Po Zagładzie
Co czekało na Żydów, którzy po wojnie chcieli wrócić do swoich domów?
24/04/2017 | Na stronie od 17/02/2021
Źródło: Newsweek oraz Reunion 24 kwietnia 2017
– Wiosną 1945 roku w leżącym kilkadziesiąt kilometrów od Radomia Ostrowcu Świętokrzyskim urzędnicy twierdzili, że w odniesieniu do Żydów wciąż obowiązują przepisy nazistowskie. W tym samym miasteczku pojawił się również postulat wysłania Żydów do pracy w kopalni. Gdzie indziej chciano Żydów znakować – opowiada dr Łukasz Krzyżanowski. Właśnie napisał książkę o Żydach, którzy po wojnie próbowali wrócić do swoich domów. I o tym, co tam na nich czekało.
Newsweek: Żydzi, którzy wracają do domu po wojnie. Jacy są?
Dr Łukasz Krzyżanowski: To ludzie, którzy doświadczyli tego, co nazywamy sytuacjami granicznymi. Doświadczyli śmierci najbliższych, często ją widzieli, stracili dom i rzeczy osobiste, zdjęcia, rodzinne pamiątki – słowem wszystko. To ludzie, którzy przez długi czas żyli w skrajnym zagrożeniu, na których polowano. Wkrótce po wyzwoleniu Radomia wśród przybywających do miasta byli więźniowie obozów pracy znajdujących się w regionie i ci, którzy wojnę przeżyli w ukryciu. Nieco później pojawili się ludzie oswobodzeni z obozów koncentracyjnych, a jeszcze później – osoby ocalałe w ZSRR. Najważniejsze jest jednak, chcę to powiedzieć na początku, że ocalali byli ludźmi takimi jak my.
Co pan przez to rozumie?
– To, że łatwiej zrozumieć ich historię, jeśli spróbujemy postawić się w ich sytuacji. Łatwiej będzie zrozumieć doświadczenia tych ludzi, jeśli np. czytelnik posiadający małe dziecko uzmysłowi sobie, że czyta właśnie o historii mężczyzny, który stracił wszystko, widział jak zabito jego kilkuletnią córkę. Sądzę, że czytelnik będzie bliżej tego człowieka, gdy dostrzeże w nim przede wszystkim cierpiącego ojca, a nie odległego i w gruncie rzeczy tajemniczego wyznawcę obcej religii. Niezbędna jest tu elementarna empatia.
Co czeka na ocalałych w Radomiu, kiedy wracają?
– Miasto przetrwało niemal nietknięte. Domy stały tam, gdzie przed wojną. Nierzadko w mieszkaniach wciąż były ich meble, w oknach wisiały ich firanki, ale mieszkał tam już ktoś inny – polscy chrześcijanie. Często powracających witano pytaniem: „To ty przeżyłeś?”. Zadawały je znajome osoby z niedowierzaniem, niechęcią, a czasem nawet wrogością. Powrót okazał się więc bardzo trudny, ale jednocześnie był przecież tak bardzo naturalny. Tam był ich dom, gdzie indziej mieli wracać?
Są w szoku?
– Na takie doświadczenie nie da się przygotować. Zwłaszcza jeśli, tak jak było w tym przypadku, w sprawę zamieszani są ludzie, których się znało, czasem nawet dawni przyjaciele. Ale musimy pamiętać, że już przed wojną często istniał bardzo duży dystans pomiędzy polskimi Żydami a nieżydowskimi mieszkańcami Polski. Także państwo w wielu przypadkach traktowało Żydów jak obywateli „gorszego sortu”. W Radomiu w międzywojniu był tylko jeden wysoko postawiony urzędnik-Żyd.
W II RP Żydzi właściwie nie pełnili ważnych funkcji w administracji, nie byli oficerami w wojsku, policjantami. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale bardzo nieliczne. Żydom utrudniano dostęp do edukacji uniwersyteckiej. To nie przypadek, że obaj lekarze, których losy opisuję w książce, przed wojną studiowali za granicą. Istniejący przed wrześniem 1939 roku dystans między polskimi chrześcijanami a polskimi Żydami podczas wojny zmienił się w prawdziwą przepaść. Ta przepaść trwała także po wyzwoleniu.
Jak się to przejawiało?
– Wielu Polaków nie widziało w Żydach swoich współobywateli. Prawdopodobnie także nie widziało w nich swoich bliźnich. Fakt ten miał przełożenie na codzienne relacje międzyludzkie, ale także na działanie lokalnej administracji. Ta ostatnia odnosiła się do Żydów z wielką niechęcią, traktowała ich gorzej niż innych petentów. Było to tak powszechne, że w lutym 1945 roku problemem zajęło się Ministerstwo Administracji Publicznej. Niewiele to zmieniło.
Wiosną 1945 roku w leżącym kilkadziesiąt kilometrów od Radomia Ostrowcu Świętokrzyskim urzędnicy twierdzili, że w odniesieniu do Żydów wciąż obowiązują przepisy nazistowskie. W tym samym miasteczku pojawił się również postulat wysłania Żydów do pracy w kopalni. Gdzie indziej chciano Żydów znakować. Były to praktyki z jednej strony znane ludziom z czasów okupacji niemieckiej, a z drugiej – po wojnie stosowane wobec volksdeutschy, czyli osób powszechnie uznawanych za zdrajców.
Miały miejsce akty przemocy?
– Przemoc w tamtym czasie była codziennością. Rozboje i zabójstwa trudno nawet policzyć. W przypadku powracających Żydów, dochodziły także przestępstwa motywowane nienawiścią rasową – groźby, pobicia, a także zabójstwa. W samym Radomiu od czerwca do listopada 1945 roku zamordowanych zostało siedmioro Żydów.
Jak wyglądają w tych warunkach stosunki wewnątrz żydowskiej społeczności. Czy powracający szukają ze sobą kontaktu?
– Ocalałych Żydów, ludzi, którzy stracili rodzinę, nawet tę dalszą (a także przyjaciół, znajomych i sąsiadów) łączyła ze sobą szczególna wspólnota doświadczeń. W towarzystwie innych ocalałych szukali bliskości. Każdy napotkany Żyd był bratnią duszą, zwłaszcza w okresie tuż po wyzwoleniu. Wspierali się wzajemnie i próbowali się organizować. Ale z drugiej strony w wielu osobach tkwiła potrzeba znalezienia i ukarania ludzi winnych krzywd, których doznali w czasie okupacji. Silna była także chęć zemsty. Zresztą to rzecz bardzo naturalna. Ci ludzie naprawdę dotknęli otchłani, a z takiego doświadczenia nie wychodzi się bez ran. W społeczności ocalałych pojawiały się więc także oskarżenia (słuszne lub nie) oraz konflikty.
Co robią Żydzi, kiedy przemoc wobec nich się nasila? Idą na milicję?
– To była jedyna możliwość. Do kogo innego mieli się zwrócić? Sąsiedzi byli im niechętni lub wrodzy, w najlepszym przypadku obojętni. Kościół milczał. W szeregach antykomunistycznej partyzantki powszechne były postawy antysemickie. Jednak ocalali z Zagłady Żydzi nie mogli również liczyć na ochronę ze strony państwa i jego aparatu bezpieczeństwa. Tam także powszechne były niechęć i wrogość wobec Żydów. Zdarzały się nawet zabójstwa ocalałych z Zagłady, których sprawcami byli funkcjonariusze MO. Członkowie podziemia, szeregowi milicjanci, czy pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa rekrutowali się z podobnych, jeśli w ogóle nie tych samych, środowisk społecznych. Antysemityzm, wiara w mit mordu rytualnego i „żydokomunę” były paradoksalnie czymś, co łączyło przeciwników nowego reżimu i jego funkcjonariuszy. Nowa władza szybko to dostrzegła.
Jak?
– Milicja i UB nie cieszyły się zaufaniem społeczeństwa. Komuniści początkowo musieli bardzo zabiegać o poparcie. Było jasne, że chronienie żydowskich obywateli nie przysporzy im sympatii w społeczeństwie, w którym antysemityzm był powszechny – dlatego władze w sposób zdecydowany nie zwalczały przemocy wymierzonej w ocalałych z Zagłady. To było widoczne szczególnie na najniższym, lokalnym poziomie. Istniało przyzwolenie na antysemityzm i przemoc wobec Żydów.
Wspomniał pan o kościele. Jakie było jego stanowisko w sprawie przemocy wobec Żydów?
– O tym ciągle wiemy stosunkowo niewiele. Temat czeka na swoich badaczy. Należy pamiętać, że Kościół w Polsce po II wojnie światowej znalazł się w bardzo ciężkiej sytuacji. Musiał wypracować model istnienia, który pozwoliłby mu przetrwać. Ale również trzeba powiedzieć jasno, że Kościół nie potępił powojennych mordów na Żydach. Nie zajął zdecydowanego stanowiska po pogromie kieleckim. Jedynym hierarchą, który otwarcie potępił antysemityzm i zdementował plotki o rytualnym mordowaniu chrześcijańskich dzieci przez Żydów był biskup częstochowski Teodor Kubina. Episkopat go za to nie pochwalił. Wręcz przeciwnie – publicznie go skrytykował.
Postawę Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce po pogromie kieleckim ilustruje notatka przedstawicieli Komitetu Żydowskiego w Lublinie napisana po ich spotkaniu z ówczesnym biskupem lubelskim, późniejszym kardynałem, Stefanem Wyszyńskim.
Komitet zwrócił się z prośbą o wydanie odezwy do wiernych, która pomogłaby uspokoić ludzi i położyć kres wystąpieniom antyżydowskim. Hierarcha miał odpowiedzieć, że Żydzi sami są sobie winni, bo angażują się w krzewienie komunizmu w Polsce. Zdaniem biskupa lubelskiego najlepiej byłoby dla Żydów gdyby wynieśli się z Polski do Palestyny lub żeby zakupili sobie jakąś wyspę. Jak zauważyła prof. Bożena Szaynok, nie znamy kościelnych dokumentów relacjonujących to spotkanie.
Co się po wojnie dzieje z żydowskimi miejscami – symbolami, które funkcjonowały w mieście przed wojną? Synagogą, bożnicą, cmentarzem? Opowiada pan historię jednego z bohaterów, który wraca, chce odwiedzić grób ojca, a tam pasą się krowy.
– Cmentarz żydowski został zdemolowany przez Niemców. Macewy z radomskiego cmentarza, jak w wielu innych miejscowościach, zostały użyte do utwardzania ulic i układania chodników. Po wojnie na cmentarzu miejscowa ludność wypasała bydło. Żydowskie nekropolie uległy dewastacji w całej Polsce. We wspomnianym już wcześniej Ostrowcu Świętokrzyskim w latach 50. duży cmentarz żydowski zamieniono na park. A trzeba wiedzieć, że dla wyznawców judaizmu cmentarz jest przestrzenią nienaruszalną. Zamienienie cmentarza, nawet stu- czy dwustuletniego, na cokolwiek innego i naruszenie spokoju zmarłych jest rzeczą absolutnie niedopuszczalną. Żydzi powracający do swoich rodzinnych miejscowości widzieli więc sprawę, że po ich dawnej obecności nie pozostał żaden ślad. Nawet ich zmarli przed 1939 rokiem krewni nie mieli już swojego miejsca. Ich nagrobki stały się chodnikami, a miejsce pochówku – pastwiskiem.
Ale synagoga? Ta przecież została rozebrana dopiero po wojnie.
– Przetrwała w runie, ale władze nie były zainteresowane jej odbudową. To mnie jednak nie dziwi. Myślę, że gdyby w podobnym stanie znajdował się któryś z radomskich kościołów, to powojenna administracja też nie paliłaby się do remontu. W przypadku kościoła, odbudową zajęliby się jednak wierni. Miałby kto zabiegać o wsparcie władz. Społeczność ocalałych Żydów była na to zbyt mała. Wszystkie jej wysiłki skupiały się na przetrwaniu.
Wspólnota religijna w powojennym Radomiu się nie odrodziła?
– Były spotkania modlitewne, jeden z pokoi w budynku Komitetu Żydowskiego został przeznaczony na miejsce modlitwy. Trzeba jednak pamiętać, że Zagłada zebrała największe żniwo właśnie wśród osób religijnych. Ludziom tym po prostu trudniej było się ukrywać. Poza tym po doświadczeniach wojennych wielu ocalałych nie chciało więcej słyszeć o religii.
Jakie strategie przyjmują więc ocaleli Żydzi, aby przetrwać w tej obcej im i wrogiej powojennej Polsce?
– Pierwszą strategią była ucieczka i tę wybrało najwięcej osób. Przeważnie najpierw wyjeżdżano do większego miasta lub na Ziemie Zachodnie. Dalszym typowym etapem (następującym po kilku tygodniach, miesiącach, rzadziej – latach) była podróż do Niemiec gdzie istniały obozy dla dipisów (displaced persons), dziś powiedzielibyśmy: obozy dla uchodźców, w których oczekiwało się na wizę emigracyjną np. do Stanów Zjednoczonych, Australii, Szwecji. Z tych obozów ludzie jechali też do Palestyny, a po maju 1948 roku – do Izraela. Szczególną rolę w powojennej historii radomskich Żydów odegrał obóz w Stuttgarcie. W czasie wojny do fabryki zbrojeniowej zlokalizowanej w pobliżu tego miasta trafiło wielu mężczyzn z Radomia. Dlatego w 1945 roku w Stuttgarcie istniała duża społeczność radomskich Żydów. Często tam właśnie jechały osoby opuszczające Radom już po wojnie.
Inne sposoby?
– Drugą strategią było odcięcie się od korzeni i swojej żydowskiej przeszłości. Często wiązało się to z poślubieniem chrześcijanina lub chrześcijanki, pozostaniem przy polskobrzmiącym nazwisku z tzw. aryjskich papierów z czasów okupacji. Owo odcięcie nie zawsze było wynikiem jednej decyzji, na ten stan rzeczy mogły złożyć się kolejne wybory życiowe osoby. Z oczywistych względów bardzo trudno powiedzieć jak wielu ocalałych z Zagłady dotyczyło to zjawisko. Czasem żydowskie pochodzenie nie było tajemnicą w kręgu rodzinnym, a innym razem nawet najbliżsi nie wiedzieli, że matka lub ojciec przyszli na świat w rodzinie, w której porozumiewano się w jidysz, a zamiast Bożego Narodzenia obchodzono Chanukę.
A trzecia droga?
– Trzecią strategią było przeniesienie swojej żydowskości do życia w podziemiu. To znaczy funkcjonowanie w małej, zamkniętej społeczności, wewnątrz której było oczywiste, że wszyscy są Żydami. Jednocześnie ta społeczność utrzymywała bardzo niewiele kontaktów ze światem zewnętrznym, tj. nieżydowskim. W centrum mojej książki znalazły się osoby, które przynajmniej przez pewien czas, stosowały właśnie tę strategię radzenia sobie z powojenną rzeczywistością.
Jak ważna była dla ocalałych pamięć o tym, co się stało w czasie wojny?
– Była bardzo istotna. Wynikało to z absolutnie naturalnej potrzeby dowiedzenia się kiedy, jak i gdzie dokładnie zginęli najbliżsi, ale także z chęci udokumentowania losu całej społeczności. Już w sierpniu 1944 roku w Lublinie powstała Centralna Żydowska Komisja Historyczna (CŻKH). Wkrótce po wyzwoleniu Żydzi zaczęli składać relacje o Zagładzie. Oryginały relacji zebranych przez CŻKH znajdują się dziś w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, a także w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie. Co ciekawe, wiele z tych najwcześniejszych relacji zawiera stosunkowo mało informacji o losie samego opowiadającego. Na pierwszy plan wysuwają się w nich opisy życia i umierania całych społeczności. Radomscy Żydzi przebywający w Stuttgarcie już w 1948 roku opublikowali w jidysz książkę opisująca przebieg Zagłady w Radomiu.
Brali udział w powojennych procesach?
