Nauka przed sądem. Prof. Barbara Engelking pozwana
29/01/2021 | Na stronie od 29/01/2021
Źródło: "Więź" 29 stycznia 2021
Sąd jako instytucja oceniająca pracę uczonych – czy naprawdę „obrońcy dobrego imienia” nie dysponują bardziej wiarygodnym narzędziem?
Trudno znaleźć dziś kogoś, kto bardziej zaprzecza stereotypowi mędrca spoglądającego z perspektywy wieży z kości słoniowej, niż prof. Barbara Engelking – kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, przewodnicząca Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, zastępczyni redaktora naczelnego czasopisma naukowego „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”, redaktorka, wraz z Janem Grabowskim, pomnikowej publikacji „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”.
„Polacy nie mogli tego zrobić” – to argument często formułowany przez tych, którzy nie mogą pogodzić się np. z rzeczywistością Jedwabnego czy Kielc. Tak, jakby „polskość” w samej swej istocie, chroniła nas przed własnym okrucieństwem, przemocą i złem
Paweł Stachowiak
Przed rokiem świętowaliśmy przyznanie jej Medalu św. Jerzego przyznawanego przez „Tygodnik Powszechny”. Wygłosiła wtedy niezwykłą mowę „Popiół na sercu”, w której mówiła: „Studiując Zagładę, dowiedziałam się, że zło jest silniejsze od dobra. I że nie ma sposobu, żeby odmienić przeszłość; że zło, które się stało, jest nieodwracalne i zawsze wygrywa. (…) Co dla mnie osobiście wynika z tego, czego dowiedziałam się o Zagładzie? Coś pomiędzy smutkiem a odpowiedzialnością. Coś, co Etty Hillesum odczuwała jako warstwę popiołu na sercu. Mam poczucie, że jeżeli ta warstwa popiołu staje się grubsza, to bardziej się rozumie, że nie ma nic bardziej ludzkiego niż cierpienie, że zło niszczy dobro, że ludzkie istnienie jest nadaremno. A towarzyszy temu poczucie bezsilności, ogromu żalu, niezgody na zło, które się wydarzyło, i na to, że nic nie mogę zrobić. Nie mogę nikogo ostrzec, uratować, nikogo przywrócić do życia. Pozostają więc tylko poczucie odpowiedzialności i troska, która z tego wynika”.
Każdy, kto wtedy słuchał Barbary Engelking, poczuł, że jej słowa płyną z jakiejś otchłani osobistego doświadczenia, które trudno jest ująć w karby ściśle naukowej, zobiektywizowanej refleksji. Zaplanowany i z demoniczną skutecznością przeprowadzony mord na milionach ludzi – Żydów jest i będzie czymś co przekracza standardowe normy naukowej analizy, sięga bowiem głębokich warstw zła obecnych w ludzkiej naturze, zła którego nie da się pojąć tylko w doczesnej perspektywie.
Barbara Engelking, psycholożka i socjolożka, obdarzona wielką wrażliwością etyczną, wnosi nowy, oryginalny ton do naszej refleksji nad Holokaustem. Jej publikacje, zgodne z normami metodologii historii, zawierają również, obcą niekiedy historykom, nutę emocjonalnego sprzeciwu wobec nie poddającej się racjonalnej analizie, rzeczywistości zła. Książka „Dalej jest noc”, przełomowy w polskiej historiografii tom, ukazujący wstrząsającą i daleką od stereotypów rzeczywistość polskiej prowincji lat wojennych, to dzieło lat badań całego zespołu, którym kierowała prof. Engelking, dzieło, które powinno być fundamentem krytycznej refleksji Polaków nad własna przeszłością.
Niestety mamy czas dominacji w dyskursie publicznym hasła „narodowej dumy”, negacji tzw. pedagogiki wstydu. Obecny minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, deklaruje: „Na pewno trzeba ostatecznie skończyć z pedagogiką wstydu, do jakiej nas wpędzano w ciągu ostatnich dziesięcioleci III RP”.
„Pedagogika wstydu” to sformułowanie kluczowe dla zrozumienia celów ministra i jego politycznej formacji. Trudno ściśle zdefiniować, co oznacza. Najprawdopodobniej wyeliminowanie z polityki pamięci wszystkiego, co ma wymiar krytyczny i refleksyjny, eksponowanie zaś tego, co ma służyć promowaniu „narodowej dumy”. Temu właśnie, zdaniem ministra, winna służyć edukacja historyczna młodzieży.
Nie ma w takim kontekście miejsca dla kogoś takiego, jak Barbara Engelking i grono jej współpracowników. Jej praca nie jest w tej perspektywie dziełem naukowej kwerendy i refleksji, ale aktem walki z nieskalaną „polskością”, wyzbytą jakoby wszelkich przejawów zła. „Polacy nie mogli tego zrobić” – to argument często formułowany przez tych, którzy nie mogą pogodzić się np. z rzeczywistością Jedwabnego czy Kielc. Tak, jakby „polskość” w samej swej istocie, chroniła nas przed własnym okrucieństwem, przemocą i złem.
„Dalej jest noc”, dzieło wielkiej staranności i naukowej kompetencji, ukazuje nam skomplikowany, wcale nie jednoznaczny, obraz polskiej prowincji czasu Zagłady. Po raz pierwszy otrzymaliśmy dzieło, które jest efektem benedyktyńskiej pracy wielu badaczy. Nareszcie możemy wejrzeć głębiej, poniżej stereotypowych ocen, ujrzeć oparty o setki relacji obraz „mikrohistorii”. Już nie tylko dokumenty, lecz także wspomnienia ofiar, pozwalają nam wniknąć głębiej w pamięć ofiar ludobójstwa, spojrzeć na minioną rzeczywistość w bliskiej, ludzkiej perspektywie. Praca zredagowana przez Barbarę Engelking i Jana Grabowskiego daje nam, zapewne w ostatniej chwili, szansę abyśmy poczuli to, czego doznawały ofiary Zagłady. Wszystkie te relacje, poddane naukowej analizie i weryfikacji, składają się na jedno z fundamentalnych dzieł światowej historiografii Holokaustu. Trudno nie być dumnym, że nauka polska zdobyła się na takie dokonanie.
Jakiej małostkowości trzeba, aby postrzegać to tytaniczne dzieło, wyłącznie w perspektywie „dobrego imienia Polaków”? Otóż Fundacja „Reduta Dobrego Imienia”, instytucja wspierająca PiS-owską wizję polityki historycznej, dotowana przez instytucje państwowe, pozwała redaktorów tomu „Dalej jest noc”, oskarżając ich o zniesławienie nieżyjącego już Edwarda Malinowskiego, sołtysa wsi Malinowo. Cała sprawa dokładniej przedstawiona jest na Oko.press, można również zapoznać się z opiniami drugiej strony sporu.
Ewentualna pomyłka autorów publikacji jest jednak w całej sprawie kwestia drugorzędną. W tomie zawierającym tysiące relacji i świadectw nie zmienia zasadniczych konkluzji. Nawet jeśli dowiedziono by pomyłki, do której redaktorzy już się przyznali, nie ma to większego znaczenia w kontekście pełnej wymowy dogłębnych i wieloletnich badań. Pars pro toto, myślą zapewne samozwańczy „obrońcy dobrego imienia”, część świadczy o całości; pomylili się w jednym szczególe, pewnie kłamali w każdym innym. Podważają w ten sposób, niewygodne dla siebie i swej „nieskalanej” wizji przeszłości, ustalenia wieloletniego trudu historyków. Tak jest, gdy za imperatyw przyjmiemy „dobre imię”, a nie efekty badań, które mogą być sprzeczne z heroiczną wizją naszych dziejów.
Niedługo sąd wyda wyrok w sprawie, mam nadzieję, że będzie on dla redaktorów „Dalej jest noc” korzystny. Nawet jeśli popełnili błędy, to przecież są one efektem ubocznym, nieuniknionym w ramach wielkiej pracy całego zespołu. Jeśli krytycy pragną podważyć jej efekty, to właściwą drogą jest polemika na łamach czasopism naukowych, nie sąd! Praktyka pozywania autorów opracowań naukowych prowadzi przecież do ograniczenia wolności nauki, wywołuje „efekt mrożący”, zniechęcający do podejmowania tematów kontrowersyjnych.
Nauka nie jest po to by służyć dobremu imieniu, ani dumie narodowej. Nauka jest od obiektywnego dochodzenia prawdy, niechby bolesnej i raniącej. Skądinąd, jakże trzeba być pozbawionym wiary we własne racje, aby przeciwstawiać wieloletnim badaniom znawców tematu pozew sądowy? Sąd jako instytucja oceniająca pracę uczonych – czy naprawdę „obrońcy dobrego imienia” nie dysponują bardziej wiarygodnym narzędziem?
historyk i politolog, dr hab., wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się najnowszą historią Polski, problemami pamięci zbiorowej i polityki pamięci, a także funkcjonowaniem Kościoła w życiu publicznym. Członek Klubu „Tygodnika Powszechnego” w Poznaniu.