Wspomnienie o Kardynale Lustiger

Patrycja Tomczak

Aaron Jan Maria od Krzyża

Stojąc tu dziś przed Państwem, doświadczam tego, co chyba jest udziałem wszystkich, którzy mają publicznie mówić w tym szczególnym miejscu. Podczas gdy za bramą Birkenau, wedle słów Benedykta XVI, mówić jest rzeczą prawie niemożliwą, to jednak tu, w gościnnym Centrum Dialogu i Modlitwy, mówić można i trzeba. Można i trzeba, bo choć grawitacja słowa osiąga tu niespotykane chyba na świecie wartości, to zmagając się z tym dźwiganiem słów modlitwy i dialogu, słów zwróconych ku Bogu Żywemu i dzielonych z żywymi braćmi, czujemy, że chronią nas one przed pustką, ciemnością i rozpaczą. Obdarzony słowem lud Biblii, żydzi i chrześcijanie, gromadzą się przed obliczem Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, bo to On pierwszy do nich przemówił. Gdy mówi, żyją, doświadczając bólu i radości, choćby słyszeli słowa trudne, straszliwe i niepojęte. Gdy milknie, spoglądają prosto w otchłań szeolu. Może dlatego tak trudno mówić w Oświęcimiu.

Ale czasem mówić trzeba, zwłaszcza tu – w imię pamięci żywych, która umiera, kiedy milknie. Dzisiaj, w święto Siostry Teresy Benedykty od Krzyża, spotykamy się, by wspominać zmarłego przed rokiem księdza Kardynała Aarona Jean-Marie Lustigera, arcybiskupa Paryża z rodziny polskich Żydów, przyjaciela Polaków, który nie chciał przyjechać do Auschwitz. Kim był człowiek, który mówił o sobie: Jestem nosicielem znaczeń nieskończenie przekraczających moją osobę?

Urodził się 17 września 1926 roku w Paryżu, w rodzinie żydowskich imigrantów z Polski, i otrzymał imię Aaron, na pamiątkę dziadka ze strony ojca, przewodniczącego cechu będzińskich piekarzy. Rodzice nosili to samo nazwisko (byli najprawdopodobniej dalekimi kuzynami), i choć ich korzenie sięgały żydowskiego Będzina i Sosnowca, poznali się dopiero w Paryżu. Gizela Lustiger znalazła się tu przed pierwszą wojną światową, jako najstarsza córka owdowiałego rabina z Polski, tradycyjnego Żyda z brodą, pejsami i w kapeluszu, mówiącego tylko w jidysz i po polsku, jak zapamiętał go wnuk Aaron. Ojciec kardynała, Charles Lustiger wyjechał na Zachód, jak wielu polskich Żydów, przed 1918 rokiem, pozostawiając na Śląsku całą rodzinę. Będzin, Sosnowiec – te zasłyszane w dzieciństwie nazwy miejscowości należały do jakiegoś legendarnego i odległego terytorium, wspominał Kardynał, aż dopóki całkiem niedawno nie odkryłem, że wszystkie znajdują się w pobliżu Oświęcimia. Kuzyn Arno, który lata wojny spędził w będzińskim getcie i cudem ocalał z Zagłady, opowiadał mu, że gdy wiał wiatr od Oświęcimia, przynosił odór dymu palonych ciał.

Po ślubie Gizela i Charles Lustigerowie przez jakiś czas handlowali na targach, a potem kupili w Paryżu sklep dziewiarski. Między sobą rozmawiali w jidysz, zwłaszcza gdy nie chcieli, by dzieci ich rozumiały – Aaron i cztery lata młodsza Arleta znali już tylko francuski. Kardynał, wspominając swoje szczęśliwe, ale surowe dzieciństwo, opowiada o wielkim szacunku dla wiedzy i umiłowaniu mądrości: dla moich rodziców stanowiło to najważniejszą wartość wpisaną w tradycję żydowską. A także wierność dla bardzo surowego postępowania moralnego: dobro i zło, to coś, co naprawdę istnieje. Do tego niemal zarozumiała świadomość tego, że jesteśmy Żydami. Mieliśmy postępować dobrze, nie jak poganie, nie jak goje, dlatego że to nam Bóg powierzył sprawiedliwość. Właśnie z tej racji poganie poddali nas wyjątkowym prześladowaniom. /…/ Pamiętaj, jesteś Żydem. Nie możesz kłamać, nie wolno ci zawieść, masz dobrze czynić, nie postępuj jak „poganie”. Od wczesnego dzieciństwa, nie będąc „takim jak inni”, wiedziałem, że opinia „innych” nie wystarcza, żeby określić, co jest dobre. Nauczyłem się, czym jest wierność, nawet jeżeli musi być opłacona gorzką ceną samotności czy wyłączenia. Mówi tak człowiek, którego, wedle jego własnych słów przed bramą liceum sprano po twarzy za to, że jest Żydem, który usłyszał od kolegów z klasy idących na lekcję religii „To nie dla ciebie, jesteś Żydem, wynoś się”; człowiek, który po latach będzie miał we francuskim Kościele licznych przeciwników i nigdy nie zostanie przewodniczącym episkopatu; do którego na długo przylgnie opinia kontrowersyjnego ekstrawaganta i samotnika, co będzie zresztą kwitował z całą szczerością słowami Mało się troszczę o opinię, którą mają o mnie.

