Nieustająca aktualność Tory (Bemidbar)
| Na stronie od 24/05/2020
Zaczęliśmy czytać i studiować Księgę Liczb, czyli czwartą Księgę Mojżeszową. Mowa w niej o spisie mężczyzn wszystkich plemion, ich umiejscowieniu w obozie oraz o Lewitach i ich o obowiązkach dotyczących sanktuarium. Nie są to sprawy, które by bliżej obchodziły większość z nas. A jednak, próbując spojrzeć w sposób kreatywny na tekst i naszą z nim relację, można w nim zobaczyć coś wysoce aktualnego.
Po hebrajsku ta księga nazywa się „Na pustyni”. Bo pustynia była miejscem ich przebywania, obozowania, wędrowania, obszarem, w którym należy przeżyć – a więc trzeba policzyć mężczyzn, którzy muszą być gotowi do walki. A my teraz – cały świat – weszliśmy na pustynię koronawirusową. Lotniska są puste, niedawno puste były place i ulice, stoki narciarskie i parki, restauracje i sklepy – i wiemy, że ten stan może wrócić w każdej chwili, gdy nastąpi nawrót epidemii. Co więcej, my też liczymy: codziennie sprawdzamy liczbę zachorowań i liczbę śmierci. Niby wszystko jest teraz zupełnie inne niż tysiące lat temu na pustkowiu, ale czyż nasze samopoczucie nie jest trochę podobne? Też chcielibyśmy jak najszybciej przejść przez pustynię, opuścić jej zagrożenia – znane i nieznane, i znaleźć się w miejscu, gdzie możliwe jest satysfakcjonujące życie, życie godne tego miana, w jakiejś ziemi obiecanej. Czy jesteśmy pewni, że to jest na pewno możliwe? Z jednej strony są powody do optymizmu, jest stopniowe luzowanie rygorów. Ale przecież liczba zarażeń nie spada, a nawet gdy spada, z łatwością może się powiększyć. I coś nam mówi, że powrót do dawnej sytuacji nie będzie taki łatwy, ba! – kto wie, czy w ogóle możliwy. Żeby oczekiwać jakiejś nowej normalności, potrzebna jest wiara. Może to być naiwna, dziecinna wiara w stylu „będzie znów normalnie – jak przedtem”, ale polega ona raczej na zamykaniu oczu na rzeczywistość. Jest podobna do postawy tych Izraelitów, którzy w obliczu trudności mówili: wróćmy lepiej do Egiptu. Bo jak im, nam też jest trudno; stąd ta chęć ucieczki: okazało się, że tak wiele z tego, co stanowiło główną treść życia – wyjazdy, turystyka, spotkania towarzyskie, wydarzenia kulturalne, sieć usług, świadczonych nam i przez nas – nagle zostało zawieszone na kołku. Życie zostało zredukowane do spraw podstawowych: zdrowie, jedzenie, mieszkanie. Liczymy na nową normalność, w której będą obecne wszystkie elementy, które są dla nas tak ważne. Ale czy jest ona osiągalna? Żeby do niej dążyć, potrzebna jest nienaiwna wiara, że to możliwe. I wysiłek, ażeby zdołać się rozeznać w nowej rzeczywistości. Nowej, nieznanej, nieoswojonej.
Dla zainteresowanych rozważaniami i zabawami językowymi podaję za rabinem Strassfeldem pomysłowe uwagi dotyczące oryginalnej nazwy naszego fragmentu Tory i całej jej czwartej księgi. Otóż po hebrajsku „na pustyni”, bamidbar lub be-midbar, może być przeczytane (oczywiście to jest bardzo kreatywny krok) jako bam-dawar, czyli „w tym jest słowo” albo „w tym jest coś”. Będąc na pustyni, która tylko pozornie jest pusta i bez życia, wyszukujmy czegoś – słowa, rzeczy – czegoś, co może mieć dla nas zasadnicze znaczenie. Może dlatego, że nam ułatwi zrozumienie sytuacji i uporanie się z nią. Co więcej, można zauważyć, że dawar można odczytać jako dewer, czyli plaga, … epidemia. Czyli natykamy się na epidemię i poszukujemy wskazówek, jak ją przezwyciężyć. Zresztą midbar można odczytać jako medaber, czyli „mówiący”, a więc pustynia, plaga jest miejscem słowa. Tradycyjnie jest to słowo objawione. A co nam mówi obecna plaga?
Ciekawa wskazówka znajduje się w innym fragmencie Biblii. Według Drugiej Księgi Samuela król Dawid nakazał swemu dowódcy zrobienie spisu mężczyzn i ten, choć się opierał, uległ. A potem Dawida „ruszyło sumienie, że kazał przeprowadzić spis ludności” (II Sm 24, 10). Grzech, najwyraźniej bardzo poważny, polegał na przekroczeniu zakazu liczenia. Za karę spuścił Bóg zarazę na Izraela. Zmarły tysiące osób. Jakkolwiek będziemy to rozumieli, czy raczej wątpili w możliwość takiej kary, pozostaje faktem, że w jednym miejscu Biblii liczenie ludzi jest grzechem, a w naszym fragmencie Tory liczenie jest nakazane. Stąd problem: czym się te sytuacje różnią? Wśród tradycyjnych odpowiedzi jest propozycja XV-wiecznego komentatora Abrawanela, który rozwiązuje problem, wprowadzając rozróżnienie pomiędzy spisem dozwolonym a niedozwolonym. Gdy potrzeby obronne tego wymagają, trzeba dokonać spisu. Tak było po wyjściu z Egiptu. Gdy natomiast zarządził to Dawid, „chciał pochwalić się przed swoimi wrogami”. Nie było bezpośredniej potrzeby wojskowej, bo panował pokój. Armia miała być stworzona tylko po to, by zaspokoić próżność króla. I na tym polegał jego grzech. A może – dodam – i na tym, że chciał wykorzystać spis, tworzenie armii w celu wzmocnienia panowania nad swoimi poddanymi? To jest jeszcze gorsze niż próżność.
Czyż i my, w naszych współczesnych społeczeństwach, nie postępujemy podobnie? Liczenie zarażonych i ofiar koronawirusa jest uprawnione. Ma służyć przezwyciężaniu epidemii. Ale statystyki są w wielu krajach fałszowane, przykrajane do potrzeb władz. Można walką z wirusem usprawiedliwić również tworzenie modeli kontaktów społecznych poszczególnych osób. Bo obecnie dzięki informatyce liczenie jest bez porównania bardziej wyrafinowane niż jeszcze niedawno. Jednak różne agencje rządowe i prywatne ciągle nas liczą, tworzą statystyki, cyfrowe modele naszych zachowań i relacji. Czynią to dla zysku lub, co gorsza, aby mocniej nad nami panować. To już dawno przekroczyło poziom, który można uznać za uprawniony. Co więcej, rządy wprowadzają coraz bardziej rozbudowywane systemy inwigilacji – na przykład poprzez nasze telefony komórkowe. Z założenia ma to pomagać w walce z epidemią, ale nie ma żadnej gwarancji – nawet w krajach z dobrze funkcjonującą demokracją, a co dopiero w innych! – że nie jest wykorzystywane w innych celach i że nie pozostanie, gdy epidemii już nie będzie. W jakim stopniu można nas liczyć – w tym współczesnym, komputerowym sensie? Oto problem jak najbardziej aktualny. Ciekawe, że postawiony został w zasadzie już przez zestawienie dwóch relacji biblijnych.