Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano…
| Na stronie od 06/06/2019
Ks. Henryk Romanik
[refleksje jerozolimskie dla Rabina R. Kronisha]
Tym razem Jerozolima przywitała mnie twarzami kobiet. Tak to chcę opowiedzieć wierząc, że inni uczestnicy konferencji będą pisać o poważnych tematach, o istotnych sprawach i merytorycznych rozmowach. Po przyjazdach studyjnych (Biblia, Yad Vashem) i wielu pielgrzymkach, na których byłem duchowym przewodnikiem grup, po przebytych drogach od Golanu do Synaju – tym razem zamieszkałem dosłownie u stóp legendarnego Syjonu z wieżami cytadeli Dawida i opactwa Zaśnięcia Matki Jezusa. Dzielnica Miszkenot leży pomiędzy ogrodami naprzeciw bramy jafskiej i doliny Gehenny. Tyle wspomnień, tyle natchnień i zamyśleń… Psalm dla Królowej Szabatu pisałem jeszcze w samolocie. To było wszak piątkowe popołudnie. Już na lotnisku uśmiech naszej Zuzanny stał się pierwszym pozdrowieniem w imię jerozolimskich kobiet. Niby ważni mężczyźni i dostojni mistrzowie, a zasłuchani jak dzieci, zapatrzeni w oczy przewodniczki. Światła świętego miasta przywitały nas otwartych na nową przygodę.
Kiedy zapłonęły świece pobłogosławione przez żony, matki, córki, siostry Izraela, otwarły się przed nami drzwi domów rodzinnych na wieczerzę szabatową. Zwyczajne mieszkanie z regałami książek i otwartością dla gości. Gospodyni, Mindy rodem z Nowego Jorku, sama muzykolog, dyskretnie korygowała pobożnie „porykującego” Chaima, nauczyciela Talmudu. Eliszewa, urocza i nieśmiała ich córka, siedziała bez słowa naprzeciwko. Jej brat, Jehezkel i Etan, student jesziwy, brooklyńczyk, byli bardziej rozgadani i ciekawi dziwnych gości. Nasza Basia kochana otwarła serce pani domu prezentem z Polski, białą serwetą na błogosławione chleby. Ja upomniałem się o pramatkę Ewę w wywodach Chaima wokół parszy z Tory o starym Izaaku, mądrej Rebece i jej zazdrosnych o miłość synach. Podobne doświadczenie w sobotę wieczorem w domu Rabina Kronisha: dumny ze swej żony Amy i trzech córek, mądrze kierujący spotkaniem ludzi z różnych stron świata, doświadczony w dyscyplinowaniu kolejnych wypowiedzi. Dialog to najpierw wzajemne słuchanie, dar przyjęcia słowa, sztuka uczenia się drugiego. W jego domu to było dotykalne.
Całą organizacją wyprawy kierowała cierpliwie Pani Teresa z Instytutu Adama Mickiewicza i dyskretnie koordynowała poszczególne elementy międzynarodowego wydarzenia. Czarnowłosa Abigail z Izraelskiej Międzyreligijnej Rady Koordynacyjnej cicha i zdecydowana, była stale w pogotowiu, by zapewnić jakieś ważne szczegóły i dopowiedzieć krótko od siebie coś, co inni omawiali aż do uciszenia przez pozostałych. Czas opowiadania i czas pytania jak zwykle za mały, gdy na rozmowę rodzinną czekało się tak długo. Ale nie potrzeba nam było skomplikowanych wstępów: jakbyśmy wczoraj wstali od stołu. Stęsknieni za sobą. Zaproszeni do pałacu „Jej Ekscelencji, Pani Ambasador Najjaśniejszej Rzeczypospolitej” w Kefar Szemarajahu koło Tel Awiwu posmakowaliśmy dobrego wina z Galilei w kieliszkach ze złotymi orłami. A sama Pani Agnieszka jak „kokosz przygarniająca swe pisklęta” dała odczuć gościom z Polski i z Izraela, że pomiędzy wszystkimi granicami są bliskie sercom ojczyzny i macierzyste strony. A pomiędzy nimi drogi otwarte we wszystkie strony.
W polskiej wyprawie do Betlejem spotkaliśmy prawdziwą „Matkę niechcianych dzieci”, siostrę Rafałę, elżbietankę, budującą „Dom Pokoju”, Dar es-Salam w języku palestyńskich chrześcijan. Ta dzielna kobieta stawia Dom dla betlejemskich sierot w miejscu gospody, gdzie kiedyś nie było miejsca dla przychodzącego na świat Jezusa. Nasza adwentowa pielgrzymka dotknęła twardych kamieni murów oddzielających „Dom chleba” (hebr. Beit – lehem) od „Miasta Pokoju” (hebr. Jeruszalajim). Siostra Lucyna z karmelu na Wzgórzu Dawida pozdrowiła nas jak gwiazda za kratą i roztańczona przyjaciółka błogosławionej Miriam. Dzięki nim mroczne miejscami miasto królewskie pogodnieje nadzieją odrodzenia życia. Modlitwa zasiewana polskimi bratkami i ziarnami oliwkowych różańców sprawia, że nie jesteś tam obcy. Jak listopadowa kolęda przy figurkach Jezusa i Niepokalanej. A na ulicach pozdrawiają dyskretnym spojrzeniem palestyńskie Madonny…
W synagodze i w bazylice Anastazis, przy Murze i na Via Dolorosa, w gościnnych domach i w konferencyjnych aulach – Jerozolima mówi ustami mężczyzn i uśmiecha się oczyma kobiet. Tak było chyba od początku i zostało do dzisiaj. Bez naiwnych wzruszeń i arcyuczonych zamyśleń to miasto może zmęczyć i przestraszyć. Zaprasza jednak wszystkimi bramami i wzgórzami, zagląda za mury i zaprasza do ogrodów Córka Syjońska, Królowa wszystkich miast tego świata. Jeszcze raz wyznałem jej miłość w kaplicy Płaczu Pana na Górze Oliwnej, otwartej na niebo, uniesionej nad otchłanią. Raz jeszcze wyszeptałem słowa uwielbienia w Maryjnym „Magnificat” i pomyślałem, że są one takie całkowicie żydowskie, mesjańskie, kobiece i męskie jednocześnie, odważne i mądre. Zaprosiłem całe nasze zgromadzenie, byśmy nie rozstawali się bez psalmu wypowiedzianego w Imię Błogosławionego dla siebie, za siebie nawzajem. Największym prezentem było móc odczytać mój psalm 27 obok psalmu 67 w języku proroków. A gdy na pożegnanie wypowiedziano pozdrowienie: Szana haba biruszalajim polanit (następnego roku w polskiej Jerozolimie), lubelski pasterz powiedział: Amen. Insza’Allah, jak Bóg pozwoli.