Lekcje płynące
Twoje upamiętnianie ofiar Holokaustu również zaczęło się nad rzeką.
09/08/2021 | Na stronie od 27/08/2021
Źródło: "Tygodnik Powszechny"
Dariusz Popiela, Jacek Taran 09.08.2021
Dariusz Popiela, kajakarz: Wracałem z zawodów w dresie z polskim godłem. Na Rynku w Krakowie była manifestacja nacjonalistów i pomyślałem: też tak wyglądam. Źle się z tym poczułem, ale z drugiej strony, przecież mam takie samo prawo do tego orzełka jak oni.
JACEK TARAN: Jakie znaczenie w Twoim życiu mają rzeki?
DARIUSZ POPIELA: Nad rzeką zaczęło się wszystko, co ważne. Nad Wisłą poznałem żonę – znaliśmy się wprawdzie w dzieciństwie, ale to tutaj zaczęła się na nowo nasza znajomość. Byłem po zawodach, ona miała praktyki studenckie niedaleko. Jeszcze mokry ciągnę kajak, oczy zalane, nic nie widzę, a tu ktoś podbiega: „Cześć, Darek”. Najlepsze, co spotkało mnie w życiu.
Ale z rzekami wiążą się też złe chwile. Raz niewiele brakowało, żebym się utopił. Miałem dziewięć lat i wywróciłem się w kajaku. Nie mogłem się z niego uwolnić, bo zlekceważyłem wcześniejsze zalecenia trenera. Dobrze, że koledzy byli blisko i mnie wyratowali.
Twoje upamiętnianie ofiar Holokaustu również zaczęło się nad rzeką.
W Nowym Sączu trenowałem na Dunajcu, pomiędzy dwoma mostami. Kiedy się dowiedziałem, że w tym miejscu stali sądeccy Żydzi i że byli z niego zapędzani do bydlęcych wagonów, którymi ich wywożono do Bełżca, przeżyłem szok. Stali w rzędach, całe rodziny, ściskali klucze od domów z nadzieją, że wrócą, i patrzyli na miasto. Na ten sam widok, który codziennie widziałem na treningach. Spędziłem całe lata nad tą rzeką i o tym nie wiedziałem! To mną wstrząsnęło – no bo jak to? Można tu żyć i nie wiedzieć o największej tragedii swojego miasta? Zaczęliśmy wtedy działać z Sądeckim Sztetlem, z Łukaszem Połomskim, Arturem Franczakiem, ale to mi nie wystarczało. Ciągle miałem poczucie, że to za mało.
Przez Krościenko płynie ten sam Dunajec – znów rzeka. Prof. Jerzy Żołądź z AWF zwrócił mi uwagę, że tam jest cmentarz żydowski. W pobliżu często mieliśmy treningi, zawody, a ja nawet nie wiedziałem, że kilkaset metrów dalej znajduje się cmentarz, po którym prawie nie ma śladu – nie widać macew, nie ma ogrodzenia. Zatrzymałem się raz, żeby zobaczyć to miejsce, wszedłem i… już nigdy nie wyszedłem z tego cmentarza. Zostałem z nim, on został we mnie na zawsze.
Sportowiec, olimpijczyk, prawnik, działacz społeczny – kim jest dzisiaj Dariusz Popiela?
Człowiekiem, który marzy. Jestem zawodowym sportowcem, wyczynowcem, ale temat upamiętnień definiuje mnie najbardziej i myślę, że sport też się do tego przyczynił. Poprzez podróże i kontakty z innymi kulturami stałem się kimś, kto chce rozumieć inność i różnorodność. Idea olimpizmu, pobyt w Pekinie dały mi wrażliwość na inne kultury. Sport nauczył mnie też tego, że zadania trzeba realizować do końca, nie poddawać się. Częściej przegrywałem, niż wygrywałem, bo taki jest los sportowca, ale to mi dało siłę, żeby się nie załamywać, tylko wstać i robić swoje. Ciągle jestem też człowiekiem poszukującym odpowiedzi na pytania o wiarę, o światopogląd, o dobro i zło. O to, czym kierują się ludzie, którzy nie chcą dostrzec dobra.
Znajdujesz odpowiedzi?
Nie zawsze, ale to, co najcenniejsze, odkryłem w sobie. To chęć poznawania nowych ludzi. Kiedyś byłem bardziej zamknięty.
No i ciągle nie potrafię zrozumieć, że to, czym się zajmuję, może budzić kontrowersje. Zginęły trzy miliony Polaków pochodzenia żydowskiego, naszych sąsiadów – i to nie jest postrzegane jako największa tragedia w historii, nie funkcjonuje w zbiorowej świadomości. Niby znam mechanizmy, które do tego doprowadziły, ale zastanawiam się, dlaczego nie możemy im zaprzeczyć. Przecież oni też byli Polakami, mieszkali tu od pokoleń. Jestem reprezentantem Polski, ten orzełek, który noszę na zawodach, jest dla mnie ważny i nie rozumiem, dlaczego my jako państwo nie potrafimy pamięci o nich przywrócić. Dlaczego państwo tego nie chce?
Po co sportowcowi żydowskie cmentarze? Nie mógłbyś tym kajakiem sobie pływać, a potem leżeć na plaży i wypoczywać po treningu?
Często słyszę to pytanie, nawet mój tata na początku powtarzał: „po co ci to?”. Życie sportowca jest wypełnione treningami, wyjazdami, nie ma czasu na inne zajęcia. Ale tematyka Zagłady ma w sobie magnetyzm, którego nie da się pokonać. Widzę to też po ludziach, z którymi współpracuję – jak wchodzisz w ten temat, to on z tobą zostanie na zawsze, nie uciekniesz od niego.
Zagłada jest w nas. Byłem niedawno na treningach na Reunion. Piękna plaża, ocean, słońce – wydawałoby się, że można zapomnieć o całym świecie. Ale to niemożliwe. Życiorysy tych osób, których historie poznaję – Henia narciarza, Luśka, Mundka, stolarza z Krościenka – są częścią mnie. Noszę w sobie historie, które były dotychczas nieopowiedziane, i staram się innych nimi zainteresować. Poza tym jako reprezentant Polski uznałem, że powinienem znać historię mojego kraju. W szkole poznałem wielkie bitwy, rocznice, daty. Ale to było za mało. Zacząłem odkrywać, że poza głównym nurtem mamy ogromne pokłady historii, o której się nie mówi. To milczenie jest szczególnie widoczne w kontekście ofiar żydowskich. Kiedy zacząłem zgłębiać temat, okazało się, że jest niezwykle ważny dla mojego poczucia patriotyzmu. Czułem, że w ten sposób definiuję swoje pojęcie obywatelskości i uznałem, że to mój obowiązek jako reprezentanta Polski. Nie mam wsparcia ze strony środowiska sportowego, ale nie przejmuję się tym. Wiem, co powinienem robić.
Czym jest dla Ciebie patriotyzm?
Pojęciem, które powinniśmy odkłamać. Ono zostało zawłaszczone przez nacjonalistów, przez co wiele osób, które czują się patriotami, obawia się do tego przyznać. Odczułem to kiedyś na własnej skórze – wracałem z zawodów przez Rynek w Krakowie, byłem w dresie z orzełkiem i w pewnym momencie pomyślałem, że mogę być definiowany jako nacjonalista. Źle się poczułem z tym, że ktoś może mnie tak odbierać. Ale z drugiej strony, przecież mam takie samo prawo do tego orzełka jak oni.
Dla mnie dbałość o ofiary Holokaustu jest działaniem patriotycznym. Rozumiem patriotyzm przede wszystkim jako akceptację każdego, kto chce tu żyć, bez względu na religię, kolor skóry, seksualność. Ta wizja jest mi najbliższa. Sportowcy wzruszają się, słysząc Mazurka Dąbrowskiego. Kryje się za tym historia ciężkiej pracy, często wielu wyrzeczeń, koszt dojścia do tego momentu. To budzi ogromne emocje: słyszysz hymn i wiesz, że grają go dla ciebie. Nie wyobrażam sobie, że z racji tego, czym się zajmuję, ktoś mi powie, że nie zasługuję na wysłuchanie hymnu, gdy stoję na podium.
Czym zatem jest dla Ciebie polskość? Co to znaczy być prawdziwym Polakiem?
Wielki wpływ wywarł na mnie Paweł Jasienica. Odnajduję w jego książkach prawdę o tym, że żyjemy w kraju, którego historia nie składa się tylko z bohaterskich kart. Mamy też ciemne strony i nie trzeba ich skrywać, tylko nauczyć się o nich mówić, a jeśli będzie trzeba, to przeprosić.
Przeprosiny wystarczą?
Nie. Trzeba próbować coś zmienić, przekuć na lepsze. W tę myśl wpisują się działania, które podejmujemy w małych społecznościach, takich jak Grybów czy Czarny Dunajec.
Ktoś mi napisał, że gdybym zajmował się żołnierzami wyklętymi, byłoby mi łatwiej. Pewnie tak, pewnie to by było odbierane jako patriotyzm, a tu hasła „Żydzi” i „patriotyzm” wielu osobom się ze sobą nie łączą. Tylko że mnie się akurat łączą. Przecież skoro widzę na zdjęciu Szlomo Horowitza z Czarnego Dunajca w mundurze Wojska Polskiego i skoro wiem, że zginął we wrześniu 1939 r. za Polskę, to jak mam go nie nazywać patriotą? Z podziwem wspominam przemowę Mariana Turskiego w Auschwitz. On podkreślał, że Auschwitz nie spadł z nieba, Auschwitz dreptał i zbliżał się małymi kroczkami. Trzeba z tych słów wyciągnąć naukę, że czerwone lampki ostrzegawcze powinny się zapalać w głowach o wiele wcześniej.
Myślisz, że teraz powinny się świecić?
Jak najbardziej. Jestem przerażony tym, jak bardzo w ciągu ostatnich lat zmienił się język, jak wracają najgorsze stereotypy dotyczące Żydów, jak dużo nienawiści budzą osoby LBGT+. W Nowym Sączu byłem na pierwszym marszu w ich obronie – była nas garstka, może 15 osób, ale uważałem, że jako ktoś zajmujący się upamiętnieniami prześladowanych powinienem tam być. Przecież język, który znamy z lat 30. minionego wieku, dziś służy do atakowania osób homoseksualnych. Nie można tego bagatelizować, mówić, że przecież nic się nie dzieje, że to przesada. Nie – trzeba zawsze stać przy tych, którzy są prześladowani. Te „strefy wolne od LGBT” to skandal i wstyd na cały świat. A wszystko się bierze z tego, że jako naród nie odrobiliśmy lekcji płynącej z Zagłady.
Powtarzasz czasem, że to, co robisz, to zadawanie ciosu nazistowskim oprawcom. Jak to rozumieć?
Próbuję nadać naszemu działaniu sens, który byłby zrozumiały dla jak najszerszego grona. W mówieniu o Zagładzie powinniśmy zapomnieć o wyznaczaniu stron tej dyskusji – nie mówić o stronie polskiej i żydowskiej. To po prostu historia nas wszystkich, to się wydarzyło na naszych ziemiach.
Zło, niestety, zwyciężyło. Żydzi praktycznie zniknęli z polskich ziem i wiele zrobiono, by o nich zapomnieć. Dla wielu to zamknięty rozdział – były obozy, Żydów zamordowano, koniec. Ale z moich działań widzę, że ta historia ciągle jest żywa. Triumf zła był tak silny i wzmocniony później przez władze komunistyczne, że kiedy dziś zaczynamy jakiś nowy projekt, to pierwsze słowa, jakie słyszymy, często brzmią: „wrócą Żydzi i zabiorą kamienice”. A cmentarze żydowskie, nie dość, że dewastowane, to jeszcze w sferze nazewnictwa stały się czymś gorszym. Mówiono „kirkut”, „okopowisko”, jakby bano się słowa „cmentarz”, które uczłowiecza pamięć, daje inną świadomość tego, czym jest to miejsce. Dla mnie żenujące jest to, iż będąc u wójta, muszę mu tłumaczyć, że leżą tam ludzie. Że to byli mieszkańcy jego gminy, mieli marzenia, problemy, tutaj żyli, płacili podatki. Nie należy im się pamięć, nie należy im się posprzątanie cmentarza? Jak słyszę „niech se Żydzi sami odnowią”, to pytam – a kto z nich przeżył? Czy mają wstać prochy z obozów koncentracyjnych i odnawiać cmentarze?
Naprawdę tak mówisz do wójta?
Nie. Staram się jednak tak rozmawiać, żeby potem – jak w Krościenku czy Czarnym Dunajcu – wójt sam włączył się w działania, witał potomków na ziemi ich pradziadków, dostrzegał, że to, co robimy, ma wartość dla całej społeczności gminy.
W tym sensie mówię o zadaniu ciosu nazistom. Przecież to im zależało, żeby nie został żaden ślad po Żydach. Chcemy pokazać, że to się nie udało. Każde imię wypisane na pomniku, każdy przypomniany życiorys odwraca tamte działania.
To działa zresztą szerzej: lekcja Zagłady może wpływać na naszą przyszłość, na kolejne pokolenia. Rozmawiam na te tematy z moimi córkami, a u mnie w domu się o tym nie mówiło. Projekt „Ludzie, Nie Liczby” ma zadawać cios złu. I dzieje się tak, jak w Czarnym Dunajcu – mieszkańcy dostrzegli, że to może być ich cmentarz, ich miejsce. Coś, co było zarośniętą chaszczami dziką łąką, staje się perełką, która współtworzy ich tożsamość, a to, co robią, to nie są działania dla wójta, tylko dla nich samych i dawnych mieszkańców ich miejscowości. Jasne: nie przywrócimy im życia, ale możemy pokazać, że historia się nie zakończyła, oprawca nie wygrał ostatecznie.
Przy każdym cmentarzu wynajdujesz w archiwach postaci, które stają się Twoimi bohaterami, stają ci się bliskie, np. Henio – narciarz z Krościenka.
Jest mi bliski może dlatego, że tak jak ja był sportowcem, jeździł na nartach wyczynowo. Oczywiście nie da się zapamiętać wszystkich osób z pomników, bo to już są tysiące. Ale zawsze myślę o Heniu, o Szlomusiu, o Salomonku, o dziewczynkach: Racheli i Salomei z Kołaczyc. Mieli takie same dylematy życiowe jak ja, ty czy nasze dzieci. Te historie zawsze ze mną będą, stały się częścią mnie.
Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi, ale odkąd zajmuję się upamiętnieniami, zdarzają mi się sprawy, o których można by powiedzieć, że nie dzieją się przypadkowo.
W Czarnym Dunajcu staliśmy z Karoliną Panz i Michałem Szaflarskim przy budynku synagogi dokładnie następnego dnia po tym, jak z archiwów poznałem tragiczne losy sklepikarza Józefa Lehrera i jego córki Reginy. W pewnym momencie minął nas starszy człowiek. Zawrócił i zapytał, co robimy – odpowiedzieliśmy, że oglądamy synagogę. Odszedł, ale znów wrócił i pyta, dlaczego akurat synagogę. Zaczęliśmy mu opowiadać o projekcie dotyczącym odnowy cmentarza. I on na to: „A słyszeliście o takim Lehrerze? Miał tu sklep. Mój tata pracował u niego 15 lat na kasie i był jego najbardziej zaufanym pracownikiem!”. Rozpoczął opowieść o tym, jak ten sklep wyglądał, jakie były towary, zapachy.
Tego nie znajdziesz w żadnych aktach. I co jest niezwykłe: te historie same przychodzą do nas, mocą jakichś niezwykłych zbiegów okoliczności. Chcę wierzyć, że pomoc idzie z góry, bo robimy coś dobrego.
Jedna z macew wydobytych na lotnisku w Nowym Targu. 12 maja 2021 r. / FOT. JACEK TARAN
Kiedy przyjeżdżasz pierwszy raz na taki zapuszczony cmentarz, jakie emocje Ci towarzyszą?
Najmocniej odczułem to w Krościenku: bunt. Jak to możliwe, że tu jeździ autobus, ludzie chodzą, a krok od nich leżą ich pomordowani sąsiedzi? Potem się przekonałem, że wszędzie tam są osoby, które chcą coś zrobić, które czują podobnie jak ja, tylko brakuje im impulsu do działania. Nie mam pretensji, bo to nie jest łatwe. To się może wiązać z ostracyzmem, z nieprzychylnymi komentarzami, potrzeba odwagi. Mnie jest łatwiej, bo przychodzę z zewnątrz. Ja się nie będę przejmował tym, że sąsiadka na mnie krzywo popatrzy albo ktoś zapyta, ile mi ci Żydzi za to płacą. Ja mówię, że naszym projektem chcemy wypełnić lukę, która pozostała po eliminacji społeczności żydowskiej z jakiegoś miasteczka czy wioski, i to się udaje.
Pamiętasz ten cytat: „Z nami przesłanie, pojednanie to zadanie”?
To fragment utworu rapowego z mojej płyty. Dla mnie ta płyta i cała działalność muzyczna, którą krótko, ale dość intensywnie prowadziłem, były jak lot na Księżyc, zupełnie inna przygoda w życiu. Po latach, całkiem niedawno, słuchałem tego z córkami i myślę, że to nie było złe. Ta płyta też zrodziła się z buntu: okazało się, że mimo iż przeszedłeś eliminacje, to jednak na olimpiadę do Aten pojechał ktoś inny…
To był dla mnie trudny czas, niewiele brakowało, a zupełnie odłożyłbym karierę sportową i porzucił kajaki. Byłem rozczarowany – możesz ciężko pracować, zrobić świetny wynik, a potem i tak zostajesz w domu przez jakieś układy, których nie rozumiesz. Rap dał mi wtedy możliwość wyżycia się i był dla mnie kołem ratunkowym. Zamykaliśmy się z kolegą w starym domu jego babci i działaliśmy. Miałem zakaz startów, żeby nie wygrywać z tymi, którzy w niejasnych okolicznościach zostali zakwalifikowani na olimpiadę. Musiałem sobie znaleźć jakieś miejsce i ta twórczość dała mi wówczas siłę, żeby podnieść się z kolan. Jeździliśmy na koncerty, na jakieś spotkania ekip raperskich. Niektóre przyjaźnie z tamtego czasu przetrwały do dziś.
„Pojednanie to zadanie”. Kogo powinno dotyczyć to pojednanie?
Często się słyszy, że to powinno być pojednanie polsko-żydowskie, ale ja tak tego nie postrzegam, bo przecież Żydzi byli też Polakami, wielu z nich tak się identyfikowało. Kiedy do Grybowa przyjechał Howard Unger, potomek jednego z grybowskich rodów, opowiadał mi przykrą historię. Kiedy 15 lat wcześniej pierwszy raz odwiedził Grybów z ojcem, zastali cmentarz zamknięty na kłódkę, zarośnięty krzakami jak dżungla. Płakali pod bramą, bo nie dało się wejść, nie było macew, a w mieście wytykano ich palcami. A teraz przyjeżdża i płacze, ale z innego powodu – ze wzruszenia, że znaleźli się ludzie, którzy zadbali o tę pamięć. Ściskamy się, płaczemy razem – i to jest istota pojednania. A nie kwestia porozumienia z Izraelem, jak niektórzy sądzą – przecież tego państwa wtedy nie było. Tu chodzi o upamiętnienie sąsiadów, pojednanie z ofiarami i oddanie sprawiedliwości ich istnieniu.
Prace porządkowe na cmentarzu żydowskim. Czarny Dunajec, 17 lipca 2020 r. / FOT. JACEK TARAN
A co z pojednaniem pomiędzy Polakami a Polakami? Myślisz, że jest możliwe?
Nie wiem. Padło tyle słów, rządzący wykonali tyle gestów wykluczających, że na dobrą sprawę nie powinno być już dialogu. Przecież często o tym słyszymy – profesorowie nie chcą odbierać nominacji od prezydenta, ktoś rezygnuje z odznaczeń. Ale na dłuższą metę tak się nie da: te podziały idą przez środek rodzin, przez środowiska pracy. Musimy się jakoś zatrzymać w tym szaleństwie, bo przecież wcześniej czy później władza się zmieni, a ludzie o tych poglądach zostaną. Jak będziemy żyć? Będzie jakaś wendeta? Nie możemy do tego dopuścić.
Działając na Podhalu, spotykam się z przedstawicielami tej władzy i z jednej strony nie chciałbym mieć z nimi nic wspólnego, ale idę do nich, rozmawiam i robimy coś wspólnie. I to, co jest najpiękniejsze: potem spotykamy się na cmentarzu. Mam powiedzieć – dla pana nie ma tu wstępu, bo pan reprezentuje opcję, z którą fundamentalnie się nie zgadzam? Ale z drugiej strony: czy mogę powiedzieć osobom LGBT, które są obrzucane kamieniami, że mają się z nimi pojednać? To jest cholerny klincz i nie wiem, jak z niego wyjść. Jest mi duszno, jest mi źle i nie chcę żyć w takim kraju.
Myślałeś o tym, żeby wyjechać?
Ludzie mi tak mówią czasami: jak ci się nie podoba, to wypad. Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. To jest tak samo moje miejsce, jak i tych, którzy próbują nas zaczadzić i podzielić. Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Nie mam problemu z tym, żeby dłużej mieszkać gdziekolwiek poza Polską, bo tak wygląda moje życie zawodowe, ale tu jest moje miejsce, tu chcę wracać i wychowywać moje córki. Wiem, że coraz więcej ludzi wyjeżdża nie z przyczyn ekonomicznych, tylko z powodu atmosfery nienawiści. Mają dość i doskonale ich rozumiem, bo ileż można się szarpać o tak podstawowe sprawy, jak bycie razem z kimś, kogo się kocha?
Wiesz, miałem wiele ciężkich rozmów z moim tatą i z teściem na temat tego, co robię na żydowskich cmentarzach, ale teraz oni są pierwszymi osobami chętnymi do pomocy. Zawsze mogę na nich liczyć.
Pomnik pamięci na cmentarzu żydowskim, postawiony dzięki Fundacji Rodziny Popielów „Centrum”. Czarny Dunajec, 12 maja 2021 r. / FOT. JACEK TARAN
Czy zatem żydowskie cmentarze mogą nas pojednać?
Ja nie jestem specjalistą od psychologii, od manipulowania ludźmi. Ja przypominam o ofiarach. Jak ktoś mi mówi o żydokomunie, to pytam: a co ma z tym wspólnego Estera lat 14, Salomon lat 6, jaka to żydokomuna? Jedno z żydowskich przykazań głosi, że zrobienie czegoś dla zmarłych należy do najważniejszych dobrych uczynków, bo zmarły już ci nie podziękuje, a ty nie możesz oczekiwać wdzięczności. I to jest coś, co mnie definiuje. Robię to wszystko dla nich. I choćbym miał stać na tym cmentarzu sam jeden, nie przestanę. ©℗
DARIUSZ POPIELAjest sportowcem, olimpijczykiem, startuje w konkurencji kajakarstwo górskie. Wielokrotny medalista mistrzostw świata, dwukrotny mistrz Europy. Stworzył projekt „Ludzie Nie Liczby” zmierzający do upamiętniania zapomnianych ofiar Holokaustu. Laureat nagrody im. ks. Stanisława Musiała, przyznawanej osobom zasłużonym dla dialogu chrześcijańsko- i polsko-żydowskiego.
Jacek Taran Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue...