Szkolne dzienniki z wykreślonymi nazwiskami żydowskich uczniów. Jedyne świadectwo ich istnienia

Gabriela Olszowska (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)

Gabriela Olszowska (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)

Źródło: Wyborcza.pl

Od góry: Markowitz Józef. Data i miejsce urodzenia: 9 października, 1929 rok, Kraków. Imiona rodziców: Jakub i Ida. Wyznanie: mojżeszowe. Niżej pole na oceny: puste, przekreślone czerwoną kreską.

2022-01-25-karta-z-zachowanych-arkuszy-ocen-1.jpg

Rozmowa z Gabrielą Olszowską, nauczycielką, byłą dyrektorką gimnazjum nr 2 w Krakowie, która znalazła świadectwa istnienia ponad dwóch tysięcy żydowskich dzieci wyrzuconych ze szkół w 1939 roku.

Olga Szpunar: Wiedziała pani? Gabriela Olszowska: O nakazie z 8 grudnia 1939 roku? Nie.

Niemcy zarządzili wtedy usunięcie żydowskich dzieci ze szkół. – Od czasu, gdy zaangażowałam się w tę historię, ciągle wyobrażam sobie, jak się to odbyło. Ciągle o tym myślę.

„Na drugiej lekcji do klasy wszedł człowiek ubrany w mundur i wysokie buty. Trzasnął drzwiami, a potem powiedział, że wszystkie Żydówki mają natychmiast opuścić lekcję. (...) Niektóre dziewczynki płakały. Czy to znaczy, że już nigdy nie zobaczę Kasi i innych koleżanek? Dlaczego one mogą przychodzić dalej do szkoły, a my nie?”. – To fragment jakiegoś pamiętnika?

Wydało go Muzeum Galicja. To zapiski fikcyjnej dziewczynki, Racheli. Świat i zdarzenia, które opisuje, niestety nie są fikcją. A ten fragment może odpowiadać na pani pytanie, jak to się działo. – W szkolnych dokumentach z 1939 roku, które znalazłam w gimnazjum przy ulicy Studenckiej w Krakowie, widnieje 87 nazwisk żydowskich dziewczynek. Najmłodsza miała sześć lat, najstarsza 14. Oczywiście w 1939 roku to nie było gimnazjum, lecz szkoła podstawowa nr 13. Ulica też się inaczej nazywała, nie Studencka, lecz Pierackiego. Do szkoły chodziło 500 uczennic, Żydówki stanowiły 25 procent. Przy imieniu i nazwisku każdej z nich zapisane było wyznanie mojżeszowe. Skreślając je z listy obecności, nauczycielka dodała notatkę: „Usunięta ze szkoły na polecenie niemieckich władz okupacyjnych”.

2022-01-25-karta-z-zachowanych-arkuszy-ocen.jpg

Pani znalazła te arkusze dopiero w 2015 roku. – Wtedy jeszcze byłam dyrektorką gimnazjum. Szykowałam się do jubileuszu szkoły, która powstała w 1885 roku. Pomyślałam, że w ogóle nie wiem, co się tutaj działo w trakcie wojny. Zaczęłam grzebać w dokumentach. No i się dogrzebałam.

Przenieśmy się w tamte czasy. Jest wrzesień 1939... – Wybucha wojna. W Krakowie jest około 50 szkół podstawowych. Są też oczywiście szkoły średnie i gimnazja, ale te nakazem Niemców nie zostają otwarte. Podstawówki ruszają z końcem września lub początkiem października. Nie wszyscy nauczyciele stawiają się w pracy, trzeba szukać nowych. Liczba uczniów w klasach bywa ogromna: po 50, 60 osób. Myślę, że to właśnie z powodu braku nauczycieli. Za to liczba godzin lekcyjnych jest ograniczana, podobnie jak przedmioty. Szkoła ma dać uczniom tylko podstawowe wiadomości. Umiejętność pisania, czytania i liczenia. Żadnej geografii, historii, historii literatury i gimnastyki. Wprowadzony zostaje obowiązek prenumeraty „Małego Steru”, propagandowej gadzinówki dla dzieci, lansującej aryjski model wychowania i zachowania.

