Kozłowska: W wymyślaniu katolicyzmu od nowa głos świeckich będzie coraz wyraźniejszy
31/12/2020 | Na stronie od 31/12/2020
Źródło: "Więź"
Katoliczki i katolicy zwyczajnie mają już dość nadętego moralizatorstwa i pouczania ludzi, szczególnie w obliczu problemów, z którymi duchowni nie muszą się mierzyć osobiście – mówi redaktor naczelna miesięcznika „Znak” Dominika Kozłowska.
Piotr Drabik: Pandemia zdominowała mijający 2020 rok. Jak na nią zareagował Kościół?
Dominika Kozłowska: Ten rok pokazał komunikacyjny kryzys, jeśli chodzi o umiejętność odczytywania i reagowania episkopatu na rzeczy ważne. Zabrakło mądrego towarzyszenia i wrażliwego wyczucia dla tego, co przeżywali, z czym zmagali się w tym roku ludzie.
Wiele osób miało nadzieję, że przełom roku przyniesie zmianę. Dziś już wiemy, że pandemia potrwa dłużej. To jeszcze bardziej pogłębi kryzys społeczny i ekonomiczny. A także – o czym mówi się najmniej – duchowy. Rok 2020 rok będzie cenzurą w historii polskiego Kościoła, bo zmieniło się wszystko, co tylko mogło się zmienić.
To znaczy?
– Po pierwsze, ograniczenia związane z gromadzeniem się w kościołach wpłynęły na nasze zachowania religijne. Wyraźniej zróżnicowały się postawy tzw. katolików kulturowych i osób głęboko wierzących. Badania pokazują, że słabnie religijność wśród katolików kulturowych, dla których katolicyzm jest przede wszystkim pewną formą życia wspólnotowego. Po drugie, spadło zaufanie Polek i Polaków do Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Od ponad dwudziestu lat nie było na tak niskim poziomie.
Episkopat próbuje po raz kolejny przeczekać pożar, zamiast próbować go gasić, a przede wszystkim zająć się jego przyczynami
Dominika Kozłowska
Najważniejszą przyczyną utraty zaufania jest brak właściwych reakcji na krycie przez osoby sprawujące w Kościele władzę nadużyć seksualnych ze strony duchownych. Ważne w tym roku było to, że w ujawnianie prawdy o polskim Kościele zaangażowały się osoby niekojarzone z tzw. obozem centrowo-liberalnym, jak Tomasz Terlikowski czy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Myślę, że ich głos pozwolił te problemy lepiej naświetlić i dostrzec je kręgom konserwatywnym w Kościele.
Czyli w kwestii rozliczania afer pedofilskich wewnątrz Kościoła dostrzegła pani postęp?
– Rok 2020 przyniósł poruszające i ważne działania ze strony Watykanu. Bardzo silne i radykalne były rozstrzygnięcia np. w sprawie kard. Gulbinowicza. Żaden polski kardynał nie został potraktowany przez Watykan w ten sposób. Zakaz pochówku biskupa w „jego” katedrze był symboliczny, ale dotkliwy i jedyny możliwy w tych okolicznościach. Kolejna decyzja to zamkniecie seminarium w Kaliszu, co też nie miało precedensu w naszym kraju.
W Watykanie trwają postępowania wobec innych polskich hierarchów, jak abp. Głodzia, bp. Janiaka czy bp. Szkodonia. To wierzchołek góry lodowej i pewnie tych postępowań będzie więcej. Media nigdy wcześniej nie informowały o przypadkach pedofilii w Kościele z taką intensywnością.
Episkopat natomiast próbuje po raz kolejny przeczekać pożar, zamiast próbować go gasić, a przede wszystkim zająć się jego przyczynami. Dopóki w Watykanie nie zapadną decyzje np. w sprawie wyjaśnienia zarzutów ciążących na kardynale Dziwiszu, biskupi polscy nie zdobędą się na powołanie komisji.
Mijające 12 miesięcy to również ważne wydarzenia polityczne w Polsce – między innymi wybory prezydenckie czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Jak Kościół na nie reagował?
– Redaktor „Znaku” Janusz Poniewierski napisał ostatnio, że oskarża polskich biskupów o to, że milczeli, choć wiele wskazuje na to, iż przynajmniej niektórzy z nich wiedzieli o abp. Paetzu i kard. Gulbinowiczu. Chowali głowę w piasek, kiedy bracia w biskupstwie robili rzeczy wołające o pomstę do nieba: nazywali osoby ze społeczności LGBT+ „tęczową zarazą”, powoływali się na „Protokoły Mędrców Syjonu”, a w czasie pandemii zachęcali do korzystania z wody świeconej lub utrudniali przyjmowanie Komunii świętej na ręce.