Mimo tradycyjnego wychowania, jakie dali dzieciom, rodzice Lustigera nie byli religijnymi żydami, uznając judaizm za pełen przesądów, archaiczny, przeszkadzający Żydom w wyzwoleniu /.../ Rabini i księża opowiadają te same bzdury. Kardynał zachował jednak w pamięci obraz matki odmawiającej niezrozumiałą modlitwę nad owocami, i świadectwo francuskiej sąsiadki, która wspomina, że Gizela Lustiger, bardzo elegancka kobieta, zostawiała na noc markizę nad swoim sklepem, żeby kloszardzi mogli spać w progu, osłonieni przed deszczem. Aaron był ponoć, wedle słów swej późniejszej matki chrzestnej, do śmierci zaprzyjaźnionej z Kardynałem, dzieckiem bardzo żywym, wybitnie zdolnym i równie leniwym – szkolne zadania odrabiał na ostatnią chwilę i zajmował się tylko tym, co go akurat interesowało. Nic dziwnego, iż gdy rodzice pracujący w sklepie byli przekonani, że ich utalentowany muzycznie syn ćwiczy gamy lub odrabia lekcje, dziesięcioletni Aaron włamywał się potajemnie do ich zamykanej na klucz biblioteczki i godzinami pożerał książki. Wśród nich znalazło się protestanckie wydanie Biblii: Czytałem ją jednym ciągiem. Od tego momentu lektura Nowego Testamentu zajęła swoje miejsce w mojej żydowskiej świadomości. Dla mnie chodziło o ten sam duchowy temat, to samo błogosławieństwo, o tę samą stawkę: zbawienie ludzi, miłość Boga i poznanie Boga. /…/ Z drugiej strony, znałem przecież te opowiadania rodziców o chrześcijanach, którzy prześladowali Żydów, ale to byli antysemici, a nie ci, o których mówi Nowy Testament: nie Jezus i jego uczniowie.

W tym samym czasie, w wakacje 1936 i 1937 roku, dzieje się coś, co trudno zrozumieć z polskiej perspektywy. Lustigerowie, ufni we francuski paszport, wysyłają swego syna do hitlerowskich Niemiec, by mieszkając w niemieckich, lecz antyfaszystowskich rodzinach doskonalił znajomość języka. Zmieniają mu imię na Arno i przykazują: Masz nie mówić, że jesteś Żydem. Dorośli Niemcy, u których mieszka, wiedzą, kim jest naprawdę, ale nie wie tego ich trzynastoletni syn, noszący wówczas jak wszyscy rówieśnicy mundur Hitlerjugend. Z dumą opowiada młodszemu francuskiemu koledze o aryjskich tradycjach Germanów, pokazuje ulotki Stürmera i swój nóż organizacyjny ze słowami: w czas letniego przesilenia zabijemy wszystkich Żydów! Kardynał powie po latach: Widziałem to, czego dorośli Żydzi francuscy, ani nawet niemieccy, jeszcze nie widzieli. Nic, co później nastąpiło, nie było dla mnie niespodzianką. Ale także w Niemczech po raz pierwszy zetknąłem się z bliska z dorosłymi chrześcijanami: byli to antynaziści. W Niemczech również odgadłem, dlaczego Bóg zawarł przymierze z Żydami: z powodu Mesjasza. Jeśli złożyć te wstrząsające doświadczenia jedenastoletniego dziecka, lekturę całej Biblii i kontakt z hitleryzmem, zrozumiałe stają się jego późniejsze słowa: Gdy po raz pierwszy znalazłem się rzeczywiście wobec chrześcijan, wiedziałem lepiej niż oni sami, w co wierzą.

