Medale św. Jerzego dla Barbary Engelking i ks. Tomáša Halíka
18/11/2019 | Na stronie od 18/11/2019
„Tygodnik Powszechny” od 26 lat przyznaje Medale Św. Jerzego, honorową nagrodę za „zmaganie ze złem i uparte budowanie dobra w życiu społecznym”. W tym roku kapituła przyznała go ks. prof. Tomašowi Halíkowi za walkę ze smokiem bałwochwalstwa oraz prof. Barbarze Engelking za walkę ze smokiem nieczułości i ignorancji.
"Powierz Panu swą drogę, zaufaj Mu, a On sam będzie działał. On sprawi, że Twa sprawiedliwość zabłyśnie jak światło, a prawość Twoja jak blask południa” – tak brzmią słowa Psalmu 37. w tłumaczeniu Marka Skwarnickiego, wyryte na Medalu.
"Ks. Tomás Halík, funkcjonujący od zawsze w Kościele mniejszościowym, uważa, że to jest sytuacja naturalna" - pisze o tegorocznym laureacie Tomasz Maćkowiak.
"Barbarze Engelking nie chodzi o nasze samopoczucie. Chodzi o empatię wobec tych, którzy zginęli. O mówienie o nich tak, by ludzie byli zawsze ważniejsi od liczb" - pisze o tegorocznej laureatce Michał Okoński. Medale Św. Jerzego w poprzednich latach otrzymali:
- ▪ ks. Arkadiusz Nowak (1993)
- ▪ Janina Ochojska, Jacek Kuroń (1994)
- ▪ Jerzy Adam Marszałkowicz (1995)
- ▪ s. Małgorzata Chmielewska, Marek Nowicki (1996)
- ▪ Zofia Tetelowska, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Jerzy Owsiak (1997)
- ▪ Krystyna Mrugalska, bp Tadeusz Pieronek (1998)
- ▪ Marek Edelman, abp Alfons Nossol (1999)
- ▪ Krzysztof Czyżewski, Tadeusz Mazowiecki (2000)
- ▪ Zbigniew Gluza, ks. Jan Sikorski (2001)
- ▪ Ewa Woydyłło-Osiatyńska, Leon Kieres (2002)
- ▪ Adam Michnik, Václav Havel (2003)
- ▪ Stana Buchowska, Norman Davies (2004)
- ▪ prof. Barbara Skarga, abp Józef Życiński (2005)
- ▪ prof. Leszek Kołakowski, Anna Dymna (2006)
- ▪ Anna Otffinowska, rabin Michael Schudrich (2008)
- ▪ Krystyna Starczewska, Leszek Balcerowicz (2009)
- ▪ ks. Wacław Hryniewicz, Aleksander Gurjanow (2010)
- ▪ prof. Jerzy Jedlicki, o. Ludwik Wiśniewski (2011)
- ▪ Danuta Wałęsa, ks. Andrzej Augustyński (2012)
- ▪ Agnieszka Holland, ks. Michał Heller (2013)
- ▪ ks. Jan Kaczkowski (2015)
- ▪ Giusi Nicolini, Karol Modzelewski (2016)
- ▪ Maria Dąbrowska-Majewska, Adam Strzembosz (2017)
- ▪ Ewa Błaszczyk, abp Wojciech Polak (2018)
Kapituła Medalu św. Jerzego: ks. Adam Boniecki, Piotr Mucharski, Władysław Stróżewski, Andrzej Zoll.
Kapituła nagrodziła prof. Engelking za „walkę ze smokiem nieczułości i ignorancji”, zaś ks. prof. Halíka za „walkę ze smokiem bałwochwalstwa”. Wyróżnienia zostaną wręczone w sobotę.
Wybitny czeski teolog ks. prof. Tomáš Halík oraz współzałożycielka i kierowniczka Centrum Badań nad Zagładą Żydów prof. Barbara Engelking zostali tegorocznymi laureatami Medali św. Jerzego, przyzwanych przez „Tygodnik Powszechny” za „zmagania ze złem i uparte budowanie dobra w życiu społecznym”. Wyróżnienia zostaną wręczone w najbliższą sobotę w Krakowie.
Ks. prof. Tomáš Halík to wybitny czeski teolog, filozof i socjolog, laureat Nagrody Templetona, przyjaciel Václava Havla, od lat zaangażowany w dialog z niewierzącymi, jedna z najważniejszych postaci Kościoła w Czechach. Został uhonorowany za „walkę ze smokiem bałwochwalstwa”.
Jak podkreśla kapituła, data uroczystości jest nieprzypadkowa, bo właśnie teraz przypada 30. rocznica aksamitnej rewolucji, w której ks. Halík brał aktywny udział.
Tegoroczną laureatką jest też prof. Barbara Engelking, psycholog i socjolog, współzałożycielka i kierowniczka Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Autorka i współautorka wielu książek, redaktorka i autorka wydawanych przez Centrum opracowań, a także edytorka wielu świadectw ofiar i ocalałych z Holokaustu, została doceniona za „walkę ze smokiem nieczułości i ignorancji”.
Gala wręczenia wyróżnień odbędzie się w najbliższą sobotę w Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Laudacje na cześć laureatów wygłoszą ks. Adam Boniecki i Michał Okoński.
