Ruski mir to "mit", który ignoruje rzeczywistość
03/03/2023 | Na stronie od 05/03/2023
Źródło: Ekumenizm
Lektura uzupełniająca /red. prchiz.pl/:
Ruski mir to „mit”, który ignoruje rzeczywistość
– rozmowa z dr. Michałem Klingerem, polskim teologiem prawosławnym i dyplomatą
03/03/2023 Dariusz Bruncz
O skomplikowanej tożsamości polskiego prawosławia, specyfice prawosławnej teologii, kulturze i języku, a także o ruskim mirze oraz kontrowersjach wokół ukraińskiej autokefalii opowiada w rozmowie z ekumenizm.pl dr Michał Klinger, prawosławny teolog i dyplomata.
Ostatnio o polskim prawosławiu jest głośno, ale chyba nie tak, jakby tego chcieli wierni Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (PAKP). Czy prawosławie tkwi w kryzysie i to w pierwotnym rozumieniu, na rozstaju dróg?
Myślę, że pan odnosi się do autentycznych problemów, a zarazem przesadza w tych określeniach. W potocznym rozumieniu wierni nie wszystko akceptują, ale jeszcze chyba nie ma kryzysu w polskim prawosławiu. Przyjazd ponad miliona uciekinierów z Ukrainy, także tysięcy z Białorusi, a wśród nich – rzesz prawosławnych, jest bardzo pozytywnym impulsem. Cerkwie napełniają się nowymi wiernymi, i na ogół to wręcz stwarza szanse. Powstaje na pewno jakościowo nowa sytuacja liturgiczna i modlitewna, ale gdzie pan widzi konflikty?
Choćby w tym, że wielu prawosławnych z Ukrainy, należących do różnych jurysdykcji, nie do końca potrafi odnaleźć się w PAKP. Jest kilka społeczności prawosławnych obsługiwanych przez kilkunastu duchownych Cerkwi Prawosławnej w Ukrainie (CPU), a robią to albo w kościołach rzymskokatolickich albo ewangelickich. We Wrocławiu Liturgia celebrowana jest w kaplicy zarządzanej przez miasto. Nie do zaakceptowania przez wielu Ukraińców jest używanie języka rosyjskiego w polskich cerkwiach.
Użycie dziś języka rosyjskiego w cerkwi w Polsce niewątpliwie bulwersuje naszych gości z Ukrainy, nawet jeśli do niedawna sami go powszechnie używali. Te problemy musimy pilnie rozwiązywać, być na nie uwrażliwieni. Ten obraz, który pan narysował, rzeczywiście występuje, ale jest chyba lekko uproszczony. Np. w kwestii języka, w wielu cerkwiach używa się częściowo języka polskiego. Nie wiem dokładnie, jak często ukraińska wymowa tekstów liturgicznych i język dominują w diecezji przemysko-gorlickiej (wydaje mi się, że masywnie), a jak w wrocławsko-szczecińskiej, których wierni sami mają korzenie ukraińskie.
Rzeczywiście i niestety, w innych diecezjach rzadko używa się języka ukraińskiego. W Warszawie czy w miastach Polski centralnej od kilku lat równolegle używa się polskiego, szczególnie w kazaniach, choćby dlatego, że tradycyjnie używany rosyjski jest często nieznany jako język żywy, język, który byłby nośnikiem treści teologicznych. Owszem, przy edukacji młodych księży stosuje się rosyjski, ćwiczą terminologię rosyjskojęzyczną, ale całe studium teologii jest po polsku.
Uważa pan za zasadne, że kazania w polskim prawosławiu wygłaszane są w języku rosyjskim?
Czy to jest zasadne? Przez dziesięciolecia – owszem – rosyjski był masywnie używany w kazaniach. Prawosławni są mniejszością w Polsce i nie czują się zbyt komfortowo w społecznych relacjach zewnętrznych. Mówię, co prawda, w czasie teraźniejszym, ale mam na myśli także dziesięciolecia, jeśli nie stulecia przeszłości. Zauważmy, że zasada tożsamości polega na kryterium odróżnienia: trzeba mieć coś innego od świata zewnętrznego, żeby się z nim nie zlać. W historii religii znane są mechanizmy, które to regulują. Chodzi o zastosowanie pewnego dystansu, który uchroni mniejszość od stopienia się z większością.
Czy dobrze rozumiem, że wiąże pan tożsamość prawosławną w Polsce z jakimś przejawem rosyjskości?
