Jak Polacy z granatowej policji masowo mordowali Żydów
Wstrząsające nowe badania
21/03/2020 | Na stronie od 21/03/2020
Adam Leszczyński
Tysiące Polaków z formacji „granatowej” policji w czasie okupacji pomagało Niemcom mordować Żydów. Porządni obywatele, przedwojenni policjanci, masowo zachowywali się w czasie okupacji jak bestie. Ponurą historię tej formacji opisuje historyk prof. Jan Grabowski w nowej książce. To cios w rządową politykę historyczną.
„Na posterunku”, nowa książka prof. Jana Grabowskiego, historyka z Uniwersytetu w Ottawie, to trudna lektura nawet dla czytelników dobrze znających ponurą historię Zagłady Żydów w Polsce.
Nie tylko dlatego, że na jej stronach znalazły się setki cytatów z dokumentów, opisujących historię ociekające niewyobrażalnym okrucieństwem i brutalnością. Także dlatego, że głównymi sprawcami są w niej Polacy – działający bardzo często z własnej inicjatywy. Normalni, przeciętni obywatele, którzy przed wojną służyli w policji łapiąc złodziei, w czasie wojny szybko zamieniali się w monstra.
To także przełomowa książka w trwającej od dekad debacie o zakresie zbiorowego współudziału społeczeństwa polskiego w Zagładzie. Prof. Grabowski pokazuje – w sposób niezbity, na podstawie bardzo szerokich badań archiwalnych – zaangażowanie przeciętnych polskich obywateli w mordowanie Żydów. To nie jest jedno Jedwabne. To są setki i tysiące zbrodni, zazwyczaj o mniejszej skali, ale nie mniej okrutnych.
Najważniejsze wnioski prof. Grabowskiego
Pierwszy: „granatowa” policja odegrała kluczową rolę w Zagładzie.
„Z rosnącym zdumieniem odkrywałem coraz to nowe wypadki rabunków, gwałtów, tortur i mordów, których dopuszczali się polscy policjanci na ukrywających się Żydach. Skala tego »współsprawstwa« była niesłychana – swoją wydajnością mordercy w granatowych mundurach potrafili dorównać kolegom, niemieckim żandarmom (…)”.
Drugi: polscy policjanci często mordowali Żydów, w tym swoich przedwojennych sąsiadów, w tajemnicy przed Niemcami.
Po wojnie często tłumaczyli, że robili to w odruchu solidarności z lokalnymi Polakami – na których mogły spaść niemieckie represje za ukrywanie Żydów. Grabowski: „Niemcy, bezpośredni przełożeni granatowych policjantów, najczęściej nie mieli najmniejszego pojęcia o mordach dokonywanych przez polskich podwładnych”. W praktyce chodziło często o łupy.
Trzeci: wielu morderców działało równocześnie w polskiej konspiracji. Nie widzieli żadnej sprzeczności między walką o wolną Polskę i mordowaniem Żydów.
Czwarty: polscy policjanci odegrali kluczową rolę w wyłapaniu Żydów ukrywających się po likwidacji gett latem i jesienią 1942 roku.
Niemców było zbyt niewielu, nie znali języka, często nie potrafili rozpoznać ukrywających się Żydów – podczas gdy polskiej policji udawało się to znakomicie.
Piąty: granatowi policjanci – a przez tę formację przewinęło się kilkanaście tys. polskich mężczyzn – nie byli marginesem społecznym!
Wielu z nich służyło w policji od lat 20. Byli szanowanymi obywatelami lokalnych społeczności, także po wojnie. Kiedy po wojnie stawiano ich przed sądem (nielicznych to dotknęło), w ich obronie petycje podpisywały setki sąsiadów!
Szósty: polscy policjanci odegrali kluczową rolę w izolowaniu Żydów w gettach.
Pilnowali ich wejść, brali od Żydów kolosalne łapówki, wreszcie – brali udział w likwidowaniu gett, czyli wysiedlaniu Żydów do obozów Zagłady (albo ich mordowaniu), przy okazji dopuszczając się strasznych zbrodni. Niekiedy w ogóle dokonywali „likwidacji” miejscowej wspólnoty żydowskiej własnymi siłami – na niemiecki sygnał.
Policja, potwory w mundurach
Dobrze udokumentowanych przypadków straszliwych zbrodni popełnionych przez Polaków w mundurach policji książka prof. Grabowskiego jest pełna. Relacje są przerażające: mówią o aktach okrutnych, wykonywanych bez żadnych skrupułów i śladów wyrzutów sumienia, często wobec przedwojennych sąsiadów.
Warto pamiętać, że tylko część polskich Żydów została zamordowana przez Niemców w obozach zagłady (takich jak Treblinka). Setki tysięcy zabito metodami tradycyjnymi, najczęściej strzałem w tył głowy, z bliskiego dystansu.
Oto trzy przykłady historii cytowanych przez prof. Grabowskiego.
2 listopada 1942 roku do Biłgoraja przyjechał leśniczy Jan Mikulski, który musiał wypłacić w banku pieniądze dla robotników leśnych. Stał się świadkiem likwidacji miejscowego getta. Zapisał:
„Na ulicach, wolnych placach i ogródkach leży wiele trupów kobiet i dzieci. Komendant polskiej policji Wiesiołowski, otoczony kilkudziesięciu dzieciakami w wieku od 6-12 lat przeszukuje podwórka, strychy, piwnice i komórki. Za każde znalezione [i] przyprowadzone dziecko żydowskie rozdaje polskim dzieciom landrynki. Małe żydowskie dzieci łapie za kark i strzela małokalibrowym pistoletem w głowę”.
W początku 1942 r.oku posterunkowy Lucjan Matusiak – z długim przedwojennym stażem – otrzymał awans na zastępcę komendanta posterunku w Łochowie. Podczas likwidacji getta w Łochowie-Baczkach nieopodal szybko nauczył się technik zbrodni od niemieckich żandarmów. Po kilku dniach polscy policjanci sami – tylko pod nadzorem Niemców – dokończyli mordowania miejscowych Żydów. Strzelali jednak tak niedokładnie, że żandarmi musieli dobijać poranionych Żydów.
Prof. Grabowski opisuje także sylwetki niektórych zabójców. Jednym z nich był Czesław Zander, urodzony pod Poznaniem, w policji od 1920 roku. W czasie wojny trafił do posterunku w Ciężkowicach (pomiędzy Tarnowem i Nowym Sączem).
Zander własnoręcznie zabił przynajmniej kilkanaścioro Żydów. Pięciu zabił np. na cmentarzu w Ciężkowicach. Wśród nich była kobieta, której – zacytujmy źródło – Zander „kazał klęknąć nad grobem. Kobieta ta bardzo błagała Zandra, że ma dzieci i że w ogóle nie jest winna. Wówczas Zander nic na to w ogóle uwagi nie zwrócił, kazał jej kożuch zdjąć, odwrócić się w drugą stronę. W tym czasie, kiedy kobieta się odwróciła, Zander strzelił do niej z krótkiej broni”.
Później jeden z miejscowych Polaków zeznał, że „po wykonaniu podobnych egzekucji Zander bardzo się cieszył i zaraz szedł na piwo”.
Czy policja była polska?
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że zachowały się także – bardzo nieliczne – świadectwa sytuacji, w których granatowi policjanci pomagali Żydom. Jest ich jednak bardzo niewiele: zaledwie garstka wobec setek przytoczonych przez historyka epizodów wyjątkowego okrucieństwa.
Świadkowie epoki – w tym Żydzi w czasie okupacji – nazywali policję granatową często „polską policją”. W czasie publicznej dyskusji nad książką „Dalej jest noc” w kwietniu 2018 roku historycy z IPN przekonywali, że „nie była to formacja państwa polskiego” (prawda, ponieważ powołali ją Niemcy po pokonaniu Polski w 1939 roku), a więc nie była to też „formacja polska”.
Kłopot w tym, że służyły w niej – na początku z przymusu, potem często dobrowolnie – tysiące Polaków. Oficerami też byli Polacy, chociaż oczywiście musieli słuchać niemieckich rozkazów. Zarówno posterunkowi, jak i oficerowie mieli często dekady stażu w przedwojennej policji.
Prof. Grabowski twierdzi, że polska policja nie tylko składała się w przytłaczającej większości z Polaków, ale też miała w praktyce dużą autonomię – policjanci pracowali często sami, a Niemców „w terenie” praktycznie nie było.
Nie przeszkadzało to „granatowym” policjantom tropić i mordować Żydów na własną rękę – i byli w tym przerażająco skuteczni.
Źródła, dokumenty, relacje
Książka, dodajmy, jest też niesłychanie starannie przygotowana pod względem źródłowym. Prof. Grabowski dotarł do licznych dokumentów z czasów okupacji – w tym np. księgi stacyjnej posterunku w Opocznie, unikalnego rejestru działań tamtejszych policjantów.
Cytuje setki relacji i wspomnień żydowskich, zeznań w powojennych procesach, dokumentów niemieckich. Na terenie Generalnego Gubernatorstwa działało w czasie okupacji ok. tysiąca posterunków policji polskiej.
W książce znalazły się udokumentowane przykłady zbrodni z aż 124 (!) posterunków z całego obszaru GG. To ogromna praca – trudno wyobrazić sobie dokładniejsze zbadanie tego tematu.
Cios w politykę historyczną PiS
Prof. Grabowski jest znanym i cenionym na świecie badaczem Zagłady. Jego książka ukaże się po angielsku i z pewnością przeczytają ją wszyscy specjaliści – oraz wielu zainteresowanych Zagładą nieprofesjonalistów.
IPN nie ma w ogóle specjalistów od tego zagadnienia o porównywalnej randze, a ponadto jego pracownicy traktowani są w świecie nauki jako urzędnicy państwa polskiego (którymi zresztą formalnie są), a nie niezależni badacze.
Książka prof. Grabowskiego to cios w samo serce rządowej polityki historycznej dotyczącej Zagłady. Teraz jej rzecznikom będzie jeszcze trudniej twierdzić, że polskie społeczeństwo w czasie wojny generalnie pomagało Żydom, a z Niemcami w Zagładzie współpracowały nieliczne jednostki.