Dalsze wypadki toczą się szybko: po wybuchu wojny Lustigerowie szukają dla dzieci schronienia w Orleanie. Charles wyjeżdża na front, Gizela wraca do paryskiego sklepu. W Wielki Czwartek 1940 roku Aaron wchodzi do orleańskiej katedry, którą codziennie mijał w drodze do szkoły – nie wie, co to za święto, i co robią zgromadzeni tam ludzie. Nazajutrz wróciłem do katedry. Chciałem znowu zobaczyć to miejsce. Kościół był pusty. Był pusty także duchowo. Przeżyłem doświadczenie tej pustki: nie wiedziałem, że to był Wielki Piątek, ale właśnie w tej chwili pomyślałem: chcę zostać ochrzczony. Trzydzieści dziewięć lat później, na życzenie Jana Pawła II, jak sam mówi: wzięty za słowo przez Boga, Aaron wróci do orleańskiej katedry jako biskup, a potem ustawi ołtarz w miejscu swego nawrócenia.

Choć sam Lustiger mówił o tym wydarzeniu nie tyle konwersja, co krystalizacja. Doskonale pamiętał rozmowę z rodzicami: to była niesłychanie bolesna scena. /…/ Powiedziałem im: ja was nie porzucam. Nie przechodzę do obozu nieprzyjaciela. Staję się tym, czym jestem. Nie przestaję być Żydem – przeciwnie, odkrywam sposób, aby nim być. Wiem, że żydzi gorszą się słysząc to. Ale ja tak to przeżywałem. Rodzice odmawiają zgody: wydawało im się to zupełnie niezrozumiałe, szalone i nie do zniesienia; to była najgorsza rzecz, najgorsze nieszczęście, jakie im się mogło przydarzyć. Miałem bardzo ostrą świadomość, że zadaję im ból nie do zniesienia. Było to dla mnie rozdzierające i zrobiłem to naprawdę tylko wskutek wewnętrznej konieczności. Trudno tu nie pomyśleć o innej żydowskiej rodzinie, o łzach Augusty Stein, matki Edyty, o jej dramatycznych słowach „Teraz znalazłam swój grób”. Gdy izraelscy dziennikarze nie bez ironii zapytają Kardynała, czy nie doradza im zatem chrztu, by się stali lepszymi Żydami, Lustiger odpowie, jako Żyd i jako chrześcijanin, w sposób tak obcy naszej nierzadko pogańskiej mentalności: Nie do człowieka należy decyzja, kim powinien być.

Rodzice godzą się w końcu na chrzest obojga dzieci, wierząc, że może on służyć jako dodatkowe zabezpieczenie wobec faszystów. Aaron Jean-Marie odpowiada im:To się na nic nie przyda. Czyż Mesjasz nie miał cierpieć? (por. Łk 24,26). A ja uwierzyłem w Chrystusa, Mesjasza Izraela. /.../ Kiedy po upadku Francji zobaczyłem wkraczających Niemców, wiedziałem już, że Żydzi zostaną zabici. Wiedziałem o tym lepiej niż moi rodzice.

Po antyżydowskich ustawach z jesieni 1940 roku, Lustigerowie rejestrują się jako Żydzi i są odtąd zobowiązani nosić żółtą gwiazdę; dzieciom udaje się ukrywać w Orleanie. Kiedy pętla się zaciska, Charles wyjeżdża szukać pracy i schronienia dla najbliższych w strefie nieokupowanej, Gizela ma do niego dołączyć – tymczasem utrzymuje rodzinę, prowadząc sklep. Jak wspomina Arlette Lustiger, siostra Kardynała: Mama pozostawała niewzruszona. Nie przejmowała się Niemcami. Żółtą gwiazdę nosiła przyszytą do szala i schowaną pod kołnierzykiem. Latem 1942 roku trwają wielkie obławy na Żydów w całej Europie; Gizela ma zamiar wymknąć się z Paryża i ukryć w Orleanie. Nieraz się udawało. Ostatniej nocy w Paryżu, wskutek donosu jednego z sąsiadów, zostaje aresztowana przez gestapo i umieszczona w obozie przejściowym w Drancy. Jean-Marie i Arlette dowiadują się o tym na początku sierpnia 1942 roku – gdy Edyta Stein wysiada z bydlęcego wagonu na rampie w Birkenau, Gizela Lustiger pisze do swoich dzieci pożegnalne listy, przemycane przez opłacanych strażników: Moje dzieci, ta choroba jest śmiertelna, strzeżcie się jej. Tych listów Kardynał nigdy nie odważy się przeczytać drugi raz. Kilka lat później dowie się, że matka zginęła w Auschwitz-Birkenau w marcu 1943 roku, dzieląc los prawie wszystkich Lustigerów z Będzina i Sosnowca. Szantażowany przez kolaborantów, ukrywający się w kolejnych francuskich miastach Aaron Jean-Marie osiąga w swoim życiu, jak sam mówi, absolutne dno tragizmu. Znany po latach z poczucia humoru arcybiskup Paryża – świadkowie opowiadają, że podczas licznych spotkań z Janem Pawłem II Kardynał i Papież opowiadali sobie nawzajem dowcipy, a potem wybuchali obaj tubalnym śmiechem – pewnego wiosennego wieczoru, tuż przed końcem wojny, staje na pustym placu wioski Saint-Sulpice-sur-Lèze, dotyka swych ust i pyta sam siebie: Czy jeszcze kiedyś będziesz umiał się uśmiechać? I odpowiada: nie, już nigdy.

