"Mein Kampf". Ta straszna książka, której nikt nie przeczyta(ł)?
Ukazało się właśnie polskie wydanie Mein Kampf Adolfa Hitlera. Czy jest powód, by podnosić larum?
25/01/2021 | Na stronie od 25/01/2021
Źródło: Więź 25 stycznia 2021
Tomasz Skonieczny dr, historyk. Zastępca kierownika Akademii Europejskiej Fundacji „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego. Członek Towarzystwa Studiów Interdyscyplinarnych przy Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu
Wydana w Polsce 20 stycznia krytyczna edycja „Mein Kampf” (Bellona), będąca zarazem drugą tego typu publikacją na świecie, staje się w powodem, aby nie tylko zastanowić się nad tym, co naprawdę wiemy o tej książce, a co zaś jest elementem ciągu skojarzeń, które wywołuje samo przywołanie nazwiska jej autora, ale także – jakie mogą być konsekwencje wypuszczenia w legalny obieg tego dzieła.
Intencje autora i jego kondycja
Historia powstania „Mein Kampf”, a od tego należałoby zacząć, jest dobrze przebadana. Po nieudanej próbie zamach stanu z listopada 1923 roku, Adolf Hitler, jak i wielu jego ówczesnym współpracowników i uczestników piwiarnianego puczu, zostaje skazany na karę pozbawienia wolności. Z zasądzonych pięciu lat odsiedział jedynie dziewięć miesięcy w twierdzy Landsberg, w łagodnych warunkach, z możliwością przyjmowania gości oraz paczek.
Hitler osiągnął jeden z celów, który postawił sobie pracując nad rękopisem jeszcze w więzieniu. Książka zapewniła mu mianowicie spory zastrzyk gotówki
Tomasz Skonieczny
W więziennej celi Hitler przygotował pierwszą część książki, która miała przedstawiać założenia myśli politycznej ruchu narodowo-socjalistycznego; tłumaczyć, w jaki sposób jego osobiste doświadczenia przyczyniły się do odkrycia tych prawd (co zaprezentowane jest w formie zakłamanej autobiografii) oraz być rozrachunkiem z rzeczywistością polityczno-społeczną Niemiec i Austrii.
Całość została zaś okraszona ostrym antysemityzmem oraz pseudonaukową koncepcją o wyższości rasowej Aryjczyków. Znamienny jest tytuł, pod którym powstaje te dzieło: „Cztery i pół roku walki z kłamstwem, głupotą i tchórzostwem. Rozliczenie” (Viereinhalb Jahre Kampf gegen Lüge, Dummheit und Feigheit. Eine Abrechnung), który pozwala wiele wywnioskować nie tylko o intencji, z jaką książka była pisana, ale również o kondycji psychicznej autora.
Zostanie on zmieniony po interwencji redaktora z partyjnego wydawnictwa Franz Eher Verlag, który przekonał Hitlera, żeby zatytułował książkę „Mein Kampf”.
Finansowy sukces Hitlera
Pierwszy tom, z podtytułem „Rozliczenie” (Eine Abrechnung), ukazuje się drukiem w roku 1925. Drugi, pisany już na wolności, z podtytułem „Ruch narodowosocjalistyczny” (Die nationalsozialistische Bewegung), w którym autor nakreśla program polityczny, w tym metody, jakimi narodowi socjaliści muszą posługiwać dla zdobycia oraz utrzymania władzy, wydany został rok później.
Pierwsze wydanie pierwszego tomu okazuje się sukcesem sprzedażowym. W krótkim czasie wykupiony zostaje cały, dziesięciotysięczny nakład. Znacznie gorzej sprzedaje się już tom drugi, przez co wydawca rezygnuje z przygotowania do druku kolejnej książki, skupionej na polityce międzynarodowej kontynuacji „Mein Kampf”, którą Hitler pisze w roku 1928.
Nie zmienia to faktu, że sukces pierwszego tomu sprawił, iż Hitler osiągnął jeden z celów, który postawił sobie pracując nad rękopisem jeszcze w więzieniu. Książka zapewniła mu mianowicie spory zastrzyk gotówki, ratując go od problemów finansowych, w które popadł w związku z procesem karnym po nieudanym puczu. Tu też należy podkreślić, że zyski ze sprzedaży „Mein Kampf” sprawiły, że już na początku lat 30. Hitler stał się bardzo zamożny.
