Zbrodnie, które „prowadzą” do zbawienia? „Zapraszamy do nieba” Jacka Leociaka
30/11/2022 | Na stronie od 30/11/2022
Źródło: "Więź"
Ks. Andrzej Draguła 30 listopada 2022
Gdyby Jacek Leociak pozostał obiektywnym analitykiem religijnego dyskursu, mógłby pomóc w krytycznym oczyszczeniu fenomenu nawrócenia z dewocyjnego naddatku. Co rusz jednak naukowe wodze nie powstrzymują emocji autora, które ujawniają się w języku balansującym momentami na granicy kpiny.
Czytając najnowszą książkę Jacka Leociaka, gdzieś z tyłu głowy miałem w pamięci dwa cytaty, które według mnie doskonale ilustrują napięcie, które – jak mniemam – towarzyszyło autorowi w jej pisaniu.
Pierwszy pochodzi z książki „Królestwo” Emmanuela Carrère’a (tłum. K. Arustowicz, Warszawa 2016), francuskiego pisarza, który – co ważne – z jednej strony nie ukrywa swej fascynacji chrześcijaństwem, zwłaszcza jego początkami, a z drugiej – uczciwie przyznaje, że się nawrócił, znalazł wiarę i szybko ją stracił. Carrère wyraźnie zafascynowany jest Chrystusem, który „nigdy nie ukrywał, że przyszedł na świat dla takich ludzi jak on, kolaboranckich celników, psychopatów, pedofilów, piratów drogowych uciekających z miejsca wypadku, typów gadających do siebie na ulicy, alkoholików, kloszardów, skinheadów zdolnych podpalić bezdomnego, ludzi katujących dzieci, udręczonych dzieci, które po dorośnięciu dręczą z kolei swoje dzieci…”.
„Wiem – pisał dalej Carrère – że to nieprzyzwoite wymieniać jednym tchem katów i ofiary, ale trzeba zrozumieć, że i oni, i one są Chrystusowymi owieczkami – a jeśli komuś to się nie podoba, przecież nikt go nie zmusza do słuchania Chrystusa. Jego klientami są nie tylko maluczcy – ze wszech miar godni szacunku, tak miło stawia się ich za wzór – lecz także ci, przede wszystkim ci, których się nienawidzi, którymi się gardzi, którzy nienawidzą siebie i sobą gardzą, i to nie bez powodu. Z Chrystusem u boku można zamordować całą swoją rodzinę, być najgorszą kanalią, ale nic nie jest bezpowrotnie stracone. Choćbyście upadli jak najniżej, przyjdzie po was, inaczej nie byłby Chrystusem”.
Piekło byłoby rozwiązaniem kwestii sprawiedliwości. Czy istnieje jakieś sprawiedliwe i miłosierne zarazem rozwiązanie w przypadku jego nieistnienia?
ks. Andrzej Draguła
Gdzieś na duchowo-teologicznych antypodach sytuuje się cytat wzięty z encykliki „Spe salvi” Benedykta XVI. A pisze on tak: „Bóg jest sprawiedliwością i zapewnia sprawiedliwość. To jest nam pociechą i nadzieją. Jednak w Jego sprawiedliwości zawiera się również łaska. Dowiadujemy się o tym, kierując wzrok ku Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu. Obydwie – sprawiedliwość i łaska – muszą być widziane w ich właściwym wewnętrznym związku. Łaska nie przekreśla sprawiedliwości. Nie zmienia niesprawiedliwości w prawo. Nie jest gąbką, która wymazuje wszystko, tak że w końcu to, co robiło się na ziemi, miałoby w efekcie zawsze tę samą wartość. Przeciw takiemu rodzajowi nieba i łaski słusznie protestował na przykład Dostojewski w powieści «Bracia Karamazow». Na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy”.
Szczęśliwa wina?
Mając na względzie te dwie jakże odmienne perspektywy rozrachunku człowieka z Bogiem, oddajmy głos Leociakowi, który tak formułuje swoją deklarację wiary, swoje credo co do ostatecznego przeznaczenia człowieka: „A co na to autor tej książki? Autor wikła się w sprzeczności i nic na to nie może poradzić. Jest pełen respektu wobec tajemnicy Bożego miłosierdzia, ale nie pochyla przed nią głowy i nie milknie, tylko pyta. Nie uważa, że piekło jest puste, i nie przyjmuje idei powszechnego zbawienia wszystkich i wszystkiego […]. Bliżej jest autorowi do świętej Faustyny Kowalskiej, która w piekle była i widziała potworne męki grzeszników, co potem skrupulatnie opisała w swoim dzienniczku”.
Ta autodeklaracja jest nieustannie obecna w podjętych w książce rozważaniach. Leociak nie ukrywa niejakiego podziwu dla nawróconych, ale jednocześnie – zwłaszcza wobec niektórych – stawia pytania o szczerość i prawdziwość tego procesu oraz, co ważniejsze, o jego „sprawiedliwość”, swoistą „uczciwość” wobec ofiar, których okrutna i niczym niezasłużona śmierć stała się „okazją”, a de facto warunkiem zbawienia zbrodniarza. Wspominając Jacques’a Fescha, autor konstatuje, że ów nawrócony morderca „musiał najpierw zabić niewinnego człowieka. Dopiero to zabójstwo do Pana Jezusa go doprowadziło”.
W sposób oczywisty ten schemat – choć w różnych wariantach zbrodni i nawrócenia – powtarza się we wszystkich opisywanych przypadkach. A oto lista „zaproszonych do nieba” przez autora: Dobry Łotr, Henri Pranizni (morderca trzech kobiet, o którego nawrócenie modliła św. Teresa z Lisieux), Alessandro Serenelli (zabójca św. Marii Goretti) Jacques Fesch (najbardziej chyba znany nawrócony zbrodniarz, bohater bardzo poczytnej książki „Za pięć godzin zobaczę Jezusa”), Bruce Davis, Tex Watson i Susan Atkins (członkowie Rodziny Mansona związani z mordem Tate-LaBianca), Clayton Anthony Fountain (siedmiokrotny morderca, najniebezpieczniejszy więzień Stanów Zjednoczonych), Pietro Maso (morderca rodziców), Arthur Greiser (namiestnik Rzeszy w Kraju Warty), Hans Frank (generalny gubernator okupowanej Polski), Rudolf Höss (komendant obozu Auschwitz-Birkenau).
Interpretacja tych historii w teologicznym modelu felix culpa („szczęśliwa wina”: grzech Adama staje się przyczyną przyjścia Zbawiciela) wydaje się jednak daleko idącym uproszczeniem. Nikt o zdrowych (teologicznych) zmysłach nie chce chyba usprawiedliwiać zbrodni późniejszym nawróceniem: że trzeba było aż morderstwa, że konieczne było aż zabójstwo, aby Jezus mógł uratować grzesznika.
Bliższe już jest teologicznej prawdzie powtarzające się w książce powiedzenie, iż „Bóg potrafi pisać prosto po krzywych liniach”. W wersji nieco bardziej teologicznej tak tę zależność sformułował św. Tomasz z Akwinu: „Dopuścić zło i obrócić na dobre: to przecież świadczy o nieskończonej dobroci Boga”. Nie znaczy to jednak, że zło jest tylko po to, by mogło się objawić dobro.
Wybaczyć w imieniu ofiar?
Z własnego doświadczenia wiemy, że i człowiek to potrafi: że zło – choć nie bezpośrednio – może stać się przyczyną dobra, że wojna generuje wzmożoną miłość ofiarną, co nie znaczy, że ta miłość tę wojnę usprawiedliwia i czyni ją dobrą. Mówiąc inaczej: byłoby nieskończenie lepiej, gdyby nie doszło do tych wszystkich strasznych zbrodni. Żadne nawrócenie nie jest ich warte. Tak, ma rację Leociak, gdy pisze, że Fesch mógłby spotkać Jezusa w zupełnie innych okolicznościach, choć – być może – „byłoby to trudniejsze, a na pewno mniej spektakularne”.
Jacek Leociak,
„Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022
Jest jeszcze jeden istotny błąd w myśleniu autora. A jest nim przekonanie, że nawrócenie zbrodniarza zwalnia go od kary za popełniony grzech. Nie, w doktrynie katolickiej nie jest tak, jak sugeruje Leociak, że nawrócenie, chrzest, spowiedź, przyjęta Komunia święta gwarantują natychmiastowe wejście do nieba. Chrzest czy rozgrzeszenie gładzą winę, ale – jak uczy Kościół – nie zwalniają od kary. Ta jest wciąż do odbycia, choć jej miejsce i czas są dla nas do końca nierozpoznane. To jest to, co kryje się pod klasycznie rozumianą teologią czyśćca.
„Pozostaje kłopotliwe pytanie o ofiary: zaszlachtowane dwie kobiety i nastoletnia dziewczynka (Pranzini), zastrzelony policjant (Fesch), siedem osób zamordowanych przez członków Rodziny Mansona, nie mniej niż milion sto tysięcy w Auschwitz-Birkenau, w tym około miliona zgładzonych Żydów (Höss – sprawstwo kierownicze)” – pisze Jacek Leociak. To „kłopotliwe pytanie o ofiary” zadał już papież Benedykt XVI. To do nich należy prawo do przebaczenia.