„Kraj ten powołany jest do spełnienia roli rezerwuaru robotników na wielką skalę. Mamy tu jedynie gigantyczny obóz pracy, w którym wszystko, co oznacza siłę i samodzielność, jest w rękach Niemców” – mówił Hans Frank o sytuacji w Generalnej Guberni. – No właśnie. W takiej rzeczywistości podstawówka nr 13 działa do 40 roku. Potem razem z kilkoma innymi szkołami zostaje przeniesiona na św. Jana do sióstr prezentek. Zachował się pamiętnik jednej z siostrzyczek z tamtych czasów. Pisze w nim, jak potwornie marzły razem z uczniami. Zbierali się wtedy wszyscy w jednej klasie i palili tam kościelnymi meblami. Przecież nie dostawali węgla.

Tymczasem w dawnym budynku szkoły... – W dawnym budynku uczą się dzieci Niemców i folksdojczów, działa Hitlerjugend. Myślę, że padło na tę szkołę, bo wcześniej została pięknie odnowiona. Na jej dachu powstał taras, na którym zorganizowano coś na kształt miejsca do rekreacji. Dzieci gimnastykowały się na tym dachu. Prawnuczka prezydenta Leo opowiadała mi, że jej prababcia, która mieszkała w okolicy, podchodziła pod szkołę z laseczką i krzyczała do tych dzieci po niemiecku, żeby wracały do siebie do ojczyzny. W obecnym budynku Akademii Pedagogicznej przy Ingardena powstało centrum szkolnictwa niemieckiego, a w nim pierwsza niemiecka podstawówka. Jej uczniowie gimnastykują się w Parku Jordana, który był wtedy miejscem dostępnym jedynie dla Niemców. Na zorganizowanym przez Hansa Franka 1 września 1940 r. wiecu na Rynku Głównym w Krakowie te dzieci krzyczą: „Daj nam Polskę bez Polaków”.

Żydowskich dzieci wtedy już w polskich szkołach nie ma? – Nie ma.

Udało się pani odnaleźć świadectwa istnienia ponad dwóch tysięcy żydowskich uczniów wyrzuconych z krakowskich podstawówek. – Kiedy w swoim gimnazjum znalazłam arkusze z nazwiskami żydowskich dziewczynek wraz z adnotacją, że zostają usunięte ze szkoły na polecenie Niemców, zaczęłam myśleć, że takie dokumenty muszą znajdować się w wielu innych szkołach. U nas były jeszcze archiwa szkoły podstawowej nr 6 zlikwidowanej w latach 60. i połączonej z „trzynastką”. Przed wojną była to szkoła dla chłopców. Zapisane do niej żydowskie dzieci skreślono skośną, czerwoną kreską. Gdy to zobaczyłam, nie mogłam się otrząsnąć. Żadnej informacji, wytłumaczenia dlaczego. Postawiłam sobie za cel odszukanie śladów istnień wszystkich żydowskich dzieci wyrzuconych ze szkół w Krakowie. Kontaktowałam się z dyrektorami podstawówek istniejących podczas wojny. Pytałam o archiwa...

Jak reagowali? – Nie zawsze było łatwo. Nie wszystkim się chciało grzebać w starych szkolnych papierach. Niektórzy mieli wątpliwości, czy mogą je mi pokazać. Zasłaniali się RODO. W części szkół archiwa są w dużym nieporządku, część została zniszczona przez Niemców, którzy przejmując szkolne budynki, wyrzucali z nich polskie książki i inne dokumenty. Przypuszczam, że arkusze ocen szkoły nr 13 przetrwały dzięki jej ówczesnej kierowniczce Helenie Szafrańskiej. Wielkiej patriotce. Myślę, że gdy podstawówkę przenoszono z obecnej ulicy Studenckiej na ulicę św. Jana, do sióstr prezentek, Szafrańska zrobiła to, co zrobiłby każdy porządny dyrektor: zabrała ze sobą dokumenty i przechowała je do końca wojny.

Aby zachować gdzieś pamięć, ludzie wpadali zresztą na różne pomysły. W I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego pracownicy szkoły zamurowali archiwa i sztandar. W II LO im. Króla Jana III Sobieskiego ukryto sztandar, dokumenty, pieczęcie i czapkę uczniowską. Noszenie mundurów uczniowskich było przez Niemców zakazane. Gdy Szafrańska wróciła tuż po wojnie do szkoły podstawówki, miała ze sobą nawet szkolne pieczęcie. Dzięki niej wiemy też o tych wyrzuconych żydowskich uczennicach.

Skontaktowała się pani w ich sprawie z Yad Vashem? – Tak. Niedługo po odnalezieniu szkolnego archiwum. Wysłałam im pytanie, czy można ustalić, co się stało z tymi osobami. Długo się nie odzywali.

Jak długo? – Rok. Tyle zajęły im poszukiwania. Potem mi wyjaśniono, że to nie było proste. Dziewczynki, jeśli przeżyły, mogły wyjść za mąż i zmienić nazwiska. Często zmieniały je wielokrotnie. Data urodzenia też nie mogła być wartością wiarygodną w poszukiwaniach. Dzieci, które trafiały do obozów, często podawały fałszywe dane. Dodawały sobie lat, by zwiększyć swoje szanse przetrwania. Te powyżej 12 roku życia były użyteczne, bo według Niemców nadawały się do pracy.

Czy udało się je znaleźć? – Jedna trzecia dziewczynek przeżyła. Część z nich znalazła się w Izraelu. Wiele chorowało na depresję. Powiedziano mi, że nie chcą kontaktów. Nie chcą rozmawiać. Nawet nie próbowałam. Przeszła mi przez głowę myśl, że może warto spróbować zaprosić je do szkoły, ale nie jestem już dyrektorką. Jedna trzecia uczennic zginęła. W getcie, w Auschwitz, Bełżcu, Treblince, Majdanku...

A kolejna jedna trzecia? – I to jest w tej historii najbardziej poruszające. Okazało się, że fotografie dokumentów, które badało Yad Vashem, to jedyny ślad istnienia jednej trzeciej dziewczynek. Nikt nie wiedział, że takie osoby w ogóle istniały. Powiedziano mi, że dałam im świadectwa życia, z absolutną pewnością, że są prawdziwe. Dla mnie to było poruszające. Spytali też, czy nie mogłabym kontynuować poszukiwań.

Pani i tak już je kontynuowała. – Wstrząsnęła mną ta czerwona kreska, którą wykreślano żydowskie dzieci w kilku podstawówkach. To haniebne, że te dzieci potraktowano w ten sposób. Bez adnotacji, co faktycznie zdecydowało o skreśleniu ich z listy uczniów. Zaczęłam zwracać uwagę, jak żydowskie dzieci poznikały z dokumentów innych krakowskich szkół. Zaczęłam porównywać arkusze ocen z 1938 z tymi z 1939 roku. W wielu szkołach te dzieci po prostu się rozmywały. W 1938 widniały w dokumentach, a rok później już ich nie było. Ponieważ nakaz wyrzucenia Żydów ze szkół wydano w grudniu, można przypuszczać, że wiele z tych dokumentów było preparowanych, czyli przepisanych na nowo. W ten sposób zginęło gdzieś 400 żydowskich uczennic z nieistniejącej dziś szkoły podstawowej nr 17 na dzisiejszej ulicy Wietora. Nikt po wojnie się o nie nie upomniał, bo nie było już ich rodzin. I nikt nie interesował się, co się z nimi stało. Brakło pamięci.

