Profesor Paweł Śpiewak: Nie chciałbym tego doświadczenia zamykać w kapsule czasu
21/12/2020 | Na stronie od 03/01/2021
Źródło: Żydowski Instytut Historyczny
Zbiory ŻIH należy pokazywać za pomocą wystaw, żeby ktoś, kto nas odwiedza, mógł powiedzieć: tu są skarby.
Przenieśliśmy Instytut z epoki maszynopisu do epoki sieci. Otwieramy się wystawami, prelekcjami, pokazami filmowymi oraz teatralnymi, wychodzimy zwłaszcza ku warszawiakom. To jest droga na przyszłość. Z dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego, profesorem Pawłem Śpiewakiem, rozmawia Olga Drenda.
Olga Drenda: Może zacznijmy od początku, czyli od 2011 r.
Profesor Paweł Śpiewak: Zostałem dyrektorem ŻIH-u właściwie przez przypadek. Wcześniej nie brałem pod uwagę takiej możliwości. Nie miałem ambicji dyrektorskich. Wiedziałem coś niecoś o ŻIH-u, miałem dobre rozeznanie w istniejącym środowisku żydowskim, uczyłem się o tradycjach żydowskich, pisałem komentarze do Tory dla „Tygodnika Powszechnego”, ale nie oznaczało to, że mogę podjąć się kariery menadżerskiej i pracować na tak zwanej ulicy żydowskiej.
Nie była i nie jest to ulica łatwa. Nie zastanawiałem się wcześniej nad wyborem takiej drogi życiowej i wydawało mi się, że do końca życia będę niepokornym akademikiem-eseistą, pisał swoje artykuły czy książki, czasem spełnię się jak przysłowiowy szewc, do którego ktoś puka czy dzwoni, by zamówić artykuł dla mniej lub bardziej popularnego tygodnika. Moje kowadło, czyli komputer, był pełen takich zamówień.
Miewałem – jak to się mówi – różne przygody w swojej karierze (przez dwa lata posłowałem, pasjonujące marnotrawstwo życia) i to, że pojawi się coś nowego, nie było dla mnie nie do wyobrażenia. Zaintrygował mnie ten pomysł i zaskoczył. Miał w sobie coś awanturniczego, nowego i ryzykownego.
Zostałem wprowadzony przez ministra Bogdana Zdrojewskiego do instytucji, która z zewnątrz wyglądała na podupadłą. Odbudowanie przestrzeni uznałem za priorytet. To, co jest najpiękniejsze, czyli architektura typowa dla lat 30., przypominająca wnętrze Muzeum Emigracji w Gdyni czy budynek YIVO w Wilnie, było wówczas przesłonięte. Budynek obecnego ŻIH, jako jeden z niewielu wspólnotowych budynków gettowych, przetrwał wojnę. Pozostał silnym znakiem obecności i pamięci po Głównej Bibliotece Judaistycznej (nie było śladu informacji o tym) oraz po Instytucie Judaistycznym. W czasie wojny pełnił ważne funkcje. To tutaj co dzień przychodził do pracy Emanuel Ringelblum – od 2009 r. patron Instytutu – i spore grono jego współpracowników.
Gmach ma w sobie coś niebywałego: ślady ognia na podłodze. Jak na zdjęciu z Hiroszimy. Zginął naród, pozostał tylko ślad ognia. Gdy Wielka Synagoga została wysadzona w powietrze w maju 1943 r., ogień dotarł do środka budynku i wypalił stropy oraz kamień. Musiała być olbrzymia temperatura.
Mam poczucie, że to niezwykle ważny znak, o którym myślę w kategoriach biblijnych. W jednym z midraszy czytamy, że Bóg zapisał Tablice Mojżeszowe białym i czarnym ogniem; ten ślad traktuję jako znak tego, co najważniejsze w naszej żydowskiej historii. Nasza tablica przymierza oraz nasz los zapisany jest ogniem. Nie do wymazania. Nie do zapomnienia.
Co było przyczyną tego stanu rzeczy, zwyczajna entropia?
Moi poprzednicy działali w trudnych warunkach. Pensje były skandaliczne, niższe o połowę w stosunku do najniższej pensji w PAN. Znaczna część wydatków była pokrywana ze wsparcia zawsze nam łaskawej Fundacji Taubego, bez którego Instytut nie mógłby w ogóle funkcjonować. To były lata ekonomicznych perturbacji. Zmiana nastąpiła razem z przejściem ŻIH pod zwierzchnictwo Ministerstwa Kultury. Dzięki śp. ministrowi Tomaszowi Mercie, wspaniałemu człowiekowi, udało się to zrobić. Pani dr Eleonora Bergman przez trzy lata porządkowała Instytut. Miałem wrażenie, że wkraczam do ukrytej za wieżowcem, zapomnianej instytucji przysypanej od lat jesiennymi liśćmi. Piękny skądinąd budynek stał, ale przestał być, w sensie społecznym, widoczny.
Nikt tego miejsca nie odwiedzał, chyba że prowadził akurat badania naukowe. Wystaw było bardzo mało, jedna na dziesięć lat, i nie budziły szczególnego zaciekawienia. ŻIH był niestety traktowany jako marginalna instytucja akademicka oraz archiwalna. Największy skarb, czyli archiwa, w tym największe Archiwum Ringelbluma (ARG), były w opracowaniu. Jeśli ktoś je upubliczniał, to z pewnością nie był to ŻIH i jego pracownicy. To w ŻIH-u były dokumenty z Jedwabnego, tutaj był przechowywany dziennik policjanta gettowego z Otwocka – Calela Perechodnika. Szczęśliwie, część z tej spuścizny wydało Centrum Badań nad Zagładą. Instytucja technologicznie była na poziomie maszyny do pisania, komputery były raczej ozdobą. Strona internetowa przedstawiała się wyjątkowo skromnie. Moim zdaniem ŻIH zmierzał w stronę marginalizacji. Mogę powiedzieć, że wchodząc w ŻIH nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak trudne zadanie mnie czeka. Bardzo się też zmieniła moja wiedza społeczna i socjologiczna.