Ale czy przebaczenie może być obowiązkiem? Papież zdaje się odpowiadać na to pytanie negatywnie. A jeśliby nawet, to sytuacja ofiar i ich katów nie może być w wieczności taka sama. Czy to nie o nich upominała się św. Faustyna i – w gruncie rzeczy – upomina się Leociak? Czy Bóg może wybaczyć w imieniu ofiar? I – co wydaje się jeszcze trudniejszym pytaniem – czy ma prawo wybaczać wbrew ofiarom?
Ale czy ofiary będą mogły cieszyć się niebem, widząc cierpiących wiecznie swoich katów? Czy nie będzie to świadectwem zwycięstwa odwetu, zwanego dla niepoznaki „sprawiedliwością retrybutywną”? Trzeba by zapytać ofiar, czy wizja Carrère’a jest do zaakceptowania. Przytoczona przez Leociaka historia mordercy św. Marii Goretti, który został później adoptowany przez jej matkę, pokazuje, że taka wizja nie jest niemożliwa, choć dla niektórych jest to perspektywa urągająca ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości.
Niezwykle sugestywnie ten zbawczy mechanizm wyraża Fabrice Hadjadj: „A co z tą maleńką dziewczynką znalezioną w kawałkach w trzech reklamówkach na wysypisku śmieci? Teraz trzyma w swoich rękach przyszłość swojego oprawcy i planuje wydarzenia, które doprowadzają go na skraj otchłani skruchy” („Raj za drzwiami. Esej o kłopotliwej radości”, tłum. J. Nowakowska, Warszawa 2021).
Jeśli dobrze rozumiem Leociaka, jest on przekonany, że ofiary zabierają ze sobą na drugą stronę życia nienawiść do katów albo przynajmniej pragnienie sprawiedliwej kary. Ale czy naprawdę nie ma innej możliwości? Wiara pozwala nam mieć nadzieję, że ofiary zdolne są także do innej relacji wobec swoich oprawców, że mogą „planować niezbędne zbiegi okoliczności, podsuwać oczyszczające myśli i dręczące obawy, przyczyniać się do nadarzania się okazji i odpowiednich momentów, które mają doprowadzić nas do decydującej próby”, to znaczy do nawrócenia. Czy nie tak mogło być w życiu choćby zabójcy Marii Goretti?
Jest jeszcze jedno pytanie o ofiary, które stawia Leociak: „Wiemy, że według katolików nawróceni zbrodniarze są w niebie, ale gdzie są ich ofiary?”. Po pierwsze, nie wiemy, czy są w niebie. Możemy jedynie w to wierzyć bądź wyrażać nadzieję na to. Nasza wiedza musiałaby być boską. Po wtóre – Leociak pyta o Żydów niewierzących przecież w Jezusa. Wierzymy, że sakramenty nie ograniczają wolnego boskiego działania. Są konieczne w porządku zwyczajnym, ale Bóg ma swoje porządki zbawienia, aby nie wykluczyć z niego nikogo, a już tym bardziej Żydów, ludu pierwszego przymierza z Bogiem, przymierza, które nigdy nie zostało odwołane.
Pytanie o sprawiedliwość
Autor książki stawia też bardzo ważne pytanie, jaka jest relacja między karą, miłosierdziem, przebaczeniem a losem – by nie powiedzieć: interesem – ofiar. Bardzo niepokojąco brzmią te wypowiedzi nawróconych zbrodniarzy, którzy faktycznie instrumentalizują swoje ofiary, a samych siebie czynią ofiarami systemu, w pewnym sensie nawet martyrologizują, myśląc o sobie bez mała w kategorii jakiegoś szczególnego wybraństwa. Tutaj rodzą się wątpliwości, które stawia psychologia nawrócenia; pytania o zdolność krytycznego i prawdziwego osądu własnych czynów, które – analizowane z perspektywy nawrócenia – stają się przedmiotem swoistej idealizacji, a nawet wyparcia.
Wszystko to czyni te nadzwyczajne konwersje momentami bardzo mało wiarygodnymi, a przede wszystkim takimi, które nie oddają sprawiedliwości ofiarom.
Pisząc o nawróconych zbrodniarzach, Jacek Leociak nie ukrywa aporii, jaka w nim jest. Nie odmawiając im prawa do nawrócenia, upomina się jednak o sprawiedliwość. Czy to znaczy, że nie możemy sobie wyobrazić rzeczywistości, która wykracza poza model wina-sprawiedliwość-kara?
ks. Andrzej Draguła
Z jakiej perspektywy autor stawia swoje pytania? Sam przyznaje, „że piekła w rozumieniu religii chrześcijańskiej, ani jakiejkolwiek innej, w ogóle nie ma”. Tak, piekło byłoby jakimś rozwiązaniem kwestii sprawiedliwości. Czy istnieje jakieś sprawiedliwe i miłosierne zarazem rozwiązanie w przypadku jego nieistnienia?
Podczas konferencji naukowej poświęconej prawu karnemu, która odbyła się 18 listopada na Uniwersytecie Gdańskim, po moim wykładzie zatytułowanym „O naturze kary boskiej” prof. Monika Płatek zapytała, czy mówienie o karze boskiej nie jest dowodem bezradności. To pytanie dotyczy bardzo ciekawego zagadnienia relacji między przestępstwem w kategoriach karnych a grzechem w kategoriach teologicznych. Te dwa porządki domagają się różnych kar: ziemskiej i nadprzyrodzonej, ludzkiej i boskiej.
Piekło byłoby wyrazem naszej bezradności wobec zła, ale czym byłoby miłosierdzie aż po puste piekło? Czy nie można by go odczytać jako zrzeczenie się wszelkiej odpowiedzialności za zło?
Jacek Leociak oczywiście nie stawia tych pytań wprost. Od początku do końca nie ukrywa jednak aporii, jaka w nim jest: nie odmawiając nikomu prawa do nawrócenia, upomina się jednak o sprawiedliwość. Czy to znaczy, że nie możemy sobie wyobrazić rzeczywistości, która wykracza poza model wina-sprawiedliwość-kara?
Benedykt XVI pisze w „Spe salvi”: „Gdyby [sąd ostateczny] był tylko łaską, tak że wszystko, co ziemskie, byłoby bez znaczenia, Bóg byłby nam winien odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość – decydujące dla nas pytanie wobec historii i samego Boga”. Jacek Leociak zdaje się być tego samego zdania.
Wartością tej książki jest to, że skądinąd najbardziej katolickie dylematy dotyczące naszego statecznego przeznaczenia formułuje ktoś, kto sam deklaruje swoją niewiarę. Spojrzenie z zewnątrz pozwala ujrzeć to, co wewnątrz doświadczenia wiary wydaje się aż nazbyt oczywiste.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby autor pozostał – jak sam wielokrotnie deklaruje – obiektywnym badaczem, literaturoznawcą, analitykiem religijnego dyskursu, który do doświadczenia nawrócenia ma dostęp jedynie za pośrednictwem tekstu. Takie bowiem krytyczne ujęcie fenomenu nawrócenia pozwala oczyścić je z dewocyjnego naddatku. Co rusz jednak naukowe wodze nie powstrzymują emocji Jacka Leociaka, które ujawniają się w języku balansującym momentami na granicy kpiny.
Jest to o tyle zaskakujące, że przecież – jeśli prawdziwa jest autorska deklaracja bycia „spoza Kościoła” – ani grzech, ani nawrócenie, ani sąd, ani piekło, ani także miłosierdzie nie znajdują się w polu jego doświadczenia.
Szkoda, że Leociak przekroczył ten naukowy Rubikon. Kiedy w ostatnim akapicie książki z wyraźnym przekąsem zachęca, „do pobożnego życia zgodnego z nakazami Ewangelii, do przestrzegania dziesięciorga przykazań Bożych oraz pięciorga przykazań kościelnych, do uczestnictwa w sakramentach świętych i do spełniania dobrych uczynków. A przede wszystkim do nieustannego nawracania się”, zaiste trudno uwierzyć w szlachetność jego intencji.
Przeczytaj też: (Nie) wierzę w Kościół
Ks. Andrzej Draguła
ur. 1966, ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Dr hab. teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, przewodniczący Rady Instytutu Nauk Teologicznych US, członek Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk. Publicysta. Członek redakcji kwartalnika „Więź" i Rady Naukowej Laboratorium „Więzi". Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Dziennikarskiej „Ślad" im. bp. Jana Chrapka w roku 2018. Autor wielu książek, m.in. wydanych w Bibliotece „Więzi": „Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji”; „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą”; „Bluźnierstwo. Między grzechem a przestępstwem”; „Emaus. Tajemnice dnia ósmego", „Kościół na rynku. Eseje pastoralne". Mieszka w Zielonej Górze.