Ks. Halina Radacz: Krzyż nie może być symbolem walki politycznej

Halina Radacz została ordynowana na księdza w kościele ewangelicko-augsburskim (Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Halina Radacz została ordynowana na księdza w kościele ewangelicko-augsburskim (Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Źródło: wyborcza.pl

Agata Szczygielska-Jakubowska

Denerwuję za każdym razem, gdy słyszę o "walce o zachowanie chrześcijańskich wartości". Pytam wtedy: ale o jakie wartości chodzi? Czy na pewno chrześcijańskie? - Z Haliną Radacz, księdzem Kościoła ewangelicko-augsburskiego w RP rozmawiamy o przyszłości chrześcijaństwa, duszpasterstwie kobiet, pojednaniu oraz trudnych relacjach państwa i Kościoła

W niedzielę, 9 października Halina Radacz, ksiądz Kościoła ewangelicko-augsburskiego w RP, otrzymała nagrodę XIV Kongresu Kobiet. "Mówiono, że kobieta w tym zawodzie jest kimś nieprawdziwym, niepełnym, że jest jedynie namiastką tego, kim jest mężczyzna. Wiele jej koleżanek wyjechało do krajów, gdzie patriarchalne mury, strzegące tego wyjątkowego zawodu, skruszały. W Polsce też nastąpił wyłom" - to fragment laudacji wygłoszonej na jej cześć.

W kuluarach wrocławskiej Hali Tysiąclecia rozmawiamy o przyszłości chrześcijaństwa, duszpasterstwie kobiet, pojednaniu oraz trudnych relacjach państwa i Kościoła.

Agata Szczygielska-Jakubowska: Nie sposób nie zapytać o ostatnią inicjatywę pana ministra Ziobry i Solidarnej Polski, specjalną ustawę w obronie katolików przed... no właśnie, przed kim?

Ks. Halina Radacz: Prawdopodobnie przed nimi samymi. Może przed osobami typu pana Ziobry? Osoby prawdziwie wierzące nie muszą w taki sposób się bronić. Tak samo, zawsze powtarzam - krzyż się sam obroni, nie trzeba go bronić. Jeżeli chcemy robić jakieś sztuczne podziały, nastawiać jednych przeciwko drugim, no to tak to właśnie wygląda.

W bydgoskiej parafii zbiórka podpisów w obronie katolików. Projekt Solidarnej Polski może uniemożliwić krytykę kościoła

Czy krzyż rzeczywiście się obroni?

-Tak, jestem o tym przekonana. Jeżeli jednak robimy z niego symbol walki politycznej, to oczywiście nie, krzyż nie może być symbolem takiej walki. Krzyż dla chrześcijan jest symbolem życia, otwarcia, nadziei. To jest przede wszystkim pusty krzyż, bo Jezus powstał z martwych. Więc jeżeli ktoś w to naprawdę wierzy, to nie musi się bronić, nie o to chodzi. A jeżeli chcemy z krzyża zrobić symbol polityczny, to Jezus, jak przypuszczam, nie bardzo tego chce.

Krzyż właściwie niemal od początku historii Kościoła był symbolem politycznym, całe chrześcijaństwo wpisywało się w politykę, brało udział w jej kształtowaniu.

  • Nie zgadzam się z tym! Oczywiście, fakty historyczne o tym mówią, ma pani rację, tak jest, jeśli ujmujemy chrześcijaństwo jako instytucję. Natomiast dla mnie chrześcijaństwo to społeczność ludzi wierzących, nie powinno mieć nic wspólnego z polityką o tyle, o ile chrześcijanie nie zasiadają w gremiach związanych z polityką, bo wtenczas powinni głosować i proponować ustawy zgodnie z ich poglądami.

    Chrześcijańskie poglądy zawsze mówią o pojednaniu, o szacunku, o otwartości, o tolerancji. Bo to są ewangeliczne przesłania, a nie wykluczanie, sekowanie, budowanie barier, budowanie granic. To nie są chrześcijańskie wartości! Ja się denerwuję za każdym razem, gdy słyszę o "walce o zachowanie chrześcijańskich wartości". Pytam wtedy: ale o jakie wartości chodzi? Czy na pewno chrześcijańskie?

To, o czym chyba w ogóle zapominają ci, którzy się mienią chrześcijanami, a mają coś do powiedzenia, jest fakt, że Jezus w swojej ostatniej modlitwie prosił o jedność. Nie o identyczność, ale o jedność, żeby uczniowie mogli być świadkami dla tego świata. Apostoł Paweł w imieniu Jezusa używa tego sformułowania w II liście do Koryntian. W imieniu Chrystusa napomina: "Jesteście powołani do służby pojednania". Więc jeżeli ktoś tego nie traktuje poważnie, nie traktuje też poważnie nauki Ewangelii, tylko używa jej jako narzędzia do walki z "innymi". Ale to nie jest chrześcijaństwo.

Czy pojednanie w ogóle jest możliwe? Wśród ludzi występują duże rozbieżności, mamy wojnę w Ukrainie, pojednanie po tak straszliwych zbrodniach wydaje się niemożliwe...

  • Opowiem pewną historię: poznałam kiedyś kobietę, która po powstaniu warszawskim trafiła do obozu koncentracyjnego, ocalała. Mówiła mi, że po wojnie nie była w stanie wyjść z domu bez kromki chleba w torbie. Gdy usłyszała gdzieś język niemiecki, od razu podświadomie zaczynała się zastanawiać, gdzie ten człowiek był wtedy, gdy ona była w obozie, czy był kapo, czy siedział na wieżyczce strażniczej, czy był więźniem, czy był - kim? Nie umiała się od tego uwolnić. Zaproponowano jej udział w akcji "Znaki nadziei". Jest to akcja polsko-niemieckiej fundacji, która niesie pomoc ofiarom obozów koncentracyjnych, jej założycielem jest były więzień takiego obozu. Ale pomoc fundacji nie polega tylko na tym, że rozdają pieniądze na pokrycie zakupu leków czy inne wsparcie finansowe, chodzi też o odnowę. Ta kobieta powiedziała mi ważną rzecz, że dopiero gdy udało się jej przebaczyć, dopiero wtedy została uzdrowiona, od nienawiści, od lęku o chleb. Sama zaczęła działać na rzecz pojednania. Fundacja organizowała spotkania ofiar ze sprawcami. Trudno to sobie wyobrazić, ale to wszystko jest możliwe. Pod jednym wszakże warunkiem: że przebaczając innym, również siebie uwalniamy od nienawiści, poczucia krzywdy, żalu, pretensji. To, oczywiście bardzo trudne, ale możliwe, chociaż wymaga olbrzymiej siły, ogromnej wiary.

Tego chyba brakuje, skoro występujemy do Niemiec o reparacje za wojnę...

  • Nie używałabym sformułowania "my występujemy". Raczej "oni występują", rządzący obecnie Polską. To jest gest polityczny, z jednej strony - nie mamy pieniędzy, no więc skądś chcielibyśmy je czerpać, z drugiej strony to szukanie wroga na zewnątrz. To tylko eskalacja polityczna, tak to odbieram. Oczywiście, nie kwestionuję, że faszyści zrobili nam krzywdę podczas II wojny światowej. Musimy pamiętać, że przebaczenie nie oznacza zapomnienia, trzeba pamiętać, żeby nie robić tego samego po raz drugi. Ale robienie z siebie wiecznej ofiary prowadzi donikąd. Gdy słyszę o powstawaniu z kolan to jest dla mnie niepojęte. Ja na tych kolanach nigdy nie byłam, z jakich kolan mam powstawać? Tam, gdzie się postawię, tam jestem, ale to ja sama się ustawiam. A my się ustawiamy jako naród w roli ofiary. No więc, na własne życzenie jesteśmy traktowani jak ofiara.

Nie mogę się powstrzymać, by nie zapytać o to, jak się czuje kobieta ksiądz?

  • Ja się od bardzo dawna czuję "jak ksiądz". Robię to samo, co robiłam, prowadzę parafię tak samo, jak prowadziłam wcześniej. Oczywiście to wielka, niewątpliwa radość, bo coś zostało zdobyte, nikt nam tego na tacy nie dał. Był to pewien proces, wiele rzeczy wymaga takiego dłuższego procesu, pracy, kropli, która drąży skałę, choć czasem to dużo kosztuje. Natomiast jest to zmiana, która szczególnie młodym dziewczynom otwiera zupełnie inną perspektywę. My, dziewięć pracujących, ordynowanych w tym roku kobiet, już wywalczyłyśmy swoją pozycję. Tylko jedna z nas była krótko po studiach, pozostałe mają wieloletnie doświadczenie. Swoją pozycję wypracowałyśmy, nie mając wielu narzędzi, ale osobistą odpowiedzialnością, pracowitością, zaangażowaniem itd. Natomiast młode dziewczyny, po studiach, decydując się na drogę służby w Kościele, mają teraz zupełnie inny start. Najmilszymi gratulacjami, jakie po mojej ordynacji dostałam, był list od studentek. Pisały, że nie muszą się już bać, że "nie pójdę dalej i co ja potem zrobię, stanę pod ścianą".

A jak kobietę księdza odbierają parafianie?

  • Mam już dawno za sobą etap, gdy ludzie byli moją posługą zaskoczeni. Gdy zaczynałam służbę, rzeczywiście było to novum; na ogół, gdy wchodziłam do nowej parafii, a trzykrotnie je zmieniałam, na początku było zaskoczenie. Jednak po paru miesiącach się okazywało, że to nie jest żaden problem, że posługuje kobieta. Pytanie brzmi raczej, co się robi, jak się robi i dlaczego się to robi. A że to jest kobieta czy mężczyzna? Toga jest tak uniwersalna, to uniform, który tuszuje wszystkie cechy płciowe...

Dlaczego zatem w Kościele katolickim występuje tak gwałtowny opór przed ordynacją kobiet? Co by się stało, gdyby do parafii katolickiej przyszła kobieta ksiądz?

  • Ech... to jest lęk. Ale Kościół katolicki też nie jest monolitem. Czytałam niedawno, że niemieccy biskupi domagają się równouprawnienia kobiet i osób LGBT w Kościele. Oczywiście, trwa obecnie na ten temat wielki spór. U nas, w Polsce, to nie do pomyślenia... Ale to naprawdę jest do pomyślenia. Jeżeli ludzie, którzy myślą inaczej, zaczną mieć odwagę głośno o tym mówić, to głosów wspierających równość, czy choćby dostrzeżenie, że co najmniej połowę każdego Kościoła stanowią kobiety, będzie naprawdę dużo. Gdy spojrzymy na tę aktywną część Kościoła, jako wspólnoty wierzących, to się okaże, że tych aktywnych też jest więcej kobiet niż mężczyzn. Nie wiem, czy jeszcze długo uda się utrzymać sytuację zarządzania kobietami nie przez kobiety i bez słuchania, co kobiety mają do powiedzenia. Jestem przekonana, że oddolnie dzieje się bardzo wiele rzeczy, tylko to nie jest nagłaśniane.

Czy Kościół ma szansę przetrwać? Kościoły pustoszeją, coraz mniej powołań, coraz więcej młodych ludzi rezygnuje z lekcji religii...

  • Na pewno jest bardzo wielu ludzi wierzących, którzy chcą zmian i myślą, co zrobić, by uratować to, co jest najważniejsze w Kościele, czyli właśnie wspólnotę wierzących.

Wierzę, że wspólnota wierzących pozostanie, w jakiej formie - nie wie nikt. Bo to, że Kościół upada jako instytucja, to chyba takie jego przeznaczenie, gdy na to patrzę, mam takie wrażenie. Jednak nie mnie o tym wyrokować.

Nie budzi to we mnie przerażenia; owszem, jest to przykre, bo wkład Kościoła jako takiego w budowę kultury europejskiej jest ogromny, nie do zaprzeczenia i umniejszenia. Natomiast w tej chwili, niestety, to już niewiele ma wspólnego z tym, co było kiedyś. Kiedyś Kościół był nośnikiem kultury, edukacji, postępu, rozwoju, a w tej chwili... no nie zawsze. Ale nie wszystko od nas zależy. Zawsze mówię - róbmy swoje, mówmy, co myślimy, co czujemy, co jest ważne, mówmy o prawdziwych wartościach chrześcijańskich, o pojednaniu, przebaczeniu, budowaniu, wspieraniu, empatii i tak dalej. Niedawno jeden ze znajomych z oburzeniem mnie zapytał, czemu pojechałam na Campus Polska w Olsztynie. Okazało się, że nie musiałam się długo tłumaczyć. Bo osoba stojąca obok powiedziała: Przecież duchowny ma obowiązek być tam, gdzie jest zapraszany, gdzie go potrzebują, niezależnie od tego, co to jest za środowisko. Mamy tam mówić o tym, co jest zapisane w Ewangelii, a nie to, co jest moim wyobrażeniem. I to wszystko.


Ksiądz Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP Halina Radacz jest jedną z pierwszych dziewięciu kobiet w Polsce, które w maju 2022 r. zostały wyświęcone na księdza kościoła luterańskiego. Choć u luteran w innych krajach kobiety zostają księżmi od lat, w Polsce do czasu synodu Kościoła ewangelicko-augsburskiego w RP z października 2021 r. nie miały takiej możliwości. Ks. Radacz ukończyła teologię, w latach 80. pracowała w parafiach na Mazurach. W 1998 r. została diakonką, czyli osobą duchowną w posłudze diakona. Od wielu lat mieszka i pełni posługę duszpasterską w podwarszawskim Żyrardowie, gdzie ma szansę zostać proboszczką (proboszcza u luteran wybierają parafianie). Ks. Halina Radacz jest członkinią Kongresu Kobiet, wspierała Strajk Kobiet, angażuje się w ruchy kobiece. Jej mężem jest ksiądz Waldemar Radacz.