Dziewczynkom ze szkoły nr 13 poświęciła pani tablicę. – Jest rok 2017, ogłaszają likwidację gimnazjów. Wiem, że nie będę już pracować w szkole przy Studenckiej. I zaczyna mnie uwierać, że w budynku, w którym przed wojną razem z polskimi dziećmi uczyły się żydowskie, po tych drugich nie pozostał żaden ślad. Na tablicy umieściłam cytat z pieśni Mordechaja Gebirtiga: „Żegnaj mi Krakowie, bywajże mi zdrów”. I pod spodem informację: „Pamięci uczennic żydowskiego pochodzenia, które zostały wyrzucone ze szkoły przez urzędników niemieckich. Jedna trzecia przeżyła, jedna trzecia nie przeżyła”.

A co z jedną trzecią? – No właśnie. Napis na tablicy ma prowokować do tego pytania. Tę jedną trzecią dopiero odkrywamy. Przy odsłonięciu tablicy mieliśmy w szkole uroczystość. Przyjechała przedstawicielka Yad Vashem, przyszedł rabin i proboszcz naszej parafii. Zmówiono Kadisz. W rogu sali przy złomowisku z ławek usiadło kilka uczennic. Zaczęłam czytać listę obecności z 1939 roku. Zupełnie nie wiem, dlaczego do nazwiska dodawałam wiek. Dziewczynki odpowiadały: jestem, jestem, jestem... Ludzie z widowni zaczęli płakać. Potem rabin mi powiedział, że miała tu miejsce Teszuwa. Nie wiedziałam co to takiego. Dopiero potem sprawdziłam, że to modlitwa i stan wyrażający skruchę, pogodzenie się. To nie było planowane, stało się tak jakoś naturalnie.

Na jakim etapie są pani poszukiwania? – Byłam we wszystkich szkołach tak zwanego starego Krakowa, ale też i poza. Teraz będę chodzić dalej. Szkoły winny oddać swoje stare, wojenne dokumenty do archiwum. Nie powinny plątać się po strychach, bo jak się okazało, są ważnymi świadectwami. Czasami jedynymi na to, że istniał jakiś człowiek. Chciałabym, żeby ich dyrektorzy przyłączyli się do moich poszukiwań. Żeby mi pomogli. Planuję włączyć w akcję studentów. Rozmawiałam już na ten temat. Przecież z tego mogą potem powstawać prace magisterskie, a na pewno naukowe. Mam opracowane dane, zastanawiam się nad publikacją. Pisałam do kilku ośrodków, choć zainteresowanie jest dość umiarkowane.

Po co pani to robi? – To pytanie zadali mi również w Yad Vashem.

I..? – Sama nie wiem. Chyba dla spokoju. Odnajdując ślady istnienia żydowskich dzieci wyrzuconych z krakowskich szkół, zyskuję spokój. Znajduję kawałek prawdy. Istnienie, po którym do tej pory nie było ani śladu. Pewna starsza pani opowiadała mi, że z dzieciństwa pamięta, jak przed wojną pod Laskiem Wolskim biegała ze swoją koleżanką Żydówką. Potem ta dziewczynka zniknęła. Myśl o tym, co się z nią stało, jakie były jej dalsze losy, nie daje tej pani spokoju. Być może moje poszukiwania pomogą odnaleźć komuś kogoś ze swojej rodziny. Robię to, bo inni nie są takimi sprawami szczególnie zainteresowani. Bo warto być przyzwoitym, jak mówił Bartoszewski. Byłam dyrektorką szkoły, w której kiedyś uczyły się żydowskie dzieci. I w tym przywracaniu pamięci widzę przyzwoitość. W Yad Vashem jest sala imion, w której przechowywane są dane o Ofiarach Holokaustu. Kiedy zbadano dokumenty, które im przekazałam, powiedzieli, że właśnie dołożyłam tu dwie księgi.