Nie, inności! Jak ją wyrazić? Język jest jednym z podstawowych wyróżników, choć nie jedynym. Prawosławni w Rzeczypospolitej byli w przeważającej mierze autochtonami. Po rewolucji październikowej przypłynęła również fala emigracji elit z Rosji, niemniej przeważali autochtoni, którzy od zawsze tu byli i rodzimym ich językiem nie był polski. Mówili różnymi dialektami „ruskimi”. Po II wojnie światowej ostały się jedynie zachodnie kawałki tego terenu historycznej „ruskości”.
Polska Ludowa, a następnie wolna Rzeczpospolita nie zapewniały szerzej edukacji w językach mniejszości, a np. wszystkie sprawy urzędowe należało załatwiać w j. polskim. I w tym kontekście pozostaje właściwie tylko cerkiew, jako oaza, w której jesteśmy inni, której nikt nie kwestionuje. Liturgia jest w języku innym niż potoczny, nie po polsku, ale w cerkiewnosłowiańskim, przez wieki uświęconym. Może on być wymawiany z zaśpiewem lokalnym. Tak się przecież dzieje w różnych krajach, np. w Bułgarii, Czechach, a więc i w Polsce – na Podlasiu bardziej z zaśpiewem rosyjskim, a na Podkarpaciu ukraińskim. Natomiast powiedzenie kazania w martwym dziś języku cerkiewnosłowiańskim jest niemożliwe, bo nikt go tak dobrze nie zna ani nie rozumie.
Jeżeli niewielu rozumie ten język to czy dobrze, że stawia się nieraz znak równości między zachowaniem języka a wiernością prawosławiu?
Liturgia może pozostawać w starym języku sakralnym, ale kazanie musi być w języku żywym. Powiedzenie przed 50 laty kazania po polsku wywoływałoby konfuzję wśród wiernych, którzy uznaliby, że to jest jakieś ‘katolyczestwo’. Każdy język jest nośnikiem tradycji, a język polski nie jest zdecydowanie nośnikiem tradycji prawosławnej. Jeszcze w czasach, boleśnie przerwanych kryzysem Unii Brzeskiej (1596), gdy dobra połowa obywateli Rzeczypospolitej była prawosławna, czyniono starania, aby teksty liturgiczne były tłumaczone na polski. Były takie osoby jak wojewoda Adam Kisiel, protektor prawosławia w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, który sponsorował tłumaczenie tekstów liturgicznych na polski. To wszystko zostało w dużej mierze zaprzepaszczone przez Unię, która wywołała wojnę religijną, a „polonizacja” połączyła się z „katolicyzacją”. Unici, czyli elita biskupia, która de iure przyjęła katolicyzm, mogła liczyć na wsparcie państwa, a prawosławni już nie.
Ale jaki to związek ze współczesnością?
Żywotność napięć wokół Unii jest uderzająca. Zresztą konflikty o obiekty, przynależność, oceny i in. ciągle się odradzają w praktyce codziennej. Zgaduję, że jeśli metropolita Sawa używa w wywiadzie dla Tygodnika Polityka (z sierpnia 2022) stwierdzenia, że „wepchnęliście nas w ręce Moskwy” to ma na myśli między innymi to, że po epoce króla Władysława IV, który wybronił prawosławie przed likwidacją w państwie, za jedynego protektora prawosławnych w Rzeczypospolitej, a przypomnijmy, że chodziło o miliony jej obywateli, była postrzegana Moskwa, ościenne państwo prawosławne.
Gdyby nie Unia Brzeska to język polski miałby szansę stać się językiem prawosławnych w Polsce. Na całe stulecia zostało to zatrzymane i dopiero teraz znów pojawia się szansa, szczególnie po tym jak po Soborze Watykańskim II, Kościół rzymskokatolicki też zmienił swoje nastawienie wobec Wschodu.
Także dzisiejsze polskie elity z większym szacunkiem odnoszą się i odwołują do duchowości wschodniej. Nie ma więc powodu, aby dziś uznawać polski za język wrogi kulturze prawosławia.
Nie było to moja sugestia i chyba takie głosy, jeśli się pojawiają, to margines.