– Tak. Ocalali z Radomia przyczynili się do złapania Wilhelma Bluma – człowieka, który sprawował bezpośredni nadzór nad likwidacją obu radomskich gett i wywózką większości ich mieszkańców do obozu zagłady w Treblince. Po jego ekstradycji do Polski, radomscy Żydzi zabiegali o to, aby jego proces rozpoczął się w rocznicę największej akcji likwidacyjnej. I rzeczywiście odnieśli sukces. Proces ruszył w Radomiu w sierpniu 1947 roku, dokładnie pięć lat po likwidacji tamtejszego tzw. dużego getta.
Ten proces oprócz wymiaru prawnego, miał także wymiar upamiętnienia. Radomscy Żydzi chcieli w nim uczestniczyć; składali zeznania, śledzili jego przebieg. Wielu ocalałych starało się wytłumaczyć sobie niebywałą tragedię, która ich spotkała. Blum stał się uosobieniem Zagłady Żydów radomskich. Skazano go na śmierć i stracono w Radomiu.
W tamtym czasie Blum był jedynym tak wysokim funkcjonariuszem niemieckiego aparatu represji pociągniętym do odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w Radomiu. Co ważne, akt oskarżenia zawierał tylko dwa zarzuty: członkostwo w SS i udział w wymordowaniu radomskich Żydów. Nie dziwi więc niezwykła mobilizacja ocalałych podczas procesu. W 1949 roku w mieście osądzono i skazano na śmierć przełożonego Bluma, ale akt oskarżenia obejmował już także zbrodnie popełnione na chrześcijańskiej ludności.
Pielęgnowanie pamięci, wydawanie książek, branie udziału w procesach, zrzeszanie się. To wszystko nie pasuje do obrazu Żyda-biernej ofiary prześladowania, z którym często się spotykamy.
– Całe moje badanie pokazuje, że Żydzi, którzy próbowali wrócić po wojnie do rodzinnego miasta, to ludzie, którzy w skrajnie trudnych warunkach działali i kierowali swoim życiem. Ta społeczność po prostu nie miała szans odrodzić się w swoim kształcie przedwojennym. Przyczyn było co najmniej kilka, ale bierność nie była jedną z nich. Po pierwsze, ocalałych Żydów w Radomiu było niewielu. Po drugie, dawni liderzy nie przeżyli wojny, nie wrócili do miasta lub skompromitowali się pracą w judenracie w czasie okupacji. Po trzecie, przebywający w powojennym mieście Żydzi znaleźli się w skrajnie nieprzyjaznym środowisku. Działali w ogromnym osamotnieniu.
Czy jacyś Żydzi zostali w Radomiu?
– Tak, ale niewielu. Jednym z nich był Jakub Zajdensznir, autor pomnika poświęconego radomskim Żydom. Zmarł w latach 70. Jego żona, Pola Zajdensznir zmarła w Radomiu kilkanaście lat temu. Była też inna rodzina – ojciec, matka i syn. Syn, który zmarł niedawno, do końca życia pozostał przy oryginalnym brzmieniu swojego imienia – Chaim. Był ostatnim Mohikaninem. Pisali do niego Żydzi z całego świata, kiedy potrzebowali wydobyć akt urodzenia z lokalnego urzędu stanu cywilnego lub gdy szukali zdjęć swoich bliskich, którzy nie przeżyli Zagłady.
Było czego szukać?
– W Archiwum Państwowym w Radomiu zachowały się podania Żydów o dowody osobiste z wiosny 1941 roku. Do wielu z nich dołączone są zdjęcia. Często dokumenty te są jedynym śladem po ludziach. Stan zachowania tych dokumentów nie jest jednak najlepszy. Zdjęcia odpadają od podań i w ten sposób radomskie ofiary Zagłady bezpowrotnie tracą swoje twarze – stają się bezimiennym tłumem ofiar.
Łukasz Krzyżanowski,Dom, którego nie było. Powroty ocalałych do powojennego miasta, Czarne 2016.
Jakub Korus– absolwent dziennikarstwa i kulturoznawstwa Europy Środkowo-Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim. Dziennikarski wychowanek „Newsweeka”, w redakcji zajmujący się głównie tematami społecznymi, biznesem i zagranicą. Prywatnie fan rzeczy pozornie smutnych: islandzkiego krajobrazu, rosyjskiej literatury oraz biegu przez czterdzieści dwa