Honorarium, wynikające z praw autorskich, wpływało na osobiste konto Hitlera właściwie do samego końca istnienia III Rzeszy. Nie jest to wprawdzie aspekt pierwszoplanowy, ale nie można go pominąć, zastanawiając się nad fenomenem książki już po objęciu władzy przez nazistów.
Sprzedaż „Mein Kampf” – od roku 1930 publikowanego w wydaniu zbiorczym – drastycznie wzrosła wraz z sukcesami politycznymi NSDAP. W latach 1930-32, kiedy partia Hitlera zdobywała coraz więcej mandatów w Reichstagu, sprzedano 230 tys. egzemplarzy, zaś w samym roku 1933, kiedy Hitler przejął ster władzy w państwie, wykupiono 850 tys. egzemplarzy „Mein Kampf”.
Można pokusić się o tezę, że książka, zgodnie z pierwotną intencją autora, trafiała do rąk coraz to szerzej grupy sympatyków NSDAP. Nie tylko zresztą w samych Niemczech. Angielskie wydanie, w roku objęcia przez Hitlera urzędu kanclerskiego, sprzedało się niemal w całości (ok. 20 tys. egzemplarzy).
Państwowe bałwochwalstwo
Podążając tym wydawniczym tropem, można sądzić że, poza wynikami wyborczymi, dającymi NSDAP w kolejnych wyborach coraz więcej mandatów w parlamencie, to właśnie zainteresowanie „Mein Kampf” z początku lat 30. – jeszcze przed momentem, w którym naziści przejęli pełnię władzy w państwie – może być pewnym probierzem zainteresowania i wpływów, jakie wywierał Hitler i jego partia na społeczeństwo niemieckie. Po książkę najpewniej sięgali nie tylko członkowie i sympatycy NSDAP, ale także ci, którzy z zainteresowaniem śledzili bieżącą politykę.
Do końca roku 1944 miano wydać 12 milionów egzemplarzy „Mein Kampf”. Większość z nich trafiła na rynek po wybuchu wojny, mając wzmocnić uczucia patriotyczne żołnierzy i cywilów Tomasz Skonieczny
Późniejsze wskaźniki wydawnicze, będące podstawą wielu współczesnych tez na temat poczytności dzieła Hitlera, należy traktować z dużą ostrożnością. Jeden z powszechnie powtarzanych sądów na temat „Mein Kampf”, mówiący o jego niezwykłej popularności w Niemczech, odwołuje się do informacji, że do końca roku 1944 miano wydać 12 milionów egzemplarzy tej książki. Pomija się jednak fakt, że większość z nich trafiła na rynek po wybuchu wojny, mając wzmocnić uczucia patriotyczne żołnierzy i cywilów (aby nie powiedzieć – stając się akcesorium „prawdziwego Niemca”).
Bardziej miarodajna jest informacja, że do końca roku 1939 w Niemczech sprzedano ponad 5 milionów egzemplarzy. Wszystko to jednak nie stanowi odpowiedzi na pytanie o popularność tej książki w społeczeństwie, trudno bowiem ocenić, na ile sprzedaż „Mein Kampf” była napędzana przez odbiorców indywidualnych, na ile zaś była elementem instytucjonalnych działań.
Skłaniać należy się ku drugiej opcji, skoro znajomość dzieła Hitlera stała się niezbędna w szkołach, w strukturach partyjnych (wszystkich szczebli), zaś specjalne wydanie – i jest to prawdopodobnie najczęściej przywoływany przykład – było wręczane wszystkim nowożeńcom. O ile zatem można wprost twierdzić o wysokim poparciu, jakim rządy nazistów cieszyły się w społeczeństwie niemieckim, to już twierdzenie, że wraz z nim wysokie było zainteresowanie lekturą „Mein Kampf”, jest mniej pewne.
Pewne natomiast jest to, że książka była przedmiotem państwowego bałwochwalstwa. Do tego stopnia, że używanych egzemplarzy nie można było odsprzedawać w antykwariacie.
Trauma i cisza
Po klęsce wojennej Niemiec jakakolwiek dystrybucja czy prezentowanie „Mein Kampf” zostały zakazane, zaś egzemplarze książki, jak i wszystkie inne przedmioty związane z NSDAP i Hitlerem, były niszczone przez wojska alianckie jako element polityki denazyfikacyjnej. Prawa autorskie do książki zostały ostatecznie przekazane władzom Bawarii, które skrupulatnie pilnowały, aby w żadnym kraju nie wydano „Mein Kampf”.
Nie oznaczało to, że książka ta była niedostępna, i nie znajdowała się w ograniczonym, ale legalnym obiegu. Można jednak powiedzieć, że władze każdego z krajów europejskich dbały, aby nikt jej nie drukował – obwarowując to m.in. przepisami prawnymi, mówiącymi o „przeciwdziałaniu promowaniu faszyzmu czy innego ustroju totalitarnego” (jak ujmuje to art. 256 polskiego kodeksu karnego) – czyniąc nieliczne wyjątki dla wąskiego grona historyków czy oficerów wojska.
Działania te niewątpliwie były silnie związane z traumą wywołaną wojną i skalą bestialstwa, jakiego dopuścili się Niemcy. Przy poszanowaniu powodów, dla których zdecydowano się na nie, podkreślić należy, że miały one jednak dodatkowy, przypuszczalnie nieprzywidziany skutek – przyczyniły się do zbudowania pewnego wyobrażenia, że „Mein Kampf” jest książką szkodliwą, mogącą zatruć umysł i duszę. Jest ono żywe także dziś.
Zgodnie z obowiązującymi w Europie przepisami prawa autorskie chronione są przez 70 lat od momentu śmierci autora. Z końcem roku 2015 Bawaria straciła prawa do „Mein Kampf”. Ta sytuacja stworzyła zupełnie nowe możliwości, chociaż – co należy podkreślić – szereg regulacji prawnych, które obowiązują w różnych państwach, a które mówią o zakazie propagowania ustroju nazistowskiego czy po prostu są wynikiem pewnego zwyczaju, sprawiają, że ewentualna publikacja „Mein Kampf” w wielu krajach nie będzie wcale oczywistą konsekwencją wygaśnięcia praw autorskich.
Powrót bestsellera
Jako pierwsi z nową sytuacją prawną, niejako uprzedzając potencjalnie niekontrolowany druk nowych egzemplarzy „Mein Kamp”, zdecydowali się skonfrontować historycy z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium, przystępując do przygotowania pierwszego po roku 1945 niemieckiego wydania.
Wstępne prace rozpoczęto już w roku 2009, pod auspicjami władz Bawarii (posiadającymi w tym czasie jeszcze prawa autorskie do książki), od samego początku podkreślając, że nie będzie to typowe wydanie źródłowe, ale specjalnie przygotowane wydanie krytyczne, opatrzone obszernym komentarzem naukowym.
Władze europejskich krajów dbały, aby nikt nie drukował „Mein Kampf”. Powstało przez to wyobrażenie, że książka jest szkodliwa, może zatruć umysł i duszę. To wyobrażenie żyje do dziś Tomasz Skonieczny
Ze względu na brzemię wcale nie tak dawnej historii oraz dość oczywiste skojarzenia, jakie rodzić musi wydanie tej książki w Niemczech, edycja ta była przedmiotem zainteresowania światowych mediów. Zespół odpowiedzialny za publikację czuł niewątpliwie ten ciężar odpowiedzialności. Dlatego też przygotowane wydanie to dwa monumentalne tomy, liczące dwa tysiące stron, gdzie nagromadzenie komentarzy i przypisów objaśniających jest tak duże, że praktycznie uniemożliwia płynną lekturę oryginalnego tekstu. Co też od początku było intencją wydawcy.
Pierwszy nakład, w zamyśle adresowany do naukowców, wyniósł 4 tys. egzemplarzy i wyprzedał się od razu, ku wielkiemu zaskoczeniu nie tylko dla historyków, lecz także wydawcy. W tej sytuacji przygotowano kolejny nakład, który równie szybko zniknął z księgarni. I tak łącznie sześć razy.