Wciąż można usłyszeć stwierdzenia, że Polska jest „przedmurzem chrześcijaństwa”. A co to znaczy? ‘Polska katolicka, a wszystko, co dalej na Wschód to dzicz azjatycka, która nie należy do chrześcijańskiego kręgu cywilizacyjnego’. Na terenach wschodniej Polski ta krucjata przeciwko Wschodowi wciąż trwa. Małżeństwa mieszane nie są czymś łatwym, a rodziny nadal są narażone na kryzysy z powodów wyznaniowych. Ciągle się też oskarża o coś prawosławnych. Odczuwam, że w jednym z pana poprzednich pytań nt. języka rosyjskiego w kazaniach, zawarta jest pewna podejrzliwość. Nawet przed półwieczem wspomniana przeze mnie masywniejsza rosyjskojęzyczność kazań nie była wyrazem „rosyjskości” naszej Cerkwi, lecz naszej „inności”. Nie przeczę jednak, że wybór akurat rosyjskiego wynikał z rusyfikacji okresu zaborów, która szczególnie dotyczyła wtedy prawosławnych (m.in. wymianą kleru na rosyjski).
Chciałbym dobrze zrozumieć: czy uważa pan, że język polski nie do końca jest językiem komunikacji prawosławia w Polsce?
Odnoszę wrażenie, że nie chce pan przyjąć perspektywy historycznej. Dzisiaj bym powiedział, że większość prawosławnych w Polsce ma polski, jako swój żywy język szczególnie wśród młodych pokoleń. Wracając do problemu kazania to powinno być ono wyrazem wychodzącym z własnego żywiołu religijno-kulturowego. Jeżeli kazania mówi się po polsku to jest to konieczność. Młodzi księża nie są w stanie powiedzieć go inaczej, jeśli ma ono być przejawem autentycznych uczuć i przemyśleń.
Czyli chodzi o aspekt misyjny?
Nie! Prawosławie nie jest misyjne. Nie ma takiego celu zadanego. Wielu ludzi fascynuje się prawosławiem i przychodzi, ale nikt specjalnie na nich z otwartymi rękami nie czeka. Prawosławie jest dość zamknięte. Nie jest łatwo wejść do prawosławia. Szczególnie w głębokiej diasporze. Bycie prawosławnym zakłada inną mentalność. Oczywiście, dzisiejsza sekularyzacja stępia nieco te ostrości.
Mówiliśmy o różnicach językowo-mentalnościowo-kulturowych. Czy ta różnorodność lingwistyczna jest pomocą czy trudnością w uprawianiu teologii?
Teologia to przede wszystkim Logos, zatem teksty, a te trzeba czytać w językach oryginalnych. Sięgnięcie do pierwotnych języków jest szansą, bo język zawsze jest depozytem kulturowym.
A w kazaniu, liturgii?
Rozwiązaniem problemu języka w teologii, nie tylko kazań, dla prawosławnych jest liturgia jako depozyt teologii. Zatem liturgia – w języku polskim. Przed II wojna światową były teksty liturgii tłumaczone na polski, ale o ile mi wiadomo, nie były używane w praktyce liturgicznej. Chodziło o nauczanie, rozumienie tekstów. Do dziś są ludzie, którzy posługują się publikacjami dwujęzycznymi. W powszechnym użyciu mamy je w rękach uczestników podczas liturgii cerkiewnosłowiańskich, jak choćby przekłady słynnej liturgii wielkopiątkowej, ale nie tylko.
W latach 60. XX wieku ideą przekładu liturgii zajmował się mój ojciec ks. Jerzy Klinger. Wraz z grupą specjalistów dokonał przekładu Mszy św. na j. polski. Nie doszło wówczas do jej celebracji, gdyż powstała niezwykła kampania „hejtu”. Ojciec Jerzy wtedy wyraźnie tłumaczył, że nie chodzi mu o przechodzenie na polski. Chciał umożliwić młodzieży zrozumienie liturgii w jej praktycznym przeżyciu. Zaryzykowałbym, że już wówczas mieliśmy znaczny dwucyfrowy procent wiernych, a dzisiaj jeszcze większy tych, którzy absolutnie nie rozumieją języka cerkiewnosłowiańskiego.
Znaczny dwucyfrowy – bardziej 11 czy 90%?
Bliżej tej drugiej liczby. To są tysiące zdań wypowiadanych recytatywem albo wyśpiewywanych. Jest to bardzo trudne do semantycznej analizy. Ks. Klinger próbował stworzyć rzeczywistość edukacyjno-duszpasterską, a nie misyjną. Ta idea została wówczas zadziobana przez fundamentalizm. Ale – co cieszy – nie do końca, bo powstały wspólnoty, które tę praktykę pielęgnują. Podjął ją w Wrocławiu ks. Eugeniusz Cebulski. W Warszawie wywalczył ją ks. dr Henryk Paprocki, a metropolita Sawa postanowił, że polska kaplica w Warszawie powinna istnieć. Serce rośnie patrząc, jak bardzo „liturgiczny” okazuje się język polski dla liturgii bizantyjskiej, a szczególnie jak wspaniale angażują się w te nie proste przecież rytuały dzieci. Prowadzony jest chór parafian polskiej kaplicy na warszawskiej Ochocie. To prawdziwa misja „wewnętrzna”. Dzięki niej polskie prawosławie przetrwa i się rozwinie.
Kiedy myślimy o współczesnych teologach prawosławnych to pojawiają się takie nazwiska jak zmarli niedawno metropolita Jan (Ziziulas) czy bp Kallistos (Ware), ale oczywiście też dziedzictwo Instytutu św. Sergiusza w Paryżu i teologów rosyjskich. Czy możemy też mówić o polskojęzycznej teologii prawosławnej?
Zdecydowanie! Przed Wojną na Uniwersytecie Warszawskim pracowali wybitni historycy Kościoła i kanoniści, pochodzący jeszcze z emigracji z imperium rosyjskiego. Spośród tego grona, Gruzin, patrolog, prof. Grzegorz Peradze, zakatowany w Oświęcimiu w 1942 r., dotąd zyskuje uznanie badaczy starożytności chrześcijańskiej. Te szkoły narodowe, które zostały wymienione, a warto zaznaczyć, że to nie są wszystkie, znajdują się w różnym stanie rozwoju albo upadku. Np. szkoła paryska się wypaliła, ale niewątpliwie kiedyś był to niezwykle ważny nurt teologiczny w prawosławiu i całym chrześcijaństwie. W dużej mierze na jej gruncie powstała po II wojnie światowej dzięki ks. Jerzemu Klingerowi i Jerzemu Nowosielskiemu, polska teologia prawosławna, która jest zupełnie unikalna. Jest ona zarazem bardziej nowoczesna niż paryska, ponieważ wykorzystała nie tylko jej inspiracje, ale także współczesne metody badań.
Chodzi o metodę historyczno-krytyczną?
Jerzy Klinger pokazał, że biblistyka to nie tylko ta metoda. W jego pracach ważyła jeszcze archeologia i badania językowe, a szczególny wkład stanowiły świadectwa zachowane w starożytnej liturgii. Ponadto, wykazywał jak te świadectwa dawnej liturgii i tradycji zgadzają się z intuicjami współczesnych teologów, i to z różnych tradycji zachodnich. Warto podkreślić unikalny wkład również Jerzego Nowosielskiego – w teologię ikony, ale i teodyceę. Dzięki jego genialnej intuicji teologicznej i praktyce malarskiej ikona stał się znów wielką sztuką współczesną. Zarazem, tak pojęta „polska szkoła” oparła się na teologii rosyjskiej emigracji w Paryżu. Jerzy Klinger przywiózł do Polski i rozpropagował książki Bułgakowa, Bierdiajewa czy Afanasjewa.
Ważna dla niego była również „amerykańska odnoga” w postaci prac ojców Johna Meyendorffa i Alexandra Schmemanna, którzy pisali po angielsku i rosyjsku. Te książki zdeponował w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Natomiast Rosjanie w swych teologicznych szkołach na ogół do dziś bazują głównie na XIX-wiecznej teologii rosyjskiej i trudno odnaleźć nawiązania do wspomnianych teologów emigracyjnych.
Jakie są wzywania, stojące przed teologią prawosławną, w tym także polską?
Wydaje mi się, że współczesna teologia jest już powołana do tego, aby być wspólną teologią bez podziału na prawosławną, rzymskokatolicką czy reformacyjną. Oczywiście, wiele zależy od tego, jaką dziedzinę teologiczną poruszamy. Jestem przekonany, że największe zyski teologiczne można zaczerpnąć z biblistyki. To jest ciągle źródło absolutnie tajemnicze, które wciąż bije, a jednak dalekie jest od jakiegokolwiek wyczerpania. Wciąż nie możemy dopasować nawet odpowiedniej metody. Pismo jest źródłem wspólnym, które chce nam coś powiedzieć, a Kościół odnajduje w tej treści zróżnicowane duszpasterskie zadania. Ojcom Kościoła najczęściej chodziło o praktyczne ujęcie wiary i w taki też sposób dokonywali egzegezy biblijnej. Zarazem, w wielu przypadkach wydaje się, że dawniejsi ojcowie dużo więcej wiedzieli o samym Piśmie, jak choćby o tradycji Janowej, niż my dzisiaj wnioskujemy z ich przekazu. Pismo Święte jeszcze wszystkiego nam nie powiedziało i nie może być zawłaszczone przez żadną ortodoksję.
Mówimy jakby o mistyce biblijnej…
Prawosławie jest życiem misteryjnym wokół tekstów i rytuałów liturgicznych, w których jest zarówno muzyka, tekst, poezja, ikona, zapachy i przyroda, światło oraz mrok tajemnicy. To misterium jest duchową ojczyzną prawosławia. Odkrywanie w tym misterium wieści Pisma, a także zjawisk liturgicznych, wciąż trwa. Dla prawosławnych groźne jest zasklepianie się na tradycji, jeśli przez nią rozumiemy depozyt dawności. Tradycja żywa to taka, którą otrzymałem i potrafię ją przeżyć dziś na nowo.
Niedawno usłyszałem od jednego z intelektualistów prawosławnych opinię, że prawosławie mogłoby się właściwie obejść bez Pisma – czy w pana ocenie to zdanie jest oburzające czy wręcz odwrotnie?
Rozumiem, że ten pogląd może oburzać, ale może on też być znaczący. Cytując pewną mądrość: jeśli wiesz co mówisz to jesteś święty, a jeśli nie wiesz to jesteś stracony; Jeśli ów teolog wiedział, co powiedział, to było to coś odkrywczego: Pismo też jest już przetworzeniem najstarszej tradycji. To nie jest tylko ta „litera”. Wprawdzie żadna „jota nie przeminie”, ale to nie jest też jota, którą absolutnie potrafimy odczytać. Jedna fraza słyszana w cerkiewnym ujęciu Ewangelii odkrywa jej całość.
Prawosławni w odróżnieniu od Kościołów wywodzących się z reformacji, mają ciężką, wielogodzinną i niezrozumiałą liturgię, zaplątaną w zmieszanych żywiołach głosu, światła i tekstu, muzyki, ruchu, dnia i nocy, głodu i uczty – ta całość liturgiczna zawiera niezwykle mocne przekazy Pisma. Zawsze recytatyw, nigdy w formie intelektualnego podania, czasem zaniedbuje interpunkcję, a podniesiony głos jest podnoszeniem poetyckiego akcentu, a nie sensu. Takie Pismo działa inaczej niż Pismo czytane z szelestem kartek i które jest już tylko notatką.
Zaczęliśmy rozmowę od kryzysu w polskim prawosławiu i byłoby nienaturalne, gdybym nie przywołał słynnego już listu metropolity Sawy do Cyryla. Również pan zareagował na niego listem otwartym opublikowanym w Internecie. Czy uważa pan, że ideologia ruskiego miru jest w ogóle problemem w polskim prawosławiu?
Myślę, że jest to problem i to bardzo poważny. Dostarcza bowiem fałszywych recept na wyjaśnienie konfliktów wyznaniowo-kulturowych i tożsamościowych wokół słowiańskiego prawosławia. Zarazem, jej liczne zafałszowania nie są łatwo wyczuwalne. Nie wiem, na ile ta idea jest motorem poglądów poszczególnych duchownych czy wiernych. To, co jest stereotypową ideą „ruskiego miru” jest szeroko obecne – nie tylko w polskim prawosławiu, ale w całym słowiańskim prawosławiu. Istnieją elementy tej ideologii, które należałoby zdekonstruować.
Już w XVII wieku dzięki „wspaniałej” – i mówię to gorzko ironicznie – polityce Rzeczypospolitej, Kijów trafił w zaborcze objęcia Moskwy, która natychmiast podporządkowała sobie formalnie tę symboliczną stolicę „całej Rusi”. Akt przeniesienia prerogatyw z metropolii kijowskiej na Moskwę to dokładnie czas po zawarciu Pokoju Grzymułtowskiego z 1686 roku, kiedy Rzeczpospolita musiała zrzec się praw do Kijowa, bo nie potrafiła poradzić sobie z tym, co sama wywołała na swych wschodnich rubieżach. W ten sposób znaczenie Kijowa zmalało na rzecz Moskwy na całe trzy wieki, aż do czasu powstania nowoczesnej Ukrainy przed 30 laty.
A przecież, choć przedtem Rzeczpospolita również nie była dobrą protektorką dla Kijowa, to właśnie na krótko przed odpadnięciem od Polski, na terenie metropolii kijowskiej zaczęła rodzić się najnowocześniejsza wówczas kultura prawosławna. Działała wybitna Akademia Mohylańska – najlepsza uczelnia wschodnia tamtej epoki. Przejęła ją więc Rosja i w ten sposób także zachodnie prądy teologiczne zaczęły wpływać na Ruś Moskiewską, bogate zarówno w osiągnięcia katolickie epoki, jak i protestanckie. Przyjmowane to było bezkrytycznie i raczej ze szkodą dla rodzimej tradycji, ale niewątpliwie przyczyniło się do okcydentalizacji kultury Rosji.
Ostatecznie, Moskwa potrafiła te zdobycze wykorzystać i tak powstało nowożytne imperium rosyjskie. Jednocześnie, gdy Rosja scalała teren wschodniej słowiańszczyzny, teologia rosyjska stworzyła w połączeniu z historyczną szkołą rosyjską pewien ahistoryczny mit, że oto istnieje jakaś ruska całość, wywodząca się jeszcze od Ruryka, której centrum był Kijów, a od niego Moskwa. Gdy czyta się dzieła rosyjskich historyków, także XX w. na emigracji, jak np. Antona Kartaszowa, idea „ruskiej jedności” jest wszechobecna. To na bazie tej ideologii o rzekomej homogenicznej całości Rusi – Rosji o charakterze społeczno-polityczno-religijnym polityczne de facto hasło „ruskij mir” w dzisiejszej formie wymyślił Cyryl – i to całkiem niedawno.
A mimo to ideologia ruskiego miru, będąca przecież dość brutalną formą etnofiletyzmu odrzucanego przez prawosławie, stała się kluczową ideologią Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, ale chyba nie tylko.
Przed laty brałem udział w konferencji dyplomatycznej w związku z konfliktami na Bałkanach. Na sali siedział ważny serbski politolog. Były dyskusje nt. sytuacji wojennej i ów Serb w emocjonalnym wystąpieniu powiedział, żeby nie wtrącać się do Bałkanów, że jedynie Rosja ich rozumie, gdyż… „Serbia to Rosja”. Wszyscy osłupieli! To był właśnie przejaw takiego magicznego myślenia o wspólnej idei, stopienia się w jedno narodów prawosławia, odpychania się od zachodnich – katolickich czy protestanckich wpływów – i podkreślania jakby łonowych wód łączących słowiańskie narody prawosławne. Szukając źródeł tak absurdalnego „skrótu myślowego”, jakiego użył cytowany przedstawiciel Serbii, można wskazać, iż, mógł na to tak przetrzeć, gdyż Rosja odegrała na Bałkanach w XIX wieku pozytywną rolę poprzez finansowanie przedsięwzięć kulturowo-religijnych, walkę z Turcją, która była okupantem. Rosja była nie tylko sponsorem, ale i „deską ratunku” dla wielu. Tylko jeśli mówi to Serb, nawet jeszcze po tylu latach, to odwołuje się do jakiejś nostalgicznej roli Rosji, ale jeśli się to mówi w Moskwie, myśląc o aneksji Ukrainy, to ma to zupełnie inne znaczenie.
Ruski mir jest mitem, który karygodnie ignoruje różne drogi historyczno-społeczno-polityczne i duchowe pomiędzy Ukrainą a Rusią Moskiewską.
Jest to tym bardziej tragiczne, ponieważ ta ostatnia była przecież w średniowieczu fascynującym zjawiskiem kulturowo-religijnym, ale zupełnie innym od Rusi Kijowskiej.
Jak więc w tym i szerszym kontekście ocenia pan sceptycyzm PAKP wobec uznania autokefalii Cerkwi Prawosławnej Ukrainy. Nadał ją Patriarchat Konstantynopola, również Kościół-Matka dla polskiej Cerkwi, której droga do autokefalii przed 100 laty bardziej przypominała poligon niż radosną procesję paschalną?
Argumenty użyte w 2018 roku przez Konstantynopol nie były może dostatecznie uzasadnione merytorycznie wobec szerszej opinii publicznej. O ile mi wiadomo, Konstantynopol odwołał się wówczas do swoich prerogatyw historycznych – prawa apelacji do tej najważniejszej na Wschodzie stolicy. Niestety, są one, tu i ówdzie kwestionowane, w tym przez metropolitę Sawę. Kwestionuje on zdjęcie przez Konstantynopol suspensy nałożonej przed 30 laty przez Moskwę na biskupów z Ukrainy, którzy wypowiedzieli jej wtedy posłuszeństwo. Od tych biskupów wywodzi się większość Kościoła Ukrainy, który przyjął autokefalię w 2018 r. od Konstantynopola.
Warto wskazać, że prawosławie nie ma „kodeksu” prawa kanonicznego w zachodnim rozumieniu – a poszczególne kanony. Mówią one o pozbawieniu święceń raczej za błędy dogmatyczne. Jeśli biskup ma być pozbawiony święceń to znaczy, że już przedtem przestał być prawowiernym chrześcijaninem. Takich zarzutów nie postawiono nikomu w Ukrainie. Sprawy dyscyplinarne mają natomiast inny charakter – to, że ktoś wypowiada posłuszeństwo, ma mniejszy ciężar gatunkowy. Dlatego Konstantynopol uznał zasadność apelacji biskupów z Ukrainy. Wskazanie, która Cerkiew jest „cerkwią matką” w sensie kanonicznym dla nadania autokefalii zarówno Cerkwi polskiej w roku 1924, jak i cerkwi Ukrainy w 2018 roku, istotnie ma wiele analogii: u początków historii tych Cerkwi był Konstantynopol, ale w momencie usamodzielniania się formalnie Moskwa.
W czym więc problem?
Wieloletni, blokujący się proces uzgodnień między Kościołami prawosławnymi, prowadzony na konsultacjach w Chambésy, dotyczy „nadawania” i „uznawania” autokefalii kolejnemu Kościołowi, zatem strony prawnej. W tym zakresie, spory o wzajemne kompetencje, pomimo jasnych racji stron polemik, niezauważalnie grożą uznaniem prawa czyjegoś weta. Natomiast istota zjawiska autokefalii jest nie „kanoniczna” (tj. prawna), lecz teologiczna, z dziedziny eklezjologii prawosławnej, i leży na polu tajemnicy soborowości, w jej sercu, jako zasada rozwoju Kościoła na nowe ludy, kultury i terytoria. Ta zasada jest zapewne prawosławnym odpowiednikiem imperatywu misyjności Kościoła, podejmowanej w ramach teologii zachodnich. Należy też przywołać (np. analizy wielkiego bizantynisty Stevena Runcimana), że idea soborowości nie wyczerpuje się w prawnym pojęciu konsensusu i nigdy nie opierała się o prawo weta. W takim kontekście należy zapewne rozumieć podejście praktyczne Patriarchatu Konstantynopola. To on nadaje autokefalie (w szczególności w Polsce przed 100 laty, a obecnie w Ukrainie) na podstawie tradycji i historycznych prerogatyw tego Kościoła, jako „Matki” jednych, nie kwestionując ewentualnych prerogatyw innych Kościołów w tym zakresie.
Jakie są szanse na wyjście z autokefalicznego sporu?
Obecnie, Patriarcha Bartłomiej jasno deklaruje uznanie w przyszłości nowych procedur prawnych ws. nadawania autokefalii, o ile zostaną uzgodnione. Kościół jednak nie może w nieskończoność na to czekać, w szczególności w przypadku Kościoła tak wielkiego i o tak starożytnej, niekwestionowanej tradycji, jak w Ukrainie.
Można zatem współczesne problemy z autokefalią widzieć jako wynikające już z samej terminologii mentalności prawnej: czy nie nadto koncentrujemy się na aspektach jej „nadawania” i „uznawania”, a nie „przyjmowania” do życzliwej wiadomości? Niechby wzorem był tu sam św. Paweł, który wyraża radość z istnienia różnorodnych Kościołów w różnych, dalekich czasem miastach i krainach, i bynajmniej nie tylko dlatego, że niektóre z nich sam zakładał.
Jeśli je czasem karci i napomina, to nigdy w celem ich zewnętrznego podporządkowania.
dr Michał Klinger – teolog prawosławny, polski dyplomata, ekumenista, były Ambasador RP w Rumunii i Grecji