Morderstwo na Żydach stanowiło zastępczą egzekucję Boga

Było zbrodnią na tych, którzy stworzyli i symbolizowali stary świat

Żydzi pojmani przez SS w trakcie tłumienia powstania w getcie warszawskim. Fot. Wikimedia commons

Żydzi pojmani przez SS w trakcie tłumienia powstania w getcie warszawskim. Fot. Wikimedia commons

Źródło: Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7-8/1986

Paweł Śpiewak

Szoah, drugi upadek

Morderstwo na Żydach stanowiło zastępczą egzekucję Boga, było zbrodnią na tych, którzy stworzyli i symbolizowali stary świat.

Najprostszym, a bodaj najpopularniejszym wyjaśnieniem antysemi­tyzmu jest tzw. teoria kozła ofiarnego. Winny musi się znaleźć, ktoś musi zostać poświęcony, źródła zła wyraźnie wskazane. Nie chodzi o winy realne, ale te, które w imaginacji oskarżyciela da się przypisać rzekomym sprawcom, a tym samym oczyścić z ewentualnych zarzutów rzeczywistych winowajców. Ta teoria, czasem użyteczna, z pewnością chwytająca coś z mechanizmów rządzących psychologią tłumów, jest o tyle nieprzekonywająca, że nie tłumaczy, dlaczego to właśnie Żydzi bywali nader często wybierani do roli kozła. Tu potrzebne są zwykłe badania historyczne i łatwo okazać się może, że wybór pozornie przy­padkowy (kozłem mogłaby być przecież jakakolwiek inna grupa spo­łeczna) wcale nie jest przypadkowy.

Inna teoria antysemityzmu wywodzi się z rozważań nad naturą współczesnych ruchów masowych zorganizowanych wokół fanatycznych ideologii. Mówi ona tyle: każdy taki ruch z trudem wskazać może re­alny i pozytywny program działania, który byłby w stanie scalić masy. Łatwiej natomiast jest o wroga, diabła, na tyle groźnego i ukrytego zarazem, iż domaga się nieustannej czujności, wywołuje stały lęk i napięcie, a zarazem żąda najwyższego wysiłku, walki. Może być wszędzie, przebrany i zamaskowany, a jego niewidoczne macki w sposób niezauważony są w stanie dosięgnąć, a tym samym zarazić najofiarniejszych spośród ruchu.

Niezbędny jest przeto taki rodzaj dia­bła, który koncentruje na sobie całą niszczycielską energię, pozwala, jak pisali psychologowie, wyładować wszystkie negatywne uczucia, dobre pozostawiając dla ruchu i jego wodza. Żarłoczny i niewidzialny prze­ciwnik nieustannie ma pobudzać masy, a bezwzględność, z jaką toczy się bój, zaostrza już sztywną ideologię. Aby idea stała się rzeczywis­tością, trzeba postępować tak, jakby ów przeciwnik rzeczywiście zwal­czał ruch, a więc należy walczyć o ideę. Mordując Żydów mógł Hitler twierdzić: wszczęli wojnę i pierwsi padli jej ofiarą. Nie zginęliby przecież, gdyby nie wojna.

Ale również to wyjaśnienie mówi nam jedynie o mechanizmach psycho-spolecznych uobecniających się w ruchach masowych i o struk­turze ideologii, dla której wrogiem okazać się mogą nie tylko Żydzi, ale również każda inna nacja, dowolnie wybrana grupa społeczna, np. burżuazja czy kupcy. Wybór okazuje się w myśl takiego wyjaśnienia w znacznej mierze przypadkowy.

Zagłada została przygotowana przez długoletnie kampanie antysemityzmu, przez proces wyobcowywania Żydów spośród narodów Europy

Paweł Spiewak

Nie wiadomo, jakimi wartościami kieruje się ruch jako taki, czy wręcz neguje się znaczenie aksjologii ruchu: dziś zwraca się przeciw Żydom, z czasem przyjdzie kolej na Słowian czy Anglosasów. Ważny jest tylko mechanizm napędowy. Nie zostają określone metody walki. Teoria taka może tłumaczyć zarówno działanie motłochu zespolonego jakąś luźną ideą, funkcjonowanie wysoce zorganizowanego ruchu totalitarnego, jak też reguły postępowania i myś­lenia różnego rodzaju grup terrorystycznych. Mówi, jak powinien być skonstruowany wróg, co należy uczynić, by pobudzić, a potem utrzymać w gotowości bojowej masy. I w zasadzie nic więcej.

Nader popularne po II wojnie światowej były tzw. interpretacje psychoanalityczne (Erich Fromm, T. W. Adorno, Else Frankl-Brunswik), które opierając się na freudowskiej koncepcji nieświadomego konstru­owały charakterystyczny typ osobowości zwanej autorytarną. Wskazuje się na ludzi, którzy zmuszeni do zbytniego tłumienia własnego super-ego szukają miejsca w społeczeństwie przez posłuszeństwo, subordynację uwielbienie dla silnych postaci, a także gotowość wyładowania agresji na osobach czy grupach słabszych, występujących bądź przedstawianych jako bezpośrednio konkurencyjne. Ludzie z „syndromem autorytarnym” skłonni są do postaw antydemokratycznych, uciekania przed sytuacja­mi anomijnymi, nieokreślonymi, niepokojami w rozumieniu rzeczywis­tości – w sztywne schematy postrzegania świata, ostro przeciwstawia­jąc swoich i obcych, przejawiając większą skłonność do nienawiści. Masy złożone z takich jednostek okazywały się giętkim instrumentem w rękach silnego człowieka-wodza i jego drużyny, używanym dla rea­lizacji ich celów.

Wiemy prawie wszystko, całość obrazu przedstawiona w tomie „The Authoritarian Personality” jest doskonale skomponowana, ale nadal nie wiadomo, dlaczego raz wybiera się jako obiekt nienawiści Żydów (Niemcy), kiedy indziej Murzynów (Stany Zjednoczone). I znów ofia­ry zdają się być przypadkowe, a fakt, że typ osobowości autorytarnej uaktywniać się może w różnych społeczeństwach, sprawia, że mogą pojawić się nowe ofiary, np. w Europie Zachodniej Arabowie czy gas­tarbeiterzy. Przedmiot agresji musi być w myśl tej koncepcji na tyle wyrazisty i powszechny, by zdołał wytworzyć w społeczeństwie więź negatywną, a jego pozycja na tyle nieokreślona, by dało się mu przy­pisać sprzeczne, a zarazem demoniczne cechy.

Zdecydowana większość autorów zajmujących się antysemityzmem od Hansa Kohna po George’a Orwella łączy go ze współczesnym nac­jonalizmem, którego nie należy mylić ani ze zwykłą niechęcią do ob­cych (tu bym dla tej szczególnej sytuacji rezerwował określenie antysemityzmu społecznego), czy też z patriotyzmem. Nacjonalizm jako dok­tryna polityczna szeroko rozpowszechniona w Europie końca wieku XIX, niezależnie od swoich odrębności narodowych ma cztery nastę­pujące cechy rozpoznawcze.

Po pierwsze: nacjonaliści wszystkich kolorów wierzą, iż człowiek jest zdeterminowany swoją przynależnością narodową. Ona w decydu­jącej mierze wyznacza jego wrażliwość, styl bycia, stan umysłu, tak że w obrębie jednej nacji, mimo wszystkich różnic klasowych czy nawet religijnych, istnieje wspólna, jednocząca zasada zacierająca znaczenie indywidualnych cech jednostek.

Po drugie: naród pojęty jest na podobieństwo organizmu. Ma wła­sne, sobie tylko właściwe cechy i zasady funkcjonowania. Ten, kto uro­dził się w danym narodzie, winien te zasady realizować, aby móc speł­nić swoje powołanie. Wszystkie instytucje, od państwa i prawa począwszy, na rodzinie skończywszy, ukazują swój sens i znaczenie w tym stopniu, w jakim służą narodowym celom i z nich wyrastają; te zostają wywiedzione z historycznej analizy kształtowania się narodu, z mistycznego niemal wejrzenia w jego istotę.

Po trzecie: zależność jednostki od narodowej tradycji wynika tyl­ko z tego, że naród jest jej właściwością i nią samą zarazem tak, że w nim człowiek znajduje swoje schronienie i swoją istotę, osiągnię­cie szczęścia, osobiste spełnienie możliwe jest tylko przez pełne złącze­nie się z celami narodowymi i całkowitą wobec nich uległość.

Po czwarte: nacjonalizm polityczny zakłada, że w sytuacji konflik­tu między celami ogólnoludzkimi, jak prawda, dobro, miłość bliźnie­go, a celami narodowymi pierwszeństwo mają oczywiście te ostatnie. U podstaw tej doktryny stoi zasada świętego egoizmu, której sens, jak sądzę, daje się zamknąć w stwierdzeniu: jeżeli moja nacja, z której się wywodzę, która dała mi życie, ma się rozwijać, ma umacniać swoją pozycję, wybierać winienem zawsze lojalność wobec swoich, nawet za cenę konfliktu z religią, Kościołem czy jakąkolwiek etyką uniwer­salną.

Nacjonalizm w każdym bodaj przypadku stapia się z niechęcią do obcych, z przypisywaniem własnej grupie wszelkich możliwych zas­ług, a pomniejszaniem roli obcego narodu; łączy się z niechęcią do tzw. cudzoziemszczyzny i częstokroć z nieufnością czy wręcz odrzuce­niem tych, którzy chcą do narodu się przyłączyć. Ofiarą tej niechęci stawali się często Żydzi, asymilujący się do kultury i narodów fran­cuskiego, niemieckiego, polskiego. Szczególnie znaczący i warty pod­kreślenia jest fakt, iż nowoczesny antysemityzm polityczny wzmaga się właśnie, gdy Żydzi wychodzą ze swojej dotąd zamkniętej społeczności, przestają być wyodrębnioną językiem, strojem, miejscem zamieszkania, prawami kastą i próbują się zaadaptować do instytucji, kultury, oby­czajów narodu, wśród którego żyją.

Historycy asymilacji (Hannah Arendt, Isaiah Berlin i w Polsce Aleksander Hertz, by wymienić najsłynniejszych) zwracają uwagę na pełen sprzeczności charakter tego procesu. Z jednej bowiem strony liberalno-demokratyczna frazeologia, jako też z ducha tego powstałe stosunki prawne i społeczne, sprzyjały czy wręcz zachęcały do asymila­cji. Z drugiej strony wymagania, jakie stawiał porządek liberalny, ro­dziły nieufność, niechęć i wrogość wobec nowych, budziły antagoniz­my tym silniejsze, że do poszczególnych kultur narodowych wkracza­ło z czasem coraz więcej ludzi pochodzenia żydowskiego, a jednocześ­nie Żydzi coraz mocniej wypierani byli z zajmowanych dotąd pozycji ekonomicznych, a tradycyjnie „żydowskie” zawody i branże stopniowo przejmowane były przez przedsiębiorców niemieckich lub francuskich.

Inny element tej sprzeczności stanowiło to, że Żydom niejednokrot­nie stawiano wymóg wyzbycia się własnej tożsamości, tradycji jako wstępny warunek akceptacji przez nieżydowskie otoczenie. Wielu Ży­dów decydowało się na rolę, jak pisała Arendt, parweniuszy, goto­wych zapłacić każdą cenę za społeczną akceptację, wyrzec się wszel­kich związków z przodkami i środowiskiem rodzinnym, skłonnych z niezwykłą wprawą zmieniać zależnie od okoliczności swoją barwę i toż­samość, byle tylko nikt nie dogonił ich już brzydko brzmiącym okre­śleniem: Żyd. Isaiah Berlin z okrucieństwem ironisty dla ilustracji tej tezy nakreślił obraz garbusów, którzy aby tylko ukryć swoją niemiłą, a rzucającą się w oczy przypadłość, gotowi dla udowodnienia, iż są normalnymi, poprawnie zbudowanymi obywatelami przedstawić niezli­czoną ilość zaświadczeń wydanych przez najbardziej cywilizowanych i światłych mężów, powoływać się na eleganckie i miłe uchu teorie dowodzące niezbicie, iż samo pojęcie garbaty jest już żenującym nieporo­zumieniem, dowodem zacofania, uprzedzeń i niezgodności z nauką.

A przecież te same społeczeństwa, które wymagały wyrzeczeń i świa­domego wyrzekania się garbów, wytworzyły wokół Żydów (salony burżujskie) atmosferę tajemniczości i egzotyczności jak wokół jakiejś wy­rafinowanej, występnej i mocno skandalizującej afery (por. powieści Prousta), albo też aurę ulicy zdecydowanie niechętnej, krzyczącej, jak w czasie afery Dreyfusa, „śmierć Żydom”, opanowanej przez niena­wistny motłoch.

Nacjonalistyczne ideologie, jak się wydaje, wykorzystywały umie­jętnie ten dwuznaczny status Żyda przypisując mu cechy nadzwyczaj sprzeczne. Wskazuje na to w swoich analizach endecji Roman Wapiński: od podziwu, czy wręcz poczucia niższości cywilizacyjnej, aż do przekonania o wyjątkowej szkodliwości i zgubności Żydów niezależ­nie od tego, jakie miejsce w społeczeństwie zajmowali i do jakiej kul­tury się przypisywali. Ale słabość analizy nowoczesnego antysemityzmu jako pewnej wersji nacjonalizmu uderza, gdy zdamy sobie sprawę z kilku zjawisk istotnych dla Europy przełomu wieków XIX i XX.

Propaganda antysemicka przekraczała granice dotychczasowych obo­zów politycznych: lewica-prawica, postęp-reakcja, nacjonalizm versus inne orientacje. W dziele Leona Poliakowa „The History of Anti-Semi­tism”, najpoważniejszego francuskiego badacza antysemityzmu, dziele zawierającym niemal obsesyjnie sporządzony spis największych luminarzy europejskiej kultury, z których każdy popisywał się większą lub mniejszą dozą niechęci wobec Żydów, znajdujemy przedstawicieli niemal wszystkich orientacji ideowych: myślicieli oświeceniowych (Voltaire), arcykonserwatystów (de Maistre, de Bonald), socjalistów i ko­munistów (Fourier, Proudhon, Marks, Sorel), wielkich romantyków (Goethe). Pisarzy tych różni zdawać by się mogło wszystko: stosunek do religii, idei postępu, władzy, feudalizmu i kapitalizmu, różniły ich koncepcje wiedzy i natury ludzkiej, ale jednoczył duch niechęci i wro­gości wobec tego dziwnego plemienia, jakim byli Żydzi. Dla jednych było ono źródłem zacofania, dla innych podkopywało trwały ład chrześcijańskiej Europy, jeszcze inni widzieli w nim istotę krwiożer­czego kapitalizmu; byli i tacy, którzy przypisywali mu ducha rewolty i rewolucji, sił spiskujących przeciw fundamentalnym prawom włas­ności. Nie ma takich zarzutów i takich obelg, których i dziś nie powta­rzano by o Żydach, lub których nie dałoby się znaleźć w najbardziej ohydnych antysemickich drukach lat międzywojennych. Argumenty te mają charakter, rzec można, obiegowy: podobne czy identyczne sfor­mułowania padają z ust Francuzów, Niemców czy Rosjan. Są niemal mechanicznie transmitowane i bez zmian powtarzane.

Żydzi byli złym sumieniem Zachodu. Mordując Żydów na obłąkańczy sposób chciano wyzwolić się od poczucia grze­chu i zobowiązania

Paweł Śpiewak

Więcej, prąd antysemicki (wyspecjalizowany pod koniec wieku XIX, zorganizowa­ny w partie i ruchy) zaczyna powoli się jednoczyć na poziomie ponad­narodowym. Jakże charakterystyczne są dzieje sfabrykowanego przez francuskich dziennikarzy „Protokołu Mędrców Syjonu”, który stał się potem sztandarowym dokumentem czarnosecińców w Rosji, ulubio­ną lekturą naszych rodzimych szowinistów, wreszcie niemal oficjal­nym dokumentem w państwie Hitlera. Organizowane są międzyna­rodowe kongresy antysemickie (od 1881 roku). Sprawa żydowska prze­staje mieć cechy szczególne, inne dla różnych narodów, staje się spra­wą wspólną. Nie toczy się wojny z Żydami osobno, rzecz wymaga już koordynacji na wyższym poziomie.

Żydów przedstawia się teraz jako realną i racjonalną przyczynę zagrożenia bytu nie tylko poszczególnych narodów, ale całej Europy. Antysemityzm łączy więc ludzi różnych poglądów (konserwatystów, nacjonalistów, żółtych socjalistów, katolików, protestantów), ale łączy też całe narody w opozycji do wspólnego wroga. Ujmując rzecz skróto­wo: wyobcowanie nawet przygarniętych Żydów spośród wspólnot naro­dowych ma się dokonać na szerszej płaszczyźnie ogólnoeuropejskiej. Wyodrębnieni zostają jako grupa groźna i obca, której nie da się ani zasymilować, ani pozostawić w świecie własnej kultury.

Przede wszy­stkim traktowani są jako grupa zbędna i utrudniająca życie narodów europejskich. Endecka propaganda przypisywała Żydom zgubny wpływ na rozwój narodowego handlu i przemysłu, ukazywała destrukcyjną rolę żydostwa w dziedzinie kultury (liberalizm, ateizm, tendencje rewolucyjne). W Polsce pisano o nielojalności Żydów wobec odrodzone­go państwa. Często argumentacja ta, z pozoru racjonalna, opierała się na typowym w takiej sytuacji odwracaniu związku przyczynowo-skut­kowego. Oto np. pisano o szkodliwej i rozmyślnej koncentracji Żydów w wolnych zawodach (adwokaci, lekarze, dziennikarze) domagając się bądź zupełnego oczyszczenia z Żydów tych zawodów, bądź ustalenia właściwych proporcji narodowych zapominając o tym, że zjawisko to ma swoją przyczynę historyczną, jaką było zamknięcie de facto Żydom miejsca w administracji państwowej, wojsku, niedopuszczanie do za­wodów nauczycielskich (poza szkołami żydowskimi), niemal wyklucze­nie z pracy na wyższych uczelniach. Najistotniejszym może faktem jest tak wyraziście opisany przez Aleksandra Hertza fenomen depolonizacji całkowicie już zasymilowanych Żydów, odbieranie im prawa do czucia się Polakami i przyznawania się do polskości. Pisząc o emigrantach świeżej daty, jak i o doświadczeniu niemal półwiecza, autor podsta­wowego dzieła o związkach kultur żydowskiej i polskiej zauważył: „Prawie wszyscy oni byli bardzo mocno związani z Polską. Wyrośli z pol­skiej kultury, uważali się za Polaków. Opuszczając Polską zabierali ze sobą książki polskie, przede wszystkim utwory literatury polskiej. Ale musieli składać oświadczenie, że nie są Polakami. Dla większości z nich było to bardzo bolesne i poniżające. Ta urzędowa depolonizacja zrobi­ła na mnie szczególnie ciężkie wrażenie…”.

W ślad za tymi kampaniami niechęci i wyobcowania szły nader czę­sto akty prawne czy decyzje różnego rodzaju organizacji o ogranicza­niu praw Żydów, którzy zaczynali być w swoich krajach traktowani jako obcy lub jako obywatele drugiej kategorii. Służyć temu miały wprowadzane ograniczenia w przyjmowaniu Żydów na studia wyższe, stosowanie reguł numerus clausus w wielu stowarzyszeniach, wreszcie próby ograniczenia i z czasem odbierania praw obywatelskich Żydom. Od I wojny światowej tworzy się z nich znaczną grupę bezpaństwow­ców (efekt rozpadu dawnych państwowości, później ustaw szczegóło­wych), pozbawionych ochrony prawnej, usuwanych, jak to było w Niemczech, potem Austrii i w innych krajach, z domów i własności, zmuszanych do emigracji. A tymczasem po roku 1936 decyzją władz brytyjskich nieomal całkowicie została zamknięta Palestyna dla żydo­wskich imigrantów. Ograniczone liczby imigrantów przyjmowała Fran­cja, Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania. Żydzi okazali się zbioro­wością bez ochrony i bez własnej reprezentacji politycznej, zdaną na łaskę różnych stowarzyszeń i ludzi dobrej woli. Bezbronne ich masy, nie chciane przez nikogo, traktowane jako zbędny ciężar, stały się w tej sytuacji doskonałą ofiarą.

Otwarte kampanie antysemickie czy choćby tylko dawkowanie trucizny antysemickiej miało do czasów Hitlera i wzorowanych na je­go prawodawstwie państw (Rumunia, Włochy, Francja Vichy, Słowacja) jeszcze ograniczony charakter. Szukano prób politycznego rozwiązania, jak to się wówczas mówiło kwestii żydowskiej, a to poprzez przymusową czy półprzymusową emigrację bądź też przez zepchnię­cie Żydów na margines życia politycznego i ekonomicznego. Na razie traktowani byli jako obcy, odmienni, jako grupa o sprzecznych czy wrogich interesach wobec interesów pozostałych narodów Europy.

Nowy skok jakościowy nastąpił w sprawie Żydów razem ze sformu­łowaniem koncepcji hitlerowskiej, w której pojęcia Żyd, Żydostwo, żydo-komuna, międzynarodówka żydowska zostają scalone w ten spo­sób, iż doktryna nazistowska sprawia wrażenie spójnej i logicznej. Pojawia się tu nader znaczący rys tej doktryny, będący kontynuacją powstałego pod koniec wieku XIX międzynarodowego antysemityzmu, a mianowicie element misjonarsko-uniwersalny. E. Jackl cytuje w tym kontekście dwa nader charakterystyczne zdania z „Mein Kampf”. „Je­żeli Żyd przy pomocy swego marksistowskiego wyznania wiary odnie­sie zwycięstwo nad narodami tego świata, korona jego będzie wieńcem żałobnym ludzkości, a planeta nasza będzie jak ongiś przed tysiącami lat krążyła w eterze całkowicie wyludnionym”. Wniosek z tego jawi się już oczywistym. „Wierzę więc, że działam dzisiaj zgodnie z intencją przepotężnego Stwórcy: broniąc się przed Żydem, walczę o dzieło Pa­na Naszego”.

Od wytępienia Żydów uzależniony zostaje los świata. Od wytępie­nia Żydów uzależnia się wszystko, bowiem źródłem wszelkiego zła – od kapitalizmu po marksizm, od chrześcijaństwa po doktryny huma­nizmu liberalnego – są wyłącznie Żydzi. Oni to, jak mówił Hitler Rauschningowi, uważają się za naród wybrany i chcą wszelkimi spo­sobami zapanować nad światem.

Podstawą wizji Hitlera jest pytanie o sens historii, o jej przezna­czenie, a fundamentem przekonanie, że eidos, sens dziejów został od­kryty i że wcielenie go będzie dziełem Hitlera i jego ruchu. Doktryna ofiarowuje pewność swoim zwolennikom, gwarantuje, że ci, którzy właściwie zrozumieją przesłanie narodowego socjalizmu i znajdą się po właściwej stronie historii, mają zapewniony udział w pomyślanym na podobieństwo raju – tysiącletnim królestwie. To ma być ta nowo­czesna forma zbawienia, którego pośrednikiem i sprawcą jest Führer. On to przedstawia się jako prorok i zbawca ludzkości, zapowiada no­wą epokę i do tej epoki prowadzi swój lud. Wyposaża ludzi i ich ziem­skie działania w sens eschatologicznego spełnienia.

Udział w tworzeniu tysiącletniej Rzeszy, wojna w jej sprawie są uznane za mistyczne dzie­ło samozbawienia. Ludzkie siły zostają skierowane na wyraziste, pew­ne drogi. Przemoc, zbrodnia, wojna, dotąd potępiane czy traktowane jako przykry, choć niekiedy niezbędny element życia społecznego, tra­cą swoje dotychczasowe piętno. Stare punkty odniesienia zostają unie­ważnione. Dotychczasowe wiary i przekonania napiętnowane jako fał­szywe i żydowskie. Przemoc i wojna, obozy śmierci i obozy koncen­tracyjne w obrębie nowego poglądu na świat są tylko koniecznym czynnikiem realizacji dziejowego przeznaczenia i z tej perspektywy udział w zbrodni staje się niemal zaszczytną funkcją. Jest zrozumiałe jedynie dla wtajemniczonych, dla tych, którym dane zostało boskie wejrzenie w sens historii. Rozumnym postępowaniem jest tylko to po­stępowanie, które służy nowej opatrzności, które wyznaczone jest decy­zją wodza, tego, który uznaje siebie za nieodwołalnego, ziemskiego Sędziego Sądu Ostatecznego, rozstrzygającego o nieśmiertelności lub uni­cestwieniu każdej ludzkiej istoty.

Niepewność chrześcijańskiej wiary ustępuje pewności wiedzy, nie­poznawalne zostaje sprowadzone do zwięzłego i jednoznacznego, do roz­kazu, zawierzenie ustępuje dyscyplinie i posłuszeństwu, współczucie i miłość – nakazowi ślepego podporządkowania. Sąd Ostateczny odbyć się ma tu na ziemi, a sędzią ma być przebóstwiony człowiek. Historia zastępuje Boga.

Pozostaje jednak pytanie: dlaczego właśnie Żydzi zostali obarcze­ni wszystkimi winami świata? Dlaczego wobec nich popełniona zo­stała ta jedyna w dziejach świata zbrodnia? Dlaczego oni tylko zostali przeznaczeni na totalną zagładę?

Twierdzę, że zbrodnia ta została przygotowana przez długoletnie kampanie antysemityzmu, przez to, co nazwałem procesem wyobcowywania Żydów spośród narodów Europy. Przygotowały ją w sensie psy­chologicznym i społecznym, sprawiły, że dla większości ludzi zbrodnia na Żydach mogła być wyizolowana, traktowana jako sprawa samych ofiar. Sprawiły, że morderstwo to dokonało się w milczeniu świata, wszystkich cywilizowanych rządów i Watykanu, że Żydzi ginęli oto­czeni aurą obojętności, a często wzgardą lub zdaniem: zasłużyli sobie na taki los. Sprawiły, że żaden z ówczesnych wielkich mężów stanu nie podjął jakichkolwiek działań choćby dla ograniczenia liczby ofiar.

Drobne i tylko wstrętne antysemickie brednie powtarzane, kolpor­towane, przepisywane, zdawałoby się czasem już nieszkodliwe i opat­rzone, te złośliwe i niechętne gazetki i książki, pisane bez intencji zbrodni, często tworzone nawet w poczuciu, że służą jakiejś prawdzie, jakiemuś dobru narodowemu, zostały nagle spiętrzone, detonowały zbrodnią i obojętnością, zapomnieniem i przerażeniem.

Jest jednak coś, co sprawia, że Holocaust (Szoah) nabiera jeszcze groźniejszego sensu. Gnostycki czy mówiąc inaczej neopogański świato­pogląd Hitlera – choć używający chrześcijańskiej symboliki – był, co oczy­wiste, nie tylko jej całkowicie opacznym przedstawieniem, ale ozna­czał także zastąpienie jednej kultury wyrosłej z korzeni judeochrześci-jańskich – nową. Między tymi dwiema, rzekomo chronologicznie po sobie następującymi epokami, toczyła się wojna na śmierć i życie. Sta­ry świat to Żydzi, nowy – naziści.

Morderstwo na Żydach było niezbędnym dopełnieniem morderstwa na chrześcijańskiej Europie. Morderstwo na Żydach stanowiło zastępczą egzekucję starego Boga, było morderstwem na tych, którzy ów stary świat stworzyli i symbolizowali.

Dwukrotnie z plemienia izraelskiego wyszło największe wyzwanie. Pierwszym było pojawienie się jedynej w dziejach świata wizji Boga jedynego. Tego, o którym wiemy tylko, że ,,Jest tym, kim jest”, Tego, który jest poza wszelkim obrazem i słowem. Tego, który jest niepozna­walny i niewidoczny, który wymaga absolutnej wierności i posłuchu, który oczekuje, by między ludem jego rządziło Prawo Boże.

Ten, o którym nic powiedzieć nie można, zabrania nie tylko tworze­nia obrazów siebie, ale nawet prób wyobrażeń. I On, jak od Abrahama, ojca wiary, wymaga ofiar najcięższych, wymaga, by żadna ofiara nie była zbyt ciężka, jeżeli On jej zażąda. Nigdy nie stawiano duchowi ludzkiemu większych wymagań. Jak mało ludzi potrafiło się przeto odnaleźć wobec tej nieogarnionej tajemnicy, jak wielu zdradzało Boga prawdziwego. Mówił i wykrzykiwał Jeremiasz o karze, jaka spadnie na Izrael za niewierność. Nie odchodzą od swoich bogów nawet ci, co mają bogów fałszywych, a ci, którzy poznali Boga prawdziwego, Ży­dzi, zdradzają Go. Lamentował Prorok domagając się pokuty, porzuce­nia błędnych ścieżek.

Księgi Proroków Starego Testamentu i ewangeliczne Kazanie na Gó­rze stanowią niezrównany akt moralnych wymagań. Ich słowa czytane i stale powtarzane dla wielu stały się tak oczywiste, że przestali je słyszeć. Ucho zatrzymuje się na tym, co piękne albo wzruszające. Te słowa chce się zapomnieć albo nadać im charakter konwencjonalny, czysto świąteczny. Jakże trudny jest akt zawierzenia, akt, w którym obecne jest przekroczenie siebie, porzucenie swego ja z całym kłębowis­kiem egoizmów, instynktów, słabości, by otworzyć się na łaskę i świa­tło. Jakże trudna jest wiara nie będąca mniemaniem, ale stanem obej­mującym całą egzystencję, przyjęciem czegoś, co wykracza poza zwy­czajne doświadczenie; przyjęciem mimo słabości, mimo rozpaczy, mimo wątpienia, przeciw codziennej, powikłanej, instynktownej, ziemskiej fakturze życia.

Izrael, który zrodził Stary i Nowy Testament, powołał wymaganie, które kłóci się przede wszystkim z nienawiścią, tą ostateczną niena­wiścią, o której Max Scheler pisał, iż godzi ona w samo zbawienie du­szy. Tym wyzwaniem doskonałości i wyzwaniem wiary, wiary usprawiedliwiającej, judaizm i chrześcijaństwo nasączyły przez wieki kul­turę europejską. Owo wyzwanie, stale powtarzane, odsłoniło w toku dziejów nowe kształty i znaczenia, wywołało wreszcie to, co Scheler nazwał resentymentem, zafałszowaniem tablic moralnych, wywróce­niem wieczystego porządku w świadomości ludzkiej. Fundamentalnym wyrazem tego destrukcyjnego procesu była chęć przezwyciężenia na­pięcia między dążeniem do realizacji dobra, którego wartość uznajemy, a niemożnością jego wypełnienia. Przezwyciężenie to dokonuje się przez zaprzeczenie, odmówienie dobru jego dotychczasowego znaczenia. Owo napięcie w postaci nienawiści zostało skierowane przeciw tym, którzy ten ideał stworzyli i którzy te wymagania stawiali. Najbardziej bowiem nienawidzi się tego, kto wymaga i żąda i ma prawo do tych wymagań. Staje się on upostaciowaniem zła, jego obwiniamy o własne słabości, jemu jesteśmy skłonni przypisać wszelką niegodziwość, a niszcząc go, chcemy pozbyć się owego dręczącego i niepokojącego nas mimo wszy­stko ideału.

Holocaust kończył wielowiekowy proces sekularyzacji, proces wyz­walania się od dziedzictwa i zobowiązań religijnych, kończył, by otwo­rzyć rzekomo nową epokę, nową cywilizację z nowym Mesjaszem, no­wym planem zbawienia i nowymi zasadami życia, w których morderstwo i grabież miały zabrzmieć szacownie i dostojnie

Paweł Śpiewak

Żydzi, z których kultury, wiary i mądrości wyszły podstawowe dla europejskiej kultury wyzwania, żądanie poświęcenia siebie, całkowi­tego oddania i zawierzenia, byli złym sumieniem Zachodu. Mordując Żydów na obłąkańczy sposób chciano wyzwolić się od poczucia grze­chu i zobowiązania, wyzwolić ku naturalnej dzikości, porzucić wszel­kie tabu, wszelkie zasady. Śmierć Żydów oznaczała zabicie pamięci kultury, oznaczała wymazanie nieznośnego i uciążliwego długu kultu­ry i Boga.

Holocaust kończył wielowiekowy proces sekularyzacji, proces wyz­walania się od dziedzictwa i zobowiązań religijnych, kończył, by otwo­rzyć rzekomo nową epokę, nową cywilizację z nowym Mesjaszem, no­wym planem zbawienia i nowymi zasadami życia, w których morderstwo i grabież miały zabrzmieć szacownie i dostojnie. Z morderstwem Żydów miało zostać ustanowione życie oparte na innym pojmowaniu zła. W sposób najbardziej wnikliwy i przejmujący pisała o tym Hannah Arendt w pracy o Eichmannie. Prawo w krajach cywilizowanych za­kłada, że sumienie ludzkie podpowiada wszystkim „nie zabijaj”, choć­by stało to w konflikcie z naturalnymi ludzkimi skłonnościami do gwałtu i przemocy. Prawo w państwie Hitlera żądało od sumień wszy­stkich czegoś odwrotnego: „zabijaj”, mimo że organizatorzy masakr wiedzieli, iż takie postępowanie kłóci się z normalnymi zachowaniami. „Zło w Trzeciej Rzeszy – pisała Arendt – utraciło tę cechę, przez któ­rą większość ludzi je rozpoznawała, a mianowicie cechę pokusy. Wielu Niemców i wielu nazistów, bodaj ich większość, musiała być kuszona, by nie mordować, by nie rabować”.

Owo całkowite przestawienie znaków moralnych zamykało też in­ny proces. Antysemityzm wszelkiego rodzaju, a szczególnie ten, który ożywił się z końcem XIX wieku, sprawił, iż moralne wskazówki zbli­żając się do Żydów zaczynały drgać; tu odwieczne reguły miały zostać zawieszone czy tylko stawały się niepokojąco wieloznaczne i pokrętne, jakby Żydzi byli dziwnie inni, jakby nie do końca należeli do narodów świata. Prałat Prądzyński tuż przed wojną na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego” mógł na usprawiedliwienie ustaw norymberskich pi­sać (polemizując z Jakubem Maritainem), że miłość chrześcijańska mu­si być stopniowalna i że jej kształt zależy od rasowej przynależności człowieka. Tym samym ksiądz prałat otwierał wrota relatywizmu i wpuszczał do chrześcijaństwa arcyniebezpiecznego wroga. Holocaust, tak jak go widzę, nie był więc tylko chwilową erup­cją niszczycielskich sił wywołanych klęską Niemiec po I wojnie świa­towej, kryzysami gospodarczymi, rzekomo nadmierną potęgą żydostwa. Była to, wedle trafnego sformułowania George’a Steinera (z eseju „A Season in Hell” w „In Bluebeard’s Castle”), próbą zniwelowania prze­szłości, „albo dokładniej otwarciem historii dla naturalnej dzikości”.

Holocaust miał być końcem Europy chrześcijańskiej, końcem jej zobowiązań. Był samowygnaniem z tej przystani, upadkiem porówny­walnym tylko z Upadkiem pierwszym. Tamten Upadek otworzył nas na Prawo i poczucie winy. Ten niósł ze sobą nową pokusę, miał wy­mazać sens moralności, sens prawa, rację sumienia. Holocaust doko­nany na Żydach był programową i świadomą próbą spalenia Ogrodu, który był za nami, który tkwił w nas w formie tęsknoty i nadziei, spalenia Ogrodu tak, by pamięć o nim nigdy już nie zagroziła nowym barbarzyńcom osłabiającymi marzeniami ani wyrzutami sumienia. Efe­ktem Holocaustu miało być stworzenie nowej rasy ludzi, więcej – no­wego gatunku ludzkiego.

Mord ten dokonywał się w sposób biurokratyczny, systematycznie, w glorii obowiązku, wyrzeczeń i sprawiedliwości dziejowej. Ci, którzy go wykonywali, uważali, że wymagają współczucia i zrozumienia. Oni, a nie ich ofiary. Tak było, kaci bowiem sądzili, że wykonują ten przykry obowiązek dla dobra całego świata, dla usunięcia zła najgorszego. To morderstwo stawało się powinnością i nakazem. Ono wydawało się logiczne i oczywiste w świetle diagnozy zawartej w „Mein Kampf”, było konieczne dla postępu dziejowego. Paląc Żydów, niszcząc tych, którzy zrodzili judaizm i chrześcijaństwo, zaprzeczając wszelkim znakom znanej dotąd moralności, naziści wyzwalali się od zobowiązań Bożych. Odrzucali Stare i Nowe Przymierze. Nie tylko rzucali wyzwanie Bogu, ale odrzucali Jego istnienie.

Milczenie i cierpienie Boga wo­bec zbrodni było znakiem Jego słabości, ba, nieistnienia. Jego bezsil­ność dawała im poczucie mocy i panowania. Oni zbiorowymi mogiłami, rozsypanym popiołem śmierci, odtąd czuli się w swej potędze nowymi bogami. Czuli się wolni, doskonale niepodlegli, wolni od głosu sumie­nia, wolni od pamięci, wolni od tych, którzy moralne wyzwanie im przypominali. Ze śmiercią Żydów dokonywała się zastępcza egzekucja Boga. Teraz milczenie niebios mogli już zagłuszyć dalszym stukotem wojny i miarową pracą fabryk śmierci.