W ciągu roku sprzedało się ponad 85 tys. egzemplarzy, w kolejnym łączny nakład przekroczył zaś 100 tys. Tak wysoka sprzedaż, sprawiającą, że „Mein Kampf” znalazł się na niemieckich listach bestsellerów, wywołała oczywiste zaciekawienie mediów. Okazało się jednak, że – mimo pierwszych obaw – nie było to wynikiem zainteresowania ze strony środowisk skrajnych, których, łącznie z neonazistami, we współczesnych Niemczech nie brakuje. (Neonaziści najpewniej zadowolili się nielegalnymi egzemplarzami, pozbawionymi utrudniających lekturę komentarzy).
Po książkę sięgnęły przede wszystkim osoby zainteresowane bieżącym życiem politycznym kraju, jego historią oraz nauczyciele, chcący skonfrontować mit, którym książka obrosła przez lata, z rzeczywistością. Czy przebrnęli przez całą, opatrzoną wymagającym aparatem naukowym publikację? Jest wysoce wątpliwe, aby zrobiło to więcej niż kilka procent z owych 100 tys., którzy książkę zakupili.
Najpewniej jednak zaspokoili swoją ciekawość i samodzielnie przekonali się, że jest to lektura trudna i wymagająca, nie dla czytelnika, który nie jest historykiem specjalizującym się w tym okresie. Przypuszczalnie zreflektowali się również, że książka – sama w sobie, bez wcześniejszych inklinacji w tym kierunku czy dodatkowych bodźców zewnętrznych – nie powoduje wzrostu nastrojów antysemickich czy innych zachowań skrajnych.
Odmitologizować książkę, nasycić rynek
Obecnie, w momencie, kiedy powstaje niniejszy tekst, swoją premierę ma polskie wydanie „Mein Kampf”. Jest ono drugim, zaraz po niemieckim, krytycznym wydaniem tej książki. Za jego przygotowanie odpowiada prof. Eugeniusz Król, uznany specjalista, cieszący się opinią rzetelnego naukowca. Podobnie jak to było miejsce w przypadku niemieckiego wydania, również u podstaw prac nad polską edycją leżało poczucie pewnej odpowiedzialności, aby profesjonalne, opatrzone aparatem naukowym wydanie przyczyniło się nie tylko do odmitologizowania książki, ale także nasyciło rynek, blokując ewentualne kolejne wydania.
Siłą rzeczy praca prof. Króla wzbudziła zainteresowanie mediów, które – i to należy odnotować na plus – nie prognozują negatywnych konsekwencji, jakie nieść może to wydanie. Podobnie rzecz ma się z szeroko rozumianą sferą mediów społecznościowych, gdzie również trudno szukać ostrych reakcji, nawołujących do wycofania książki ze sprzedaży, czy też wiążących z jej publikacją groźbę wzrostu nastrojów skrajnych.
Wygląda na to (a przynajmniej tak jest w momencie powstawania tego tekstu) że jest to wyraz realizmu. Zostało już bowiem wielokrotnie stwierdzone, i co sam potwierdzam, że odnalezienie w sieci pliku PDF z polskim wydaniem „Mein Kampf” (nie wnikając w jakość tłumaczenia) jest niezwykle łatwe, a zakup któregoś z trzech wydrukowanych w Polsce po roku 1989 egzemplarzy – wydanych z pominięciem przepisów prawa oraz nieopatrzonych komentarzem naukowym – nie stanowi najmniejszego problemu. Innymi słowy, jeżeli ktoś miał ochotę zapoznać się z myślą Hitlera w polskim tłumaczeniu, najpewniej już to zrobił. Nie musiał bynajmniej czekać do roku 2021 na nowe opracowanie.
Jak pokazały wydarzenia na przestrzeni ostatnich kilku lat w Polsce oraz analizy przeprowadzone przez ośrodki zajmujące się monitorowaniem postaw skrajnych oraz mowy nienawiści, polskie środowiska nacjonalistyczne oraz ultraprawicowe odwołują się regularnie do haseł rasistowskich, w tym antysemickich, oraz homofobicznych. Nie stronią od używania symboliki oraz gestów nazistowskich, jednak coraz częściej swoich patronów upatrują w rodzimych myślicielach oraz politykach z początku XX wieku. Adolf Hitler i jego „Mein Kampf” – chociaż nie można powiedzieć, że nieobecni – nie są dziś oczywistą i pierwszoplanową inspiracją.
Czego nas uczy Adolf Hitler?
Czy zatem jest powód, by podnosić larum? Patrząc na doświadczenia z niemieckim wydaniem krytycznym, jak również uwzględniając dobrą opinię, jaką cieszy się prof. Król, który odpowiada za przygotowanie w Polsce nowej edycji „Mein Kampf”, nie widzę większych podstaw.
Polskie środowiska nacjonalistyczne oraz ultraprawicowe coraz częściej swoich patronów upatrują w rodzimych myślicielach oraz politykach z początku XX wieku. Adolf Hitler i jego „Mein Kampf” – chociaż nie można powiedzieć, że nieobecni – nie są dziś oczywistą i pierwszoplanową inspiracją
Tomasz Skonieczny
Zastrzeżenia można jedynie zgłosić wobec wydawnictwa, którego nakładem ukazuje się książka. Nie wnikając, na ile wybór okładki był kalkulacją marketingową, obliczoną na zwiększenie sprzedaży (co od razu rodzi pytanie, wśród jakich grup osoby z wydawnictwa widzą nabywców książki), na ile zaś zwykłym brakiem wyobraźni, to jednak krój czcionki, wyeksponowanie oryginalnego tytułu kosztem informacji, że jest to wydanie krytyczne, wystawia mu wątpliwą opinię. Wydaje się jednak, że nazbyt daleko idą głosy mówiące, że ociera się to działania, o których mówi art. 256 kk.
Nie widzę, na dziś, niepokojących konsekwencji wydania w Polsce krytycznej edycji „Mein Kampf” – będącego, co ważne, pierwszym profesjonalnym tłumaczeniem tego dzieła na język polski – i uważam, że jest to moment, który powinien zostać wykorzystany, aby publicznie podnieść pytanie, czego uczy nas historia XX-wiecznych totalitaryzmów.
W tym sensie praca prof. Króla powinna bowiem spełnić kluczowe zadanie, jakie stoi przed PT Wspólnotą Akademicką – nie tylko inicjować dyskusje środowiskowe, ale również przenosić ich wyniki poza mury uniwersyteckie, wypełniając zobowiązania, jakie od XIX wieku stoją przed intelektualistami. Nadmiernym optymizmem byłoby bowiem uznać, że bez tego impulsu czeka nas dojrzała publiczna dyskusja nad wnioskami, jakie idą z krytycznej i uważnej lektury nowego wydania „Mein Kampf”.
Gruntownie analizowana i opisywana przez całe pokolenia badaczy osobowość autorytarna, której zrozumienie pozwoliło populistom pokroju Hitlera zdobyć władzę, nie była unikatowym produktem dwudziestolecia międzywojennego. Podobnie jak wówczas, również dziś silnie są w niektórych środowiskach nastroje antysemickie, kseno- i homofobiczne, zaś tendencje do dehumanizowania oponentów czy wykluczania poza wspólnotę narodową każdego, kto nie zgadza się z naszą interpretacją X (tu właściwie, niestety, można wstawić dowolną treść) są nazbyt często demonstrowane w przestrzeni publicznej.
Wydarzenia, jakie rozegrały się na polskich ulicach 11 listopada ubiegłego roku, aż nazbyt wyraźnie pokazują, że potrzebujemy takiego namysłu – i możliwie szerokiej reakcji. Nie tylko ze strony społeczeństwa obywatelskiego, ale również, a może nade wszystko, przedstawicieli świata polityki, którzy zamiast popadać w zadowolenie z powodu „patriotycznej młodzieży” głoszącej, że „pamięta”, powinni skupić się na mądrej edukacji obywatelskiej, aby owa młodzież zrozumiała, o czym pamięta.
Przeczytaj także: Hitler a chrześcijaństwo