Biskupi milczeli również, gdy rzecznik Konferencji Episkopatu Polski mówił o tym, że uczestniczenie w protestach Strajku Kobiet jest grzechem. To, że w protesty po wyroku TK zaangażowali się katoliczki i katolicy, pokazuje, że ludzie wierzący mają dość upolityczniania kwestii moralnych. Coraz więcej osób wierzących widzi, że sfera ochrony życia jest przez polityków i ruchy pro-life traktowana instrumentalnie, a wiążące się z zagadnieniami ochrony życia kontrowersje celowo są podsycane, aby doprowadzić do jeszcze silniejszej eskalacji społecznych napięć.
Kościół jako instytucja w tym trudnym sporze społecznym po raz kolejny dał dowód na to, że nie umie już być publicznym autorytetem. Pisał o tym m.in. Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie w liście otwartym. Z kolei w liście osób świeckich skierowanym do Episkopatu Polski, katoliczki i katolicy podkreślali, że sprzeciwiają się próbie przedstawiania masowych społecznych protestów przeciw łamiącym prawo rządom PiS jako ataku na Polskę i wiarę. „Nie chcemy, by od świątyń odgrodził nas mur bojówkarzy” – napisała w liście grupa świeckich katolików.
Jakie mogą być konsekwencje zacieśnienia sojuszu hierarchów z politykami partii rządzącej?
– Zbliżenie ruchów prawicowych (również tych radykalnych, które podczas ostatnich protestów „broniły” bram świątyń) z Kościołem wynika z drogi, którą polski episkopat wybrał po 1989 roku. Historycznie określamy tę drogę mianem sojuszu tronu i ołtarza lub Kościołem konstantyńskim, który nie uznaje istnienia innych ośrodków duchowej czy ideowej integracji społeczeństwa ani innych formuł opozycji wobec władzy świeckiej niż te, które sam pobudza i kontroluje. Zbigniew Nosowski określił niedawno ten sojusz nawet dobitniej – jako „konkubinat”.
Wielu ludzi nie zgadza się również ze słowami Jarosława Kaczyńskiego, które zyskały aprobatę biskupów, że polskiego katolicyzmu trzeba bronić za każdą cenę. Jedyną autentyczną i wierną Ewangelii formą obrony wiary jest osobiste świadectwo życia. Mury bojówkarzy, które stanęły przed niektórymi świątyniami zamknęły drogę powrotu do tych świątyń tym młodym osobom, które zaangażowały się w protesty. Dla nich przede wszystkim był to znak odrzucenia. A wsparcie od biskupów dla środowiska Kai Godek i jemu podobnych pokazuje, że biskupi są stroną w tej politycznej rozgrywce.
Czy widzi pani jakieś pozytywne zjawiska?
– Ksiądz Andrzej Kobyliński powiedział ostatnio na łamach miesięcznika „Znak”, że katolicyzm trzeba w pewnym sensie wymyślić na nowo. W tym wymyślaniu ważną rolę muszą odegrać osoby świeckie. Głos takich osób jest coraz wyraźniejszy. I to jest według mnie zjawiskiem bardzo pozytywnym. Jednym z takich ciekawych głosów jest dla mnie Justyna Zorn, inicjatorka protestów katolików świeckich „Zadośćuczyńmy za krzywdy” pod kurią w Gdańsku (listopad 2019 r.) oraz publikacji we włoskiej gazecie „La Repubblica” apelu do papieża Franciszka: „Ojcze Święty! Odbuduj nasz Kościół!” (czerwiec 2020 r.).
Matka trzech chłopców, w tym jednego niepełnosprawnego, prowadzi grupę wsparcia dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami, zaangażowana w życie Kościoła i swojej parafii św. Mikołaja w Gdyni, w wywiadzie dla miesięcznika „Znak” powiedziała, że obecnie nasi biskupi stracili wiarygodność i ona im nie ufa. To bardzo mocny głos reprezentujący znacznie szerszą społeczność katoliczek i katolików, którzy zwyczajnie mają już dość nadętego moralizatorstwa i pouczania ludzi, szczególnie w obliczu problemów, z którymi duchowni nie muszą się mierzyć osobiście. Postawa i zaangażowanie osób takich jak Justyna, które reagują na zło, a jednocześnie zmieniają wspólnotę Kościoła, są dla mnie osobiście bardzo budujące. Czytasz Więź? Wspieraj od dziś
Dominika Kozłowska – redaktor naczelna miesięcznika „Znak”, dr nauk humanistycznych w zakresie filozofii, publicystka. Specjalizuje się w tematach dotyczących społecznych przemian religijności, sporów światopoglądowych, relacji państwo-Kościół, wielokulturowości i problemów mniejszości
Rozmawiał Piotr Drabik
Przeczytaj także: Stary model Kościoła umiera w pandemii. Jaki Kościół po niej zmartwychwstanie?