Miłość w czasie Zagłady

Małka Najmark 1920 - 1945, ostatnia Żydówka z Kurowa tu spoczywa

Fot. z archiwum autora

Źródło: "Więź" 11 grudnia 2020

Antoni Sułek

Małka Najmark - jej poruszającą historię rekonstruuje w zimowej „Więzi” Antoni Sułek.

Małka Najmark była po wojnie jedyną Żydówką w miasteczku. Miejsce, do którego wróciła, było tym samym tylko geograficznie. Cała jej rodzina zginęła w Sobiborze. Została sama jedna na świecie, tyle że świata jej życia już nie było.

Przed wojną związki miłosne, a tym bardziej małżeństwa między „kurowiakami” a „kurowerami” – chrześcijanami a Żydami z miasteczka Kurów w Lubelskiem – jeśli nawet nie były czymś niewyobrażalnym i teoretycznie mogły się zdarzyć, to się najprawdopodobniej nie zdarzyły. Działo się tak nie tyle z powodu wzajemnych uprzedzeń etnicznych, ile samej struktury społecznej, stanowej budowy ówczesnego społeczeństwa. Żydzi i chrześcijanie byli grupami osobnymi, żyjącymi we względnej separacji, żyli po sąsiedzku, ale nie byli sąsiadami. To, co było społecznie niemożliwe w miasteczku, tym bardziej niemożliwe było na jego styku z chłopskim otoczeniem, do różnic religijnych i kulturowych dołączały się różnice między miastem a wsią.

Związki miłosne między „Polakami” a „Żydami” zdarzyły się w Kurowie i okolicy dopiero w czasie wojny. Wojna jest, jak określiłby to Marcel Mauss, „totalnym faktem społecznym”, ogarnia wszystko, nie tylko niszczy „siłę żywą” oraz zasoby materialne i organizacyjne stron walczących, ale także burzy porządek społeczny. Ta wojna naruszyła przedwojenne struktury, osłabiła bariery i otwarła nowe pola kontaktów.

Badanie „ukrytych funkcji” zjawisk, „nieprzewidzianych skutków działań społecznych” itp. jest uprawnionym i pociągającym celem studiów społecznych, także socjologii wojny. Odkryte i opisane w tym szkicu dwa przypadki związków – pierwszy: między żydowską dziewczyną a wiejskim chłopakiem, drugi: między ukrywającym się młodym Żydem a wiejską dziewczyną – nie zmieniają ogólnego obrazu Zagłady i stosunku Polaków do ginących Żydów, ale go komplikują, aby zachęcać generalistów do większej rozwagi.

Szkic ten opiera się na etnohistorycznym badaniu przebiegu i pamięci zagłady Żydów w wiejskiej okolicy koło Kurowa, uzupełnionym materiałami archiwalnymi1. Cytaty z wypowiedzi pochodzą z nagrań i zapisów rozmów przeprowadzonych od roku 2009 z obecnymi i byłymi mieszkankami i mieszkańcami okolicy, urodzonymi w latach 1918–1936. Najmłodsza z tych osób miała 79, a najstarsza 95 lat, dziś wiele z nich już nie żyje. Tożsamość wszystkich rozmówców, również już nieżyjących, nie jest ujawniana.

Wacek i Małka

O tym, że „Wacław Mańko z Barłóg przechował Żydówkę Najmark, córkę kamasznika z Kurowa”, czytałem w pracach paru historyków piszących o tym, jak „wieś ratowała Żydów” (Barłogi to wieś w okolicy Kurowa). Najpierw zlekceważyłem tę informację – mieszkańcy wsi pamiętali, że jedna z kilku rodzin o nazwisku Mańko ukrywała Żydów, więc siłą rzeczy mogła ukrywać i Żydówkę. Coś w tej wiadomości mnie jednak zastanawiało. Samo przechowanie Żydówki nie było zdarzeniem tak niezwykłym, żeby aż trzeba było o tym pisać. Gdy zapytałem o Mańkę miejscową gospodynię, która z racji wieku mogła o tym coś wiedzieć, usłyszałem całą opowieść jak z bajki: „Wacek Mańka zakochał się w Żydówce Małce, którą przechowywał, wyjechał gdzieś z nią, ochrzciła się i się z nią ożenił, potem zmarła. W Markuszowie ożenił się potem z drugą, ale nie z Żydówką, z chrześcijanką, podobną do tej Żydówki, była taka sama czarna, z długim nosem, umarli jedno po drugim, tego samego dnia”.

Wtedy dopiero odszukałem oryginalne źródło, z którego łańcuszkowo korzystali historycy – był to raport o ratowaniu Żydów, napisany około 1960 r. przez Stefana Rodaka „Rolę”, komendanta Batalionów Chłopskich obwodu Puławy2. Obok zdania powtarzanego w książkach raport zawierał też drugie zdanie i dopiero ono czyniło tę historię wyjątkową: „Po wyzwoleniu wziął z nią ślub”.

Szczegóły tej poruszającej historii dały się odnaleźć w pamięci trzech innych kobiet z Barłóg. Pierwszą, oczywistą rozmówczynią była najstarsza mieszkanka wsi, urodzona tutaj w roku 1918. Małkę dobrze pamiętała i mówiła o niej „Nojmarcycha” – w ten sposób, per parentes, do dziś nazywa się tu kogoś, kogo rodziców się zna lub znało. Drugą z rozmówczyń, bezcenną, nieoczekiwanie odkryłem na Pomorzu, dokąd wyjechała po wojnie. Jest siostrzenicą Wacka, samą Małkę pamięta świetnie, mówi o niej z serdecznością, nazywa ją ciocią. Moja trzecia rozmówczyni, urodzona w Barłogach parę lat przed wojną mieszkanka Dolnego Śląska, przechowała dziecięcy obraz Małki („przepiękna, kręcone włosy”) i pamięć rodzinną o niej i Wacku.

Rodzice Małki mieli w Kurowie duży interes. W pamięci pierwszej z kobiet Mosze, ojciec Małki, zachował się jako „wielki szewc, miał sklep i wystawę”; w pamięci drugiej – „miał chyba firmę cholewkarską”.Obie pamiętały kupione u niego sandałki. Najmarkowie mieli dom na górce przy rynku, mieszkali tam zamożniejsi Żydzi. Było ich pięcioro: rodzice, Małka (urodzona w 1920 r.) i dwaj jej młodsi bracia. Po zbombardowaniu Kurowa we wrześniu 1939 r. rodzina przeniosła się na wieś, do Barłogów, pięć kilometrów na wschód. Wynajęli izbę u Abramków – na środku wsi. Przywieźli worek cholewek i próbowali je sprzedawać, wiejscy szewcy mogli robić z nich buty.

Siostrzenica Wacka opowiada, że tak samo jak przed wojną „u Abramków to się wszyscy młodzi spotykali, wieczorami przyjeżdżali, nawet z okolicy, były tam trzy panny i pusta izba. Wujek Wacek właśnie tam przychodził i tam właśnie tą Małkę zapoznał. Jeszcze tak pamiętam, że moja mamusia mówiła: – Jezu, to innej panny nie możesz sobie znaleźć tylko Żydówkę?

Ale on mówił: – Bo ona jest taka inteligentna i taka współczująca, te nasze dziewczyny nie umywają się do niej.

[Wacek] przed wojną w Lublinie w jakiejś fabryce pracował, przyjeżdżał od czasu do czasu, to taki garnitur sobie sprawił, zegarek, on właściwie ani nie pił, ani nie palił w ogóle, taki spokojny chłopak”.

Ktoś inny zapamiętał, że był to mądrak – mógł być, miał fach w ręku i był sekretarzem koła „Wici”.

Miejscowe opowieści różnią się w tym, jak Małka wyglądała: „czarna”, „jasna kędziorowata”, „ruda”, ale wspomnienie Wackowej siostrzenicy rzecz rozstrzyga: „Była bardzo ładną blondynką, kręcone włosy, dziwne, bo Żydówki miały na ogół włosy czarne. I była taka serdeczna, ładna była dziewczyna, naprawdę”. Na pytanie, czy mówiła z akcentem, odpowiada: „Nie, nie, bardzo czystą polszczyzną, tak że tam nikt by nie powiedział, że to Żydówka”.

Po jakimś czasie Najmarkowie postawili sobie w Kurowie murowaną prowizorkę z jednospadowym dachem i wrócili do spalonego miasteczka, a Małka została. Wiosną 1942 r., gdy wszystkich kurowskich Żydów Niemcy wypędzili do getta w pobliskiej Końskowoli, a potem wywieźli do obozu śmierci w Sobiborze, Małka wciąż mieszkała w Barłogach w domu Wacka – razem z jego młodszym bratem, siostrą z mężem i ich dwiema kilkunastoletnimi córkami; jakoś się tam pomieścili. Rodzice Wacka już nie żyli, wcześnie zmarli, ojciec był kowalem i syn poduczył się jego fachu, dlatego znalazł pracę ślusarza w Lublinie. Małka miała maszynę, szyła. Byli tak „zakochani, jak świat nie widział”.

Na pytanie, jak w Barłogach patrzyli na ten związek, siostrzenica Wacka odpowiada: „Wtedy to nie było tak, że zaraz antysemityzm i każdy, co sobie tam chciał, to powiedział”. I dodaje:„Wacek nic sobie z tego nie robił”. Ale nie chodziło tylko o to, że ludzie gadali. „Jak nastąpiło zaostrzenie, ojciec bał się, że jak się Niemcy dowiedzą, to nas wszystkich wystrzelają”. Dlatego powiedział bratu żony stanowczo: „Wacek, szukaj sobie gdzieś mieszkania dla niej, żeby jej nikt nie znał, bo tutaj wszyscy ją znają”. To mogło być latem lub jesienią 1942 r.3

Wacek wywiózł Małkę do jakiejś „głuchej wsi” nad Wieprzem. Znalazł jej kwaterę, może przez kolegów z „Wici” lub partyzantki, tam też szyła i tam do niej jeździł. Jego rodzina nie wiedziała i nie dopytywała się, co to za wieś, takich rzeczy lepiej było nie wiedzieć. Być może nie była to tylko jedna wieś, w opowieściach pojawiają się różne nazwy wsi pod Baranowem i Michowem. Sam Wacek został w Barłogach.

Wioletta Wejman z lubelskiej „Bramy Grodzkiej” odnalazła w Kurowie starszą panią, która po wojnie jako młoda dziewczyna pomagała Małce. Usłyszała od niej, że na wsi, gdzie się ukrywała, Małka „nauczyła się na różańcu, nauczyła się naszych pieśni, nauczyła się modlitwy, z dziewczynami gdzieś tam chodziła na potańcówki, najgorzej było, jak się dowiedzieli, że Niemcy są na wsi. Więc ona musiała wyjść na górę [strych] i na górze spać w zimie, przykryta różnymi ciuchami, schowana jakby jej nie było, ser zmarznięty jadła, chleb zmarznięty jadła, tak że ona ciężko to przeżyła”.

Z tych słów można sądzić, że wieś nie musiała wiedzieć, że ta dziewczyna, co mieszka u kogoś i krawcuje, bo zabrała z Barłóg swoją maszynę do szycia, jest Żydówką, ale jej gospodarze to wiedzieli.

Wacek tymczasem pracował w gospodarstwie i działał w partyzantce, najpierw w Batalionach Chłopskich, a potem, od wiosny 1943 r., w PPR-owskiej Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, brał udział w akcjach „grupy wypadowej” i był „kasjerem rejonowym” (po wojnie otrzymał wysokie odznaczenia bojowe)4. W partyzantce był też jego młodszy brat. Gdy zginął w walce daleko od domu, siostra mogła płakać tylko po kryjomu, żeby się nikt na wsi o tym nie dowiedział i nie rozpowiedział.

W lipcu 1944 r. w wyzwolonym przez radziecką Armię Czerwoną Lubelskiem władzę, pod jej tarczą – i mieczem, przejmowali komuniści, którzy obsadzali posterunki swoją milicją. Partyzant Wacek z towarzyszami już 23 lipca objęli służbę na posterunku „milicji ludowej” w Kurowie. Powracająca fala pokoju przyniosła Małkę z powrotem do Kurowa. Do Barłóg dwa razy spalonych przez Niemców w odwecie za partyzantkę nie było po co zaglądać. Zamieszkali z Wackiem w prowizorce zostawionej przez jej rodziców – pewnie była w takim stanie, że nikt nie chciał jej zająć. Żyli z tego, co dostawali milicjanci, i z tego, co Małka zarobiła igłą.

Prawie wszyscy kurowscy Żydzi zginęli, a nieliczni ocaleni w miasteczku i okolicy szybko wyjechali z Kurowa do Lublina, „do komitetu”, i nawet jeśli później tu zajrzeli szukać bliskich, czasem sprzedać, co zostało – plac, ocalały dom, jeden nawet młyn – prędko wracali do swoich.

Przed wojną Żydzi i chrześcijanie byli grupami osobnymi, żyjącymi we względnej separacji, żyli po sąsiedzku, ale nie byli sąsiadami Antoni Sułek

„Żydzi musieli uciekać, wyganiali ich do Izraela” – taka obserwacja z czasów młodości osadziła się w pamięci sędziwej mieszkanki Kurowa. Zastanawiające, że Małki nie wspominają Żydzi, którzy przewijali się wtedy przez Kurów i rozpytywali o swoich współbraci. W każdym razie Małka z Kurowa nie wyjechała, została z Wackiem.

Od czasu, kiedy na jarmarku w niedalekiej Wąwolnicy podziemie zastrzeliło Lejba Weinbucha z Kurowa, a jego dwaj synowie pośpiesznie wyjechali, Małka była jedyną Żydówką w miasteczku5. Miejsce, do którego wróciła, było tym samym tylko geograficznie. Cała jej rodzina zginęła w Sobiborze. Została sama jedna na świecie, tyle że świata jej życia już nie było. O życiu Małki w Kurowie tuż po wojnie wiadomo sporo, ale niewiele pewnego, bo dzisiejsze opowieści w istotnych miejscach różnią się od siebie.

Pewne jest, że zamieszkała z Wackiem, bo jego rodzina z Barłóg tam ich odwiedziła przed pierwszymi po wojnie świętami Bożego Narodzenia. Wackowe siostrzenice dostały od cioci skromne ozdóbki na choinkę.

Pewne jest, że chorowała, że jej choroba okazała się śmiertelna i że zaopiekowali się nią sąsiedzi – jej rodzinę i ją samą znali sprzed wojny i sprzed deportacji. Na takich ludzi Żydzi z miasteczka przed wojną mówili krist.

Pewne jest, że przed śmiercią Małka Chana Najmark została ochrzczona – w domu, przez księdza, w obecności świadków – i otrzymała imiona Maria Halina (zapisano to w parafialnej Księdze konwertytów pod niepewną datą 28 Octobris 19456). Pewne jest też, że została pochowana w obrządku katolickim, czego dowodem jest fotografia z pogrzebu. Wszystko pozostałe opatrzone być musi bemolem niepewności.

W relacjach dwu kobiet z Kurowa widać słabnięcie mocnego wojennego związku Wacka i Małki. W bezpośrednim świadectwie dawnej pomocy domowej Małki Wacek tylko wpada do chorej, co kobieta tłumaczy jego służbą i nocnymi dyżurami na posterunkach (najpierw na miejscu, potem już w okolicy), ale też mówi wprost: „Tej miłości nie widziałam, patrzyłam się, że już ona jemu jest niepotrzebna”.

W relacji pośredniej, przysłanej do „Zeszytów Kurowskich” przez mieszkankę miasteczka, która pamiętała Małkę, ale nie towarzyszyła jej w tych ostatnich dniach, umierająca miała powiedzieć z żalem: „Ja go tak kochałam, a on nie przyszedł”7. Trzeba mieć skórę grubą jak tapir, aby nie przejąć się tym wyznaniem, i nawet gdyby je miejscowa legenda Małce tylko przypisała, to oddawało przekonania jej sąsiadów.

Wspomnienia sprzed lat to jednak cienie w jaskini Platona. Żeby poznać prawdziwe kształty figur odbitych na jej ścianach, trzeba patrzeć na te cienie z kilku kątów pieczary. Obok legendy miasteczkowej istnieje legenda wiejska, bardziej dla Wacka życzliwa: po śmierci Małki „Wacek dosyć długo się nie żenił”, a w końcu wziął ślub z kobietą podobną do Małki. Faktycznie ożenił się po roku od śmierci Małki, ale z kobietą podobną do niej tak, jak podobnych było wiele innych.

Tym, czego w świadectwach brakowało najbardziej, była ówczesna relacja samego Wacka. Znalazła się, choć w dokumencie wyjątkowo nieodpowiednim do wyrażania ludzkich uczuć. Wacek przemówił własnym głosem w „ankiecie specjalnej”, którą wypełnił w 1948 r., starając się (bezskutecznie) o przyjęcie do Wydziału Specjalnego MO – „milicji w milicji”. Pytany w 49. punkcie ankiety o „dodatkowe dane o sobie i krewnych”, dodał: „Ja za czasów okupacji mając narzeczoną od roku 1940. żydówkię Nojmark Małka mieszkanka os[ady] Kurowa pow. Puławskiego, przechowując ją za niemców gdzie przeżyła czas okupacji, gdzie po wyzwoleniu będąc żoną nieszlubną, gdzie później się przekszciła, gdzie była już ciężko chora, zmarła we wrześniu 1945 r. teraz już mam drugą żonę, dzieci z pierwszą żoną nie miałem, tak i z tą żoną jeszcze nie mam”8.