Żyjemy w szczęśliwych czasach, gdy młodzież gimnazjalna, o ile zna obce słowa, potrafi nazwać „traumatycznym przeżyciem” egzamin z matematyki. Czym naprawdę jest trauma Zagłady, przypomina nie tyle opowiedziana właśnie historia dzieciństwa i młodości Kardynała, ile jego trwające niemal czterdzieści lat milczenie. Dla wielu przyjaciół te nieznane dotąd szczegóły z biografii Lustigera okażą się szokiem, a ujrzą światło dzienne dopiero po jego nominacji na arcybiskupa Paryża w 1981 roku, gdy nie sposób było dłużej się ukrywać przed bardziej i mniej życzliwą prasą, która okrzyknęła go wtedy „polskim Żydem”. Czterdzieści lat po wojnie Kardynał odpowie na pytanie dziennikarza, czy nie oburzało go milczenie o szoah: Ależ ja sam także nie mogłem mówić, wcale nie chciałem o tym mówić! To było niewyrażalne, to był niesłychany ból, nie może sobie Pan tego wyobrazić! /.../ Kiedy w Izraelu po raz pierwszy zobaczyłem pomnik deportacji, Yad Vashem, to było dla mnie dosłownie nie do zniesienia! Nie mogłem inaczej przeżywać tego zwiedzania niż w milczeniu i we łzach, i to we łzach, których nie mogłem pokazać. /.../ Jeszcze dzisiaj są rzeczy, o których nie mogę mówić ani słuchać. Kiedy w telewizji widzę transmisję o deportacji, zmieniam kanał. Jak zawsze nie troszcząc się o to, jak zostanie przyjęta jego deklaracja, nie ukrywał, że nie chce pojechać do Auschwitz; gdy w końcu tu przybył po nominacji kardynalskiej, w 1983 roku, uczynił to tylko dlatego, że wielu ludzi nie rozumiało, jak może tam nie pojechać; później powracał tu równie niechętnie, w duchu posłuszeństwa, na polecenie obu Papieży. Świadkowie mówią, że po milczącej modlitwie w Birkenau Kardynał wrócił do nich z twarzą szarą jak popiół. Sam Lustiger z wdzięcznością wspomina strażnika z Yad Vashem, który, zaniepokojony widokiem milczącego Żyda, od wielu godzin tkwiącego w kącie sali, podszedł do niego ze słowami: Nie rozpaczaj. Odmów kadisz i wracaj do siebie. O swojej matce powiedział publicznie tylko raz, w 1999 roku, gdy podczas francuskiego Narodowego Dnia Pamięci o Deportacji i Zagładzie Żydów odczytywał część listy nazwisk. Gisèle Lustiger – powiedział głośno, i dodał po chwili milczenia –moja mama.

Rodzinna historia kardynała Lustigera ma zresztą nieoczekiwany, wzruszający epilog, który znamy dzięki świadectwu jego siostry, Arlette. Po 1945 roku Charles Lustiger bezskutecznie chce uzyskać anulowanie chrztu dzieci. Gdy Jean-Marie trafia do seminarium, ich kontakty urywają się na dobre. Ale kiedy w Wielkanoc 1954 roku w paryskim Seminarium Karmelitów młody Lustiger przyjmuje święcenia kapłańskie, jego ojciec stoi w głębi kaplicy, ukryty za filarem. Podczas sakry biskupiej w orleańskiej katedrze zasiądzie już w pierwszym rzędzie. W latach siedemdziesiątych, gdy wielu francuskich księży porzucało kapłaństwo, Arlette podejrzewała, że ojciec będzie tego oczekiwał od jej brata: To niemożliwe, oburzył się sędziwy Żyd, on jest przecież wyświęcony. W 1982 roku Lustiger, przerywając pielgrzymkę z Papieżem do Hiszpanii, zdążył przyjechać do umierającego ojca, który, rozpoznając syna, po raz pierwszy zwrócił się do niego imieniem z chrztu, Jean-Marie. Odmówili razem modlitwę Sz’ma Israel.

Choć Lustiger stał się w końcu twarzą francuskiego Kościoła, z początku nic tego nie zapowiadało. Nie dlatego, że brakowało mu charyzmy, wręcz przeciwnie: dał się poznać jako wieloletni, bardzo aktywny i żarliwy duszpasterz akademicki na Sorbonie, już wtedy przepracowany, wciąż w pośpiechu na nieodłącznym motorowerze; odesłany po piętnastu latach do niemrawej parafii św. Joanny de Chantal na peryferiach prawobrzeżnego Paryża. Lustiger wpadł tam z charakterystycznym dla niego impetem: szokuje parafian zupełnie nowym stylem duszpasterskim (rozdaje pod kościołem ankietę „Czy chcą się Państwo spotkać ze swoim proboszczem?”), zmianą wystroju kościoła, znacznym wydłużeniem czasu odprawiania Mszy, rewolucyjnym na owe czasy zaangażowaniem świeckich w życie parafii: Jeśli przychodzicie tutaj, aby napełnić wasze baki – grzmi któregoś dnia – to pomyliliście adres. Nie jestem stacją benzynową ani nawet rafinerią. Jeśli szukacie benzyny, to wy nią jesteście! Coraz większe tłumy przychodzą słuchać dziwnego proboszcza, który ani im nie schlebia, ani nie moralizuje: Wiara polega na tym, by zaakceptować, że zostaliśmy wybrani przez Boga, a nie, że to my Go wybraliśmy. Wiara polega na tym, aby powierzyć siebie wierności Boga, nie zaś ufać swojej własnej wierności.

W gronie księży, także biskupów, ksiądz Lustiger wywołuje skrajnie różne emocje. Ma nieznośny charakter, jest strasznym bałaganiarzem, mówią niektórzy. Trzeba mieć wielką odporność psychiczną, żeby z nim pracować. Nie zawsze uważnie słucha, wciąż się gdzieś spóźnia i spieszy, za wyjątkiem dwóch sytuacji – kiedy się modli i gdy odprawia Mszę. Jego prawdziwym konikiem jest formacja świeckich i liturgia: przygotowuje ją zawsze w najdrobniejszych detalach, sam projektuje ornaty, układa pieśni, współpracuje z najlepszymi paryskimi artystami (pod koniec życia śmiertelnie chory Kardynał opracuje szczegółowy scenariusz własnego pogrzebu). „To maniak” – mówią nieżyczliwi, którzy nawet nie próbują zrozumieć Lustigera, „To esteta” – powiadają życzliwi, którzy chyba też nie zawsze go rozumieją. „Mistyk i przedsiębiorca” – orzekł jeden z jego biografów, który chyba rozumie Kardynała trochę lepiej. Nie jestem typowym duchownym. Nie potrafię przemawiać pod koniec bankietu – powiedział sam Lustiger. Co więcej, pozwolił sobie kiedyś na niecodzienne wyznanie: Byłem wyczulony na zarzut odnoszący się do Kościoła, z którym spotkałem się, gdy wstępowałem do seminarium: mianowicie że Kościół jest „systemem awansu społecznego, systemem władzy”. Wyciągnąłem stąd wniosek, żeby w tej dziedzinie postawić kwestię niezwykle jasno i wiedzieć, jak postępować. Nigdy i w żaden sposób nie mam się ustawiać w sytuacjach sprzyjających temu, co w systemach administracyjnych nazywa się „awansem”. Nigdy nie wchodzić w układy.

Nietrudno więc wyobrazić sobie szok, jakim były dla Lustigera kolejne nominacje: w 1979 roku na biskupa Orleanu, a niespełna dwa lata później – arcybiskupa Paryża. Informację o wyborze na biskupa trzeba mu było powtarzać trzy razy, bo nie rozumiał. Bóg pochwycił mnie za włosy i zaprowadził, dokąd nie chciałem – zwierzy się kiedyś, a zapytany przez dziennikarzy o nominację powie: Jak gdyby krucyfiksy zaczęły nosić żółtą gwiazdę. Nie pojmował jednak, co kierowało nowym Papieżem z Polski, którego nigdy dotąd nie spotkał. Mówił później, że uspokoiły go dopiero usłyszane od księdza Dziwisza słowa: Jesteś owocem modlitwy Papieża. Skądinąd bezlitosny osąd francuskiego Kościoła jako systemu władzy, uwikłanego w polityczne frakcje, i radykalny program jego ewangelizacji, musiały już wtedy być bliskie wizji Jana Pawła II, którego połączy z Lustigerem serdeczna przyjaźń. Kościół nie ma dążyć do skuteczności przyciągania czy podboju. Nie taka jest jego misja. Jego misją jest świadczyć wobec wszystkich o miłości Boga, o tej nieskończonej miłości, jaką ich umiłował. Tymi samymi środkami, jakich użył Chrystus: oddając życie za tych, których się kocha.Największe w historii Francji, ponad milionowe zgromadzenie na polach Longchamps podczas Dni Młodzieży w Paryżu w 1997 roku udowodni sceptykom, że Kościół, który przestaje walczyć o podbój i skuteczność, a zaczyna w duchu ubóstwa dawać świadectwo o Jezusie, ma wielką moc przyciągania. To będzie prawdziwe odrodzenie francuskiego Kościoła. Tymczasem nowy hierarcha nie przestaje zaskakiwać: nie chce herbu ani dewizy biskupiej; ostatecznie dewizę – jakże stosowną! – wybiera za niego Kościół, przez liturgię, którą tak ukochał. W dniu sakry biskupiej, w święto Niepokalanej, czyta się Ewangelię o Zwiastowaniu: „U Boga wszystko jest możliwe”. Świetne streszczenie jego życia.

