ale bezcenna jest możliwość wypowiedzenia swoich racji z fundamentalnym szacunkiem i wysiłkiem pojęcia, dlaczego się różnimy. Szczególnie rozmowy z najstarszymi nakazywały respekt i pamięć o ich strasznych przeżyciach. Jakąś symboliczną pieczęcią całego programu stało się finalne spotkanie z trojgiem ocalonych. Oczekiwaliśmy trudnej rozmowy i konieczności tłumaczenia się za cały naród. Tymczasem troje staruszków z Polski, Belgii i Niemiec opowiedziało swoje dramatyczne historie, po czym usłyszeliśmy uroczyste podziękowanie na ręce polskich katolików za wszelkie dobro spełnione wobec Żydów w czasie wojny. Tego się zupełnie nie spodziewaliśmy i zapadło wzruszone milczenie. A potem najstarszy z nich dodał przesłanie, że wierzący Żydzi i chrześcijanie mają dbać w świecie o poszanowanie życia i rodziny. Jak testament.
Miejscem naszej bazy był hotel „Gold Jerusalem” koło centralnego dworca autobusowego. Elegancki, ale bez luksusów. W jednej z sal odprawialiśmy nasze poranne Eucharystie. W jadalni spotykaliśmy grupy rodaków i Greków, Rosjan, Żydów. Mieszkali z nami też nauczyciele z krajów Ameryki Łacińskiej uczestniczący w podobnym seminarium jak nasze. Któregoś dnia obudziła nas nienaturalna cisza: za oknem śnieg i puste ulice. Jerozolima na dwa dni zamarła w zimowej szacie. To był dobry oddech w pracowitym programie dwóch tygodni. Chętnie chodziliśmy pieszo ulicą Jafską, pomiędzy nowymi dzielnicami w stronę starego miasta. Tureckie mury Dawidowej stolicy, ciasne ulice, gwarne rynki, miejsca święte czekające na modlitwę. Po raz pierwszy od wielu lat (pierwszy raz tu byłem w 1986 roku) spotkałem Izraelczyków, poznałem kilkoro, dotknąłem ich życia. Dotąd z pielgrzymami widzieliśmy malowniczych ortodoksów, Palestyńczyków z kefijami i różnych chrześcijan. Oglądaliśmy ich wtedy jakby przez szybę, jak „ryby w akwarium”. Teraz weszliśmy między nich i czuliśmy się bardziej z nimi. Również o wiele bardziej niż w czasie poprzednich odwiedzin Ziemi Świętej potrzebowałem skupienia i jakiejś cierpliwości dla biedy i brudu w bazylice Grobu i Zmartwychwstania. Podziały i prymitywne zachowania wydały mi się jak nigdy gorszące wobec izraelskiej policji i arabskich sklepikarzy, wobec uczących się chrześcijaństwa młodych ludzi. Wstyd wobec świata za jakąś fanatyczną głupotę uczniów Ukrzyżowanego, za grzechy pychy i niezdolność pojednania, krzyk o opamiętanie się. W Jerozolimie najpiękniej zdało mi się w ogrodzie i kaplicy „Dominus Flevit”, miejscu płaczu Jezusa nad tym miastem. Cała tęsknota za Miastem Pokoju pulsuje nad tym miejscem.
Podobnie w Betlejem, dokąd dotarliśmy „nieoficjalnie”, poza programem (nawet kierowcy i ochrona muszą jakoś żyć...): mur nienawiści, chaos i niemoc, nieukrywany gniew, łzy upokorzenia. Miasto Dawida i Jezusa. Msza św. przy gwieździe Narodzenia taka jakaś przybita. To przez chłód i niemożliwość koncelebry. Prawosławny ołtarz nad nami śpiewał po arabsku. W kościele św. Katarzyny franciszkanów obok – podobnie. Wyraźny znak, kto tu gościem, kto w domu. Tylko różańce na placu z każdą godziną coraz tańsze. Na Polu Pasterzy koreańska kolęda spotkała nasze porykiwania, a w nowym sanktuarium „mlecznym” przyszła chwila oddechu. Przedziwnie europejska, neoromantyczna, modlitwa w karmelu św. Józefa i pyszna gościna w ogródku sióstr odkryły królewską godność tego miasta. Powracaliśmy pomiędzy murami z pytaniami, czy jest jeszcze możliwe jakieś pokojowe rozwiązanie konflikt. Po ludzku tylko patrząc, coraz mniejsze.
Wyprawa nad Morze Martwe w szarych mgłach schodzących pośród wzgórz rozdartych nowym drogami. Podziwiałem po drodze barwy skał odsłoniętych ludzką ręką i te opadające zamarłymi lawinami w stronę tego ziemskiego infernum. Zamykałem oczy na kłębowiska drutu kolczastego i posterunki okupacyjne. Obozowiska Beduinów jakby dziś nie na miejscu, obce po tysiącach lat. Echo obietnic dla Abrahama. Gdzieś na południu zostały tylko nazwy Sodomy i Gomory. Eucharystia nad brzegiem: chłodniejący wiatr i nagły deszcz, kamienie i fale nie zachęcające do kąpieli. Na Masadzie jak zawsze potęga natury i rzymskiego uporu w zwalczaniu niepokornych. Pośród ruin najdziwniejsza wielka cysterna jak jakieś „antywnętrze” zmusza do milczenia nawet najciekawsze legendy. Opowieści o tajemniczych esseńczykach i buntowniczych zelotach spotykają się w Qumran z pytaniami o Jana i Jezusa. Jordan już taki bliski. Tu na południu prawie ukryty wśród szaroburej pustyni, przy ujściu z Jeziora Genezaret już zielony i turystyczny jak na pocztówkach.
Galilea przywitała nas słońcem i pierwszymi kwiatami. Najpiękniejsze, błogosławione miejsca i kamienie nad brzegiem: te czarne, wulkaniczne, żydowskie i te białe, dekorowane, rzymskie. Tyle tu przypowieści, że aż się nie chce nic mówić. Tylko Tabor jeszcze nie ogrzany zmuszał do poruszania się w uniesionej modlitwie, by nie zastygnąć o zachodzie. Mistyka świateł i biblijnych wspomnień dopadła nas jak swobodne tu zawsze anioły. Nocna Tyberiada pełna śladów krzyżowców i talmudystów ukryła się w mrokach świeckiego szabatu. Ostatni dzień w Nazarecie, niezdarnie kryjącym spór pokory i pychy kościelnej zastygłej w architekturze bazyliki Zwiastowania. Ostatnia Eucharystia w Ziemi Świętej: ośmieliłem się przeczytać mój nowy apokryf, kantyk Józefa Cieśli na dzień Ofiarowania. Miriam zamilkła pewno zakłopotana. Nasza procesja ze świeczkami do groty Zwiastowania jakaś uroczysta i skupiona. Tutaj Słowo ciałem... A jak nie tu, to nigdzie?
Odpoczynek w Pawłowej Cezarei, witającej zmierzch gwiazdami i radosna biesiada w jemenickiej gospodzie „Magadna” w starym Tel Awiwie. Jeszcze raz Alex i Orit pokazali klasę, ale i my nie szczędziliśmy serdeczności i podziękowań. Na lotnisku z wyrozumiałością potraktowano moją nadwagę z książkami (hojne dary Instytutu) i kamieniami dla przyjaciół – to najcenniejsze pamiątki. Nocny lot do Brukseli (tak taniej do Polski) już był tylko przerywanym snem. Rano jakaś obcość w tej metropolii kontynentu, chłód i śmieci po karnawale, pusta katedra i wielki Gotfryd Krzyżowiec przed pałacem królewskim. Co za znak dla pielgrzymów z Ziemi Świętej!
Chciałoby się przełożyć jakoś nasze wspólne doświadczenie na praktyczne formy pracy akademickiej, pedagogicznej, duszpasterskiej. Potrzebne pilnie są interdyscyplinarne pomoce katechetyczne wokół problematyki dialogu z judaizmem, historii Żydów na wszystkich ziemiach dziś polskich (Pomorze!) i tajemnic Holokaustu. Potrzeba praktycznych impulsów w pracy z ludźmi na prowincji: katolickie oswajanie tradycji i obecności naszych Żydów (synagogi, cmentarze, miejsca męczeństwa), współpraca szkoły i Kościoła, mądre reakcje mediów. Pozostaje w domu ułożenie tych jerozolimskich przygód i lekcji w jakieś zrozumiałe opowiadanie: dla uczniów, dla przyjaciół, dla uczestników mszy świętych. Oby jak najwięcej polskich księży mogło mieć szansę i chciało uczestniczyć w tych seminariach, na których tak zależy przyjaciołom z Instytutu Yad Vashem. Obawy o jakąś indoktrynację czy ukryte zamiary lepiej zostawić na boku. Ważne, by nie zostawiać całego pola do spotkania Polaków i Żydów, uczniów Mojżesza i Jezusa, tylko „grossologom” i „nowakologom”. Pora pójść dalej, z Bożą pomocą. W duszy tli się tylko gorzka wątpliwość, czy jesteśmy zdolni do wiernej modlitwy za Żydów, za wszystkich rodaków Jezusa, za tych w Jerozolimie, Warszawie i Ameryce, i za wszystkie ofiary Holokaustu, za naszych rodaków. Nie tylko w Wielki Piątek i nie tylko słowami papieża z Polski? Czy kiedyś będziemy potrafili pomodlić się też za bestialskich sprawców Holokaustu i za bezczynnych gapiów? Czy jesteśmy zdolni do odważnej reakcji na ludzką krzywdę dzisiaj, gdziekolwiek się dzieje? Czy możemy liczyć na modlitwę Żydów za nas, za gojów, za chrześcijan? Na ile lekcja miłosierdzia i przyjaźni Jana Pawła II jest jeszcze skarbem, na ile tylko przemijającym wzruszeniem...
Góra Jad waSzem wznosi się nad osadą, dziś jerozolimską dzielnicą En Kerem. Patrzyliśmy na jej domki i kościoły z tarasów szkoły, gdzie przeżyliśmy dni naszego seminarium. Tam właśnie dawno temu rozlegały się po raz pierwszy utkane z psalmów, proroctw i żydowskich tęsknot nasze brewiarzowe kantyki, kapłana Zachariasza i młodziutkiej Marii z Nazaretu: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela...” i „...jak obiecał naszym ojcom, Abrahamowi i jego potomstwu na wieki”. Tym razem tam nie dotarliśmy. Ale przecież codziennie mówimy słowa rodem stamtąd. Pamiętając „miejsce i imię”. Pamiętając?
<span class="miniat> ks. Henryk Romanik, wykładowca WSD w Koszalinie (za Forum Żydzi-Chrześcijanie-Muzułmanie)