Dwie kobiety z Barłóg przypuszczały, że Małka umarła „na serce”, wskutek „tych wszystkich strasznych przeżyć niesamowitych”, ona „była sercowa, miała takie policzki zawsze czerwone”. Jej dawna opiekunka z Kurowa zapamiętała, że Małka zapadła „na płuca” – tak dawniej określano suchoty, czyli gruźlicę. Wielu ludzi wyszło z wojny z tą chorobą i dla wielu była ona śmiertelna. Doktor w odległym o 30 km Lublinie, do którego ojciec opiekunki pożyczonym zaprzęgiem zawiózł Małkę, powiedział, że już „nie ma co”.

Ochrzczona ostatnia Żydówka w Kurowie

Chrzest Małki był aktem in articulo mortis, w obliczu śmierci. Nie wiemy, czy i w jakiej mierze dla Małki był on wyrzeczeniem się swojej i przyjęciem nowej religii, a dla jej sąsiadów – nawróceniem Żydówki na „prawdziwą” wiarę. Obecni przy chrzcie Małki – we wspomnieniach pojawia się małżeństwo, którego syn był księdzem, tercjarka, akuszerka – mogli mniej myśleć o zbawieniu duszy umierającej Żydówki, a bardziej o tym, żeby ją pochować „po ludzku”, bo kulturowo dostępny był im tylko obrządek katolicki. W Kurowie nie było już wtedy nawet jednego Żyda, który by zmówił kadisz, a na zaoranym kierkucie rosły przysłowiowe kartofle.

Czy akt formalnej zmiany wyznania był świadomy? Nie wiadomo, w jakim stanie była chrzczona. Czy był dobrowolny? Przede wszystkim był dokonany pod przymusem sytuacyjnym. Ze strzępów relacji widać, że sąsiadki posługują się argumentem praktycznym – tu nie ma kierkutu, a chrzest umożliwi godny pochówek na cmentarzu. Wybór, którego musiała dokonać umierająca, to znany z literatury o Holokauście choiceless choice, wybór bez wyboru, gdy każda opcja jest dramatyczna, a sama sytuacja wyboru jest wymuszona.

W mało wtedy religijnych, a mocno partyjnych Barłogach nieżyczliwi mówili, że „kurowskie dewotki tak robiły, starały się, żeby ją ochrzcić”. W interpretacji bardziej życzliwej kurowskie sąsiadki przyjęły żydowską kobietę do siebie, na swój cmentarz, a grzebiąc ją z szacunkiem, okazały jej serce i miłosierdzie („umarłych pogrzebać”).

Możliwe jest też inne spojrzenie: w czasie wojny Małka uciekała przed śmiercią i była ratowana jako Żydówka, a miała umrzeć, utraciwszy symbolicznie ostatnie pierwiastki swej żydowskiej tożsamości – imiona i religię. Cała sytuacja samotności i nieubłagalnego umierania Małki, PO wojnie i WŚRÓD ludzi, dziś przejmuje drżeniem i woła o zrozumienie głębsze, egzystencjalne.

Dzień śmierci Małki jest nieznany, mogło to być nawet nazajutrz po chrzcie. Jej śmierć i pochówek, choć z pewnością skromny, były długo pamiętanym zdarzeniem społecznym. Jeszcze w 2013 r. we wsi Dęba, godzinę drogi furmanką od Kurowa, spotkałem starszą gospodynię, która będąc po wojnie u ciotki w Kurowie, poszła z nią ówczesnym obyczajem pożegnać zmarłą. Dzieci pamiętają pogrzeby długo – po siedemdziesięciu latach rozmówczyni pamiętała zmarłą „jak teraz, w białej sukience była, białą trumnę miała” – tak się chowało panny. Przywoływana tu już mieszkanka miasteczka napisała do kurowskiego czasopisma: „Ubrali ją w białą suknię i welon. Moja koleżanka widziała ją w trumnie. Niedługo po jej pogrzebie poszłam na jej grób, na cmentarz w Kurowie. Była to zwykła mogiła ziemna z małym krzyżem drewnianym z tabliczką i napisem: Alina Maria Mańko”. Siostrzenica Wacka również zapamiętała taką tabliczkę.

Nazwisko Mańko na nagrobnej tabliczce Małki może być tylko artefaktem, wytworem pamięci, która przetwarza informacje wedle rozmaitych schematów myślowych i społecznych wzorów narracji. Księgi parafialne mówią, że Małka została ochrzczona jako Najmark, a Wioletta Wejman nie zdołała nigdzie odnaleźć jakiegokolwiek dowodu ślubu z Wackiem. To, że Wacław Mańko formalnie poślubił Małkę Najmark, a zwłaszcza, że poślubił ją umierającą, „jak to mówią, na łożu śmierci prawie”, jest tylko fragmentem romantycznej legendy.

Wacek i Małka byli NIEŚLUBNYM MAŁŻEŃSTWEM – w ankiecie Wacek nazwał Małkę żoną „nieszlubną” i „pierwszą”. Niewykluczone jednak, że na grobie Małki ktoś wbił w ziemię krzyż z nazwiskiem Mańko na tabliczce – miał ku temu swoje, i to dobre, powody. Paradokumentalna konwencja tego szkicu każe zatrzymać się w tym miejscu.

O przetrwaniu Małki wiedzieli ocaleni Żydzi z Kurowa. W 1946 r., już po jej śmierci, przyszła do niej paczka z zagranicy, były tam przybory do szycia i odzież. W wydanej w 1955 r. przez stowarzyszenie Żydów kurowskich w Izraelu kurowskiej Księdze Pamięci (Yizkor) została zamieszczona pośmiertna fotografia Małki z podpisem: „Małka Neimark, córka Moszego i Brachy-Ette, w czasie wojny przebywała w domu nie-Żyda (gentile) w Barłogach i po wyzwoleniu zmarła na gruźlicę w jego domu. Przedtem została ochrzczona przez pastora (pastor), została pochowana na cmentarzu chrześcijan”9.

Kilka lat temu okazało się, że pośmiertne zdjęcie Małki z Yizkoru to tylko fragment fotografii z jej pogrzebu. Żydowska kobieta, „kędziorowata”, w jasnej sukni leży w trumnie ze świętym obrazkiem w złożonych dłoniach; w tle można zobaczyć nieotynkowane, tylko pobielone ściany murowanej prowizorki. To właśnie ta fotografia, przysłana do Lublina przez rodzinę Małki z Ameryki, zachęciła Wiolettę Wejman do wytrwałego szukania śladów Małki w pamięci Kurowian, w dokumentach i w terenie. Efektem był nadany w 2016 r. w Radiu Lublin poruszający reportaż Mariusza Kamińskiego o Małce – ostatniej Żydówce z Kurowa10. W rzeczy samej śmierć Małki Najmark zamknęła 400-letnią historię Żydów w tym miasteczku.

W 1945 r., jeszcze za życia ciężko chorej Małki, Wacka przeniesiono z Kurowa na posterunek w odległym o 15 km Żyrzynie (awansował na zastępcę komendanta), potem służył już w bliższym Markuszowie. Tam w grudniu 1946 r. ożenił się. Ze zgodą zwierzchników nie miał problemu – zarówno sama narzeczona, jak i jej rodzina była „partyjna”, należeli do PPR. Skończył szkołę podoficerską, dostał własny posterunek, a potem został zastępcą komendanta powiatowego MO w Kraśniku. Na tym stanowisku – w ocenie przełożonych – radził sobie jednak słabo, wymagana dalsza nauka szła mu ciężko, a wcześniej dwa razy był karany aresztem za „utratę broni służbowej” (!).

Cała sytuacja samotności i nieubłagalnego umierania Małki, PO wojnie i WŚRÓD ludzi, dziś przejmuje drżeniem i woła o zrozumienie głębsze, egzystencjalne

Antoni Sułek

Zwierzchnicy planowali dać mu mniej wymagającą funkcję, ale ostatecznie w 1953 r. zwolnili go z MO – komisja lekarska orzekła, że jest „całkowicie niezdolny do służby”. Wrócił do Markuszowa, gdzie przez chwilę był prezesem GS „Samopomoc Chłopska”, a później długo był tam magazynierem. Chyba dopiero wtedy, za spłaty z Wackowej ojcowizny i plac po Małce w Kurowie, postawili z żoną dom. Wacław i Bronisława Mańkowie mieli dzieci, żyli długo, oboje zmarli w 2001 r. na serce, faktycznie jedno po drugim, tego samego dnia – 16 września.

Ludzie z Barłóg, nawet jeśli dawno stąd wyjechali, ciągle pamiętają dramatyczną miłość Wacka i Małki. W Markuszowie, jeśli w ogóle kiedykolwiek słyszano o tym związku, dawno o nim zapomniano.

Po ziemnym grobie i drewnianym krzyżu Małki Najmark nie ma już fizycznego śladu – krzyż wrósł w ziemię, a po jakimś czasie na miejscu opuszczonej mogiły pochowano kogoś innego. Dziś nie wiadomo nawet, gdzie ta mogiła była. Od 2017 r. o Małce przypomina, choć tylko pośrednio, napis na odbudowanym murze kierkutu w Kurowie: „Wacław Mańko z Barłogów”, wyryty na tablicy z nazwiskami mieszkańców gminy, którzy ratowali Żydów. Jesienią 2020 r., w 75 lat po śmierci Małki, wsparty przez proboszcza i przyjaciół jej pamięci, na murze cmentarza parafialnego umieściłem tablicę: „Małka Najmark (1920–1945), ostatnia Żydówka z Kurowa, tu spoczywa. Amen”11.

Szaja i Gienia

Druga historia zdarzyła się w podkurowskiej wsi Struga, usłyszałem ją od dawnej mieszkanki wsi i partyzantki Batalionów Chłopskich: „U nas przechował się taki Żyd, Czaja się nazywał, to jak na razie mieszkali tak po chałupach, dopóki nie zaszedł taki rozkaz, żeby rozstrzeliwać, jak Żydów znajdą. Ale w nim się kochała nasza dziewczyna, Giena, i wszyscy zginęli, a on przeżył. On u niej był, oni z rodziną tam mieszkali, dopóki nie trzeba było uciekać, a później on był chłop młody, zdrowy i jakoś, nie wiem, czy ona się wstydziła do tego przyznać, i ona coś mu pomagała, i on przeżył. Po wojnie Czaja pracował na Zamku i ona potem jeszcze do niego jeździła, jakoś nie doszło do małżeństwa, i on wyjechał, i gdzieś w Krakowie też się z Polką ożenił”.

A tak tę samą historię opowiedział, czystą miejscową gwarą, gospodarz, który podczas wojny był jeszcze chłopcem: „Bo tu taki buł Zyd u Gołębiów, Siaja, Siaja, Siaja, Siaja się chyba nazywoł, i un się jakoś gdzieś tutaj przezuł, bo tu od Gołębiów to mu gdzieś tam jeść dawali. [Gienia] mu tam jeść nosiła, gdzieś po polu się ukrywoł, późni to moze u nich, nie wiem. Trocha się w nim kochała podobno, po cichu. Wiem, ze Siaja to zachodziuł do Gieni, tośmy o tem wiedzieli. Tak mówili na wsi, ze una go ukrywała, tak?”.

Po wyzwoleniu Gienia wyszła za chłopaka ze swojej wsi, jej ślubny był podporucznikiem Batalionów Chłopskich. W parę lat potem wyjechali „na Zachód” – gdzieś na Pomorze. Żyli długo, mieli dzieci, odwiedzali rodzinę w Strudze.

Ukrywanie Szai jest potwierdzone w powojennej, wysoce wiarygodnej relacji żydowskiej. Ocalony w okolicy Samuel Chanesman, cholewkarz z Kurowa, nocami spotykał się w kurniku gospodarza „z pola” z Szają i innymi ukrywającymi się Żydami, sprawę zna więc z pierwszej ręki, od samego Szai: „Jeszajachu Rozen ukrywał się na wsi Struga u chłopa, który miał córkę, młodą dziewczynę, i ona bardzo kochała Jeszajachu. Ta dziewczyna robiła wszystko i ze wszystkich sił, aby Jeszajachu uratować”12.

Ci, którzy słyszeli o Szai, a ktoś nawet go pamiętał jako „zdatnego chłopaka”, niewiele o nim wiedzieli, nie znali jego nazwiska, nie pamiętali też, by wyzwolenie zastało go gdzieś tutaj. Ale z akt IPN wiadomo, że Szaja Rozen, syn Altera urodził się w 1920 r. w Kurowie, rodzice mieli tam domek, który spłonął od bomb w 1939 r. i od tego czasu rodzina mieszkała w piwnicy.

Ojciec zmarł przed wojną, matka miała fałszywe papiery, Szaja pracował przymusowo przy remoncie dróg. Wiosną 1942 r. jego matka i rodzeństwo zostali zabrani do Sobiboru, jemu udało się uciec. Przez kilka miesięcy ukrywał się po wsiach, w napisanym po wojnie życiorysie podał nazwiska chłopów, którzy mu pomagali i skierowali do leśnej partyzantki – o dziewczynie ze Strugi nie wspomniał.

Gdy w lipcu 1944 r. przechodził tędy front, Szaja jako „Sewer” był od prawie dwóch lat w Gwardii, a potem w Armii Ludowej. Przetrwał i walczył m.in. w żydowskich oddziałach „Franka” (Blaichmana) i „Chila” (Grynszpana); u „Chila” miał za towarzysza walki Salomona Morela, w PRL komendanta obozów i więzień. W opinii Morela z 1950 r. Rozen „należał do rzędu dobrych partyzantów” – „nie był tchórzem” i „był wrogo nastawiony do NSZ, AK itp.”13

W wydanym w 1955 r. kurowskim Yizkorze znalazłem zdjęcie Szai, w nieznanym mi skromnym mundurze, bez dystynkcji, wraz z informacją: living in Paris, mieszka w Paryżu14. To był mylny trop, Sewer Rozen nie wyjechał z emigracją żydowską, jak Blaichman i Grynszpan, a mundur okazał się uniformem Służby Więziennej MBP!

O karierze Szai opowiedział mi stary gospodarz ze Strugi: „A un późni buł gdzieś, jak Zydy miały taku władze po wyzwoleniu, to w Olsztynie gdzieś buł jakemś, cholera, w policji taki buł, ten Siaja, w Olsztynie albo w Ostródzie buł, szefem przy więziennictwie buł, asem”. Poszedłem tym śladem.

W przywołanej na początku tej historii wypowiedzi mieszkanki wsi słowo „Zamek” nie wymagało wyjaśnienia, w tej okolicy było ono zrozumiałe samo przez się. Szaja/Sewer na Zamku w Lublinie nie pracował, lecz służył. Zamek od wieku budził tu grozę, po wojnie był głównym więzieniem politycznym Polski Lubelskiej i miejscem kilkuset egzekucji, a władza komunistyczna kierowała do swych organów partyzantów AL, także z oddziałów żydowskich. Sam Frank Blaichman był tuż po wojnie naczelnikiem wydziału więzień i obozów WUBP w Kielcach, Jachiel Grynszpan – komendantem MO w Hrubieszowie i Włodawie, a złowroga kariera Morela w więziennictwie PRL jest ogólnie znana. Oddział Rozena prosto z lasu przeszedł do koszar formowanej Milicji Obywatelskiej, on sam najpierw pilnował jeńców niemieckich, a potem wytypowano go do Służby Więziennej, wówczas w resorcie bezpieczeństwa publicznego.

W czasie wojny Małka uciekała przed śmiercią i była ratowana jako Żydówka, a miała umrzeć, utraciwszy symbolicznie ostatnie pierwiastki swej żydowskiej tożsamości – imiona i religię

Zaczął jako prosty wartownik na Zamku, wstąpił do PPR, wyróżniał się w służbie, piorunem awansował. Już w sierpniu 1945 r. przejął obowiązki naczelnika więzienia w Nowym Wiśniczu, niemal z marszu założył tam rodzinę. Ożenił się w swoim środowisku – Michalina była siostrą kogoś z personelu – ślub wzięli w Krakowie (inny podwładny potem doniósł, że w kościele i że w ich służbowym mieszkaniu wiszą święte obrazy; w ankietach Rozen podawał, że jest „bezwyznaniowy”). W 1947 r., mając zaledwie 27 lat, Rozen został naczelnikiem dużego więzienia w Barczewie na Warmii, w rok potem dostał awans na kapitana. W dokumentach podpisywał się „Sewer” – może po partyzancku, tak jak „Mietek” (Moczar) czy „Grzegorz” (Korczyński), a może ukrywał swe pochodzenie, wszak imię ojca zmienił z Altera na Alfreda, a potem na Antoniego. Starzy klawisze z Barczewa pamiętali, że nie było dla nich tajemnicą, że „naczelnik był Żydem”.

Tak się złożyło, że do więzienia w Barczewie trafiło kilku mężczyzn ze Strugi, a do naczelnika Barczewa znalazły drogę dwie kobiety z tej wsi.

Po wojnie grupę mężczyzn ze Strugi „wzięli za Żydów”, czytaj: władza postawiła ich przed sądem za prześladowanie ukrywających się w czasie wojny Żydów. Z akt IPN wiadomo, że chłopi ze Strugi brali udział w nakazanym przez Niemców wyłapywaniu Żydów na polach tej wsi. Po dojściu do granicznej miedzy większość chłopów wróciła do domu, ale co gorliwsi szukali Żydów dalej, już na sąsiednich niwach dworskich, „w skutkach czego złapanych zostało kilkanaście tych osób, które zostały następnie na miejscu przez [zawiadomionych] żandarmów niemieckich pozastrzelane”15.

Gdy obławnicy dostali wyroki więzienia, na wsi pomyśleli o Szai – skądś wiedzieli, kim jest. Prosić o pomoc pojechała do niego żona jednego z gorliwych łapaczy Żydów wraz z Gienią, która Szaję, Żyda, od śmierci uratowała i była w nim kiedyś zakochana – albo i on w niej… Trzeba empatii większej niż ta, którą ma nawet najbardziej „rozumiejący” socjolog, i pióra giętszego niż łabędzie, aby wyobrazić sobie i opisać, na co liczono na wsi przed tą podróżą, co naprawdę myślały o sobie dwie młode kobiety w nocnym pociągu „na Prusy”, jak przyjął je Szaja i jak mogła wyglądać rozmowa tej trójki ze Strugi w dalekim Barczewie. Naczelnik Rozen znał także ukrywaną prawdę o tym, co się stało w Strudze z jego ciotką Gitlą i jej synem. Kobiety niczego nie załatwiły.

Kariera Sewera Rozena urwała się w 1951 r., gdy kilku więźniów uciekło z Barczewa podkopem, który – przy braku czujności władzy i straży – drążyli ponad rok. Rozena najpierw przeniesiono na niższe stanowisko do Raciborza, a potem wydalono za niskie morale, rozluźnienie dyscypliny i ucieczkę więźniów: chodził na służbie w mundurze wojska, w dodatku niepozapinanym, przystał na to, że na ślubie dowódcy warty strażnicy oddadzą przed kościołem salwę honorową, itp.

Później, w pokazowym procesie w Olsztynie, Rozen został skazany na trzy lata więzienia. Karę, zmniejszoną na mocy amnestii o połowę, odsiedział w Iławie, naczelnikiem był tam Morel, kolega z partyzantki, więc pewnie krzywda mu się nie działa.

Nie wiem, co robił Rozen po wyjściu z więzienia, ale oficerowie resortu, nawet ci wydaleni ze służby, zwykle dostawali zaciszne, ale dobre posady. W 1959 r., już jako oficer rezerwy, został zdegradowany do stopnia szeregowca, zapewne w ramach jakichś rozliczeń politycznych. Dopiero w 2011 r. jego nazwisko, wcześniej znane tylko badaczom więziennictwa w PRL, pojawiło się w szerszym obiegu w powielanym w mediach artykule prasowym z listą oficerów pochodzenia żydowskiego w komunistycznym aparacie przemocy16.

Sewer i Michalina żyli długo. Mieszkali w Raciborzu, ich dzieci ukończyły tam liceum, w 1995 r. otrzymali medale „za długoletnie pożycie małżeńskie”. 15 listopada 2013 r. w ich parafialnym kościele została odprawiona Msza „za †† brata doktora Adama Rozen, rodziców Michalinę i Seweryna Rozen”, Mszę zamówiła córka17. Kłopotliwe związki

Związki miłosne Wacka i Małki oraz Gieni i Szai, choć tak różne, mają coś wspólnego: były związkami czasu wojny, wytrzymały ekstremalne zagrożenie Holokaustu i okupacji, ale pierwszy nie przetrwał w czasie pokoju, a drugi – przygnieciony kamieniem wojny – nie odrósł jak murawa, gdy wojna się skończyła.

Ważne decyzje, które ludzi podejmują, mają bez wątpienia swoje niepowtarzalne motywy – często nieuświadomione przez nich samych i niedające się przeniknąć innym. Mikrohistoria ma swoje granice. Jednak indywidualne decyzje są uwarunkowane społecznie i są także, mówiąc językiem Emila Durkheima, manifestacją prądów płynących w głębi społeczeństwa. Tak może być i w tym przypadku.

Życiem społecznym wstrząsa nie tylko wybuch wojny, ale również powrót pokoju. Oba wydarzenia wprowadzają ogromne zmiany w funkcjonowaniu zbiorowości. Wojna tworzy swoją rzeczywistość, więzi społeczne, praktyki i sentymenty. Wojna to nie tylko arma, działania zbrojne, i dlatego nie kończy się po ich ustaniu. Powoduje trwałe zmiany społeczne, w demografii, strukturze społecznej, polityce.

Wyzwolenie od Niemców przyniosło nie tylko pokój, ale także nowy ustrój. Nie wszyscy na wsi wrócili do pługa, ludzi aktywnych społecznie władza ludowa zabierała do miasta: pepeerowców do swojego aparatu, bechowców – do swoich więzień. Trwała walka zbrojna, na tutejszych cmentarzach sąsiadują ze sobą groby ofiar komunistycznych grup operacyjnych i sądów specjalnych, a także ofiar akcji likwidacyjnych podejmowanych przez poakowskie podziemie.

Życie na wsi po wojnie było zbyt ciężkie i pracy było zbyt wiele, żeby rozmyślać o tym, co było. Nawet jeśli ludzie nie starali się o wojnie zapomnieć, to nie starali się także o niej pamiętać. Tym bardziej że nie wiadomo było, o czym można mówić, a o czym lepiej milczeć, bo jak tu wspominają, „raz wsadzali za to, raz za to”.

Na milczenie nie trzeba się było zresztą umawiać. Życie zaczynało się od nowa i to, co było w czasie wojny, a nawet to, co o niej przypominało, traciło na znaczeniu. Więcej, funkcjonalny wymóg kooperacji czynił pamięć wojny dysfunkcjonalnym elementem lokalnego systemu społecznego – żeby móc razem we wsi żyć, wiele spraw trzeba było schować głęboko w pamięci.

Wojna przerywa pokój, ale też pokój przerywa wojnę, a z nią wiele wojennych więzi między ludźmi. Wojna wzmaga u jednych egoizm, ale u innych pobudza altruizm i uczucia wspólnotowe. Gdy nastaje pokój, zmienia się rytm serc – u większości ludzi idealizm ustępuje miejsca nastawieniu bardziej przyziemnemu i adaptacyjnemu. Pragną oni usadowić się w zmienionym przez wojnę społeczeństwie lub wykorzystać szanse, które ta zmiana daje. To drugie – służba w siłowych aparatach powojennego państwa – męskim bohaterom tego szkicu udało się połowicznie. Wojenne związki stawały się raz kapitałem, a raz obciążeniem życiowym.

Wraz z powrotem pokoju wzmagają się procesy zaburzone przez wojnę. Socjologia zna zjawisko homogamii (positive assortative matching), tendencję do zawierania małżeństw między osobami o podobnych cechach ważnych społecznie, takich jak status, narodowość, religia, orientacja polityczna itp. Wynika ona z wcześniejszych kontaktów, stereotypów grupowych, przewidywanych kosztów wzajemnej adaptacji i ocen szans na trwały związek. Małżeństwa zawarte po wojnie przez bohaterów tego szkicu były wyraźnie bardziej homogamiczne niż związki czasu wojny. Rzeka życia społecznego wracała do swojego łożyska.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2020

1 Opis tego badania zawiera mój artykuł Badacz i świadek drugiej generacji: o ratowaniu lokalnej pamięci zagłady Żydów, „Więź” 2017, nr 4; www.sztetl.org.pl/pl/miejscowosci/k/650-kurow/104-artykuly-i-inne-teksty [dostęp: 21.11.2020]; rozszerz. tłum. ang. w „East European Politics and Societies” 2019, nr 2.
2 Akcja pomocy Żydom w powiecie puławskim w latach wojny z okupantem hitlerowskim, ZHRL, mpis R-IV–I/462; nazwisko Wacka występowało w dwu formach: Mańka i Mańko.
3 Brat ojca rozmówczyni mieszkał w gajówce, a nie w środku wsi, i ukrył całą rodzinę Kotlarzy – Żydów z Kurowa. W 2014 r. rodzina gajowego Kozaka otrzymała Medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, pierwszy z ośmiu przyznanych na podstawie informacji, które zebrałem w badaniu, na którym opiera się m.in. ten szkic.
4 MP 1948. A-70–570; IPN Lu 021/1844, stąd wszystkie informacje o służbie Wacława Mańki w MO.
5 https://collections.ushmm.org/search/catalog/irn504776 [dostęp: 22.11.2020].
6 W 1948 r. Wacek napisze, że Małka zmarła we wrześniu, więc albo jego zawiodła pamięć, albo księdza – znajomość łaciny.
7 H. Kołodziej, Wspomnienia o Żydach z Kurowa, „Zeszyty Kurowskie” 2013, nr 24.
8 IPN Lu 021/1844, s. 26.
9 www.yiddishbookcenter.org/collections/yizkor-books/yzk-nybc313841/yizker-bukh-koriv-sefer-yizkor-matsevet-zikaron-le-ayaratenu-koriv, s. 365 [dostęp: 21.11.2020].
10 Zapis audycji pt. Małka: www.polskieradio.pl/7/5201/Artykul/1716537. Stąd pochodzą cytaty ze świadectwa ostatniej opiekunki Małki. Audycja ta i rozmowy z Wiolettą Wejman pozwoliły mi lepiej zrozumieć powojenny kurowski okres życia Małki.
11 Naprzeciwko tablicy w zbiorowej mogile partyzantów AL spoczywają szczątki Stanisława Mańki, brata Wacka.
12 www.jewishgen.org/yizkor/kurow/kurow.html, s. 262–263 [dostęp: 21.11.2020].
13 IPN BU 1977/390, BU 2545/784, Ka 469/3069; zob. też C. Krawczyński, Więzienie w Barczewie w systemie więzień politycznych w latach 1945–1956, „Pamięć i Sprawiedliwość” 1995, nr 38; J. Czołgoszewski, Więziennictwo okresu stalinowskiego na Warmii i Mazurach w latach 1945–1956, Olsztyn 2002, s. 124, 515, 533. Z tych źródeł pochodzą wszystkie informacje biograficzne o Rozenie.
14 www.jewishgen.org/yizkor/kurow/kurow.html, fot. s. 547 i 548 [dostęp: 21.11.2020].
15 IPN Bi 052/1305, także cyt. relacja Chanesmana.
16 K. Szwagrzyk, Nie tylko Morel, „Nasz Dziennik” 28.01.2011; www.katolickie.media.pl/polecane/publikacje-polecane/2309 [dostęp: 21.11.2020].
17 MP 1995 nr 57 poz. 633; www.nspjraciborz.pl/gazetka-13/13-11-10.doc [dostęp: 21.11.2020].