Przemówienie prof. Barbary Engelking podczas uroczystości wręczenia Medalu św. Jerzego
Przede wszystkim chciałam podziękować, bo się czuję wyróżniona i uhonorowana do takiego stopnia, że budzi to we mnie uczucie skrępowania. A dziękując, chciałam zacząć od wszystkich moich koleżanek i kolegów z zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów, z którymi pracujemy od 16 lat. To wszystko, co nam się udało w tym czasie osiągnąć, to nasze wspólne osiągnięcie. Ja jestem tutaj tylko przypadkiem i reprezentuję całą naszą jedenastkę. Podziękowania chciałam skierować do wszystkich, którzy z nami pracowali przez te wszystkie lata: do tych, którzy są tutaj, ale też do tych wszystkich, których dzisiaj z nami nie ma. Bardzo, bardzo wam wszystkim dziękuję.
Chciałam też powiedzieć, że akurat medal od „Tygodnika Powszechnego” ma dla mnie olbrzymie znaczenie. Między innymi dlatego, że ja jestem dzieckiem „Tygodnika Powszechnego”. Usiłowałam nawet z moją mamą ustalić, od kiedy babcia prenumerowała „Tygodnik”. Data okazała się trudna do ustalenia, ale mama pamięta, że kiedy w 1953 roku „Tygodnik” został przejęty przez PAX, była wokół tego w domu ostra dyskusja. A ja pamiętam od najwcześniejszych lat, przez całą podstawówkę i liceum, że „Tygodnik” przychodził do skrzynki pocztowej - taki zwinięty i z dosyć krzywo nalepioną banderolą. Pamiętam też czasy, kiedy kolejność, w jakiej mama pożyczała „Tygodnik” sąsiadkom i przyjaciółkom, miała ogromne znaczenie, bo odzwierciedlała hierarchię ważności jej relacji. Zawsze więc, zawsze „Tygodnik” był u nas obecny. W tej chwili ja prenumeruję przez internet, a mama nadal trzyma się wersji papierowej.
Ale „Tygodnik” odegrał jeszcze inną rolę w moim życiu i w mojej drodze do zajmowania się Zagładą. Właśnie wspomniany [w laudacji Michała Okońskiego - red.] artykuł Jana Błońskiego z 1987 roku to był jeden z impulsów, który spowodował, że ten temat stał się tematem mojego życia. Szczególnie ten fragment, w którym mowa była o tym, że trzeba w stosunku do Zagłady „przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy zrobić, za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowanie polityczne, społeczne, ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni”.
I wiecie: dostać taki Medal to jest trochę tak, jakby umrzeć, bo to zmusza do jakiegoś podsumowania i zapytania, czy to nie koniec jakiejś drogi. Musiałam się w związku z tym zastanowić, w jakim miejscu jestem. I czego to jest koniec. I gdybym miała powiedzieć, do jakiego miejsca mnie zaprowadziło zajmowanie się Zagładą, to użyłabym słów psalmisty, mówiąc, że dzisiaj „Moje posłanie jest między zmarłymi”. „Umieściłeś mnie w dole głębokim, w ciemnościach, w przepaści”…
Tak się złożyło, że moje zajęcie się tym tematem wiązało się z rozmowami z ludźmi. Spotkania z Ocalałymi, rozmowy, które zaczęłam pracując nad doktoratem w 1988 roku, w jakiś sposób zdeterminowały moje podejście i moje poszukiwania. Do dzisiaj nie mogę odżałować, że zadawałam takie naiwne pytania, że jest tyle tematów, o które nie zapytałam, a które w ciągu tych ostatnich ponad 30 lat pojawiły się i na które w tej chwili właściwie nie ma odpowiedzi, bo nie ma już kogo zapytać.
Ale niewątpliwie to właśnie te spotkania spowodowały, że ludzkie doświadczenie w czasie Zagłady stało się moim najważniejszym tematem i najważniejszym pytaniem. I zawsze, właściwie od początku mnie interesowało, co takiego oni przeżyli. I czy to doświadczenie jest jakimś punktem wyjścia do mądrości, do dojrzałości, do rozumienia lepiej, może więcej, do zdobycia jakiejś wiedzy?
Czasem się wydaje, że to jest jakaś tajemna wiedza. Postrzegamy czasem Zagładę jako tajemniczą moc, jako numinosum, które ma w sobie coś zarówno przerażającego, jak i pociągającego. Zagłada obrasta znaczeniami, interpretacjami, czasem banałami. Poszukujemy sensu w tym, co się wydarzyło, tylko po to, żeby odkryć, że nie ma w tym żadnego sensu. Może się wydawać, że studiowanie przez lata cudzego cierpienia skutkuje jedynie okresowym paraliżem, dreszczem, że okrucieństwo czasem staje się monotonne. A przyrost wiedzy nie zawsze oznacza kumulację rozumienia.
Ale mam poczucie, że te wszystkie lata, chociaż poszukuje się bezproduktywnie sensu, przynoszą rozmaite korzyści. I myślałam sobie, podsumowując w obliczu tej „śmierci” związanej z otrzymaniem Medalu, o trzech rzeczach, które dla mnie na dzisiaj wynikają z zajmowania się doświadczeniem Zagłady.
Po pierwsze to, że treścią tego doświadczenia jest cierpienie. I nie jest to cierpienie wyrządzone przez zło naturalne, takie jak katastrofa, lecz spowodowane przez zło moralne, przez drugiego człowieka. Z miejsca, w którym podsumowuję swoją drogę, widzę dobrze to rozmaite i rozległe cierpienie. Ciche, niekrzyczące i głośne, domagające się uwagi, potępiające i pobudzające do walki, indywidualne i zbiorowe. Widzę cierpienie fizyczne, psychiczne i duchowe. Cierpienie tymczasowe i wieczne.
W tym samodzielnie istniejącym cierpieniu najtrudniejszy może do zaakceptowania jest fakt, że ono się okazuje całkowicie bezużyteczne, że ten ból, bezcelowy i absurdalny, nie ma żadnego znaczenia. Niezależnie od tego, jak jest ogromny i jak bardzo usiłuje mu się nadać sens. Emmanuel Levinas powiedział, że dysproporcja między cierpieniem a jakąkolwiek teodyceą ukazała się w Auschwitz z oślepiającą jasnością. Według niego, jedynym nienadaremnym cierpieniem jest współczucie, czyli udręka wywołana przez ból innych. Gdyż tylko nasza własna męka może być sensowna, tylko my możemy nadawać mu jakąkolwiek treść. I zdarza się, że cierpienie jest, staje się dla poszczególnych osób źródłem mądrości. A może nawet czymś więcej. Lecz to zawsze pozostaje indywidualną tajemnicą.
Jeden z najbardziej enigmatycznych zapisków na ten temat, jakie znam, to wzmianka we wspomnieniach Jakoba Littnera, który spędził wiele miesięcy ukrywając się w ciemnej piwnicy i zanotował: „mnie ta ciemność dała okazję, by bardziej zagłębić się w oceanie poznania. Wygnanie pod ziemię było dla mnie okresem płodnej kontemplacji”.
Po drugie, dowiedziałam się studiując Zagładę, że zło jest silniejsze od dobra. I że nie ma sposobu, żeby odmienić przeszłość, że zło, które się stało, jest nieodwracalne i zawsze wygrywa, że braterstwo, tak opiewane jako jedno z wartości w polskiej narracji o wojnie, nie dotyczyło i nadal nie dotyczy Żydów. Polacy, jako osoby indywidualne i jako zbiorowość, przysporzyli Żydom więcej cierpienia, niż okazali im braterstwa w bólu. Bohaterstwo, współczucie, solidarność i odwaga pojedynczych jednostek nie są w stanie przyćmić generalnego rozczarowania i zawodu, jaki sprawiliśmy Żydom. Niczym nie da się przysłonić faktu, że przysporzyliśmy Żydom w czasie Zagłady cierpienia nie tylko donoszeniem, wydawaniem, ściganiem, podłością czy mordowaniem. Przysporzyliśmy im cierpienia także na wiele sposobów, rozmaitymi „miękkimi” działaniami. Każdym głupim, nienawistnym komentarzem, odwróceniem wzroku, wykorzystaniem sytuacji, nieoddaniem rzeczy. Każdym upokorzeniem, stanięciem po stronie oprawcy, obojętnością, brakiem solidarności. Spowodowaliśmy, że cierpienie Żydów w czasie Zagłady było większe, niż być musiało.
Po trzecie, badania Zagłady uświadomiły mi nadaremność istnienia. Tak skondensowaną i tak wyrazistą, tak jednoznaczną, że nie można jej lekceważyć. Zapisywaną na wiele sposobów w czasie okupacji. Jednym z takich świadectw jest list, który 20-letni mieszkaniec getta w Tomaszowie Mazowieckim, Lutek Orenbach, pisał do swojej ukochanej. Napisał dla niej tak: „Ja jeszcze ciągle chcę wierzyć, że może jutro, pojutrze, za trzy dni, pobyt w tej śmierdzącej dziurze się skończy, że to tymczasem. I boję się tej chwili, że przyjdzie dzień i trzeba będzie sobie powiedzieć: niestety, mój panie, pan się pomylił, to wszystko jest na zawsze”. I o tym, jak bardzo to „na zawsze” zagnieżdża się w duszach i sercach ludzi, którzy przeżyli, Ocalałych, jak bardzo to poczucie bezsensowności istnienia ściga ich do końca życia, mogą świadczyć słowa krakowskiego malarza, Jonasza Sterna, który dotknął właściwie samego dna Zagłady (o ile Zagłada jest w ogóle stopniowalna). Dwukrotnie uniknął śmierci, raz wyskoczył z pociągu, wiozącego lwowskich Żydów do Bełżca, a kilka tygodni później znalazł się w grupie, która została rozstrzelana, przeznaczona na rozstrzelanie i po dziesięciu godzinach, które spędził pod trupami, wyszedł, lekko raniony zaledwie, spod tych trupów i w ostatnim wywiadzie, którego udzielił w swoim życiu, w 1988 roku, powiedział takie zdanie, które ściga mnie od dłuższego czasu. Mianowicie, powiedział: „Przeżyłem, ale i tak się nie uratowałem”.
Co dla mnie osobiście wynika z tego wszystkiego, czego dowiedziałam się o Zagładzie?
Wynika coś pomiędzy smutkiem a odpowiedzialnością. Wynika coś, co Etty Hillesum odczuwała jako warstwę popiołu na sercu. I mam takie poczucie, że jeżeli ta warstwa popiołu staje się grubsza, to bardziej się rozumie, że nie ma nic bardziej ludzkiego niż cierpienie, że zło niszczy dobro, że ludzkie istnienie jest nadaremno. A towarzyszy temu poczucie bezsilności, ogromu żalu, niezgody na zło, które się wydarzyło, i na to, że nic nie mogę zrobić. Nie mogę nikogo ostrzec, uratować, nikogo przywrócić do życia. Pozostaje więc tylko poczucie odpowiedzialności i troska, która z tego wynika.
Troska oznacza z jednej strony opiekę i dbałość, z drugiej niepokój i uwagę. Zawiera także element szacunku. I jest dosyć bliska braterstwu. Przeciwstawiam troskę popularnej ostatnio pamięci, która jest historyczna, zamknięta, skoncentrowana na przeszłości. Troska jest żywa i aktualna. Należy do teraźniejszości.
Oprócz troski, do badania Zagłady potrzebna jest także cisza. Jest ona bardzo różnie rozumiana przez różnych badaczy. Dla mnie oznacza akceptację obszaru niewiedzy. Odwołuje się to do tradycji apofatycznej, zakładającej niemożność poznania, a nawet obowiązek powstrzymania się od poznania. Jak najdalsza jestem przy tym od tworzenia jakiegoś religijnego czy mistycznego podejścia do Zagłady. Chodzi raczej o przyzwolenie na tajemnice, których racjonalny umysł nie potrafi wyjaśnić, a które pozostają nie tyle nieracjonalne, co transracjonalne. Jak wszystkie najważniejsze ludzkie tajemnice, do których zaliczamy miłość, śmierć, cierpienie, Boga i nieskończoność.
Odpowiedzialność i troska mają też wymiar społeczny. Chociaż zarzuca nam się uprawianie pedagogiki wstydu, a my w rewanżu określamy obecną politykę historyczną państwa polskiego jako politykę bezwstydu, to w rzeczywistości, z naszego głębokiego zaangażowania w Zagładę wynika po prostu andragogika, czyli pedagogika dla dorosłych.
Mój dodatkowy zaszczyt, który wynika z przyznanego mi Medalu, wiąże się z towarzystwem, z jakim ten Medal dzielę. Ksiądz Halík na pewno nie wie, że jego książki stoją na mojej specjalnej półce, przeznaczonej na trudne chwile, i że znajduje się tam obok Irvina Yaloma, Richarda Rohra, Henri Nouwena i kilku innych. Teksty księdza są dla mnie nadzieją w dzisiejszych trudnych czasach, a ksiądz jest dla mnie poszukującym wśród poszukujących i pytającym wśród pytających. Dziękuję bardzo.
Lekcje troski - laudacja Michała Okońskiego z okazji wręczenia Barbarze Engelking Medalu św. Jerzego
Niedawno w redakcji „Tygodnika” (w związku z zalaniem przez sąsiada) odbyło się wielkie malowanie. Musiałem w związku z tym zdjąć z półek wszystkie książki, a przy okazji uświadomiłem sobie, że ciężar publikacji Pani Profesor oraz kierowanego przez Panią Centrum Badań nad Zagładą Żydów mógłby doprowadzić do uszkodzenia niejednego kręgosłupa. A potem uświadomiłem sobie jeszcze, że zdanie o ciężarze można traktować zarówno dosłownie - a liczbę wydawanych publikacji uznać za dowód benedyktyńskiej pracowitości, świadectwo lat spędzonych w archiwach, docierania do dokumentów nigdy wcześniej niewyjmowanych - jak metaforycznie. Chodzi o ciężar tematyki, jaką przyszło się Pani - chciałoby się powiedzieć: w imieniu nas wszystkich i dla dobra nas wszystkich - zajmować. O to, że podjęła się Pani, wraz z grupą obecnych na tej sali przyjaciół współtworzących Centrum, uświadomienia nam, że Zagłada Żydów, choć wydarzyła się na polskiej ziemi, w świadomości historycznej przeważającej części Polaków nie należy do historii Polski ani też nie stanowi części polskiego losu. I że postanowili Państwo to zmienić.
Mówię o ciężarze, bo wiedza, jakiej nam Państwo dostarczają, należy do wiedzy niechcianej i trudno przyswajalnej. W najważniejszym pewnie w dziejach „Tygodnika” tekście profesor Jan Błoński, tak odważnie jak na rok 1987 stawiający kwestie polskiej współwiny za ludobójstwo, napisał, że można być współwinnym nie biorąc udziału w zbrodni. I jeszcze: „Kiedy czyta się to, co o Żydach wypisywano przed wojną, kiedy się odkrywa, ile było w polskim społeczeństwie nienawiści – można się nieraz dziwić, że za słowami nie poszły czyny. Ale nie poszły (albo szły rzadko). Bóg tę rękę zatrzymał”. Otóż dzięki Waszym badaniom wiemy już, że czyny szły za słowami wcale nie tak rzadko. Że „pomocnicy śmierci” istnieli nie tylko w wierszu Miłosza, a określanie ich wyłącznie mianem zdrajców kolaborujących z Niemcami i w związku z tym stawiających się poza polską wspólnotą, a tak w ogóle to niknących wśród domniemanych setek tysięcy sprawiedliwych, wydaje się zbyt łatwe. Że prawdziwy heroizm tych Sprawiedliwych polegał na tym, że - jak napisał kiedyś Jacek Leociak, z którym pracowaliście nad monumentalnym przewodnikiem po warszawskim getcie - „potrafili trzymać rękę w płomieniu i nie cofać jej”, ryzykując nie tylko niemiecki wyrok śmierci, ale i donos sąsiada.
Może ten ciężar zresztą wcale nie jest metaforyczny. Naprawdę ciężko przyswoić sobie taką wiedzę. Z pewnością ciężko dzielić się nią z rodakami, wystawiając się na brutalne i niesprawiedliwe ataki tych, którzy tak bardzo przywiązani są do obrazu „Polski niewinnej”. Albo narażając się na próby wykorzystywania swojej pracy przez tych, którzy w ogniu polemik z tamtymi z nadmierną łatwością szermują liczbami wyłaniającymi się z Waszych ustaleń i również zdają się tracić z oczu istotę sprawy.
Ano właśnie. Kapituła medalu świętego Jerzego nie nagradza przecież Pani Profesor za benedyktyńską pracowitość (choć nie przestaje jej podziwiać).
Nie nagradza za poszerzenie naszej wiedzy o Zagładzie (choć jest za to ogromnie wdzięczna).
Nie nagradza za pojawiające się w publikacjach Centrum, przybliżone siłą rzeczy liczby Żydów, którzy w trakcie trzeciej fali Holokaustu ginęli z rąk Polaków (choć ich nie kwestionuje).
Nie nagradza za patriotyzm (choć uważa, że oczyszczanie przez Centrum polskiej pamięci nie tylko nie osłabia wspólnoty, ale pomaga tworzyć jej dojrzałość i wielkość).
Chodzi o rzeczy ważniejsze i bardziej podstawowe.
W 2005 roku w wywiadzie dla „Tygodnika” mówiła Pani: „Kiedyś przez dwa lata czytałam w Bibliotece Narodowej ukazującą się w getcie oficjalną “Gazetę Żydowską". Trafiałam także na numery nierozcięte, co znaczy, że nikt przede mną nie miał ich w ręku. “Gazeta" podawała setki nazwisk ludzi, którzy zmienili adres i nie można było doręczyć im poczty. Ja te nazwiska pieczołowicie przepisywałam. Stałam się ich depozytariuszką, przez chwilę choćby żyli w mojej pamięci - może wyłącznie w mojej - Rywka Margines, Chana Szafran, Fajga Maślak, Abraham Ozdoba czy Szmul Słupnik. To nie były postacie publiczne, to byli najzwyklejsi Żydzi, gettowi szarzy ludzie. To oni mnie zmuszali, żeby coś robić dalej”.
W polskich dyskusjach o Zagładzie mówi się niemal wyłącznie o Polakach. Z naszego horyzontu nikną nie tylko niemieccy sprawcy, ale przede wszystkim żydowskie ofiary. Ofiary, które zresztą - nigdy dość o tym przypominać - także były obywatelami Rzeczypospolitej. Co jednak jeszcze istotniejsze: nie były one jakimś anonimowym tłumem.
Kapituła medalu nagradza Panią Profesor za przywracanie naszej pamięci ich imion i nazwisk. Ich historii. Za empatię i wrażliwość, z jaką opisuje Pani ich losy, i za to, że nigdy nie ukrywa Pani tego, że nie wszystko z ich doświadczenia jest w stanie Pani zrozumieć. Za lekcję otwartej postawy wobec ich cierpienia.
W pracach Pani Profesor nie natrafimy na żadną pedagogikę, nie znajdziemy oburzenia i oskarżeń, przeciwnie: Pani empatia obejmuje także tych, których nie stać było na heroizm. Ale najważniejsze wydaje się właśnie przywracanie pamięci mieszkańców tej ziemi, których wielu po raz pierwszy doczekało się imiennej wzmianki w literaturze.
Długo już gadam, wiem, ale jeszcze jedno muszę dopowiedzieć. Bohaterowie Pani książek nie są tylko ludźmi, którzy zginęli w straszny sposób. W „Dalej jest noc” i w tylu innych publikacjach pisze Pani o odwadze, pomysłowości, determinacji tych, którzy próbowali ocalić życie swoje i bliźnich. Pisze Pani o godności i szlachetności. O porywach serca - nawet w morzu cierpienia.
„Pamięć jest dziś odmieniana przez wszystkie przypadki – to słowo już nic nie znaczy, zużyło się - mówiła Pani w jednym z wywiadów, a ja pozwoliłem sobie przywołać ten cytat w nieco obszerniejszej wersji w tekście z ostatniego numeru „Tygodnika”. - Potrzebujemy troski o Żydów, a to coś więcej niż pamięć”.
Pani Profesor, bardzo za tę lekcję troski dziękujemy.
Michał Okoński: Poza słowami - sylwetka laureatki Medalu św. Jerzego, Barbary Engelking
ego się chyba nie da powiedzieć prościej: Zagłada Żydów, choć wydarzyła się na polskiej ziemi i w polskiej obecności, w świadomości historycznej przeważającej części Polaków nie należy do historii Polski, ani też nie stanowi części polskiego losu. „Uważamy, że należy to zmieniać” – napisali członkowie Centrum Badań nad Zagładą Żydów w deklaracji założycielskiej. I od dwudziestu blisko lat, znosząc niejeden atak i niejedno oskarżenie, zmieniają.
Zgrozy całej nam nikt nie opowie
Zaznaczmy na wstępie: kwestia roli Polaków w Zagładzie nie jest tematem tekstu. Pytanie, co mają z tą historią zrobić dzieci czy wnuki świadków (albo sprawców), jest oczywiście ważne, trudno też lekceważyć znaczenie udzielanych na nie odpowiedzi np. dla polskiej polityki wewnętrznej i międzynarodowej. Zapewne istotne są także – choć z góry skazane na niepowodzenie – próby ustalenia dokładnej liczby tych żydowskich obywateli II Rzeczypospolitej, którzy zostali zamordowani przez swoich polskich współobywateli albo zginęli na skutek ich donosu.
Mimo wszystko są to jednak sprawy drugorzędne, bo przenoszące na dalszy plan tej historii tych, którzy powinni pozostać w centrum: ofiary. To ich losem – mówi Barbara Engelking, kierująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów – powinniśmy się w pierwszym rzędzie zajmować, to im starać się przywrócić podmiotowość. Imiona, nazwiska, życiorysy, twarze.
„Jednej rzeczy pytam się zawsze męża, w jaki sposób my Żydzi się dowiemy prawdę, jak takie akcje lub strzelanina oddzielnie odbywały się – pisała w 1943 r. ukrywająca się w Woli Komborskiej pod Krosnem Fela Fischbein, słysząc o mordowanych w okolicy rodakach. – Nigdy nie będziemy tego wiedzieli dokładnie, tylko z opowiadania Polaków. (...) Zgrozy całej nam nikt nie opowie, nieboszczyk z tamtego świata nie potrafi gadać. Tak to będzie tylko, co Polacy będą opowiadali. To jest jedyne źródło”.
Sny jako źródło badań
Fela Fischbein nie miała racji: wiedzy o Holokauście możemy szukać nie tylko w opowiadaniach Polaków, a członkowie Centrum Badań nad Zagładą Żydów z nowatorskiego podejścia do źródeł uczynili swój znak rozpoznawczy. Nieprzypadkowo jeden z najbardziej poruszających, a zarazem najbardziej inspirujących tekstów będącej psycholożką i socjolożką prof. Engelking nosi tytuł „Sny jako źródło badań nad Zagładą”.
„Jeżeli uznamy, że Holokaust był doświadczeniem wyłącznie historycznym, oddajmy go historykom – mówiła o tym przed laty w wywiadzie dla „Tygodnika”. – Niech stwierdzą, kto podjął decyzję, kto układał rozkład jazdy pociągów do Auschwitz, kto był pasażerem, a kto maszynistą. Pytanie, czy jak już poznamy te wszystkie detale, zrozumiemy coś więcej?”.
Wiedzy o Zagładzie można więc szukać w dokumentach niemieckich i w meldunkach polskiego podziemia, w aktach toczonych po wojnie procesów, w archiwach gminnych i – na ogół zatrzaśniętych na głucho – kościelnych. Obcując ze wszystkimi tego rodzaju dokumentami, przestrzega prof. Engelking we wprowadzeniu do książki „Jest taki piękny słoneczny dzień...”, trzeba jednak „próbować nie stracić z pola widzenia ludzkiego wymiaru egzystencji i cierpienia, nie redukować ofiar do liczb”.
W pierwszym rzędzie należy słuchać Ocalałych.
Czytać i nagrywać ich relacje. Oraz oddawać głos tym, którzy ocalić się nie zdołali, a przecież także zostawili po sobie dzienniki czy listy. Nie spiesząc się, wracając po wielokroć do tych samych tekstów, aż odsłonią „odpowiedzi na pytania, które dotychczas nie przyszły nam do głowy”. I cały czas pamiętając o tych, którzy żadnego świadectwa nie zostawili, np. o setkach tysięcy ortodoksyjnych Żydów niemających szans na ocalenie, często nieznających polskiego, niegodzących się na zmianę wyglądu czy stylu życia, bo wierność Bogu była dla nich ważniejsza. „Cóż za straszne nieporozumienie, że o takich ludziach mówi się: »szli na śmierć jak barany«. Oni szli z godnością i wiarą, przekonani, że robią słusznie” – mówi Barbara Engelking.
Numerek na życie
„Holokaust – opowiadała Tygodnikowi – to doświadczenie, które mieści w sobie każde ludzkie przeżycie i zachowanie, od lojalności, solidarności, nieprawdopodobnej miłości i poświęcenia, do podłości i zdrady. Wszystko straszliwie zagęszczone, ciężkie do udźwignięcia”. Pytaliśmy ją wtedy o bezradność kogoś, kto chciałby się w to doświadczenie wczuć i używa w związku z tym dostępnych mu słów: „trauma”, „inny”, „wykluczony”, zderzając się w końcu z poczuciem, że one niewiele opisują.
„Nie ma i nie będzie słów, którymi można by to doświadczenie opisać. Wiedzieli to już ci, którzy w czasie wojny cierpieli w gettach, a potem siedzieli za szafami, byli zasłani w łóżkach albo ukryci w jakichś leśnych norach – tłumaczyła. – Ale bez słów też można wiele wyrazić. Jeśli się uważnie czyta relacje, można sporo zrozumieć z tego, co się znajduje pomiędzy słowami. Wiem też z licznych rozmów z Ocalałymi, że bardzo dobrym środkiem komunikacji bywa milczenie”.
„Każdy świat odmienny od naszego opisywać można tylko w kategoriach jego własnego języka, który ów świat współtworzy i kształtuje” – zastrzegała we wstępie do swojej pierwszej książki, wydanej w 1993 r. „Na łące popiołów” i zawierającej właśnie rozmowy z Ocalałymi. O tamtych czasach trzeba więc mówić językiem, którego słowami kluczami są: szpera, akcja wysiedleńcza, szopy, Judenrat, numerki na życie, Sonderkommando. Także szmalcownik.
„Pracowałem wtedy w szpitalu – cytowała jedną z relacji. – Pamiętam taką scenę, jak młody lekarz, przyszedłszy do szpitala, pokazał nam swój numerek na życie. Miał tylko jeden. »Panowie – matka czy żona?«” – zapytał”.
Nieprawdą jest, nie spala się ludzi
Milczenie, o którym wspomniała, wybrzmiewa w jej tekstach. Chciałoby się, żeby wybrzmiało też po cytacie z zapisków Mordka Breibarta, który wyskoczył z pociągu do Treblinki i ukrywał się w dziurze pod stodołą w Nowej Wsi, a w 1943 r. zanotował taki oto sen: „W nocy tu kiedyś widziałem dziadka i babcię dziadek tak strasznie płakał całą noc widziałem tylko starych ludzi widziałem jak ich prowadzono słyszałem jak strzelano widziałem ich blade twarze widziałem i tatusia stał przed dziadkiem słyszałem jak mówił do niego nieprawdą jest nie spala się ludzi a dziadek tak płakał całą noc tak strasznie się męczyłem”.
W niedawnym wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” prof. Engelking opowiedziała o Michale Berwergu, warszawiaku, który mieszkał w kamienicy przy Garwolińskiej ze swoją partnerką Polką i trójką dzieci. Ktoś z sąsiadów na niego doniósł, więc trafił do getta, w trakcie akcji wysiedleńczej uciekł jednak i wrócił do rodziny. Mieszkańcy kamienicy uznali, że im zagraża, i zażądali, żeby odszedł, zniknął więc na parę dni, ale nie miał dokąd pójść. Wrócił i się powiesił, jednak jeden z sąsiadów odciął go. Znów zniknął na parę dni, znów wrócił, znów próbował się powiesić i znów został odcięty przez sąsiada, aż wreszcie ktoś wezwał Niemców i go zabrali.
Zeznająca w powojennym procesie partnerka Berwerga powiedziała sądowi, że po ucieczce z getta „nie wychodził z domu, był przygnębiony, niewiele mówił”. „Co on przeżył w getcie, co tam zobaczył, co tak na niego wpłynęło, że »właściwie nic już nie mówił«?” – pyta Barbara Engelking. A na sugestię, że może opisze jego historię, odpowiada: „Przecież ja nie wiem, co on przeżył. Skąd mam wiedzieć? Dla mnie jest ważne to, że milczał. Przeszedł takie doświadczenie, taki rodzaj spotkania ze złem, które powoduje, że człowiek milknie”.
W rozmowie z „Tygodnikiem” przyznała, że zdarzyło się jej kiedyś rozpłakać przed grupą studentów. Że poczuła się tym zawstydzona i uznała, że taka emocjonalność stanowi dyshonor dla nauczyciela akademickiego. Potem jednak powiedziała studentom, że nad Holokaustem trzeba płakać; że to naturalna reakcja na taką kumulację zła. „Łzy są wyrazem współczucia dla ich osamotnienia i cierpienia, są też przejawem naszej bezradności”.
Wydawało mi się, że coś rozumiem
Czyli tego doświadczenia nie da się ani zrozumieć, ani opowiedzieć? Kiedy dziennikarze „Krytyki Politycznej” dopytywali o jakieś próby definicji zawarte w „Na łące popiołów”, przyznawała się do pychy: „Wymyślałam jakieś terminy, wydawało mi się, że coś rozumiem. Szukałam jakichś znaczeń w Zagładzie, szukałam sensu, porządku, a tymczasem to mnie całkowicie przerastało”.
Może dlatego właśnie kilkanaście lat później podjęła się analizy Zagładowych snów. „Być może właśnie sny z okresu Holokaustu – oraz empatia ich odbiorców – mogą stanowić sposób na zbliżenie się do niewyrażalnego” – pisała.
Trudno tu postawić kropkę. Umysł się broni, wciąż szukając jakichś ukrytych znaczeń i metafor. Sam usiłowałem wydobyć przed laty z książek wydawanych przez Centrum nie tylko historię Jasia i Małgosi (gospodarz wyprowadza żydowskie dzieci do lasu i tam je porzuca), ale także opowieść ewangeliczną, w której jakaś chłopka ukrywa Reginę Kempińską z dzieckiem w stajence, w żłóbku na sianie. W swoim „Betlejem” Regina z córeczką mogą zostać ledwie tydzień (prof. Engelking wykreśliłaby pewnie słowo „ledwie” – jej empatia obejmuje także tych, których nie stać było na heroizm pomagania ściganym, nie razi ją też np. pomoc za pieniądze, o ile pomagający wywiązywał się z umowy).
Zapragnąłem tak mocno żyć
Tak, przy każdej kolejnej lekturze szukam jasnych punktów: opowieści o bliskości, miłości, przywiązaniu. Czy listy Lutka Orenbacha, pisane z getta w Tomaszowie do Edith Blau, nie stanowią dowodu, że można przezwyciężyć terror i strach? „Sny mówią nam także o tym, że miłość jest silniejsza niż śmierć – nie przestajemy kochać kogoś tylko dlatego, że nie żyje” – napisała prof. Engelking. Jest też autorką „Tajemnicy Hesi”, tekstu o miłości w warszawskim getcie, a cytowane w nim listy Liljany Lipes i Ludwika Schönfelda mogłyby wyjść spod pióra każdego zakochanego nastolatka na świecie. „Teraz zapragnąłem tak mocno żyć, jak jeszcze nigdy. Moje serce biło teraz tak szybko, to była wielka miłość, co najdziwniejsze, że rozszalała się w poczekalni rzeźni” – przywołuje wspomnienia Mietka Pachtera o spotkaniu z Dziunią, w budynku przy Umschlagplatzu, gdzie czekali na podstawienie wagonów do Treblinki (jemu udało się przeżyć, ją zagazowano następnej nocy).
Z drugiej strony jednak w jej tekstach znajdziemy tak wiele opisów doświadczenia „wyrzucenia poza nawias człowieczeństwa, pozbawienia prawa przynależenia do gatunku ludzkiego i prawa do braterstwa”, że trudno o nadzieję. W rozmowie mówi wprost: zło jest silniejsze od dobra, oto czego dowiaduje się człowiek z badań nad Zagładą. „Często ludzie, szczególnie młodzi, zaczynający zajmować się Zagładą, oczekują, że jest w niej jakaś mistagogia, wtajemniczenie – mówi. – Nie ma. Jedyna rzecz, jakiej człowiek się uczy, to jest cierpienie. I zrozumienie, że to cierpienie było po nic. Jedni ludzie zadali je innym ludziom, a my zostaliśmy z tym cierpieniem, z pamięcią o nim. Oto cała tajemnica”. „Nic z Holokaustu nie wynikło, żadna lekcja, żadna przestroga, żadna nadzieja – dopowiada w innym momencie. – Nic. To jest cierpienie, które poszło na marne”.
No i co teraz? Jak żyć w czasach, w których jeszcze – jak zauważa szefowa Centrum Badań nad Zagładą Żydów – „Holokaust robi się strasznie przegadany”? Jak nie mnożyć wokół niego słów fałszywych, banalnych albo tanich, jak choćby te, które wypowiedział niedawno premier naszego rządu, o „setkach tysięcy Polaków, którzy ratowali Żydów w czasie drugiej Apokalipsy”? Jak pamiętać?
Troska to coś więcej niż pamięć
„Pamięć jest dziś odmieniana przez wszystkie przypadki – to słowo już nic nie znaczy. Potrzebujemy troski o Żydów, a to coś więcej niż pamięć. To żal, smutek, płakanie z kimś. Prawdziwą troskę okazuje przyjaciel, który jest przy nas w chwili rozpaczy czy zamętu, trwa w ciszy, będąc bezradny w obliczu naszej żałoby czy cierpienia. Umie je udźwignąć, potrafi znieść własną niemoc i niezdolność uleczenia. Nie ucieka od bólu – po prostu jest blisko, jego milczenie oznacza: »nie rozumiem, nie wiem, co zrobić, ale jestem przy tobie«. Akceptuje, że cierpienie może pójść na marne, ale trzeba przy nim trwać” – mówi Barbara Engelking.
W zakończeniu „Tajemnicy Hesi” padają zdania Janusza Korczaka, zanotowane w dzienniku 21 lipca 1942 r., na dzień przed rozpoczęciem wywózki Żydów z warszawskiego getta do Treblinki: „Ciężka to rzecz urodzić się i nauczyć się żyć. Pozostaje mi o wiele łatwiejsze zadanie: umrzeć. Chciałbym umierać świadomie i przytomnie. Nie wiem, co powiedziałbym dzieciom na pożegnanie”.
„I ja nie chcę wiedzieć – jeszcze nie teraz – co Stary Doktor powiedział dzieciom na pożegnanie” – pisze Barbara Engelking. Bardzo za to „nie chcę wiedzieć”, a może bardziej za to „jeszcze nie teraz” dziękuję. ©℗
PROF. BARBARA ENGELKING jest psycholożką i socjolożką, współzałożycielką i kierowniczką Centrum Badań nad Zagładą Żydów, działającego przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN; po śmierci Władysława Bartoszewskiego była też szefową Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Autorka i współautorka wielu książek, wśród których najważniejsze to „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, „»szanowny panie gistapo«. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w latach 1940–1941”, „Jest taki piękny słoneczny dzień... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942–1945”. Redaktorka i autorka wydawanych przez Centrum opracowań „Prowincja noc. Życie i zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim”, „Klucze i kasa. O mieniu żydowskim w Polsce pod okupacją niemiecką i we wczesnych latach powojennych, 1939–1950” oraz „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”. Edytorka wielu świadectw ofiar i ocalałych z Holokaustu.