W czasie kilku pobytów w Paryżu miałam szczęście słuchać Kardynała Lustigera. Pamiętam Msze w katedrze Notre-Dame o 18.30, ołtarz główny, na którego stopniach siedzą dzieci, a zaraz obok niepełnosprawni na wózkach; pamiętam świetne homilie, które wygłaszał zawsze bez kartki, z Biblią w ręku. Pamiętam jego ludzkie ciepło i skłonność do żartów: któregoś razu, idąc z orszakiem do katedry, zatrzymał się i zaczepił chłopca, stojącego tuż obok mnie z rodziną. „Skąd jesteś? – Z Węgier. –A ile masz lat? – Dziesięć. – No widzisz, masz dziesięć lat i mówisz po francusku, a ja siedemdziesiąt dwa, i nie mówię po węgiersku!”. Pamiętam też z francuskiej telewizji jego łzy, gdy gasił siedem stojących u stóp ołtarza świec, na wieść o zamordowaniu siedmiu braci trapistów z Tibhirine. To był pasterz, za którym chciało się pójść; ludzie słuchali go jak zahipnotyzowani. Może nie zawsze rozumiejąc: ponoć pewnego razu, po nagraniu wywiadu dla telewizji, Kardynał zapytał jednego z techników, czy wszystko, co mówił, było zrozumiałe – technik miał odpowiedzieć: „Nic nie zrozumiałem, ale czuję, że to jest prawda”.Zasypano Lustigera protestami, gdy zapowiedział przygotowania do beatyfikacji Jacquesa Fescha, młodego człowieka skazanego w 1957 roku na śmierć za zabójstwo, który w więzieniu przeżył nawrócenie i zredagował zapiski, wydane po latach pod tytułem „Za pięć godzin zobaczę Jezusa”. Kardynał nie uchylił się od pytań najtrudniejszych, zwierzając się komuś: Co zrobiłbym, gdybym dowiedział się, że osoba, która zabiła moją matkę w Auschwitz, nawróciła się później? Mam nadzieję, że potrafiłbym jej wybaczyć, gdyż dla każdego człowieka jest miejsce w Bożym planie zbawienia.W wywiadzie dla izraelskich dziennikarzy, mówiąc o Szoah, odważył się powiedzieć: W głębi duszy myślę, że ze zła, które jest absolutne, Bóg może wydobyć absolutne dobro. W jaki sposób? Nie wiem, ale wierzę, że wszyscy ci, którzy stali się ofiarami, są z pewnością umiłowani przez Boga. Że mają w jakiś sposób udział w cierpieniu Mesjasza. Ale tylko Bóg może to powiedzieć, nie ja. I że któregoś dnia ci, którzy ich prześladowali, poznają, że to dzięki nim jesteśmy zbawieni. Chyba najlepiej scharakteryzował Kardynała jeden z biskupów:„Z Lustigerem staje się zawsze od razu u stóp krzyża”.

Może ten właśnie wymiar człowieczeństwa – dramatyczny, żydowski i mesjański, łączy go najmocniej ze Świętą Teresą Benedyktą od Krzyża, której portret wisiał w jego biurze. Ona, karmelitanka, urodzona w Jom Kipur, Dzień Pojednania, najważniejsze i jej ulubione żydowskie święto; jedyny w czasach biblijnych dzień, kiedy arcykapłan, kohen hagadol, wchodził do Świętego Świętych, za zasłonę - parochet, by pokropić krwią ofiar najświętsze, puste miejsce, w którym mieszka Haszem. On, Kardynał z pokolenia Lewiego, noszący kapłańskie imię Aaron, on, który w środku hitlerowskiej nocy, w pustej orleańskiej katedrze pod wezwaniem Świętego Krzyża, w Wielki Piątek, dzień, w którym zasłona jerozolimskiej Świątyni rozdarła się na dwoje, uwierzył, że Jezus był niewinnym Cierpiącym Sługą []Pana, nowym i jedynym Arcykapłanem, Mesjaszem Izraela. Zanurzony przez chrzest w Jego śmierć, do kapłańskiego imienia Aaron dodał Jana i Marię – tych, którzy na Golgocie stali pod krzyżem. Cóż więc dziwnego, że z Aaronem Janem Marią Lustigerem „staje się zawsze od razu u stóp krzyża”?

Gdy kroczył w orszaku ku paryskiej Notre-Dame jako nowy arcybiskup, niósł przed sobą w wyciągniętych rękach, niczym monstrancję, pastorał w kształcie krzyża. Dwóch papieży, Paweł VI i Jan Paweł II – powiedział w homilii – chciało, by laska pasterska świętego Piotra miała kształt krzyża. Teraz ja z kolei chciałem, aby krzyż nas poprzedzał i był naszym przewodnikiem. Wkraczając do tej katedry, postawiłem przed swymi oczami i pokazałem wam wszystkim, że przede mną jest to żyjące drzewo krzyża jako znak Pana, który stoi przed nami. Kardynalską purpurę, znak gotowości męczeństwa, traktował bardzo poważnie, postrzegając Kościół umieszczony jakby w środku pieca, w tajemnicy miłości, a zarazem ukrzyżowania – zaś kapłan, który jest dany jako znak Kościołowi, by przypomnieć, że wszystko, co Kościół czyni, nie pochodzi od niego samego, ale od Chrystusa, winien przeżywać ten znak, w sposób nie do uniknięcia bolesny, jako Mękę Chrystusa. A nikt przecież nie ma ochoty na dobrowolne przeżywanie Męki. Trudno słuchać takich słów bez drżenia, toteż nikt nie zdoła sprostać chrześcijańskiemu powołaniu do męki inaczej niż mocą łaski cierpiącego Mesjasza. Tam, skąd chcielibyśmy uciec, napisze kiedyś Lustiger, Bóg trzyma nas za rękę.

W tekście Kardynała o Edycie Stein, którego dzisiaj wysłuchamy, pojawia się nawiązanie do myśli żydowskiego filozofa Martina Bubera, radykalnie przeciwstawiającego w słynnej książce „Dwa typy wiary” żydowską emuna chrześcijańskiej pistis. Wiara żydowska jest według niego zanurzeniem całego człowieka w relacji Przymierza; jest przeżywanym we wspólnocie, niekrępującym myślenia zaufaniem Bogu. Taka była wiara samego Jezusa. Tymczasem chrześcijańska wiara w Jezusa opiera się zdaniem Bubera na jednostkowym, rozumowym akcie uznania Go za Odkupiciela, czyli na akceptacji pewnej „danej do wierzenia” treści. Mówiąc w wielkim skrócie, o ile żydowska żywa relacja z Bogiem prowadzi do akceptacji wszystkiego, co od Niego pochodzi, o tyle chrześcijańska akceptacja treści wiary nie musi prowadzić do żywej relacji z Bogiem. Jean-Marie Lustiger nie lekceważy zarzutów Bubera: czyż nie ostrzegał nieustannie przed współczesną redukcją postaci Chrystusa do „ideału etycznego”, przed odradzającą się wciąż od wieków herezją Marcjona, który przeciwstawiał Nowy Testament Staremu? W oczach Lustigera, właśnie Edyta Stein ucieleśnia połączenie żydowskiej emuna i chrześcijańskiej pistis, które krzyżują się w jej losie karmelitanki noszącej żółtą gwiazdę. Kim jest bowiem Żyd? Nosicielem wybrania dla drugiego człowieka, powiada Kardynał, a co określa miłość chrześcijańską? Zapomnienie o sobie aż do pogrążenia się w śmierć po to, żeby dać życie drugiemu. Aaron Jean-Marie, który płacił tak wielką cenę za każdą swą wizytę w Birkenau, i który okazał się nadzwyczaj delikatnym, skutecznym mediatorem w bolesnym sporze o oświęcimski Karmel, zawsze podkreślał różnicę między antyjudaizmem i antysemityzmem. O ile antyjudaizm uznawał za coś w rodzaju sporu między spadkobiercami, starszym i młodszym synem tego samego Ojca, o tyle antysemityzm wyraża jego zdaniem jednoznaczne odrzucenie całego Ojcowskiego dziedzictwa. Problem w tym, że nie jest to różnica nieprzekraczalna, co Lustiger wyraził krótko: Zawsze zmierzamy do zabicia brata, kiedy pragniemy dla siebie całego spadku.

Mówiąc o Kardynale i o świętej Teresie Benedykcie od Krzyża, nie sposób nie wspomnieć o kimś trzecim – o kimś, kto przy pierwszym spotkaniu przywitał Lustigera słowami „mój bracie”, a w tym samym 1980 roku wyznał, że nie ma dnia, by nie zwracał się w modlitwie do Edyty Stein. Jan Paweł II, papież, który zdaniem Lustigera najlepiej rozumie, co to znaczyło być Żydem, niemiecką Żydówkę wyniesie na ołtarze, a francuskiego Żyda – do godności kardynalskiej. Papież jest mistykiem – powiedział kiedyś Kardynał izraelskim dziennikarzom, kreśląc chyba jeden z najpiękniejszych portretów Jana Pawła II – To znaczy człowiekiem całkowicie w ręku Boga, który posiadł dzięki temu niezwykłą wolność. Nie dba zupełnie o to, co się o nim myśli. Nigdy nie pozuje. Jest wolny. Człowiek tego pokroju umie sprostać każdej sytuacji. Mistyk… on się po prostu nie boi.

Jestem w ręku Boga – to słowa Edyty Stein, choć mogło się wydawać, że jej los leży odtąd w rękach ludzi. Ale to ona napisała w liście: Wczoraj przed obrazkiem praskiego Dzieciątka Jezus przyszła mi myśl, że nosi Ono przecież cesarski strój koronacyjny /…/. Dziecię Jezus pojawiło się właśnie wtedy, gdy skończyło się polityczne panowanie cesarzy w Pradze. Czy nie jest Ono tym „ukrytym cesarzem”, który ma kiedyś położyć kres wszystkim nieszczęściom? Przecież to w Jego ręku spoczywa władza, chociaż ludziom się zdaje, że to oni rządzą. Zapisała te słowa 2. lutego 1942 roku, niespełna dwa tygodnie po tajnej konferencji w Wansee, na której zaplanowano zagładę jedenastu milionów europejskich Żydów.

Jak mówił Kardynał Lustiger, mistyk – to ktoś, kto jest całkowicie w ręku Boga. Może wolnym, czyli wyzwolonym z lęku, wolnym, czyli zdolnym do miłości, człowiek bywa tylko w ręku Boga? W obozie przejściowym w Westerbork, gdzie znalazła się siostra Teresa Benedykta, według zeznań świadków, „poczucie, że jest się uwięzionym, występowało bardzo silnie”. Trzeba się było fotografować z tabliczką noszącą numer więzienny. Zrozpaczone, otępiałe kobiety nie znajdowały sił, by zajmować się swoimi dziećmi – Edyta je myła, czesała i karmiła. W jakimś sensie – nie musimy pytać, co było dalej. W jakiejś mierze – wszystko się już dokonało. Może ten jeden obozowy obraz posłuży nam jako pamięć światła w ciemnościach, które nadejdą.

Skonfrontowany z samym sobą – pisze Kardynał – człowiek czuje się bardziej samotny i lepiej zdaje sobie sprawę, ile stracił: stał się zagubionym dzieckiem. I to jest miejsce odkupienia. Zbawiciel chce powiedzieć, że człowiek się zgubił. Być zbawionym, to zostać odnalezionym. /.../ Życie jest jak krwotok. Ono upływa. Ku czemu? Ku próżni? Ku nicości? A może zbawienie polega na przeświadczeniu, że nasze życie jest gdzieś zbierane. Na pogrzebie Kardynała, gdy na placu imienia Jana Pawła II przed paryską katedrą Notre-Dame kuzyn zmarłego odmówił kadisz po aramejsku, w języku Jezusa, stryjeczny prawnuk Lustigera, Jonasz Mojżesz, położył na trumnie woreczek z ziemią, pochodzącą z Ziemi Obiecanej: z Klasztoru Kuszenia koło Jerycha i Ogrodu Gethsemani w Jerozolimie. Z dwóch miejsc, w których Mesjasz Izraela odniósł zwycięstwo nad Przeciwnikiem, odrzucając kuszenie Zwodziciela: fałszywe dobro, pozbawione Bożej sprawiedliwości, i fałszywą prawdę, pozbawioną nadziei na Bożą miłość. Bo, jak mówi Edyta Stein, miłość bez prawdy i prawda bez miłości są absolutnym kłamstwem. Może w tym miejscu, u bram Auschwitz-Birkenau, bardziej niż gdziekolwiek winniśmy modlić się o to, byśmy nigdy nie pragnęli odnosić innych zwycięstw.

Jest w Auschwitz krzyż, który nigdy nie budził kontrowersji. Wydrapany na murze 21. celi w Bloku Śmierci. Co myślał, co czuł ten, kto wyrył na ścianie wizerunek Cierpiącego Mesjasza? Na co mógł mieć nadzieję?Ave Crux, spes unica, powiadają świadkowie, Święta Teresa Benedykta od Krzyża, Aaron Jan Maria Lustiger, Sługa Boży Jan Paweł II i ów anonimowy więzień. Ave Crux. Miłość nie może zwyciężać inaczej.

dr Patrycja Tomczak

UAM Poznań Wykład wygłoszony 9 sierpień 2008 w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu