Teologia grzechu

Józef Majewski. DOMINIK SADOWSKI / AGENCJA GAZETA

DOMINIK SADOWSKI / AGENCJA GAZETA

Źródło: Tygodnik Powszechny oraz "Więź"

Józef Majewski, Artur Sporniak 26.04.2021

Józef Majewski, teolog: Jedynym wyjściem z obecnego kryzysu jest nowy sobór, który powinien się zająć reformą władzy w Kościele.

ARTUR SPORNIAK: Czy z religijnego punktu widzenia w szczycie trzeciej fali pandemii jest rzeczą najważniejszą zwracać uwagę katolikom, które ze szczepionek ratujących życie mają bardzo daleki związek z aborcją?

JÓZEF MAJEWSKI: Mam wrażenie, że ludzie, którzy nie mają kontaktu z prawdziwym życiem, chcą innym je komplikować. Wygląda na to, że autor nieszczęsnego komunikatu – bp Józef Wróbel – wie wszystko, poznał wszelkie tajemnice związane z pandemią, LGBT+ czy z komunią dla rozwiedzionych katolików żyjących w związkach, bo na te tematy wypowiadał się w ostatnim czasie i czynił to w sposób wyjątkowo jednostronny.

Czy popadanie w rygoryzm i skrupulanctwo nie świadczy o bezradności wobec rzeczywistości?

Z czego wynika swoista dla naszych biskupów nieumiejętność zajmowania się ważnymi rzeczami? Mam wrażenie, że brakuje im zmysłu solidarności, empatii, wczucia się w sytuację ludzi, którzy cierpią. Zamiast o sprawach trzeciorzędnych, chciałbym usłyszeć od naszych nauczycieli, jak rozumieć dzisiaj Bożą Opatrzność, bo ja jej w tradycyjnym rozumieniu nie widzę. Jak mówić ludziom, którzy milionami cierpią i umierają, o Bogu miłości?

Innym tematem, którym dzisiaj powinni się zająć nasi biskupi, jest pytanie o rozumienie i sens modlitwy, zwłaszcza błagalnej. Ludzie błagają w cierpieniu o ratunek, a Bóg milczy, jakby miał zupełnie inne sprawy na głowie. Jak taką modlitwę dzisiaj rozumieć?

Być może jednak biskupi nie stawiają już sobie pytań teologicznych.

Zajmują się raczej zagrożeniami dla chrześcijańskiej tożsamości Polaków, jak przewodniczący episkopatu w homilii na Święto Chrztu Polski.

To może być też odruch szukania tematów zastępczych w sytuacji kryzysu pedofilskiego. W Kościele duchowni dopuszczają się strasznych rzeczy. Trudno o nich biskupom mówić, bo trzeba by było przyznać się do nieudolności, a w niektórych przypadkach – do mataczenia w sprawie odpowiedzialności za przestępstwa pedofilskie.

Zatem jak to możliwe, żeby w Polsce, 1000 lat po przyjęciu chrześcijaństwa, po okresie cierpienia i oczyszczenia w czasach komunizmu, biskupi byli tak oderwani od rzeczywistości? Skąd to się mogło wziąć, że dzisiaj Kościół instytucjonalny jest oskarżany o wielkie zło i o nieumiejętność radzenia sobie z nim? Mam głębokie przekonanie, że Sobór Watykański II nie tylko nie dopracował teologii władzy, ale w tej kwestii po prostu spartaczył robotę, o czym z bólem mówię jako dziecko tego soboru.

Co masz na myśli?

O władzy mówi konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium”. Miał to być wielki dokument, który widzi Kościół jako lud Boży. I rzeczywiście, wbrew pierwotnej wersji dokument nie zaczyna się od hierarchii, tylko od ludu Bożego, a potem przechodzi do świeckich, i dopiero trzecia część poświęcona jest biskupom. Wiele jednak mówią już same statystyki niektórych słów w tym dokumencie. Słowa „biskup” i „episkopat” pojawiają się ponad 130 razy, „świeccy” i „laikat” równo 30 razy. Kobieta wspomniana jest tylko raz.

W kontekście przestępstw pedofilskich i tego dziwacznego komplikowania ludziom życia, o którym wspominaliśmy, pomyślałem, że warto też sprawdzić, co najważniejszy dokument soborowy o Kościele ma do powiedzenia o odpowiedzialności biskupów. Słowo „odpowiedzialność” pojawia się 3 razy, „współodpowiedzialność” ani razu, „odpowiedzialność biskupów” – raz. W części trzeciej, poświęconej hierarchii – w ogóle. Podobnie jest w tym rozdziale ze słowem „grzech”, „grzeszność”.

Do 2016 r. prawo kanoniczne nie przewidywało możliwości karania biskupów – zmieniły to dopiero dekrety Franciszka.

No bo jak można karać osoby bezgrzeszne?! Słowo „świętość” na 9 stronach rozdziału o biskupach pojawia się aż 40 razy. Średnio 4 razy na stronie mowa jest o jakiejś świętości związanej z sakrą biskupią, z biskupem i jego posługą. Kim jest według tego dokumentu biskup? Dowiadujemy się, że „kto słucha biskupa, słucha Chrystusa, a kto gardzi biskupami, Chrystusem gardzi i Tym, który posłał Chrystusa”. Pomyślmy w tym kontekście o biskupie pedofilu albo o tym, który zbrodnie zamiata pod dywan.

„W osobach biskupów obecny jest wśród wiernych Pan Jezus Chrystus, Kapłan najwyższy”. „Przez słowa konsekracji udzielana jest łaska Ducha Świętego i wyciskane święte znamię, tak że biskupi w sposób szczególny i dostrzegalny przyjmują rolę Chrystusa – Mistrza, Pasterza i Kapłana – w Jego zastępstwie”. Zarządcy domem Boga żywego, pasterze Kościoła, nauczyciele, kapłani świętego kultu, partycypują w nieomylności Kościoła lub wręcz są jej nosicielami. Myślę sobie, że jeśli człowiek, który jest biskupem, przeczyta te słowa i się nimi przejmie, może pomyśleć: „Jestem bogiem!”.

Odpowiedź na to zdziwienie jest prosta: biskupi zjechali się z całego świata na sobór i napisali o sobie. Przecież świeccy nie mieli na to żadnego wpływu.

Jednak podstawową rolę na Soborze Watykańskim II odgrywali nie biskupi, tylko teologowie.

Oni zawiedli?

To nie tak – przeszło to, co w tamtych czasach mogło przejść. I dzisiaj mamy tego konsekwencje – puszących się niektórych biskupów, traktujących świeckich jak „ogony” („Nie wypada, abyś Ty, biskup, który jesteś głową, na czyjąś zgubę słuchał ogona, czyli zbuntowanego człowieka świeckiego, skoro Ty masz słuchać tylko Boga” – to słowa św. Grzegorza zacytowane przez abp. Gądeckiego podczas ingresu nowego metropolity gdańskiego).

Jak potoczy się kryzys Kościoła?

To nie jest tylko polski kryzys. Część biskupów widzi niedostateczność soborowej koncepcji władzy. Teologię władzy trzeba przemyśleć od strony teologii grzechu, zdrady, kłamstwa, mataczenia, przestępstw seksualnych. Jeśli się przyjmie, że biskup już przez sam fakt otrzymania święceń jest taki wielki i taki święty, to ignoruje się zasadę, że łaska buduje na naturze. W soborowej teologii władzy konsekracja jakby separowała biskupa od jego ludzkiej, grzesznej natury.

Drugim poważnym problemem teologii władzy jest to, że jest ona praktycznie poza wszelką kontrolą – biskup jest w swojej diecezji udzielnym władcą i może go skarcić jedynie papież. Mam taką scenę przed oczyma: po obu stronach miedzy, która jest granicą dwóch diecezji, siadają na stołeczkach ich biskupi ordynariusze i ze sobą rozmawiają. I nagle w jednej diecezji zaczyna dziać się krzywda małej dziewczynce, obaj biskupi to widzą i nie reagują. Przychodzi dziennikarz i pyta tego biskupa z sąsiedniej diecezji, dlaczego nie zareagował. A on odpowiada: „Jako człowiek powinienem pomóc temu dziecku, jako biskup nie mogę, bo to nie mój teren”. Moim zdaniem ta odpowiedź jest sednem problemu.

Biskupia funkcja odczłowiecza?

To jest niesamowite – oni się rozgrzeszają w każdej sytuacji! Walnąć pięścią w stół może tylko papież, i on to robi wydając ważne dokumenty, potem ignorowane przez biskupów. Jedynym wyjściem według mnie jest nowy sobór, który powinien się zająć jednym tematem – reformą władzy w Kościele. Pytanie, czy ci biskupi, jakich mamy, są w stanie dokonać takiej reformy.

Świecki teolog Sebastian Duda ostatnio napisał: „Bardziej niż duszpasterskiego III Soboru Watykańskiego potrzebujemy dziś mocnego doktrynalnego otwarcia – nowego Trydentu”. Zgadzasz się?

Wbrew pozorom Sobór Watykański II był doktrynalny, a nie tylko duszpasterski, zmienił przecież myślenie w wielu kwestiach. Wiele zależy od odwagi i przenikliwości biskupów. Ale mam wrażenie, że poza wyjątkami przestali się oni interesować teologią. Przynajmniej w Polsce. Gdzie indziej jest lepiej. Podejście do władzy jest też zróżnicowane.

Gdy słucham polskich biskupów, mam wrażenie, że oni rzeczywiście myślą, iż przez nich przemawia Chrystus. Na przykład mówią o antykoncepcji jako grzechu śmiertelnym, jakby wyrażali nauczanie nieomylne Kościoła Powszechnego. Tymczasem w wielu diecezjach na świecie biskupi pozostawiają tę sprawę sumieniu katolików. Już sam ten fakt podważa tezę, że mamy do czynienia z nauczaniem nieomylnym, które ze swojej istoty musi być głoszone tak samo wszędzie i w każdym czasie. Zasadą teologiczną jest, że jeżeli biskup ma świadomość, iż inni biskupi inaczej nauczają niż on, nie wolno mu przedstawiać swojego nauczania jako nieomylnego. To, co nasi biskupi mówią o osobach LGBT+, o szczepionkach, o udzielaniu komunii osobom rozwiedzionym żyjącym w nowych związkach, różni się od tego, co mówią biskupi w innych krajach. Są biskupi, a nawet kardynałowie, którzy np. popierają błogosławienie par jednopłciowych. Nie może mnie mój biskup zobowiązywać pod sankcją grzechu śmiertelnego do czegoś, do czego nie zobowiązują swoich wiernych inni biskupi.

I jeszcze jedno: dla mnie podstawową rzeczą jest też pytanie o demokrację w Kościele.

W jednym z tekstów publikowanych na tych łamach przypomniałeś starożytną zasadę: co dotyczy wszystkich, winno przez wszystkich być określane. Czy na soborach nie powinni mieć prawa głosu także świeccy?

Przyszłością Kościoła jest jakaś forma jego demokratyzacji. Demokratyzację rozumiem jako uprawniony sposób ponoszenia współodpowiedzialności za Kościół przez wszystkich jego członków, zatem również przez świeckich. Franciszek już próbuje zmienić formułę synodów – niedawno podsekretarzem synodu biskupów mianował zakonnicę. Będzie to pierwsza kobieta z prawem głosu na nim. Ale synod wciąż ma tylko funkcję doradczą względem papieża.

Czy w przyszłości w Kościele katolickim o najważniejszych sprawach będzie decydować zgromadzenie złożone z biskupów, księży i świeckich, podobnie jak Synod Generalny Kościoła anglikańskiego?

Być może. Nie wiem, jak to się konkretnie potoczy. W każdym razie jakaś forma demokratyzacji jest niezbędna. Sam kard. Joseph Ratzinger swego czasu mówił, że demokracja nie jest sprzeczna z Kościołem. Krytykowanie biskupów nie oznacza odrzucania urzędu biskupa. Jest to urząd istotny dla funkcjonowania Kościoła. Sfera doktrynalna to działka, którą uprawiają, ale nie mogą czynić tego sami. Zresztą biskupi zawsze mieli swoich teologów. Dzisiaj w owo doktrynalne doradztwo trzeba włączyć również świeckich teologów i teolożki.

Gdyby w dzisiejszym Kościele polskim funkcjonowały pewne struktury demokratyczne, nie mógłby on np. kolaborować z władzą PiS-sowską.

Wiele mogłoby się już zmienić, gdyby zebrania plenarne Episkopatu nie odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Przy świeckich obserwatorach być może zachowanie biskupów byłoby inne i podejmowano by inne decyzje.

Oczywiście! Tu zadziałać mogłaby już sama psychologia. W każdym razie ­demokratyzacja Kościoła spowodowałaby, że ścierałyby się różne pomysły i Kościół stawałby się bardziej różnorodny. Sądzę jednak, że tylko nowy sobór może sobie pozwolić na zmianę ustroju Kościoła.

Sobór Watykański II nie spadł z nieba. Przygotowały go oddolne ruchy – biblijny, ekumeniczny czy odnowy liturgicznej. Czy utworzony przez świeckich Kongres Katoliczek i Katolików to dobry pomysł?

Każde takie działanie, które jest debatą i dokształcaniem się, jest równocześnie dawaniem biskupom do zrozumienia, że czujemy się prawdziwą wspólnotą kościelną i chcemy uleczenia Kościoła oraz możemy pomóc. Pytanie tylko: co z tego realnie wyniknie? U nas inicjatywy kościelne mają przełożenie na realną rzeczywistość, kiedy uczestniczą w nich duchowni i biskupi. Czy biskupi poczują się odpowiedzialni za ten ruch? Czy wezmą udział w obradach?

Podobno już tacy są.

Pytanie tylko, czy przybędą jako ci, którzy znają odpowiedzi na wszystkie pytania, czy jako ci, którzy tych odpowiedzi nie znają i przyjdą słuchać, jak bije serce Kościoła.

Cokolwiek jednak my, świeccy zrobimy, kluczowy ruch należy do biskupów. Jeśli nie rozliczą się z krycia strasznych czynów pedofilskich, żadna reforma się nie uda. A spodziewać się należy, że do mataczenia w pewnym okresie dochodziło w każdej diecezji...

...bo przez długi czas kościelnym sposobem radzenia sobie z doniesieniami o przestępstwach księży było zamiatanie ich pod dywan.

A te sprawy w Kościele się nie przedawniają. Do wszystkich należałoby się przyznać i nie tylko za nie przeprosić, ale także zadośćuczynić.

Wątpliwe, czy do tego wszędzie dojdzie. Dominującą strategią wśród biskupów – jak dowodzi Zbigniew Nosowski w swoim cyklu o nadużyciach seksualnych publikowanym na portalu „Więzi” – jest raczej „przeczekamy i prosimy o przeczekanie”. Czy zatem skazani jesteśmy na powolną erozję Kościoła w Polsce?

Możliwe, że włączą się mechanizmy samooczyszczające: Kościół będzie tracił na znaczeniu, będzie stawał się coraz biedniejszy, a bieda sprawi, że zacznie skupiać się na rzeczach ważnych. Będzie liczebnie mniejszy, skromniejszy, ale być może odzyska moc przyciągania.

Dalej jednak nie wiem, co konkretnie powinno być w Kościele zdemokratyzowane – np. wybór biskupa?

W historii Kościoła funkcjonowały różne sposoby wybierania kandydatów na biskupów. Dlatego nie ma doktrynalnych przeszkód, byśmy my, świeccy, w takim wyborze uczestniczyli. To oczywiście nie gwarantuje automatycznie sukcesu. Kiedyś o potrzebie większej demokratyzacji Kościoła rozmawiałem z moim profesorem z KUL. Zapytał, jak sobie ją wyobrażam. Odpowiedziałem, że choćby w tym, by ludzie mogli wybierać swojego biskupa. Akurat wtedy papież mianował biskupem lubelskim ­Józefa Życińskiego. Mój profesor zapytał: „I wyobrażasz sobie, że ludzie wybraliby Życińskiego?”. Więc nie wszystkie decyzje, które byśmy współpodejmowali, byłyby od razu lepsze. Ale podejmując kiepskie decyzje, czulibyśmy ciężar współodpowiedzialności.

Nie chodzi o to, by z Kościoła zrobić demokrację – w sferze politycznej doświadczamy właśnie tego, że może ona zacząć siebie zjadać. Chodzi o przejęcie tylko tych mechanizmów, zwłaszcza kontrolnych, które się naprawdę nadają, i zastosowanie ich do odpowiednich obszarów.

Na przykład?

Wszyscy członkowie Kościoła – duchowni i świeccy, kobiety i mężczyźni – możemy wspólnie decydować o kształcie kultu, pobożności, działalności charytatywnej, o kierunku edukacji religijnej, kierować finansami Kościoła. Nie rozumiem, dlaczego wszystkie te obszary są zmonopolizowane przez księży i to na wszystkich trzech poziomach: episkopatu, diecezji i parafii. Gdyby od duchownych przejąć to, czego nie muszą z konieczności robić, wyszłoby to wszystkim na dobre. Moglibyśmy także wspólnie decydować o kształcie doktryny społecznej Kościoła, która ma odmienną naturę niż doktryna wiary.

Nie do końca, gdyż związana jest z moralnością, a moralność też od wieków Kościół próbuje zdogmatyzować.

Mimo wszystko doktryna społeczna ma taki charakter, że domaga się społecznych dyskusji. Jeśli dotyczy przede wszystkim nas, świeckich, tak jak nauczanie o antykoncepcji, nasz głos wniósłby na pewno coś istotnego.

I jeszcze jeden temat jest do przerobienia: teologia autorytetu. W dotychczasowej doktrynie autorytet urzędowy jest wlany przez Boga. Biskupi otrzymują go „w pakiecie” wraz ze święceniami. Trzeba przemyśleć, co by się zmieniło, gdyby na autorytet w Kościele trzeba było sobie zasłużyć. Zauważmy, jaki ­niepokój wzbudziła abdykacja Benedykta XVI, czyli zrzeczenie się przez niego autorytetu papieża. A jednak on pokazał, że tak można, i Kościół się nie zawalił.

Kiepscy odpadają? Spróbujmy pomarzyć: urząd biskupa byłby kadencyjny i po upływie kadencji musiałby uzyskać na kolejną zatwierdzenie przez gremium świeckich.

Pozostałoby niezmazalne święte znamię biskupia, ale w stanie spoczynku. ©℗

JÓZEF MAJEWSKI (ur. 1960) jest doktorem habilitowanym teologii, antropologiem mediów, kierownikiem Zakładu Dziennikarstwa i Mediów Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio wydał książkę „Wiara w trudnych czasach” (Więź). Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Czytaj więcej: Błogosławiony czas kryzysu. Jesteśmy dziś jako Kościół do naga rozebrani przed światem, Damian Jankowski, "Więź" 03 kwietnia 2021