Izrael bronił się przed antysemityzmem, ale wpadł w pułapkę kolonializmu

fot. AFP / East News

fot. AFP / East News

Źródło: ZNAK

z Moniką Bobako rozmawia Jędrzej Dudkiewicz MARZEC 2024

Państwo Izrael powstało, aby chronić Żydów przed europejskim antysemityzmem. Zostało ono jednak zarazem zbudowane jako kolonialne „zachodnie państwo na Wschodzie”. Jeśli nie znajdziemy formuły na pogodzenie tych dwóch opowieści, to samo mówienie o Izraelu i Palestyńczykach będzie nastręczało ogromnych trudności.

W papierowym wydaniu Miesięcznika ZNAK artykuł ukazał się pod tytułem Węzeł palestyński

7 października 2023 r. to dla Izraela jeden z tragiczniejszych dni w historii, w trakcie którego w wyniku ataku Hamasu zginęło ponad 1000 osób. Kraj ten nazywa to swoim 11 września, czym symbolicznie stara się uzasadnić brutalne działania odwetowe. W ciągu 100 dni pochłonęły one ponad 25 tys. ofiar, wśród których ok. 40% stanowią dzieci. Dlaczego w budowaniu narracji sięgnięto po taki symbol jak atak na World Trade Center?

Porównanie 7 października 2023 do 11 września to zabieg, który ma na celu przedstawienie wojny w Gazie w kategoriach zderzenia zachodniej cywilizacji z barbarzyńskim terroryzmem islamskim. Ta rama interpretacyjna pozwala skupić uwagę na odrażającej zbrodni dokonanej przez Hamas i jednocześnie całkowicie pominąć jej kontekst historyczny, polityczny i społeczny. Izrael używa tego porównania, aby umocnić poparcie dla swoich działań w świecie zachodnim. Ale, paradoksalnie, porównanie to przywołuje też inne kwestie – wysoce problematyczną, opartą na przekłamaniach politykę, poprzez którą Zachód odpowiedział na 11 września. Mam tutaj na myśli interwencje militarne w Iraku i Afganistanie, które przyniosły katastrofalne konsekwencje.

Czy zatem izraelska strategia komunikacyjna okazała się skuteczna?

Nie do końca. Z jednej strony narracja izraelska jest oczywiście podtrzymywana przez wiele rządów w Europie, chociaż to europejskie stanowisko nie jest jednorodne. Inaczej wygląda w przypadku mocno proizraelskich Niemiec, a inaczej np. w przyjaznych Palestynie Hiszpanii czy Belgii. Z drugiej strony masowe protesty popierające Palestyńczyków sprawiają, że zaczynamy dostrzegać ich spojrzenie na historię regionu. To wyraźna różnica względem wcześniejszych dekad, w których głos palestyński nie był tak wyraźnie słyszany.

Wiąże się to z aktywizowaniem różnych wewnętrznych europejskich napięć społecznych, co dobrze widać właśnie na przykładzie Niemiec. W kraju tym wyraźnie zarysowuje się konflikt. Oficjalna linia jest jednoznacznie proizraelska, poparcie dla Izraela definiuje się wręcz jako rację stanu. Stanowisko to jest próbą odkupienia przeszłych win związanych z historią nazizmu. Są też jednak liczne grupy obywateli nieidentyfikujących się z oficjalną polityką, w tym mniejszości mające korzenie na globalnym Południu. One przyglądają się wojnie w Gazie i nie odnajdują się w niemieckiej perspektywie, co widać podczas protestów, bo czują, że ich głos i prawa są tłumione. To coś, co ogranicza skuteczność izraelskiej narracji.

Rozmawiamy w dość specyficznym momencie. W połowie stycznia odbyły się przesłuchania przed ONZ, ponieważ RPA, wraz z innymi krajami, oskarżyło Izrael o ludobójstwo. Słowo to, podobnie jak czystki etniczne, coraz częściej pojawia się w przestrzeni publicznej. Palestyńczycy mówią zaś, że to najtragiczniejsza odsłona konfliktu od czasów Nakby.

Poza dziesiątkami tysięcy zabitych i rannych prawie dwa miliony ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, z których znaczna część zamieniona została w rumowiska i zgliszcza. Dla Palestyńczyków to kolejny, szczególnie tragiczny, rozdział Nakby.

Uderzające jest to, że dopiero przy okazji tych wydarzeń sam termin „Nakba” wszedł do europejskiego mainstreamu. Oznacza on palestyńską dziejową katastrofę zapoczątkowaną w 1948 r. wygnaniem blisko 800 tys. Palestyńczyków z ziem przejętych przez powstający wtedy Izrael. To zresztą część szerszej pojęciowej transformacji, którą można dostrzec w europejskim dyskursie. Do niedawna terminy, takie jak: czystka etniczna, kolonializm czy okupacja, rzadko były używane na określenie polityki realizowanej przez izraelskie państwo wobec Palestyńczyków. Obecnie coraz częściej pojawiają się w opisach ich historycznej i współczesnej sytuacji. Skarga złożona przez RPA do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości stwierdzająca, że Izrael dopuszcza się ludobójstwa, wpisuje się w ten proces.

Dlaczego to akurat RPA zdecydowało się na złożenie wniosku do Trybunału w Hadze?

To znaczące, że jego inicjatorem jest kraj z doświadczeniem apartheidu, silnie naznaczony przez historię europejskiego rasizmu. Głos RPA i innych państw afrykańskich zderza się z perspektywą przyjmowaną przez obrońców Izraela. Dobrze pokazuje to reakcja Namibii na zadeklarowany przez Niemcy zamiar bronienia Izraela przed Trybunałem. Na przełomie XIX i XX w. Namibia była afrykańską kolonią Niemiec, a także miejscem, w którym dokonały one ludobójstwa ludów Herero i Nama. Teraz kraj ten przypomina Niemcom, że nazistowskie zbrodnie nie są jedynymi, które mają one na swoim koncie. Podkreśla także, że poparcia dla Izraela w obecnej sytuacji nie da się pogodzić z zobowiązaniem do zadośćuczynienia.

Tego typu głosy nie płyną wyłącznie z globalnego Południa. Belgijska ministra ds. rozwoju powiedziała niedawno, że podziwia Niemcy za gotowość do przepracowania własnej przeszłości, a jednocześnie zadała pytanie, czy po raz kolejny chcą stanąć po złej stronie historii.

Czyli do głosu dochodzi również inne spojrzenie na przeszłość, słusznie idące w kontrze do oficjalnych narracji. W kontrowersjach narosłych wokół wojny w Gazie zderzają się dwa paradygmaty interpretowania europejskiej historii. Jeden skupiony jest na doświadczeniu Holocaustu, przepracowywaniu antysemickiej przeszłości i budowaniu nowego modelu europejskości opartego na haśle „nigdy więcej”. Drugim jest paradygmat dekolonizacyjny, skoncentrowany na historii europejskiej supremacji i związanych z nią zbrodni, rasizmu, ekonomicznego wyzysku, których konsekwencje trwają do dziś.

Problematyka izraelsko-palestyńska zawsze stanowiła kwestię, w której dochodziło do kolizji między tymi paradygmatami. Przy okazji obecnej wojny w Gazie ta kolizja po raz pierwszy staje się bardzo wyraźna w europejskim dyskursie publicznym, co wiąże się z silniejszą niż wcześniej artykulacją głosu palestyńskiego. W moim odczuciu grunt do tego przygotowały wydarzenia niezwiązane bez pośrednio z kwestią palestyńską, takie np. jak fala protestów Black Lives Matter po morderstwie George’a Floyda. Przy okazji tych protestów zaczęto rozliczać zachodni świat z rasizmu, europocentryzmu i kolonializmu. Zaczęto na szerszą skalę domagać się rewizji europejskiej historii, krytykować zawartość muzeów, obecność pewnych pomników w przestrzeni publicznej etc. Mam poczucie, że te wydarzenia wzmocniły perspektywę, która pozwala z większą uważnością myśleć w Europie o Palestyńczykach. Myślę też, że dzięki niej możemy lepiej dostrzec, że przy okazji obecnej wojny w Gazie rozgrywa się pewien etyczno-polityczny spór, który ma fundamentalne znaczenie dla europejskiego porządku symbolicznego.

Czy właśnie stąd bierze się wyjątkowość tego konfliktu, który przyciąga tyle uwagi, mimo że na świecie jest znacznie więcej – niekiedy bardziej krwawych – wojen? To już nie jest tak, że z jednej strony stoi proizraelski Zachód, z drugiej – propalestyński świat arabski i globalne Południe.

Myślę, że to szczególne zainteresowanie wynika z faktu, że dramat izraelsko-palestyński, mimo że toczy się daleko od granic Europy, jest w istocie częścią europejskiej historii i bezpośrednio wiąże się z przemianami europejskiej tożsamości.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

Państwo Izrael powstało przecież, aby chronić Żydów przed europejskim antysemityzmem, poparcie dla niego związane było zatem z odcinaniem się od antysemickiej przeszłości Europy. Zostało ono jednak zbudowane jako „zachodnie państwo na Wschodzie” i było projektem głęboko zakorzenionym w europejskim imaginarium politycznym.

Oznaczało to m.in. akceptację kolonializmu i myślenia w kategoriach europejskiej misji cywilizacyjnej. Theodor Herzl, twórca nowoczesnego syjonizmu żyjący na przełomie XIX i XX w., mówił o Palestynie jako „ziemi bez ludzi dla ludu bez ziemi”. To nieuwzględnianie rdzennych mieszkańców kraju i ich praw podlega obecnie gwałtownej krytyce w ramach dekolonizacyjnych rozliczeń dokonujących się w Europie. Rozliczamy się z antysemityzmu, a także z kolonialnej przeszłości Europy. Dopóki nie znajdziemy politycznej i intelektualnej formuły na pogodzenie tych dążeń, dopóty samo mówienie o tym, co się dzieje między Izraelem i Palestyńczykami, będzie nastręczało ogromnych trudności.

To, że trudno nam się rozmawia o tym, co się dzieje w Strefie Gazy, wynika także z obawy, iż mocniejsza deklaracja będzie wiązać się z posądzeniem albo o antysemityzm, albo islamofobię.

W mojej książce Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej określam ten problem jako negatywne sprzężenie zwrotne między antysemityzmem i islamofobią. W niektórych typach ksenofobicznej polityki wrogość wobec Żydów i muzułmanów występuje łącznie jako wrogość do uogólnionego Innego, w innych piętnuje się jedną z nich i akceptuje drugą.

W kontekście konfrontacji między Izraelem a Palestyńczykami wyraźnie widać, że walka toczona z antysemityzmem często posługuje się kliszami islamo- czy arabofobicznymi, natomiast sprzeciw wobec tych klisz i poparcie dla sprawy palestyńskiej czasami osuwa się w retorykę, którą znamy z historii antysemityzmu. Częścią tej sytuacji jest także polityczne instrumentalizowanie zarzutów o antysemityzm lub islamofobię. Przykładem może być tutaj argumentacja, jaką posłużył się prezydent Izraela w reakcji na skargę RPA do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Powiedział on, że, po pierwsze, jest ona niedorzeczna, po drugie zaś, że to forma zarzutu o mord rytualny, a więc uruchomienie klasycznego antysemickiego toposu. W wielu antyizraelskich dyskursach rzeczywiście mamy do czynienia z motywami antysemickimi, tj. negowaniem Holocaustu czy tezami rodem z Protokołów mędrców Syjonu. Dyskursy proizraelskie i antypalestyńskie bazują zaś na islamofobicznych schematach, według których „świat islamu” to antyteza cywilizacji, domena fundamentalizmu, przemocy, irracjonalnego antywesternizmu. Słychać to w wypowiedziach premiera Netanjahu, a także np. w słowach ministra obrony Jo’awa Galanta, który określił Palestyńczyków jako ludzkie zwierzęta.

Także coraz liczniejsze demonstracje propalestyńskie próbuje się określać jako antysemickie. Może brakuje po prostu rozróżnienia między antysemityzmem i antysyjonizmem? Wykorzystuje to Izrael, który pokazując incydentalne antysemickie hasła na protestach, stwierdza, że tym samym są one takie w całości.

O ile w Europie, przynajmniej tej, która hołduje wartościom demokratycznym, mamy imperatyw walki z antysemityzmem jako czymś nieakceptowalnym, o tyle sama definicja antysemityzmu od zawsze była przedmiotem kontrowersji. Główna walka toczy się o to, czy krytyka polityki prowadzonej przez państwo Izrael oraz syjonizmu jako jego podstawy ideowej powinna być włączona do tej definicji czy nie. W interesie kolejnych izraelskich rządów było, żeby ta definicja była możliwie szeroka, tak by parasol moralnego potępienia antysemityzmu chronił jak najszerszy zakres ich działań. Elementem tego dążenia była próba jak najsilniejszego powiązania ze sobą izraelskości i żydowskości, zatarcia między nimi pojęciowej różnicy, bo wtedy bycie przeciwko Izraelowi jawi się jako bycie przeciwko Żydom. Takiemu zatarciu pojęć i utożsamianiu antysyjonizmu z antysemityzmem zawsze sprzeciwiali się ci, którzy potępiali antysemityzm i popierali sprawę palestyńską, w tym wielu Żydów, zarówno w Izraelu, jak i poza nim. To ważna batalia, w której szczególną rolę odgrywają żydowscy intelektualiści chcący zachować prawo do krytyki izraelskich polityków. Ale ta dyskusja toczy się nie tylko wśród nich, w Polsce mamy jej specyficzny kontekst.

To znaczy?

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

W Polsce każda dyskusja na temat relacji antysemityzm–antysyjonizm toczy się w cieniu historycznych wydarzeń z lat 1967–1968, zwłaszcza Marca ’68. Pod kamuflażem dyskursu antysyjonistycznego dokonano wtedy w polskim społeczeństwie czystki antysemickiej, w czasie której „syjonista” służył jako kryptonim Żyda. Krytykując syjonistyczny nacjonalizm, władza zaczęła grać kartą polskiego nacjonalizmu i antysemityzmu.

Ideologie nacjonalistyczne najeżone są zresztą bardzo wieloma paradoksami. Dotyczy to także syjonizmu. Trzeba jednak pamiętać, że syjonizm nigdy nie był jednorodnym zjawiskiem, lecz występował w wielu odmiennych wariantach politycznych, od socjalistycznego do skrajnie prawicowego. Zasadniczo powstał jako reakcja na narastający antysemityzm i był adaptacją nowoczesnych idei politycznych, tj. koncepcji państwa narodowego. Miał zapewnić Żydom bezpieczne schronienie, siedzibę narodową, ale robił to przy użyciu koncepcji politycznej, która w XIX i XX w. stanowiła jeden z głównych czynników napędzających antysemityzm. Nie był to już antysemityzm tzw. tradycyjny, motywowany religijnie, tylko antysemityzm, który powstał jako produkt uboczny nowoczesnych nacjonalizmów z ich ideałem etnicznie czystego narodu. Żydzi wobec tak rozumianych narodów byli obcy, a jako źródło wyimaginowanego zagrożenia stali się celem przemocy. Inaczej mówiąc, syjonizm starał się rozwiązać problem za pomocą środków, które ten problem stworzyły. W przypadku szczególnego wariantu syjonizmu, który realizuje obecny izraelski rząd, oznacza to także kultywowanie niebezpiecznej idei etnicznej czystości.

Są jeszcze jakieś paradoksy z tym związane?

Tak, np. ten, że Żydzi stali się prawdziwie nowoczesnym narodem, na wzór europejski, dopiero wtedy, gdy opuścili Europę. Zasymilowali się do Zachodu wtedy, gdy zbudowali państwo poza jego granicami. Innym paradoksem jest to, że w czasach kiedy wyłaniał się projekt państwa Izrael, wielu Żydów uważało, że wyrasta on z antysemickiej przesłanki, tzn. z przekonania, że Żydzi nie są w stanie i nie powinni mieszkać w społeczeństwach Europy. Wielu obawiało się, że utworzenie żydowskiego państwa podważy ich status i osiągnięcia w krajach, w których mieszkali i zamierzali pozostać. Wśród zwolenników syjonizmu było zresztą wielu antysemitów, którzy widzieli w nim okazję do pozbycia się Żydów z własnych społeczeństw. Ironicznym przykładem jest lord Balfour, autor słynnej deklaracji Balfoura z 1917 r., kluczowej w procesie tworzenia Izraela, który znany był z antyżydowskich decyzji i wypowiedzi. Te fakty historyczne poważnie komplikują zbyt łatwe utożsamianie antysyjonizmu i antysemityzmu.

Mam wrażenie, że wielu komentatorom tej wojny brakuje konsekwencji. O ile nie mamy problemu z potępieniem Rosji, gdy jej armia bombarduje infrastrukturę krytyczną i za cel obiera cywili, co często nazywamy terroryzmem, o tyle kiedy Izrael bombarduje obozy dla uchodźców, szpitale i szkoły, szukamy usprawiedliwień.

Myślę, że w obliczu wydarzeń, o których Pan mówi, nie ma żadnego spójnego „my”. Stosunek do przemocy wywieranej w czasie działań militarnych zależy od politycznej ramy, w której postrzegają te wydarzenia poszczególni obserwatorzy. Kluczowe jest też to, czy mamy do czynienia z samoobroną czy z agresją. Ci, którzy nie potępiają Rosji, często starają się przedstawić jej działania jako samoobronę przed Zachodem i NATO.

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

W przypadku obecnych działań Izraela główna kontrowersja dotyczy tego, do jakiego stopnia można je interpretować jako uprawnioną samoobronę, a od którego momentu są one niedozwolonym przekroczeniem prawa międzynarodowego i standardów moralnych.

Ważnym politycznym czynnikiem, który różnicuje stosunek do zestawionych przez Pana działań Rosji i Izraela, jest to, jak generalnie odnosimy się do uogólnionej „polityki Zachodu”, czyli głównie USA. Polityka ta z jednej strony wspiera Ukrainę, z drugiej – Izrael. Od początku wojny w Ukrainie strona propalestyńska krytykowała hipokryzję tej polityki: w przypadku Ukrainy Zachód wspiera prawo do samostanowienia, w przypadku Palestyńczyków – nie.

Przyznaję, że ja też nie rozumiem rozróżnienia między atakowaniem cywili przez Rosję i atakowaniem cywili przez Izrael. Ten drugi próbuje budować narrację o tym, że jest to wojna sprawiedliwa w tym sensie, iż ma na celu obronę swojej państwowości czy uratowanie izraelskich zakładników porwanych przez Hamas. Tymczasem jest sporo głosów wskazujących, że Izrael dokonuje zbrodni wojennych. Nie przekonuje mnie uzasadnienie, że jeśli w obozie dla uchodźców jest jeden członek Hamasu, to można zbombardować cały obóz i zabić dziesiątki niewinnych cywilów.

Rzeczywiście, mamy próbę przedstawienia działań podejmowanych przez Izrael jako zgodnych z prawem, w kategoriach prawa do obrony, obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom. Lecz skarga RPA do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości jest próbą zakwestionowania tej narracji i odebrania jej legitymizacji prawnej. W ostatnich dniach Trybunał wydał wstępne orzeczenie, w którym uznał za prawdopodobne to, że w Gazie dochodzi do ludobójstwa. Wydał też zalecenia, zgodnie z którymi Izrael ma zastosować środki zapobiegające aktom ludobójstwa oraz podżeganiu do niego. To stanowisko, które nie jest jeszcze ostatecznym rozstrzygnięciem skargi RPA, stanowi obecnie kluczowy element rosnącej międzynarodowej presji na władze izraelskie. W jego kontekście narracja o wojnie sprawiedliwej staje pod coraz większym znakiem zapytania. Co nie zmienia faktu, że Izrael kontynuuje swoje działania i skupia się na podważaniu zasadności stanowiska MTS.

Trudno nam o tym rozmawiać również z powodu sposobu relacjonowania konfliktu przez media. Często nie mają na miejscu korespondentek i korespondentów – do opinii publicznej nie docierają więc np. w wystarczającym stopniu głosy palestyńskich ofiar, także tych na Zachodnim Brzegu, gdzie nie rządzi Hamas.

Media działają w ramach pewnych ogólnych dominujących narracji uważanych za prawomocne. Tutaj znów ważny jest kontekst historyczno- polityczny. W Polsce przed 1989 r. oficjalne stanowisko było propalestyńskie. Po wojnie sześciodniowej w 1967 r. zerwaliśmy stosunki dyplo- matyczne z Izraelem. Zostały one odbudowane po transformacji ustrojowej, kiedy nasz kraj orientował się ku Zachodowi, wchodził w nowe sojusze polityczne. Obejmowało to również przyjęcie polityki proizraelskiej i uznanie jej za coś oczywistego, przezroczystego. To wyznaczyło ogólną ramę, w której w dużych mediach formułowano przekaz na tematy izraelsko-palestyńskie. Ale w skali globalnej mamy przecież media bardzo różne, także te z głównego nurtu w różnych krajach. Interesujący jest dla mnie przykład BBC, która relacjonując wydarzenia związane z tym konfliktem, od lat trzyma się zasady nienazywania Hamasu organizacją terrorystyczną. Redakcja ta uznaje, że należy przedstawiać rzeczywistość w możliwie bezstronny sposób, a przymiotnik „terrorystyczny” zawiera w sobie tak wiele założeń interpretacyjnych, że nie da się go pogodzić z ideałem bezstronności przekazu. Oczywiście BBC nie neguje zbrodniczego charakteru różnych działań Hamasu, ale zostawia odbiorcom decyzję, jak do tego podejdą.

Obecnie coraz bardziej istotne są też media społecznościowe.

Internet i media społecznościowe są zasadniczym elementem sytuacji. Z jednej strony mamy w nich ogrom dezinformacji, z drugiej – dają one bezprecedensową możliwość uzyskiwania informacji o rzeczach, o których z trudem moglibyśmy się bez nich dowiadywać. Dzięki tym mediom mniejszościowe, stłumione głosy zyskały kanał do artykulacji swoich racji. Dotyczy to także głosu palestyńskiego.

Tu znów zrobię paralelę do Black Lives Matter – morderstwa dokonywane przez policjantów na czarnych Amerykanach miały miejsce wcześniej, śmierć George’a Floyda w 2020 r. stała się jednak tak istotnym wydarzeniem społeczno- politycznym, bo ktoś nagrał działanie policjanta na telefon komórkowy i to nagranie poruszyło świat. Z trzeciej strony wreszcie internet to oczywiście narzędzie ambiwalentne, sprzyja komunikacji emocjonalnie podkręconej, skupionej na skrajnościach, przemocy, hejcie. To zresztą sprawia, że media elektroniczne odgrywają tak ważną rolę w działaniach, które określamy jako terroryzm. Terroryzm dąży do wzbudzania strachu w masowej skali, do tego potrzebuje internetu i mediów społecznościowych, z ich natychmiastowością przekazu, emocjami.

Dlatego też Izrael starał się wyłączyć internet w Strefie Gazy, by tamtejsi dziennikarze nie mogli relacjonować wydarzeń. Niewykluczone, że tym samym dopiero zaczyna doceniać siłę mediów społecznościowych. Może wcześniej lekceważył możliwość, iż narracja palestyńska w ogóle dotrze do ludzi.

Wydaje mi się, że we współczesnej przestrzeni komunikacyjnej nie da się w pełni kontrolować przekazu. Formą kontroli może być co najwyżej tworzenie zgiełku informacyjnego. Dlatego tak wiele mamy obecnie dezinformacji. Jej funkcją jest nie tyle narzucanie fałszywego obrazu rzeczywistości, ile wytwarzanie wątpliwości, podkopywanie naszego przekonania, że coś możemy wiedzieć na pewno.

Czy w związku ze wszystkim, o czym rozmawiamy, tym, ile jest różnych paradygmatów, perspektyw, możliwa jest w ogóle rozmowa o tym, jakie mogłoby być najlepsze wyjście z tego koszmaru? Czy symbole i wyraziste opinie o bieżących zdarzeniach nie przesłaniają nam myślenia o tym, jak to się wszystko skończy?

Rzeczywiście jest tak, że rozmowa o symbolach i koncepcjach politycznych jest jakoś drugorzędna w obliczu spadających bomb i trwającego ludzkiego cierpienia. Ważniejsze są natychmiastowe praktyczne działania, żeby to cierpienie zakończyć.

Wojna w Gazie zmienia wcześniejsze podejście do tego, co między Izraelem a Palestyńczykami dzieje się od dekad.

Zmienia się język opisu tej sytuacji i chyba rośnie świadomość etyczno-politycznych stawek z nią związanych. Zapewne bardziej niż wcześniej uwidacznia się rozpaczliwy deficyt politycznych rozwiązań, które mogłyby dać jakąś wizję przyszłości. Rozwiązanie dwupaństwowe jest nierealistyczne nie tylko dlatego, że Benjamin Netanjahu neguje możliwość stworzenia palestyńskiego państwa, ale przede wszystkim z powodu trwającego od lat nielegalnego izraelskiego osadnictwa na Zachodnim Brzegu Jordanu, terenach zgodnie z prawem przynależnych Palestyńczykom. Istotnym czynnikiem jest tu także niezmiennie proizraelska polityka USA, obecna administracja pod wieloma względami kontynuuje linię realizowaną wcześniej przez Donalda Trumpa. W aktualnej sytuacji politycznej i po latach doświadczanego przez Palestyńczyków ucisku ze strony Izraela trudno też sobie wyobrazić rozwiązanie jednopaństwowe. Jasne jest jednak, że utrzymanie Izraela jako państwa wyłącznie dla Żydów albo uprzywilejowującego tę nację możliwe jest tylko za cenę przemocy wobec Palestyńczyków. A taka polityka nigdy nie przyniesie bezpieczeństwa Żydom, a zatem nie zrealizuje głównego celu izraelskiej państwowości.

Gdyby możliwe było abstrahowanie od politycznych i ekonomicznych interesów, które stworzyły warunki obecnego koszmaru w Strefie Gazy, chciałabym wierzyć, że nastąpi ostateczna implozja całego imaginarium politycznego odpowiedzialnego za historię przemocy między Izraelczykami i Palestyńczykami. I że wyłoni się z tego jakaś zupełnie nowa polityczna rzeczywistość, w której będą oni mogli wspólnie żyć, wzajemnie uznając swoje prawa.