60 LAT TEMU ROZPOCZĄŁ SIĘ SOBÓR WATYKAŃSKI II

Papież Jan XXIII, który zwołał Sobór Watykański II, 4 października 1962 r. / ASSOCIATED PRESS/East News

Papież Jan XXIII, który zwołał Sobór Watykański II, 4 października 1962 r. / ASSOCIATED PRESS/East News

Źródło: Tygodnik Powszechny

Edward Augustyn

A kto wie, może kolejny sobór – Watykański III – też się już toczy: w Amazonii, Niemczech...

Była jasna, październikowa noc. Na placu św. Piotra wiwatował wielotysięczny tłum ze świecami i pochodniami. Okna Pałacu Apostolskiego były zamknięte, papież odpoczywał po męczącym dniu. „Dziś powiedziałem już wszystko” – tłumaczył sekretarzowi, ale uległ namowom i wyszedł do zgromadzonych.

„Spójrzcie tam, w górę! Nawet księżyc przyspieszył, by zobaczyć ten spektakl. Wie, że kończymy wielki dzień. Takiego spektaklu nie widziała nawet bazylika św. Piotra, choć liczy cztery wieki. Zachowajmy w sercach wspomnienie tego wieczoru. Gdy wrócicie do domów, do waszych dzieci, przytulcie je i powiedzcie, że to od papieża”.

Wygłoszone spontanicznie „Przemówienie pod księżycem” było jednym z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających papieskich wystąpień. Prostota, zrozumienie i czułość nie należały do cech rozpoznawczych Kościoła. Właśnie zaczęło się to zmieniać.

Kosztowny pomysł

Spektakl, o którym mówił Jan XXIII, to otwarty tamtego dnia, 11 października 1962 r., Sobór Watykański II. Nikt się go nie spodziewał. Gdy papież ogłosił kardynałom swój pomysł, w auli bazyliki św. Pawła za Murami zapadła grobowa cisza. „Po co sobór?” – zapytał szeptem jeden z kardynałów. „Żeby jeszcze bardziej wydrenować kasę” – odpowiedział mu inny (wspomina Guido Gusso, majordomus Jana XXIII).

PRZECZYTAJ TAKŻE:
CZAS NA NOWY SOBÓR? A może Watykański II był jednak ostatnim? Chyba żeby pomyśleć o soborze bez hierarchicznej struktury na kształt piramidy >>>>

Nikt, włącznie z papieżem, nie wiedział, jak długo ten spektakl potrwa i czym się skończy. Planowano jedną, może dwie sesje, tymczasem z trudem zmieszczono się w czterech (sobór zakończył się 8 grudnia 1965 r.). Ale nikt nie miał wątpliwości, że jest to największe wydarzenie w historii Kościoła (w procesji otwarcia szło 2850 hierarchów) i prawdopodobnie najdroższe: samo przygotowanie bazyliki św. Piotra (budowa trybun, barów, toalet, oświetlenia i nagłośnienia) kosztowało milion dolarów. Do tego trzeba doliczyć pensje personelu oraz koszty przyjazdu i zakwaterowania niemal połowy biskupów, których nie stać było na taki wydatek. Biorąc pod uwagę, że prawie każdemu towarzyszył sekretarz, a czasem i doradca, finansowano pobyt w Rzymie ok. 3 tys. osób.

Nikt też nie podejrzewał, że tak dobrze przygotowany spektakl wymknie się spod kontroli, a aktorzy odmówią gry wedle ustalonego wcześniej scenariusza.

Pierwszy bunt

„Diabeł maczał w tym palce” – zapisał w dzienniku kard. Giuseppe Siri z Genui. W pierwszym dniu obrad, podczas wyborów do komisji roboczych, biskupi odmówili głosowania na listy wskazane przez sekretariat soboru (a w praktyce – przez Święte Oficjum) i poprosili o czas na przygotowanie własnych. Bunt przeciwko przyniesionym w teczkach kandydatom był pierwszym sygnałem, że sobór zamierza mówić własnym głosem. Następnym było przyjęcie do dalszych prac schematu o liturgii, mimo sprzeciwu Świętego Oficjum. Jeszcze kolejnym i najbardziej wymownym – krytyka schematu „Konstytucji o Objawieniu”, prezentowanego przez kard. Alberta ­Ottavianiego, szefa najważniejszej i najpotężniejszej kongregacji.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
DROGA SYNODALNA: NIEMIECCY KATOLICY TRACĄ CIERPLIWOŚĆ >>>>

Siri i Ottaviani byli przywódcami stronnictwa konserwatywnego, strzegącego status quo i broniącego niezmienności doktryny. Po przeciwnej stronie stali zwolennicy zmian, którym przewodzili kardynałowie Augustin Bea, szef nowo stworzonego Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, i Léon-Joseph Suenens z Brukseli.

Zadeklarowani zwolennicy tych frakcji stanowili margines wśród uczestników soboru. Decydujący był głos milczącej większości – ponad 2 tys. biskupów o nieznanych lub nieokreślonych poglądach, których trzeba było przekonać do swych racji. Bazylika św. Piotra stała się areną walk – na argumenty, fortele prawne, retoryczne sztuczki, a nawet impertynencje.

Jak do tego doszło

Wydawało się, że frakcja konserwatywna ma większe szanse na wygraną. Biskupi, wychowani na XIX-wiecznych podręcznikach teologii, bali się, że najdrobniejsza zmiana w doktrynie pociągnie za sobą kolejne, co spowoduje upadek całej budowli. Odkrycia z zakresu biblistyki, patrologii czy historii Kościoła uważali za niebezpieczne nowinki. Byli związani antymodernistyczną przysięgą, którą Pius X nakazał składać wszystkim księżom (zniesioną dopiero w 1967 r.).

Tymczasem już w pierwszych dniach postępowe projekty uzyskiwały 85-90 proc. głosów. Milcząca większość stanęła po stronie zmian.

Z pewnością przyczynił się do tego Jan XXIII, zachęcając do aggiornamento – dostosowania nauki Kościoła do realiów współczesnego świata. Ważną rolę odegrali też kardynałowie Bea i Suenens, nie tylko wybitni mówcy, ale i rozmówcy, którzy łatwo nawiązywali kontakty, opinie formułowali jasno i spokojnie, w przeciwieństwie do wyniosłych i pewnych siebie przywódców konserwatystów, przemawiających z pozycji siły i podpierających się autorytetem urzędu.

Ważną rolę odegrali też eksperci, przywiezieni przez przywódców skrzydła postępowego lub zaproszeni przez papieża. Byli wśród nich twórcy „nowej teologii”, jeszcze niedawno odsądzanej od czci i wiary, tacy jak Marie-Dominique Chenu, Jean Daniélou, Henri de Lubac, Karl Rahner, Yves Congar, Edward Schillebeeckx czy Johannes Willebrands. Nie tylko doradzali w czasie obrad, ale też prowadzili wykłady w rzymskich kościołach dla ojców soboru. „Milcząca większość” może nie była biegła w teologii, ale nie była też ciemną masą zalęknionych funkcjonariuszy Kościoła – wielu biskupów było zaciekawionych nowymi prądami, zwłaszcza teraz, gdy oczyszczono je z zarzutu nowinkarstwa i herezji. Nadrabiali zaległości na wieczorowych kursach.

Duch Vaticanum

Owocem soboru były uchwalone dokumenty: 4 konstytucje, 9 dekretów i 3 deklaracje, podejmujące zarówno kwestie fundamentalne (istota Kościoła, jego rola w świecie współczesnym, liturgia, źródła objawienia, godność człowieka, wolność religijna, ekumenizm), jak i szczegółowe (nauka w seminariach, posługa biskupów, życie zakonne i kapłańskie, katolicy świeccy, mass media). O najważniejsze spierano się nawet trzy lata, codziennie drukując tysiące stron poprawek (bez pomocy komputerów i drukarek). W efekcie nawet najtrudniejsze dokumenty zdobywały poparcie niemal wszystkich uczestników (deklarację „Dignitatis humanae” przyjęto stosunkiem głosów 2308:70, „Nostra aetate” – 2234:88). Wprawdzie jednomyślności nigdy nie uzyskano – nawet najbardziej neutralny Dekret o apostolstwie świeckich miał dwa głosy przeciwne – ale kompromis, jaki udało się osiągnąć, był imponujący.

Wrażenie robi język dokumentów, niemający nic z prawniczo-sądowniczego stylu wcześniejszych soborów, których orzeczenia przybierały albo formułę wyznania wiary, albo kanonów z anatemą. Sobór Watykański II nikogo i niczego nie potępiał (poza antysemityzmem i wojną), skupiając się na zachęcaniu i przekonywaniu. Jego dokumenty napisane są językiem narracyjnym i pozytywnym, w dodatku wszystkie – bez względu na temat i burzliwą historię – mają ten sam styl. To efekt pracy sekretariatu soboru, ale też zasługa Jana XXIII, który taki język wprowadził do Kościoła. Styl soboru nie wynikał tylko z nowej duszpasterskiej strategii, ale świadczył o zmianie dużo głębszej, sięgającej wartości i priorytetów. I wyrażał tzw. ducha soboru, na którego przez lata wszyscy się będą powoływać.

Reforma warta mszy

Skoro było tak dobrze, dlaczego wciąż słychać nawoływania do przyjęcia postanowień Vaticanum II? Jeżeli przez 60 lat nie udało się Kościołowi wprowadzić ich w życie, może coś jest nie tak – z Kościołem albo z postanowieniami?

PRZECZYTAJ TAKŻE:
LEWICA KATOLICKA TO NATURALNY SPOSÓB PRZEŻYWANIA CHRZEŚCIJAŃSTWA – przekonuje Ignacy Dudkiewicz >>>>

Najlepiej obrazuje to burzliwa historia reformy liturgicznej, jedynej, jaką odczuli wszyscy rzymscy katolicy. Soborowa konstytucja o liturgii przygotowała teologiczny fundament pod reformę, decyzję o sposobie jej przeprowadzenia zostawiając papieżowi. Kompromis umożliwił szybkie i sprawne zatwierdzenie dokumentu (2147:4), ale nie zakończył dyskusji. Powołana przez papieża komisja usunęła z liturgii łacinę i zmieniła formułę mszy. W 1969 r., pomimo protestów, ­Paweł VI zatwierdził jej decyzje, uznając za zgodne z duchem soboru.

Wobec dalszych sprzeciwów (najgłośniejszym był bunt abp. Lefebvre’a, który założył własne bractwo księży i wyświęcił, bez zgody Watykanu, biskupów) Jan Paweł II pozwolił zwolennikom tradycji odprawiać, pod pewnymi warunkami, mszę przedsoborową (zgodnie z duchem soboru, w którym jako młody biskup uczestniczył). Na Lefebvre’a i jego biskupów nałożył ekskomunikę.

Benedykt XVI, który nie krył się z sympatią do tradycyjnej liturgii, rozszerzył przywileje poprzednika. Przyznał, że nikt nigdy nie zakazał ani nie unieważnił „Mszału Piusa V”, używanego nawet podczas soboru. Zdjął też ekskomunikę z biskupów lefebrystów. Takie były, jego zdaniem, prawdziwe intencje soboru (w którym, jako młody kapłan, uczestniczył).

Papież Franciszek, w trosce o zachowanie ducha Vaticanum II, odwołał nadane tradycjonalistom przywileje, de facto zakazując odprawiania przedsoborowej mszy. Odrzucenie reformy liturgicznej uznał za sprzeciw wobec całej nauki Kościoła.

Dobry i zły kompromis

Oprócz kłopotów z interpretacją ducha soboru i oddzieleniem go od litery, jedną z przyczyn braku satysfakcji z recepcji soborowych postanowień jest kompromis, który z jednej strony był wielkim sukcesem, z drugiej – powodem frustracji.

Uczestnicy soboru byli przerażeni od pierwszych dni ostrością sporu pomiędzy ideologiami i osobowościami, jak też chaosem organizacyjnym i prawnym. Źle to wróżyło obradom – kompetencje komisji pokrywały się, powodując problemy proceduralne, dyskusje ciągnęły się tygodniami (do niektórych zapisywało się ponad 300 chętnych). Jan XXIII tylko raz zaingerował w przebieg obrad, powołując specjalną komisję do prac nad zakwestionowanym projektem konstytucji o Objawieniu, co dało nadzieję na sprawniejsze procedowanie w kolejnej sesji, ale tej już nie doczekał.

W czerwcu 1963 r. papieżem został Paweł VI. Niektórzy kardynałowie radzili mu, by zamknął soborową puszkę Pandory, zanim wymkną się z niej wszystkie nieszczęścia. Papież wznowił sobór, choć mocno utemperował jego zakusy decydowania o wszystkim. Interwencje Pawła VI były częste i widoczne: teksty dokumentów czytał z czerwonym flamastrem w ręce, oficjalnie zgłaszał zastrzeżenia – własne lub osób przychodzących do niego na skargę. Najsłynniejszą ingerencją była „nota przewodnia”, dopisana do gotowej już konstytucji dogmatycznej o Kościele i precyzująca zapisy o kolegialności i papieskim prymacie (na korzyść tego ostatniego).

Decyzją papieża usunięto z porządku obrad cztery najbardziej kontrowersyjne tematy: celibat, reformę Kurii Rzymskiej, regulację poczęć i kolegialność (co do ostatniej – Paweł VI sam, bez konsultacji z obradującym soborem, wprowadził nowe przepisy o synodach biskupów, które z prawdziwą kolegialnością niewiele miały wspólnego).

Większość biskupów przyjęła ingerencje papieża z ulgą, bo posunęły obrady do przodu i dały nadzieję na szybsze zakończenie soboru. Z czasem jednak zawarte kompromisy zaczęły ciążyć: konserwatyści uważali je za odstępstwo od doktryny i przyczynę kryzysu w Kościele, postępowcy – za zatrzymanie się w pół kroku. Dziś ani jedni, ani drudzy nie są już zainteresowani soborem.

Kwestia zasadnicza

Choć soborowe spory dotyczyły różnych spraw, jeden był problem fundamentalny, źródło wszystkich konfliktów i kryzysów. Do dziś pozostaje zresztą nierozwiązany, stanowiąc kolejną przyczynę selektywnej recepcji soboru. John C. Murray, jeden z teologicznych dysydentów zaproszonych na obrady, nazwał go „kwestią leżącą u podstaw wszystkich innych kwestii”. Chodziło o pytanie, czy doktryna może się zmieniać.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Parafia ma przed sobą przyszłość tylko pod warunkiem, że pomoże człowiekowi odnaleźć punkt odniesienia w Chrystusie, a przestanie był miejscem prowadzenia handlu wymiennego z Bogiem – pisze o. Wacław Oszajca >>>>

Już samo aggiornamento (dostosowanie), do którego wzywał Jan XXIII, było trudne do zaakceptowania. Panowało przekonanie, że nie nauka Kościoła ma się dostosowywać do świata, ale świat do niej. Sobór zerwał z integryzmem, zakorzenionym w myśli katolickiej od czasów rewolucji francuskiej i oświecenia („Co raz rozstrzygnięto, nie należy ani umniejszać, ani zmieniać, ani nic do niego dodawać” – pisał papież Grzegorz XVI). Tymczasem podczas Vaticanum II niemal każdy projekt wykraczał poza dotychczasowe orzeczenia soborów i papieży, a niektóre wręcz podawały je w wątpliwość lub im przeczyły. Zasada „przyjaznego rozdziału państwa i Kościoła” (w konstytucji „Gaudium et spes”) stała w sprzeczności z wypowiedziami niemal wszystkich papieży ostatniego stulecia. „Deklaracja o godności człowieka” uznawała prawo do wyboru religii, co pachniało herezją. Przyznanie, że człowiek jest wolny w swoich wyborach i powinien kierować się własnym sumieniem, zakładało zgodę na wybory „śmiertelnie złe” (np. odejście od religii katolickiej). Dla wielu biskupów ta propozycja była równie skandaliczna, jak dzisiejsze hasła pro choice.

Podobnie było z ressourcement (powrotem do źródeł), drugim filarem zmian soborowych. Kościół pozwalał na badania przeszłości tylko wtedy, gdy potwierdzały jego aktualną naukę i nie sięgały dalej niż do św. Tomasza z Akwinu. „Nowa teologia”, oparta na najnowszych odkryciach biblistyki i pismach Ojców Kościoła, właśnie została odrzucona (Pius XII, „­Humani generis”, 1950 r.), a jej przedstawiciele ukarani.

Lęki, które towarzyszyły ojcom soborowym, nie zniknęły i wciąż czają się w Kościele. Ucieczki przed dyskusją nad celibatem czy kapłaństwem kobiet są tego przykładem. Łatwiej jest uznać soborowe dokumenty za dziedzictwo, które trzeba wciąż realizować, niż mierzyć się z „kwestią leżącą u podstaw wszystkich innych kwestii”. Tymczasem duch Vaticanum II to przekraczanie ograniczeń soborowych dokumentów. A także własnych.

Sobór w kawałkach

Godzić stare z nowym nie jest łatwo, o ile w ogóle to możliwe. Rok ’68 pokazał, że miesiąc miodowy między katolicyzmem a nowoczesną kulturą liberalną nie może trwać wiecznie. Odpowiedzią Kościoła na rewolucję obyczajową była encyklika „Humanae vitae”.

Rozpoczęty dekadę później pontyfikat Jana Pawła II był z jednej strony realizacją soborowych reform (godność człowieka, wolność religijna, ekumenizm, walka z antysemityzmem, otwarcie na świat nauki i kultury), z drugiej – ich zaprzeczeniem, bo blokował współpracę papieża i biskupów z postępowymi teologami.

Benedykt XVI miał mniej entuzjastyczne, słodko-gorzkie podejście do soboru: doceniał teologiczne odrodzenie i odnowę Kościoła, ale krytycznie mówił o przebiegu obrad i triumfalizmie reformatorów. Posoborowe reformy obarczał winą za kryzys liturgii, który jest – jego zdaniem – przyczyną wszystkich kryzysów w Kościele.

Mimo szumnych apeli dorobek Vaticanum II popada w zapomnienie. Teologiczne rozprawy, których nikt nie czyta, nie są w stanie go z niego wydobyć. ­Wywiady rzeki z papieżem ­emerytem również. Soborowego ducha nie wskrzeszą kombatanckie wspomnienia. Może poczeka na młodych teologów, którzy na nowo spróbują pogodzić sprzeczności między tradycją i nowoczesnością, zmianą i ciągłością, jednością i różnorodnością.

A papież Franciszek? Czy pierwszy papież z pokolenia posoborowych księży różni się w sposobie odczytania soboru od poprzedników?

Na pewno jego Kościół jest mniej ­europocentryczny i patrzy na inne – uważane dotąd za peryferyjne – regiony świata. To jedna z niezrealizowanych idei Soboru Watykańskiego II. Wyjście do ubogich jest wprowadzaniem w życie „Paktu z katakumb”, podpisanego podczas ostatniej soborowej sesji przez biskupów z Ameryki Południowej (fakt mało znany). Ideę Kościoła „w drzwiach”, otwartego na wszystkich, wywieść można z konstytucji „Lumen gentium”. A troskę o dzieło stworzenia i koncepcję sprawiedliwego podziału dóbr – z „Gaudium et spes”.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
IZABELA MOŚCICKA, była siostra zakonna, założycielka Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym: Coraz więcej mówimy o nadużyciach damsko-męskich, być może kolejnym krokiem będzie dyskusja o sprawcach-kobietach i o przemocy sióstr wobec sióstr >>>>

Franciszek podjął też tematy wycofane przez Pawła VI: reforma kurii właśnie się dokonuje, Papieska Akademia Życia otwiera dyskusję o antykoncepcji, celibat księży zawisł na włosku podczas synodu amazońskiego, testowana jest kolegialność, a „synod o synodzie” otworzył szeroką jak nigdy dotąd dyskusję o problemach Kościoła. Papież nie boi się wykraczać poza ustalenia swoich poprzedników (choć nie potrafi też zaakceptować faktu, że odrzucenie jednej reformy – w dodatku posoborowej – nie oznacza burzenia całej nauki Kościoła).

Na pewno mocniej niż jego poprzednicy Franciszek mierzy się z „kwestią, która jest u podstaw wszystkich kwestii”, inicjując zmiany w doktrynie (komunia małżeństw niesakramentalnych) lub wprowadzając nowe tematy pod dyskusję (homoseksualizm, diakonat kobiet).

Czy to wciąż realizacja Vaticanum II, czy może krok dalej? Papież często mówi o trzeciej wojnie światowej, toczącej się „w kawałkach”. Kto wie, może kolejny sobór – Watykański III – też się już toczy: w Amazonii, Niemczech... W różnych miejscach i w różny sposób. W kawałkach.

Ten materiał jest bezpłatny, bo Fundacja Tygodnika Powszechnego troszczy się o promowanie czytelnictwa i niezależnych mediów. Wspierając ją, pomagasz zapewnić "Tygodnikowi" suwerenność, warunek rzetelnego i niezależnego dziennikarstwa. Przekaż swój datek: