Dominika Kozłowska: Niech nie będzie miło!

Dominika Kozłowska

Dominika Kozłowska

Źródło: ZNAK

Dominika Kozłowska

Po nowym filmie braci Sekielskich mam w głowie jedną myśl: Kościół w Polsce stanie się naprawdę wolny od nadużyć dopiero wtedy, gdy podzieli się władzą z osobami świeckimi i gdy dopuści do sprawowania ważnych funkcji kobiety. W przeciwnym razie będziemy trwać w zaklętym kręgu klerykalizmu i chronienia „swoich”.

Walka z nadużyciami seksualnymi księży wobec nieletnich trwa już w Polsce blisko dwie dekady. Pierwszą ujawnioną publicznie sprawą było oskarżenie w 2001 r. ks. Michała Moskwy, proboszcza z Tylawy, o molestowanie dziewczynek z parafii. Prokuratura w Krośnie nadzorowana przez Stanisława Piotrowicza, późniejszego posła PiS, a obecnie sędziego Trybunału Konstytucyjnego, umorzyła sprawę, uznając, iż do przestępstwa nie doszło. Dopiero po publikacjach prasowych Prokuratura Krajowa nakazała przeprowadzenie powtórnego śledztwa, tym razem prokuraturze w Jaśle. W 2004 r. zapadł wreszcie skazujący wyrok. Jednakże ówczesny abp przemyski Józef Michalik jeszcze przez rok pozwolił księdzu pracować w tej samej parafii. W podobnym czasie rozgrywał się przypomniany w najnowszym filmie Tomasza i Marka Sekielskich dramat chłopców krzywdzonych przez ks. Pawła Kanię. Gdy w 2005 r. biskupi mieli już pełną wiedzę na temat zarzutów wobec ks. Kani, przenieśli go z diecezji wrocławskiej do bydgoskiej.

Od 2001 r. obowiązywało w Kościele prawo nakładające na biskupów obowiązek informowania Watykanu o każdym podejrzeniu nadużyć seksualnych ze strony duchownych. Jednak po tych głośnych wydarzeniach trzeba było czekać ponad dekadę, aby Episkopat Polski opracował pierwsze wytyczne dotyczące postępowania w przypadku podejrzenia nadużyć seksualnych i przeciwdziałania im. Wcześniej biskupi przekonywali, że w Polsce problem nadużyć nie jest tak poważny jak na Zachodzie, a ujawniane sprawy mają przede wszystkim na celu zaszkodzić dobremu imieniu instytucji.

Mimo przyjęcia przez Episkopat w 2012 r. wytycznych, polskie doświadczenia pokazują, że prawo kościelne pozostaje martwe, dopóki naciski ze strony mediów nie stają się na tyle silne, że nie można już dłużej poprzestawać na reakcjach PR-owych. Działania ze strony osób sprawujących władzę w Kościele następują z reguły dopiero pod wpływem społecznych nacisków, jakie wywierają dziennikarze „liberalnych mediów” oraz nieliczni publicyści i działacze katoliccy zdeterminowani, aby w uczciwy i jawny sposób rozprawić się z problemem. Dlatego jednym z największych sukcesów w walce z nadużyciami seksualnymi ze strony duchownych jest to, że problem ten został wreszcie dostrzeżony i uznany przez księży i katolików świeckich niekojarzonych bynajmniej z liberalnymi lub lewicowymi poglądami. Najwyraźniejszym symbolem tego jest udział w nowym filmie Tomasza i Marka Sekielskich Zabawa w chowanego Tomasza Terlikowskiego i ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.

Jaki jest bilans ostatnich dwudziestu lat? Lista osób i instytucji, stawiających sobie za cel budowanie rozwiązań, które w rzeczywisty sposób uczynią Kościół miejscem wolnym od przemocy seksualnej oraz skupią się na rzeczywistym wsparciu dla pokrzywdzonych jest niezbyt długa. Składają się na nią: związane z Kościołem Centrum Ochrony Dziecka prowadzone przez o. Adama Żaka oraz powołana niedawno z inicjatywy prymasa Wojciecha Polaka (pełniącego funkcję Delegata Episkopatu Polski ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży) Fundacja św. Józefa. Należy doliczyć jeszcze kilkoro zaangażowanych delegatów biskupa ds. wykorzystania seksualnego osób małoletnich przez osoby duchowne (choć delegatów jest znacznie więcej, to wielu z nich jest bierna). Listę uzupełnia zorganizowany z inicjatywy katolików świeckich związanych m.in. z warszawskim KIK-iem, telefon wsparcia dla osób zranionych w Kościele. Jest jeszcze garstka katolików, która w różnych diecezjach prowadzi modlitwy w intencji zranionych oraz krąg oburzonych nadużyciami władzy, który organizuje protesty pod kuriami. Są to m.in. osoby skupione wokół inicjatywy „Odzyskajmy nasz Kościół”. Mam wrażenie, że kolejne instytucje i przyjmowane dokumenty, choć bardzo potrzebne, nie są w stanie wywołać potrzebnej dziś zmiany. Nie są w stanie nawet doprowadzić do dymisji biskupów winnych zaniedbań, co postulowano już po premierze poprzedniego filmu braci Sekielskich.

Od dziś na pewno oczy wszystkich będą skierowane na bpa Edwarda Janiaka przedstawionego w Zabawie w chowanego. Ale czyż po filmie Kler oraz wobec zarzutów o obojętność na informacje o nadużyciach seksualnych ks. Jankowskiego i ks. Cybuli oczy wszystkich nie było zwrócone na abp Głodzia? A wcześniej, czy np. sprawa abp Paetza oskarżonego o molestowanie kleryków doczekała się należytego finału?

Dlaczego oburzenie jakie rodzi się w każdym, kto poznał historię choć jednej skrzywdzonej osoby nie przeradza się w powszechne żądanie złożenia urzędu przez skompromitowanych pasterzy pełniących władzę w Kościele?

W moim przekonaniu Kościół w Polsce ma szansę naprawdę stać się wolny od nadużyć dopiero wtedy, gdy podzieli się władzą z osobami świeckim i gdy dopuści do sprawowania ważnych funkcji również kobiety. Jedyną szansą na rzeczywistą odnowę Kościoła byłaby dziś radykalna zmiana: oddanie wszystkich funkcji, które mogą pełnić osoby świeckie tylko i wyłącznie im, przy jednoczesnym zachowaniu parytetu płci przy obsadzaniu tych stanowisk. Oczywiście osoby świeckie nie są impregnowane na zło – ich dopuszczenie do władzy mogłoby jednak ograniczyć mechanizmy klerykalizmu, braku transparentności, zmowy milczenia wśród księży, chronienia „swoich”. Świeccy mogą być bardziej niezależni od księży zdanych niemal całkowicie na łaskę biskupa.

Problem władzy w Kościele zaczyna się już na poziomie parafii, gdzie rola rad parafialnych i ekonomicznych ogranicza się często niemal wyłącznie do podpisywania sprawozdań przygotowanych przez proboszcza. To proboszcz zarządza majątkiem parafii i jej finansami, to on decyduje o tym, kogo na parafii zatrudnić, jaką umowę podpisać i ile płacić za pracę. Godzimy się na taki układ i podtrzymujemy go przy istnieniu za każdym razem, gdy płacimy za czynności religijne: za intencje mszalne, śluby, chrzty, pogrzeby, komunie, bierzmowania. Relacje panujące między parafianami, a proboszczem mają swoje odzwierciedlenie w relacjach między proboszczem a kurią biskupią. Dlaczego o obsadzaniu kościelnych urzędów nie miałyby decydować konkursy? Dlaczego nie miałoby być publicznie jawne, jakie kwalifikacje zdecydowały o wyborze danej osoby

Ten postulat brzmi utopijnie. Nikt w instytucjach kościelnych w Polsce nie jest zainteresowany oddawaniem władzy. „Reforma skostniałej hierarchii nie dokona się w miłej atmosferze, przy herbatce” – mówi Zuzanna Radzik w numerze miesięcznika „Znak”, który niebawem będzie mieć swoją premierę. Poza idealizowanym dziś okresem wczesnego chrześcijaństwa, relacje wewnątrz instytucjonalnego Kościoła opierały się na wyraźnej dominacji osób duchownych w strukturach władzy. Żeby to zmienić, świeccy muszą wykazać się odwagą, determinacją i konsekwencją. A i one nie dają gwarancji sukcesu.

Nie sądzę, że do zmian zmusi Kościół w Polsce kryzys finansowy lub drastyczny spadek liczby wiernych. Rozmaite kościelne instytucje wykazały już wielokrotnie ogromną sprawność w sięganiu po publiczne środki. W związku z epidemią koronawirusa Kościół już dziś ma problem z szybkim pozyskiwaniem gotówki, której dostarczały mu wpływy z tacy oraz z sakramentów i mszalnych intencji. Nie znaczy to jednak, że Kościołowi w Polsce grozi z tego powodu bankructwo. Wręcz przeciwnie – majątek kościelny jest spory, choć jego rozkład nierównomierny: o ile są parafie bardzo biedne, które mogą niebawem stanąć na krawędzi niewypłacalności, o tyle inne jednostki zarządzają ogromnymi zasobami.

Ważną, pozytywną rolę w kształtowaniu nowej kultury wewnątrzkościelnej mogłyby odegrać instytucje państwa, gdyby tylko chciały na nowo ułożyć swoje relacje z Kościołem. Te jednak same sprawują dziś władzę w sposób nieprzejrzysty, a polska demokracja jest osłabiona z powodu kryzysu praworządności. Mimo szumnych zapowiedzi rząd PiS nie jest zainteresowany walką z nadużyciami seksualnymi wśród duchownych. Niedawno media ujawniły m.in. wewnętrzne niejawne zalecenia dla prokuratorów, które w istocie mają ich zniechęcać do zajmowania się przypadkami nadużyć wśród duchownych.Także jeden z ekspertów, prawników występujących w najnowszym filmie braci Sekielskich przytacza dowody na to, że księża dopuszczający się nadużyć seksualnych wobec nieletnich są przez prokuraturę traktowani łaskawiej niż cała reszta społeczeństwa.

Również homofobiczna kampania skierowana przeciwko osobom LGBT+ wzmacnia kulturę tuszowania nadużyć. Skoro kolejne gminy w Polsce ogłaszają się strefami wolnymi od LGBT, skoro politycy rządzącej partii mogą przedstawiać ofiary homofobicznej nagonki jako agresorów, również władza kościelna może używać tych wygodnych argumentów, aby odwracać uwagę od problemu – prawdziwym problemem okazują się wówczas nie realne akty nadużyć seksualnych, ale wyimaginowane zagrożenia płynące z karty WHO i ze strony środowisk LGBT.

Marek i Tomasz Sekielscy zapowiedzieli na przyszły rok ostatnią część trylogii. Na nią czekam. Tylko nie mów nikomu poruszała siłą świadectwa pokrzywdzonych i cynizmem sprawców oraz ich popleczników. Zabawa w chowanego odsłania mechanizmy władzy i ukrywania przestępstw seksualnych. Ostatni z dokumentów ma dotyczyć m.in. mechanizmów ukrywania pedofilii w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. To wielki temat, który będziemy musieli niedługo wspólnie przemyśleć.

Wszyscy w Polsce jesteśmy dziećmi tej samej kultury klerykalnej. To nasza osobista odpowiedzialność, aby rozpoznać w sobie i w tradycji katolickiej te elementy, które przyczyniają się do nadużyć władzy w Kościele. Szukanie harmonii i unikanie konfliktów to jedne ze strategii obronnych, które mają kompensować słabe poczucie autonomii i niezależności. Czasami nie warto się starać, aby było miło. Trzeba wyeskalować problem, aby nie dało się już dłużej go omijać. Nikt tego nie zrobi za nas.