Chętnie sięgam po jeden cytat z Księcia Machiavellego: książę, który bierze we władanie państwo w stanie rozkładu, jest w korzystnej sytuacji, bo każdy ruch porządkowy, który wykona, będzie ruchem do przodu, coś zmieni. Łatwiej budować coś, gdy instytucje są niefunkcjonalne, źle obsadzone. Pierwsze cele jest wtedy dość łatwo osiągnąć. Druga sprawa to taka, że, przyznaję się bez bicia, nie miałem wcześniej z Instytutem zbyt wiele do czynienia. Mój były teść był kiedyś dyrektorem, w najtrudniejszym okresie, w latach 1969-1970. Zrezygnował po jakimś drobnym konflikcie z prof. Fuksem. Nagle trafiłem tu z poczuciem, że nie mam doświadczenia w kierowaniu instytucjami, i nie miałem poczucia, że mam jakikolwiek talent menedżerski.
Jak wyglądało to sklejanie ŻIH-u?
To się zaczęło trochę samo dziać. Jeśli dziś wiem, jaka jest misja ŻIH, to nie dlatego, że przyszedłem tam z jakimś jasnym planem. Instytut ma bardzo bogate zbiory archiwalne, biblioteczne, muzealne. Pracowało w nim wiele zasłużonych i rzetelnych osób. Zobowiązywała nas przeszłość Instytutu i wieloletnie osiągnięcia. Zobowiązuje pamięć o wymordowanym narodzie. To najważniejsze.
Jedna rzecz stała się dla mnie jasna – że poza zlikwidowaniem księgarni na środku hallu, wyrzuceniem zbędnych szaf zalegających lobby budynku i uporządkowaniem przestrzeni – to wymogiem było technologiczne unowocześnienie Instytutu, przeniesienie z epoki maszynopisu do epoki sieci. Potrzebny był ŻIH-owi skok cywilizacyjny. Nie chodziło tylko o stronę internetową, ale też – co było przez niektórych pracowników ŻIH krytykowane – o digitalizację materiałów. Należało je udostępnić, a także ocalić książki, czasopisma, dokumenty, zapisane na papierze często najpodlejszego gatunku. Teraz mamy fantastyczne centrum skanowania, przebudowaliśmy po raz kolejny stronę internetową, w pracy pojawiło się wiele nowych osób o świetnych kompetencjach i wielkim zaangażowaniu.
Pierwszym zadaniem było wzmocnienie Instytutu jako instytucji od strony administracyjnej i księgowej. Udało się nam uporządkować nasze stosunki ze Stowarzyszeniem ŻIH. Mamy teraz dobrą i trwałą umowę określającą stosunki własności oraz zasady wzajemnej współpracy.
Nie tylko zwiększył się budżet podstawowy ŻIH-u, ale również pomocą są dla nas poważne dotacje celowe, wsparcie ze strony różnych fundacji (Taube Foundation, mającej wielki wkład w rozwój naszej instytucji, Rotschild Foundation, Koret Foundation i innych; ważną rolę odgrywają obecnie tak zwane fundusze norweskie) oraz liczne granty. Stanowią one obecnie co najmniej jedną trzecią naszego całościowego budżetu. Mamy sporo pieniędzy na nasze zadania naukowe, wydawnicze, wystawowe, digitalizacyjne itd. Uważam, że jest to nasze wielkie osiągnięcie, możliwe do kontynuacji w przyszłych latach. Ważnym elementem naszej roli w środowisku żydowskim jest współpraca z Centrum Taubego i Fundacją Hillel Polska.
Potrzebny był też dział wydawniczy. Wychodziła dotąd jedna książka na siedem lat, a byłem zdania, że powinno być raczej prawie dwadzieścia książek w roku. W ciągu tych moich dziewięciu lat opublikowaliśmy niemal sto książek, nie licząc serii ARG. Znaczące miejsce zajmuje prowadzony od lat przed prof. Jana Doktóra „Kwartalnik Historii Żydów”, którego objętość udało się nam zwiększyć o jedną trzecią (tu pomoc Stowarzyszenia była nieodzowna i znacząca). Nasze wydawnictwo wraz z piękną księgarnią są wizytówkami Instytutu. Oczywiście, wydawnictwo wymaga nie tylko redaktorów, grafików, drukarń, ale też sporych funduszy. Licząca jest pomoc Fundacji im. Róży Luksemburg i innych instytucji.
Każdy pracownik naukowy ma możliwość wydania swoich tekstów. Zebrała się całkiem ciekawa kolekcja. Osobne miejsce zajmuje publikacja kolejnych tomów Archiwum Ringelbluma (jest ich 38) plus tłumaczeń na język angielski. Jest to olbrzymie osiągnięcie prof. Tadeusza Epszteina, dr Eleonory Bergman i dr hab. Katarzyny Person. Zyskuje na tym sama instytucja, której pracownicy mają poważny status naukowy.
Kiedyś nie było też działu wystaw, więc nie mieliśmy jak pokazywać naszej olbrzymiej i mało znanej kolekcji sztuki, która była właściwie nieopracowana w momencie, kiedy przyszedłem. W kilka miesięcy powstał dział muzealno-wystawienniczy i stworzyłem wieloletni program wystaw. Wiele z nich wartych jest zapamiętania, wydaliśmy do nich naprawdę dobre katalogi. Myślę tu o wystawach poświęconych polskim rabinom, fotografii Julii Pirotte, karykaturom antysemickim, sztuce polskiej wobec Szoa, wystawie artystów przeciw mowie nienawiści. Najważniejsze dla nas są oczywiście dwie wystawy stałe. Jedna poświęcona grupie Oneg Szabat i druga – Dom Modlitwy. Poza nami nikt nie mógłby zająć się pamięcią o artystach żydowskich, którzy zginęli w czasie wojny. To była długa droga, która jeszcze się nie skończyła. Mamy co pokazywać i czym się dzielić. Dział muzealny odgrywa znaczną rolę w promocji Instytutu oraz wypełnieniu jego kulturowej roli.
Dział edukacji prowadzi wiele zajęć dla studentów, naukowców, uczniów polskich i zagranicznych. Bardzo ważne są dla nas akademie dla nauczycieli. Kiedyś prowadziliśmy co roku jedną taką sesję. Teraz dwie rocznie. Przygotowane zostało wiele scenariuszy lekcyjnych publikowanych na portalu Delet.
Dział Archiwum jest naszą opoką. Mają pod opieką miliony stron dokumentów (digitalizacja trwa nieustająco). Ciągle dochodzą nowe. Odpowiadamy na liczne zapytania urzędowe.
Bardzo sprawnie działa nasza biblioteka. Kupujemy wszystkie ważne książki poświęcone historii Żydów. Listę zakupów ustalamy zespołowo. Poświęcamy na ten cel znaczne środki. Odnowiony został katalog. Zakończone skontrum w bibliotece. Uporządkowane zostały księgozbiory, w tym rękopisy oraz dział starodruków. Zyskaliśmy dostęp do wielu portali, w tym JSTOR. Pracujemy nad nową bibliografią „Biuletynu” i „Kwartalnika” ŻIH.
Zatrudniliśmy wielu młodych badaczy. Zespół naukowy liczy teraz osiemnaście osób. Kilka osób niedawno zrobiło habilitacje i doktoraty. Mam wrażenie, że przez te ostatnie dziewięć lat wiele się zdarzyło, powstał szereg publikacji, wiele jest planowanych, rozpoczętych. Warto wymienić kilka zbiorowych przedsięwzięć. Opublikowaliśmy serię książek poświęconych Centralnemu Komitetowi Żydów Polskich. Pojawią się – mam nadzieję – kolejne. Duża część zespołu pracowała przy pełnej edycji Archiwum Ringelbluma. Obecnie naukowcy ŻIH angażują się w przygotowanie Encyklopedii Getta Warszawskiego, kilkoro pracuje nad tomami poświęconymi stosunkom polsko-żydowskim, wielki był udział zespołu w pracach wokół digitalizacji. Pracownia badań wielkomiejskich przygotowała tom poświęcony historii warszawskich Żydów. Powstaje książka o ulicy Tłomackie.
Zorganizowaliśmy wiele sesji naukowych, z których warto przypomnieć choćby sesję o Ringelblumie, o kulturze i języku jidysz, powojennych emigracjach. Od lat organizujemy w każdy wtorek seminaria naukowe. Wielu z nas korzysta z międzynarodowych stypendiów i bierze udział w światowych konferencjach. Powstało kilka grup roboczych. Więcej osób, niż w poprzednich dekadach, zajmuje się badaniami nad okresem wojny, Szoa. Wracamy do naszych korzeni i naszego powołania. Po raz pierwszy w historii ŻIH tyle osób pracuje się nad religijnością polskich Żydów, co owocuje między innymi bardzo ważnymi publikacjami.
Wzmocniony został przez lata dział genealogii. Na pięcioosobowy obecnie zespół składają się wybitni fachowcy, zapraszani na wszystkie międzynarodowe zjazdy i konferencje poświęcone genealogii. Odwiedziło nas przez lata tysiące osób z całego świata i wszyscy uzyskiwali wiedzę najwyższej jakości. Współpracujemy ze wszystkimi liczącymi się na świecie instytucjami badawczymi i muzealnymi, poczynając od Instytutu Yad Vashem i Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Podpisaliśmy wiele dwustronnych umów. Ostatnio z NS Dokuzentrum w Monachium, gdzie chcemy za dwa lata otworzyć wystawę poświęconą Oneg Szabat.
Osobno należy mówić o zespole konserwatorskim – to wielka, systematyczna robota, szczególne ważna przy pracach nad Archiwum Ringelbluma.
Krok po kroku udało się nam zdobyć odpowiednie fundusze. Powstały nowe strony internetowe, w tym strona Centralnej Biblioteki Judaistycznej (CBJ), Delet, strona poświęcona grupie Oneg Szabat. Wielką rolę odgrywa nasza instytutowa strona internetowa. Jest odwiedzana rocznie ponad milion razy. Jest na mój ogląd bardzo ciekawa, rzeczowa, dobrze skomponowana. Kilka dni temu uległa przekształceniu, dostosowując się do nowych wymogów prawnych i najnowszych technologii. Przy stronie pracuje bardzo wiele osób publikując swoje artykuły. Informujemy o ważnych wydarzeniach. Coraz głębiej wkraczamy w historię polskich Żydów.
Dzięki digitalizacji stworzyliśmy olbrzymią, jedną z największych w świecie żydowskich i judaistycznych kolekcji danych, dokumentów. Lista osiągnięć jest długa i warta osobnego sprawozdania.
Jak wygląda digitalizacja od kuchni?
Skanujemy po części wedle potrzeb, na przykład: ktoś pisze książkę, zgłasza się do nas, wie, że znalazł ciekawe, nieznane materiały. Skanujemy czasopisma, żeby ktoś mógł się dowiedzieć, co było w biuletynie wydawanym przez ŻIH czy w gazetach z czasów wojny oraz przed wojną. Zeskanowaliśmy wszystkie starodruki, siedemnasto-, osiemnastowieczne, żeby zabezpieczyć się w razie ich uszkodzenia. Jest to niezwykła kolekcja książek, wydawanych głównie w Amsterdamie i przemycanych do Polski. Działo się tak nie ze względu na inkwizycję czy represje kościelne ograniczające żydowskie drukarstwo, ale dlatego, że żydowscy oligarchowie nie chcieli dopuścić do obiegu czytelniczego książek, które uważali za niebezpieczne, heretyckie. Były dwie wystawy poświęcone tym dziełom. Wyszły świetne, potężne katalogi przygotowane przez dr Magdalenę Bendowską i dr hab. Jana Doktóra. Nadal prowadzone są badania nad tymi księgami. Po raz pierwszy uporządkowane zostały zgromadzone w ŻIH rękopisy.
Jaki procent zbiorów został już zdigitalizowany?
Myślę, że całkiem spory, powstała jedna z największych internetowych bibliotek judaistycznych na świecie. Mamy świetną stronę Delet z dobrymi skanami, scenariuszami lekcji. Mamy trzy stanowiska digitalizacyjne, bo wszystko musi być skanowane na miejscu – materiałów nie możemy wynosić poza Instytut. Sam proces skanowania jest pozornie prosty, ale potem trzeba te materiały jeszcze opracować, zrobić ich korektę, umieścić na macierzy. To czasochłonne i żmudne zajęcie.
Zmiany zaszły nie tylko od strony technologicznej, ale również i przede wszystkim merytorycznej.
ŻIH, a wcześniej komisje historyczne działające przy Centralnym i wojewódzkich komitetach Żydów (w latach 1944-1947) są prekursorami światowych badań nad tym, co dzisiaj nazywamy Holocaustem, Szoa, Zagładą. Dopiero na początku lat 60. pojawiła się trzytomowa, przełomowa praca Hilberga The Destruction of the European Jews. Na świecie dopiero w latach 70. zaczęły się poważniejsze, liczne studia, w tym kursy akademickie poświęcone doświadczeniu Zagłady, a optykę w Izraelu zmienił trochę proces Eichmanna.
Sam termin Holocaust został wprowadzony w latach 70. przez Elie Wiesela, Muzeum Pamięci Holocaustu w Waszyngtonie powstało w końcu lat 90., Yad Vashem istniało od lat 50., więc z tego punktu widzenia byliśmy najważniejszą, pionierską instytucją przez lata. Ocaleńcy od końca wojny zbierali świadectwa, dzienniki, relacje, wydali wiele książek. Instytut powstał w 1944 r. jako komisja historyczna, która następnie sama przekształciła się w ŻIH w 1947 r. Głównym zadaniem miała być dokumentacja Zagłady.
Dzisiaj wiele książek powojennych wznawiamy z nowym opracowaniu. Musimy dbać o swoją pamięć i przypominać własne dokonania. Kiedy przyszedł 1968 r. i rozpoczęła się antysemicka nagonka, ta kwestia stała się jeszcze bardziej delikatna. Przez dziesiątki lat badania nad tym, co działo się podczas wojny, pozostawały w cieniu. Skupiano się tylko na średniowieczu, sejmach żydowskich. Osłabiła się też jakość pracy, najlepsi wyemigrowali, wiele posad otrzymali oficerowie Wojska Polskiego wyrzuceni z niego za pochodzenie. W ŻIH-u stopniowo powstało bardzo dobre środowisko badaczy, dopiero w późnych latach 80. zaczęto przyjmować wówczas młodych, bardzo kompetentnych historyków.
Czyli istnienie w przetrwalnikowej formie było trochę wymuszone przez okoliczności. Teraz Instytut przekierował aktywność na Archiwum Ringelbluma.
Od początku było dla mnie jasne, że musimy wrócić do tematu Holokaustu, do pierwotnej misji naszej instytucji. To oznaczało cały ciąg działań: digitalizację naszych zasobów, zatrudnienie właściwych osób mających pojęcie o Zagładzie, organizację odpowiednich wystaw i skupienie się na Archiwum Ringelbluma.
Początek wydawania Archiwum to 1990 r., kiedy zajmowała się tym projektem jeszcze dr Ruta Sakowska, ale aż 34 tomy wyszły w czasie mojej kadencji. Tu wielki ukłon przed profesorem Tadeuszem Epszteinem oraz dr Eleonorą Bergman oraz dr hab. Katarzyną Person. Jesteśmy dziedzicami, opiekunami tej wyjątkowej kolekcji i musimy nad tym pracować.
Zależy mi na tym, żeby co bardziej fascynujące fragmenty wydawać też jako osobne książki. Teraz tłumaczymy archiwum na angielski, chcemy opublikować teksty Ringelbluma, które są w Archiwum, jako oddzielne książki, pracujemy nad Encyklopedią Getta. Hasła będą dotyczyły zarówno najprostszych spraw, na przykład czym była riksza, jak i poszczególnych osób, opisane zostaną także zjawiska społeczne i kulturowe (takie jak aborcja czy prostytucja w getcie). Uważałem też, że Archiwum należy pokazać za pomocą wystaw, żeby ktoś, kto nas odwiedza, mógł powiedzieć: tu są skarby. Mówiąc językiem marketingu, chodziło też o stworzenie rozpoznawalnej marki.
Na 70. rocznicę powstania ŻIH otworzyliśmy wystawę stałą, którą zatytułowałem Czego nie mogliśmy wykrzyczeć światu. Są to słowa wzięte z testamentu 19-letniego chłopaka, który ukrył archiwum w metalowych skrzynkach w piwnicy szkoły Borochowa. Dzięki skrupulatnym pracom nad scenariuszem i projektem wystawy powstała ekspozycja przydatna przy pracach edukacyjnych, a przede wszystkim trwale lokująca ŻIH w obrębie tradycji badań i myślenia o Zagładzie oraz pokazywania na wystawach dokumentów Zagłady.
Jak wyglądała w praktyce reorientacja ŻIH? Jakie wyzwania się z tym wiązały, tak jak w przypadku zasobów cyfrowych?
Istotną rzeczą było dla mnie odejście od wąskiego lewicowego paradygmatu myślenia i uprawiania historii narodu żydowskiego, w którym nie było miejsca na religię, duchowość, mistykę, chasydów. To powinno być oczywiste, że nie można zaniedbywać badań nad duchowością. Ma ona wpływ na język pojęć, rytm świąt, na pewną odrębność, nawet jeśli jesteśmy już zlaicyzowani. Wpływa nawet na podstawy ikonografii, na rozumienie pewnych pojęć: anioł chrześcijański to skrzydlaty bobas, żydowski stoi na jednej nodze. Podstawowe wyobrażenia są odmienne. Bez duchowości kultury nie można opisać losów narodu czy nawet osobnej cywilizacji. Nie zrozumiemy również Holokaustu, na przykład tego, że Niemcy rozpoczynali swoje operacje w najważniejsze święta żydowskie (Jom Kipur, Tisza be-Aw).
Mamy teraz seminarium poświęcone żydowskiej duchowości, wydawnictwa (szczególnie ważne są oczywiście prace dra hab. Jana Doktóra), są przekłady Baal Szem Towa czy Abulafii. Nie jest to u nas nurt marginalny, lecz centralny, co nie znaczy, że trzeba się modlić i zmienić w religijnego żyda. Omawianie zjawisk wokół religii jest częścią wspólnych planów badawczych. Robiliśmy wystawy stricte odnoszące się do kwestii religijnych, jak na przykład wystawa pokazująca polskich rabinów, geografię jesziw, centrów religijnych, w tym chasydzkich, ważne druki religijne. Przez tą wystawę można było zobaczyć inną tradycję polskich Żydów z całkiem swoistymi rozgałęzieniami, kontaktami religijnymi w Polsce i w Europie.
Czyli dokonało się przejście od dość hermetycznej instytucji do takiej, która formułuje propozycje pod adresem osób z zewnątrz, nie będących ekspertami od tematyki żydowskiej.
Tak, temu służy też wystawa judaików z naszych zbiorów w Bejt Tfila. To także pytanie o charakter żydowski tej instytucji – ŻIH jest jedyną instytucją świata żydowskiego odtwarzanego zaraz po wojnie, która przetrwała wszystkie zawirowania polityczne. Na pewno zniknęły instytucje edukacji, jesziboty, które odtworzyły się po wojnie, i większość synagog, bo ludzie wyjechali. Staliniści zlikwidowali Centralny Komitet Żydowski, zamknęli wiele żydowskich teatrów, pism, partii politycznych.
Uważam, że to 1956 r., a nie 1968 był ostatnim rokiem, kiedy tak naprawdę żyli w Polsce Żydzi. W latach powojennych wyjechało ponad 100 tysięcy Żydów, po przełomie październikowym około 60 tysięcy. W 1968 r. mowa jest o 14 tysiącach emigrantów, w większości bardziej lub mniej spolszczonych Żydów. Liczby same mówią za siebie. Polska wygnała resztkę ocalonych. Mówię Polska, bo rodzimy, prawicowy antysemityzm miał w tym zasadniczy udział.
Zachowaliśmy instytucjonalną ciągłość. Byliśmy i pozostajemy jedyną instytucją naukowo-badawczą mniejszości narodowych w Polsce. Żydowska tożsamość pracowników ŻIH-u była jej wyznacznikiem, ale pytanie brzmi, co to znaczy dziś, gdy po pierwsze, większość pracowników nie ma żydowskich korzeni, a po drugie, powstało wiele innych instytucji, które o żydowskości chcą mówić. Oczywiście, długość istnienia nie jest wystarczającym tytułem do legitymizacji, ale z pewnością, gdyby odwołać się do dziedzictwa przedwojennego – takie instytucje jak Główna Biblioteka Judaistyczna, która mieściła się w naszym budynku przed wojną, były utrzymywane przez filantropów lub przez gminę. Dziś ŻIH jest utrzymywany przez ministra kultury i fundacje, ale zagraniczne, nie krajowe.
Z czego to wynika?
To jest pewien problem. Materialna historia polskich Żydów jest zachowana w sporej części w ŻIH-u, więc jeśli świat żydowski w Polsce chce istnieć, to musi z tego korzystać. Olbrzymie zbiory sztuki żydowskiej są rozproszone po muzeach, najbogatsze posiada Muzeum Narodowe. Moim zdaniem Gmina żydowska powinna bardziej doceniać potencjał naszej instytucji.
Pytanie brzmi więc, czy nasza żydowskość to tylko badanie historii Żydów? To robi przecież wiele innych instytucji. Czy pozostaje zatem coś sub specie, co nas wyróżnia? Żydowskość była utrzymywana w ten sposób, że dyrektor biograficznie zawsze miał coś z Żydami wspólnego i mam nadzieję, że to pozostanie, jako wyraz pewnej wrażliwości. Podobnie jak odrębność, która wyraża się w tym, że nie pracujemy w szabat. Najważniejsze święta żydowskie są dla nas dniami wolnymi od pracy. Ale czy to oznacza, że mamy mieć preferencje dla osób pochodzenia żydowskiego? Chyba nie.
Kim jesteśmy dla świata zewnętrznego? Mamy dość dużo wsparcia ze świata, na przykład od Fundacji Taubego. Ta styczność, system aliansów, z Yad Vashem, z muzeum w kibucu Bohaterów Gett. Jesteśmy świecką instytucją o mocnej żydowskiej tożsamości.
To chyba też kwestia podziału zadań między instytucjami, współpracy, a także pozycjonowania się instytucji żydowskich w Polsce.
Na pewno w czasie mojej kadencji zmieniła się geografia miejsc żydowskich w Polsce. Musimy się ciągle na nowo pozycjonować. Pojawienie się Muzeum POLIN i inicjatyw lokalnych ma dobry skutek, bo problematyka żydowska jest bardziej obecna w publicznym dyskursie. Stajemy się też uwikłani w poważne debaty historyczne. Hasła antysemickie zawsze będą się pojawiały, ale uważam, że to zjawisko jednak marginalne, bo wspólnota żydowska po 1989 r. jest bardziej niż wątła. Ludzie wychowani jako katolicy odkrywają swoich żydowskich przodków, sporo osób przechodzi konwersję. Powraca kultura żydowska, dzięki licznym w Polsce badaczom, naukowcom, filmowcom, którzy się nią interesują. Wszyscy mamy prawo do tego dziedzictwa.
POLIN miało początkowo być przedłużeniem ŻIH-u, korzystać z naszych zasobów. Tak się nie stało. Nie chciałbym, żebyśmy byli „Żydowską Akademią Nauk”, choć dostajemy często zapytania, czy nie zaopiekujemy się zbiorami, które gdzieś niszczeją. Chcielibyśmy pomóc, ale mamy obowiązek pracy w pierwszej kolejności na własnych archiwach.
Na szczęście w Polsce, nie tylko w Warszawie, ale też w tzw. miastach mniejszych, są ludzie zainteresowani pamięcią. W Będzinie, Biłgoraju, Płocku, Włodawie, powstają żywe stowarzyszenia pamięci Żydów. Chciałbym, żeby ŻIH wspierał te inicjatywy. POLIN to nadal flagowa instytucja państwowa, mająca nieprawdopodobny PR, setki tysięcy gości. Pod tym względem przy nich jesteśmy mrówką. Naszą siłą są zbiory, fantastyczne obiekty muzealne i bardzo liczna, dobrze wyedukowana kadra naukowa. Łączącą nasze instytucje „czapką” jest Stowarzyszenie ŻIH w Polsce, które finansowo wspiera do dziś Muzeum. To mocna instytucja filantropijna, która dobrze reprezentuje żydowską pamięć. Mamy z nimi dobrą współpracę.
Kolejny element, który był dla mnie ważny w programie, to kultura jidysz. Nie może być tak jak w Muzeum Auschwitz-Birkenau, że wchodzimy do baraku – wystawy dedykowanej żydowskim ofiarom Zagłady – a tam wszystko jest zapisane po hebrajsku, nawet wiersze oryginalnie powstałe po żydowsku. Zamordowani tam Żydzi z naszej części świata nie umierali mówiąc po hebrajsku, tylko w jidysz. Zachowane dokumenty również są w jidysz. Można wszystko dopasowywać do potrzeb turystycznych czy politycznych, ideologicznych, ale musi być obecna prawda.
Jidysz był przez krótki czas językiem literackim i dziennikarskim, krotko trwał okres jego nobilitacji. To zjawisko wymaga kolejnych badań, kursów, wydawnictw. Będziemy wydawać wkrótce książkę o klubie pisarzy i dziennikarzy tworzących w jidysz, który mieścił się przy ulicy Tłomackie. Tłumaczymy wiele prac z tego języka zarówno dla wydawnictwa, jak i na stronę internetową. Prowadzone są od lat kursy języka jidisz. ŻIH powinien pozostać czy trwać przy tym języku i kulturze polskich oraz środkowoeuropejskich Żydów. Jestem pełen podziwu dla tego, co robią jidiszystyczne ośrodki: wrocławski i krakowski. Współpraca z nimi będzie nam tylko służyła.
Następny punkt, który jest wart intensywnych badań, to problem antysemityzmu. Zależało mi i zależy na badaniu kłopotliwego dziedzictwa polsko-żydowskiego. Mieliśmy przez trzy lata seminarium poświęcone tej tematyce (prowadził je dr hab. Grzegorz Krzywiec), była też przejmująca, bardzo dobrze udokumentowana wystawa artykułów i rysunków, przedwojennej ikonografii nienawiści do Żydów. Było to tak drastyczne, że postanowiłem, że nie wydamy tego w postaci albumu, bo nie chciałbym, żeby te rysunki zostały powtórzone. Już sobie wyobrażam, jak nacjonalistyczne portale robią z tego memy.
Zrobiliśmy też wystawę „Mowa nienawiści. Wykluczam wykluczenie”. To wszystko budowało wrażenie, że ŻIH nie jest instytucją robiącą jedynie remanenty historyczne, ale również żyje tu i teraz. Teraz misję tę przejmuje raczej strona internetowa, gdzie mamy naszą sekcję edukacyjną i jeśli ktoś będzie chciał na przykład poczytać o terminie „żydokomuna” czy zrozumieć czym były obozy śmierci, to znajdzie tam wyczerpujące artykuły. Zapewniamy narzędzia intelektualne, żeby pomóc zainteresowanym rozszerzyć wiedzę i w sposób popularny wprowadzić czytelników do wielu aktualnych zagadnień związanych z historią polsko-żydowską.
Jak należy obecnie badać historię, by nie zamykać się w ciasnych ramach?
Przeszłość nie powinna być traktowana jako ciążący balast dla zbiorowych tożsamości ani też wyłącznie jako ciekawostka, seria zdjęć z przedwojennego Gdańska lub poza postszlachecka. Przed laty wysuwałem propozycję stworzenia Muzeum Historii Polaków – nie Polski. Żeby opowiadać nasze dzieje przez historie rodzin, rodzinne pamiątki. Uważałem, że w ten sposób pokazać można, jak różnorodna i bogata jest historia Polaków i że nie da się jej sprowadzić do historii pisanej pod „prawdy” podręczników.
Jest historia Ślązaków, wilnian, chłopów z Lubelskiego, inteligentów z Wielkopolski i gdy ją pokażemy, zobaczymy, ile jest różnorodnych biografii i tradycji. Zrzucimy z siebie kaftan tzw. naukowych historyków, a otworzymy się na realne doświadczenie i realne biografie.
Czy Instytut zajmuje jakieś stanowisko polityczne?
Zachowujemy całkowitą autonomię. Sami decydujemy, jakie podejmujemy programy badawcze, jakie robimy wystawy. Nie kierujemy się politycznymi sympatiami przy nawiązywaniu współpracy. Możemy na wykłady zapraszać gości, wykładowców wedle swoich przekonań. Wydajemy książki, które uznajemy za potrzebne, jednak nie według zamówienia politycznego czy aktualnej mody. Nie ma u nas miejsca na przekłamywanie historii i mówienie nieprawdy dla bieżących potrzeb politycznych.
Mam nadzieję, że przyszły ŻIH zachowa autonomię, nie uciekając w akademizm i nie zamykając się ponownie w archiwach. ŻIH wszak pełni nie tylko funkcję archiwalną, badawczą, lecz również jest ważną instytucją społeczną i edukacyjną. Akademia dla nauczycieli to już poważna instytucja z długą biografią. Spacery po Warszawie śladami żydowskimi weszły do naszego programu. Zdaje się, że wiele instytucji korzysta z naszych pomysłów.
Musimy być instytucją zakorzenioną społecznie. Bardzo mi na tym zależy. ŻIH (podobnie jak POLIN) musi się otwierać na jak największe, poważne środowiska, ludzi z całego kraju. (Służy temu choćby nagroda imienia Hirszowiczów). Musi wchodzić ze swoimi inicjatywami do tkanki miasta. Dlatego organizujemy co roku Marsz Pamięci (pierwszy miał miejsce w 2012 r.) dedykowane pamięci tych setek tysięcy ludzi wyprowadzonych z getta i zamordowanych w Treblince. Pamiętajmy nie tylko o bohaterach, bojowcach, ale także o milionach Żydów prowadzonych na rzeź. Ginęli tak samo godnie i strasznie, jak powstańcy w getcie.
Co roku 2 sierpnia od siedmiu lat organizujemy obchody uroczystości komemoratywnych w Treblince, zgromadzenie upamiętniające zarówno mieszkańców Warszawy tam pomordowanych, jak i wszystkich polskich Żydów, których zabili w tym miejscu Niemcy. Co roku wspominamy bunkier Krysia, gdzie ukrywał się do tragicznej śmierci Ringelblum z żoną i dzieckiem. Wychodzimy do Warszawy wystawami plenerowymi. Świetna była wystawa o synagodze i placu na Tłomackiem. Bardzo mocna okazała się ekspozycja przypominająca ulicę Nalewki (wystawie towarzyszyło świetne wydawnictwo dedykowane nieistniejącej już ulicy). Po raz pierwszy w swojej historii ŻIH tak bardzo otworzył się wystawami, prelekcjami, pokazami filmowymi oraz teatralnymi, wyszedł ku warszawiakom. To jest droga na przyszłość. Instytut jest coraz wyraźniej obecny także w mediach społecznościowych.
O ile powiększył się ŻIH za Pana kadencji, tak w liczbach?
Budżet wzrósł znacznie, nadeszło poważne wsparcie od fundacji zagranicznych, bez których nie zdołalibyśmy podjąć tyle inicjatyw naukowych i edukacyjnych. Realizujemy wiele grantów badawczych i technologicznych. Zwiększyło się znacznie zatrudnienie w ŻIH, z 61 osób w 2011 r. do 70 w 2020. Do tego dochodzą osoby zatrudnione przy poszczególnych projektach. Instytucja jest młoda, dominują trzydziestolatkowie. Zachowana jest ciągłość pokoleń. Kiedy przyszedłem do ŻIH, niemal wszyscy byli w moim wieku albo starsi. Rekordziści mieli po sto lat. Instytut z taką średnią wieku nie miał przed sobą przyszłości. Teraz dominują osoby młode. Tak się dzieje we wszystkich działach. Młode są moje zastępczynie. Bez nich Instytut nie byłby tym, czym jest. Szczególną pomoc i wsparcie otrzymałem od Jolanty Hercog. Wielkie i nieocenione są jej zasługi. ŻIH jest teraz nie tylko młodszy, ale i bardziej sfeminizowany.
Pod jakim względem?
Właściwie w każdym dziale są młode kobiety, osoby bardzo zmotywowane, głęboko zaangażowane i przejęte swoją misją. Jeśli są młodzi ludzie, którzy wiążą przyszłość z Instytutem, to tak łatwo tego nie oddadzą. Ale – nauczyłem się tego w ŻIH-u i wielu miejscach – tylko silny lider może stworzyć ład instytucjonalny, który przetrwa jego kierownictwo. Organizuje pracę, wyznacza zasady działania. Nie nie ulega dla mnie wątpliwości, że lider ponosi ciężar prowadzenia, nadaje energię, a także bierze na siebie wielki ciężar psychiczny.
A co nie wyszło, czego nie udało się zrealizować?
Mam wrażenie, że udało się nam bardzo dużo osiągnąć i, co najprzyjemniejsze, im jesteśmy silniejszą instytucją, zyskujemy większe uznanie, obecność nasza jest doceniona, tym więcej nowych pomysłów powstaje i rodzą się nowe oczekiwania. Mówię o wydarzeniach od kolejnych programów badawczych po cykle wystaw. Cieszy mnie, że ciągle mamy dość planów, ciekawości i co najważniejsze: energii.
Wiele jest do zrobienia w dziale sztuki. Chciałbym, byśmy kolejnymi wystawami pokazywali dzieła żydowskich artystów, którzy zginęli w czasie wojny lub przeżyli Zagładę. Zrobiliśmy wystawę poświęconą malarzowi z Lublina, nazywał się Symcha Trachter. Nie był może wielkim malarzem, ale gdy zobaczyłem jego obraz w Muzeum Literatury w Lublinie, nie mogłem się oderwać. Marzę o wystawie poświęconej Kramsztykowi. Zginął w getcie warszawskim. Wielki malarz. Pomysłów jest wiele. Nauczyłem się jednego: jak są dobre pomysły i zgrana ekipa współpracowników, można dokonać bardzo wiele. Przeszkodą zwykle nie jest brak pieniędzy czy politycznego wsparcia, ale własna słabość czy nieokreśloność.
Chciałbym też stworzyć wspólnotę w czworokącie Warszawa, Bukareszt, Wilno, Kijów. Tu miało miejsce większość śmierci w Holocauście. Jeśli pomyślimy o tym w kategoriach II Rzeczpospolitej, duża część tego obszaru to były tereny Polski, więc ginęli obywatele polscy. Mam czasami wrażenie, gdy czytam wielkie historie, Friedländera, Kershawa, to oni w istocie mało interesują się samymi Żydami. Dokumentują podejmowanie decyzji, logistykę śmierci, bazują na niemieckich dokumentach, ale w zasadzie nie biorą pod uwagę tego, że ginęli Żydzi, jak przeżywali swoje cierpienia.
Dlatego interesuje mnie perspektywa Żydów, ofiar Holocaustu, tych, którzy przeżyli, ale zostali unicestwieni. Języki regionu, z którego pochodził Paul Celan, Imre Kertész, albo Artur Sandauer, Adolf Rudnicki, język ludzi, którzy mówili o cierpieniu swego narodu. Archiwum Ringelbluma daje nam wgląd w to, co działo się w Warszawie, ale powstawały także wojenne archiwa w Wilnie, Białymstoku, Kownie. Na 2021 rok planowaliśmy wystawę, już prawie opracowaną od strony dokumentacji, poświęconą zabójstwu litewskich Żydów. Większość została rozstrzelana w Ponarach pod Wilnem. Są dokumenty, świadectwa kilku osób ocalonych z rozstrzelania. Takie same miejsca są we Lwowie czy w Równem. W różnych archiwach lokalnych znajdujemy wiele relacji wojennych, ich badanie to też jest przyszłościowy kierunek. Dlatego zbudowanie aliansu badawczego jest dla mnie priorytetem.
Największym skarbem, który pozostaje przez badaczy ŻIH mało opracowany, to relacje złożone zaraz po wojnie. Jest ich około siedem i pół tysiąca. Są pisane na gorąco, tuż po wojnie. Ci ludzie nie mieli fałszywych wspomnień, języków, którymi dysponujemy dzisiaj po latach. Mam wrażenie, że dzisiaj, gdy czytam niektóre wydawnictwa pamiętnikowe, to autorzy wpadli w pułapkę.
Opracowanie tego zespołu archiwalnego jest dla mnie rzeczą fundamentalną. To są niesamowite materiały, pisane często ręcznie, po polsku i żydowsku. Nie przez pisarzy, przez różnych ludzi, więc siła ich tekstu nie jest efektem cyzelowania zdania. One są najbardziej zanurzone w bezpośrednim doświadczeniu.
Mam w głowie seminarium i projekt badawczy, który nazwałem socjologią getta/gett. Nieliczni o tym pisali. Znalazłem w zasadzie dwa artykuły socjologiczne pisane tuż po wojnie o getcie kowieńskim. Pewne zjawiska opisała Ruta Sakowska, świetna badaczka. Zaczęliśmy o tym rozmawiać w gronie pracowników ŻIH. Jest to obiecujący projekt. Po części jego odpryskiem – jeśli tak można powiedzieć – jest wystawa „Gdzie jesteś?” na 80. rocznicę zamknięcia murów warszawskiego getta.
Tą wystawą wychodzimy poza język historyków. O wojnie rozmawiamy prawie wyłącznie ich językiem. Myślę, że wiele da się powiedzieć o doświadczeniu Zagłady, sięgając do badań antropologicznych, filozoficznych, socjologicznych. Nie chciałbym tego doświadczenia zamykać w kapsule czasu coraz bardziej od nas się oddalającej, a przez to też upraszczanej przez kolejnych badaczy. To nie jest czas przeszły. To czas aktualny czy aktualizowany, w którym dostrzec możemy najstraszniejsze i najbardziej niezwykłe doświadczenie człowiecze. Ono powraca poprzez świadectwa i obawiać się można, że powróci w rzeczywistości.
W getcie poznawaliśmy, czym jest zło radykalne. Widzieliśmy, jak na to reagowano. Poznajemy, co to jest strach, głód, zobojętnienie, acedia poniżenia, rozpacz. Zobaczyliśmy nagą ludzką naturę w jej skrajnych cierpieniach. ŻIH, dzięki temu, że opiekuje się świadectwami z Archiwum Ringelbluma, przechowuje powojenne wspomnienia, ma bezpośredni dostęp do tych doświadczeń i ich języka. Naszym podstawowym zadaniem jest podjęcie studiów nad tym zagadnieniem. Potrafimy i musimy wprowadzić i pokazać je na różne sposoby: przez sztukę, fotografię, wydarzenia teatralne. W ten sposób wprowadzamy je do szerszego obiegu kultury.
Pracuje w ŻIH bardzo wiele osób. Nie jest to na pewno skromna, kameralna instytucja. Spotykają się ludzie różnych nawyków, poglądów, płci, wieku. Udało się nam stworzyć – jak sądzę – w miarę harmonijny całościowy zespół. Nie można powiedzieć, że jakiś dział jest wyróżniony lub jakiś zaniedbany. Każdy tworzy wspólne dobro, pracując na rzecz Instytutu, a nie tylko dla siebie. Silnie utożsamiając się z naszym wspólnym dziełem. Cenię to wyjątkowo.
Lubię to miejsce. Lubię sam nasz budynek. To miejsce stało się przez te kilka długich lat moim życiem. Oswoiłem je za pomocą rodzinnego, dębowego stołu. Bardzo mnie ta praca zmieniła. Nie obyło się bez konfliktów, popełniałem błędy, spotykałem się – co normalne – z zarzutami wobec mojej pracy.
Uważam, że w Instytucie udało się spełnić moje i nasze wspólne plany. Oddaję następcom instytucję sprawnie działającą, ze świetnym zespołem pracowniczym. ŻIH istnieje dobrze. Przeszedł – Baruch HaSzem – głęboką metamorfozę. Stał się ważną instytucją kultury, edukacji, pamięci historycznej. Pozostał cennym ośrodkiem badawczym i archiwalnym. Stał się instytucją otwartą dla Warszawy, dla świata. Mam nadzieję, że będzie dobrze trwał i dobrze świecił.