Krótka historia Żydów w Polsce
01/07/2019 | Na stronie od 01/07/2019
Stefan Bratkowski /"Więź": Projekt „Korzenie”, Teksty podstawowe,/
Między potomkami narodów, które tyle wieków żyły obok siebie na jednej ziemi, powinno być możliwe nie tylko pojednanie, ale i przyjaźń.
Pisząc swoją książkę „Najkrótsza historia Polski”, starałem się objąć nią także historię narodu, który znalazł swoje schronienie dziejowe na ziemiach polskich. Myślę, że warto dzisiaj pokusić się o krótką historię Żydów w Polsce – by choć trochę oczyścić stosunki polsko-żydowskie z obciążeń zarówno mitami, jak i realnymi urazami, które szkodzą obu stronom.
Imigracja fachowców
Pierwsi Żydzi, którzy w X wieku docierali na ziemie przyszłej Polski, byli kupcami z arabskich kalifatów. Kupowali tu głównie skóry i niewolników, zostawiając tysiące arabskich dirhemów. Jednemu z tych kupców, Ibrahimowi ibn Jakubowi z Tortosy, wysłannikowi kalifa Kordowy, al-Hakama i jego żydowskiego wezyra, Chasdaja, zawdzięczamy najwcześniejsze historycznie wiadomości o Polanach, twórcach państwa polskiego. Takich samych zresztą zdobywcach i zbójcach, jak twórcy innych państw średniowiecznej Europy. Inni tacy kupcy, prawdopodobnie z Chorezmu lub Bagdadu, mieli swoją stację w Przemyślu, gdzie odkopano cały skład dirhemów.
Po tym, jak z końcem XI wieku niemieccy rycerze krzyżowi próbowali regulować swoje długi wobec kupców żydowskich likwidacją wierzycieli i napadali dzielnice żydowskie w miastach nadreńskich (obronili je swoimi siłami zbrojnymi tamtejsi biskupi), notujemy pierwszą fazę napływu Żydów, fachowców od pieniądza, na ziemie polskie.
Napłynęliby zapewne i bez takich motywów. Ziemie polskie – po stuleciu podbojów dokonywanych przez Polan i masowej sprzedaży tubylczych niewolników na południe – pozostaną niedoludnione aż po wiek XIX. Będą przyciągały osadników ze wszystkich niemal krajów Europy. Głównie z terenu Niemiec, w większości potomków zniemczonych całkowicie Słowian połabskich. (Dziś Niemcy wschodni nawet nie orientują się, czyimi są potomkami; tym bardziej nie pamiętają, że nazwy Berlina, Lubeki, Drezna, Lipska, Rostoku, Chemnitz nic po niemiecku nie znaczą; słowiańskie nazwy miejscowe ciągną się aż po przedmieścia Hamburga).
Żydzi europejscy długi czas byli praktycznie głównymi, albo i wyłącznymi fachowcami od pieniądza. Jako innowiercy jedynymi, którzy mogli udzielać kredytu oprocentowanego, zwanego lichwą i potępianego zarówno przez chrześcijaństwo, jak i przez islam. Do Polski i na Ruś napływali prawdopodobnie najwcześniej Żydzi z Lotaryngii, ze świata frankofońskich Walonów. Polacy bowiem – jak i kijowska kronika Nestora – dla określenia Żydów przyswoili sobie francuską wymowę łacińskiego terminu Judaeus. Nie znali germańskiego Jude, choć przygniatająca większość migracji Żydów na ziemie polskie przybyła potem z ziem języka niemieckiego. Językiem Żydów polskich został jidysz, stop średnio-górno-niemieckich dialektów, plattów o średniowiecznym rodowodzie.
Jest rzeczą prawdopodobną, że polskie słownictwo handlowe, poczynając od samego słowa „handel”, przynieśli nie późniejsi w Polsce osadnicy niemieccy, lecz właśnie mówiący swoim plattem Żydzi.
To żydowscy fachowcy w drugiej połowie XII wieku tłoczyli księciu Wielkopolski, Mieszkowi Staremu, notorycznemu nb. fałszerzowi, jego monety – z hebrajskimi napisami ku czci swego protektora! Jako servi camerae, słudzy skarbu, pozostawali pod specjalną ochroną księcia (można ich oglądać na słynnych Drzwiach Gnieźnieńskich z XII wieku w katedrze gnieźnieńskiej). Kto wyrządzał im szkodę, obrażał majestat, bo uderzał w interesy książęce. To najwyraźniej ich przeklinali kronikarze jako poborców podatków, nakładanych przez księcia, zwłaszcza w trybie tzw. odnowienia monety (brano lepszą, dawano gorszą; stary pomysł, wypróbowany po wielekroć na Zachodzie). Mincerze Mieszka Starego, jak i ci pierwsi Żydzi osiadający na stałe w Polsce, też zapewne wywodzili się z Lotaryngii, z którą utrzymywał on bliskie stosunki.
Pod ochroną przywilejów
W XIII wieku, w roku 1264, książę wielkopolski Bolesław Pobożny wydał pierwszy przywilej dla gminy żydowskiej w Kaliszu. Chroniący nie tylko osoby i interesy Żydów, ale także ich świątynie i cmentarze. Ten przywilej w XIV wieku król Polski, Kazimierz Wielki, rozszerzył na całe państwo polskie. Żydzi przybywali do Polski jak inni osadnicy, ale tym chętniej, że znajdowali tu refugium wobec prześladowań ze strony chciwych władców Zachodu, którzy swoich Żydów pod różnymi, najczęściej religijnymi, pozorami bez pardonu rabowali i mordowali. Najdalej szła w tym notabene „stara wesoła Anglia”: w roku 1278 za obrzynanie monet stracono w Londynie 293 Żydów (jak napisał prostoduszny historyk współczesny: „niewykluczone, że wszyscy byli winni”), a w roku 1290 Edward I wygnał wszystkich Żydów. Mogli zabrać tylko ruchomy dobytek. Nie inaczej poczynał sobie i francuski Filip Piękny…
Papież Innocenty III, uważany za najwybitniejszego papieża średniowiecza, sam wiecznie potrzebujący pieniędzy i zadłużony, wezwał wszystkich władców chrześcijańskich, by anulowali oprocentowanie długów chrześcijan wobec Żydów. W 1205 r. ogłosił, że wszyscy Żydzi za ukrzyżowanie Chrystusa skazani są na wiekuistą niewolę. W 1215 r. nakazał Żydom umieszczać na swej odzieży specjalny znak (naszyte żółte kółko mieli nosić mężczyźni, a kobiety dwa białe paski). Tak Innocenty III zapoczątkował rzekomo odwieczny antysemityzm chrześcijański – jak widać, naprawdę chodziło o pieniądze. W Polsce go nie posłuchano ani od razu, ani później. W roku 1267 legat papieski domagał się od książąt i biskupów polskich, by zmusili wreszcie Żydów do noszenia specjalnego stroju i żeby usunęli ich do odrębnych dzielnic w miastach. Bez skutku. Papiestwo potem skarżyło się, że w Polsce sprzyja Żydom nawet duchowieństwo.
Osobne dzielnice żydowskie w miastach pojawiły się w Polsce wraz z lokowaniem miast na prawie magdeburskim. Dominowali w nich osadnicy z Niemiec, którzy przywieźli też zawiść wobec umiejętności i bogactw niemieckich Żydów. Kiedy w połowie XIV wieku plagi wojen w Europie dopełniła inwazja dżumy, „czarnej śmierci”, na ziemiach języka niemieckiego trwały rzezie Żydów, którym przypisano… zatruwanie studzien. Na mało ludnych ziemiach polskich dżuma nie rozpanoszyła się aż tak bardzo, a król Kazimierz Wielki, zainteresowany rozwojem handlu, nie pozwalał na prześladowania Żydów. Jego zaufanym bankierem był zresztą Lewko, syn Jordana, Żyd z Krakowa.
O Polsko, ziemio królewska
Następne paręset lat „pokoju polskiego” w epokach, kiedy cała Europa spływała krwią własnych i cudzych obywateli, sprzyjało dalszemu, masowemu napływowi Żydów i wzrostowi ich populacji. Nie przypadkiem narodzi się w środowisku żydowskim pieśń religijna zaczynająca się słowami: „O Polsko, ziemio królewska, na której od wieków szczęśliwie żyjemy…”.
Nieznająca wojen religijnych Najjaśniejsza Rzeczpospolita wchłonęła schrystianizowane Wielkie Księstwo Litewskie i w ciągu wieków spolonizowała elity społeczne Litwy, Rusi Kijowskiej i Białorusi. Żyli w niej obok siebie najrozmaitsi różnowiercy – Rusini, czyli prawosławni, Żydzi, Ormianie, Tatarzy, czyli muzułmanie, i Karaimi; potem również protestanci. Z końcem XV wieku grupa „krzyżowców”, wybierających się na wojnę z Turkami, napadła na dzielnicę żydowską w Krakowie – król nie tylko przeciwstawił się tej awanturze, ale ukarał miasto za brak ochrony! Podobnie było w drugiej połowie XVII wieku, kiedy wybryków takich dopuszczali się w paru miastach Polski uczniowie szkół jezuickich, zwolennicy kontrreformacji. Co charakterystyczne – napadali zbrojnie i burzyli zbory protestanckie, ale nie wolno im było zburzyć żadnej synagogi.
Kiedy cztery zachodnioeuropejskie uniwersytety, z Sorboną włącznie, potępiły Jana Reuchlina za obronę Talmudu i innych ksiąg żydowskich przed spaleniem, w Polsce, w pierwszej połowie XVI wieku, król Zygmunt Stary zrównał kupców żydowskich z chrześcijańskimi w opłatach celnych i nadał im prawo wolnego handlu w całym państwie. Wywołało to niechęć miast i mieszczan, tym bardziej że szlachta coraz częściej swoje interesy prowadziła z Żydami. Rozwinął się wówczas samorząd żydowskich gmin wyznaniowych, kahałów. W sensie handlowym – swoistych spółek z solidarną odpowiedzialnością. Działo się to w czasie, gdy Hiszpania większość Żydów wygnała, a pozostałych zmusiła do konwersji na katolicyzm. Paliła ich potem na stosach na równi z heretykami i podejrzanymi o potajemną wierność islamowi. W Polsce bogatsi Żydzi ubierali się tak samo jak szlachta; jednego z nich demonstracyjnie przyjął do herbu najwybitniejszy polski mąż stanu XVI wieku Jan Łaski. A bywali i szlachcice wyznania mojżeszowego, czyli po prostu Żydzi-szlachcice!
W drugiej połowie XVI wieku, za panowania króla Stefana Batorego, Żydzi polscy zaczęli odbywać regularne posiedzenia własnego sejmu, waadu. Zasiadali w nim posłowie kahałów i rabini. Ustalały one prawa dla Żydów i m.in. to waadom powierzył król – już nie „seniorom”, przez siebie mianowanym – rozdział obciążeń podatkowych. Nie trzeba dodawać, że wpływy z tych podatków znacznie wzrosły.
Polskiego i innych języków Królestwa Polskiego uczyli się tylko Żydzi pozostający w bieżącym kontakcie ze szlachtą i innymi partnerami spoza swego kręgu – lekarze, kupcy i karczmarze. Ogół żydowski, coraz liczniejszy, obracał się we własnym, zamkniętym kręgu i wystarczał mu jidysz. Hebrajski znała tylko wykształcona elita. Coraz więcej Żydów, pod ochroną szlachty, przesiedlało się na ziemie Rusi Kijowskiej i Białej. Z czasem w miasteczkach tych ziem, jak i na Mazowszu oraz Podlasiu, staną się oni większością. Na terytorium Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego było więcej Żydów niż we wszystkich pozostałych państwach Europy razem wziętych – i tak miało być aż po wiek XX.
Na wsiach Żydzi przejmowali prowadzenie karczm i „lichwę”. Pod osłoną ze strony szlachty tak jak ona doili chłopstwo – i zarabiali na jego niechęć. Publicyści ekonomiczni Polski XVII i XVIII wieku atakowali Żydów jako odrębny stan, który w symbiozie ze szlachtą bogaci się kosztem reszty społeczeństwa. Bo był to rzeczywiście w polskiej rzeczypospolitej szlacheckiej odrębny stan społeczny – obok szlachty, duchowieństwa, mieszczaństwa i chłopstwa.
Paradisus Judeorum
Samorząd Żydów, kahał, sądził, uczył, pomagał i odpowiadał solidarnie za długi swych członków. Wierzyciel bankruta miał prawo skonfiskować towary w żydowskich sklepach i magazynach, aresztować Żydów z jego kahału jadących na jarmarki, a nawet opieczętować synagogę i uwięzić starszych kahału. Kolejny waad ustali więc z początkiem XVII wieku zasadę, że wzięcie kredytu poza kahałem wymaga chazaki, pozwolenia starszych.
Z czasem, pod koniec XVII wieku, same kahały pod kierownictwem doświadczonej starszyzny staną się bankami. Lokowali w nich kapitały magnaci, biskupi katoliccy i klasztory. Przy oprocentowaniu 7 do 10 procent rocznie. Zwało się to lokatami „na synagogach”. Zabezpieczał je cały majątek wszystkich członków kahału, były to więc lokaty pewne. Kapitały co większych kahałów rosły w XVIII wieku do rzędu nawet kilkudziesięciu tysięcy dukatów holenderskich, czyli i do dziesięciu nawet ton złota… Mniejszymi pieniędzmi szlacheckimi obracali pomniejsi żydowscy ludzie interesów – dzierżawcy karczm i zajazdów.
Popyt na pieniądz był ogromny. Nawet z członków kahału ściągano procent niewiarygodnie wysoki – około trzydziestu. Procent „żydowski”, ściągany z chłopów, sięgał szeląga tygodniowo od jednego umownego złotego, co w skali roku oznaczało 57,7 procent. Świat żydowski opłaci to krwią, na równi z polską szlachtą i duchowieństwem katolickim, podczas wojen kozackich w połowie XVII wieku i podczas „buntu hajdamaków” w drugiej połowie XVIII wieku. Jednak nie na terenie ziem polskich, lecz na Ukrainie.
Obroty sięgały olbrzymich sum – z handlu zbożem, drewnem i płodami leśnymi, aż po bydło i skóry. Żydzi jako handlowi pełnomocnicy szlachty nie płacili ceł, którymi dzierżawcy tych ceł łupili kupców-mieszczan. Królestwo Polskie było przez kilkaset lat zbożowym eldoradem Europy i bogacili się nawet chłopi. W XV wieku szlachta zakazała chłopom… noszenia złotych łańcuchów i wysyłania więcej niż jednego młodego człowieka z gospodarstwa na uniwersytety. Mimo postępującej degradacji chłopstwa w XVIII wieku na terenie Wielkopolski 30 procent chłopów wykupiło się z pańszczyzny, a 15 procent kupiło i wolność osobistą. Nic dziwnego, że Polska nie znała zjawiska takiego jak wojny chłopskie.
Tym bardziej bogacił się stan żydowski. Ale nie inwestował. Żydzi polscy, nawet najbogatsi, umieli żyć skromnie i oszczędzać. Jednak pieniędzy na miejscu nie lokowali. Z łatwych do zrozumienia powodów: ziemi nabywać nie było im wolno, a każde widome bogactwo, przy jakiejkolwiek inwestycji w przemysł, wzbudziłoby natychmiast pokusę opodatkowania. W rezultacie jedyny żywioł gospodarny i zdolny w Królestwie do akumulacji kapitału wywoził go i lokował… w Niderlandach. Tam, gdzie wskutek nadmiaru lokat oprocentowanie malało w tej epoce do 2,5 procent rocznie!
W XVIII wieku „Wielka Encyklopedia” Denisa Diderota nazywa Polskę paradisus Judaeorum, rajem Żydów. Szlachta swoją lokalną jurysdykcją chroni troskliwie nawet małych handlarzy. W tym stuleciu na Wołyniu (!) szlachcic da gardło za morderstwo rabunkowe na trzech Żydach. Szlachta wygnała w XVII wieku arian – szlacheckich protokapitalistów – uznawszy ich za zdrajców po najeździe szwedzkim, kiedy opowiedzieli się za królem szwedzkim, protestantem. Pomysł wygnania Żydów czy Tatarów polskich, znacznie bardziej obcych religijnie, nikomu nie przyszedł do głowy.
Jednakże wysoka kultura świata Żydów polskich, odgrodzonych od reszty społeczeństwa niezrozumiałym pismem i językiem, zaniknie wraz ze swymi wybitnymi umysłami i słynnymi w Europie ośrodkami myśli religijnej. Masowy żydowski ruch odnowy religijnej skieruje się właśnie przeciw Żydom bogatym i uczonym, przeciw życiu umysłowemu żydowskich warstw wyższych. Ba, nawet przeciw ich odzieży, którą w tamtych czasach nie odróżniali się od reszty społeczeństwa.
Tego ruchu biedoty, wbrew dzisiejszym stereotypom, nie wywołały wojny kozackie XVII wieku. Chasidim, bogobojni, sprawiedliwi, pojawią się dopiero w latach 30. XVIII wieku. Byli… bardzo polscy. Chasydyzm to dobroć i ciepło, dalekie od bezwzględności wymagań i nietolerancji tradycyjnej gminy żydowskiej. Ma wiele z dobroduszności lekkomyślnej, zdemoralizowanej dobrobytem Polski szlacheckiej i dużo cudownego poczucia humoru epoki szlacheckich fraszek. Wolnomyślicielami chasydzi nie byli. Przeciwnie, skłonni raczej do mistycyzmu, uprawiali adorację Boga, śpiewając i falując w rytualnym tańcu, który jak tańce derwiszów unosił ich duchowo. Gdyby ich indywidualna modlitwa nie polegała na rozpamiętywaniu problemów wiary, ich życie umysłowe zanikłoby ze szczętem. Ten sposób i tryb modlitwy zapewnił kolejnym pokoleniom trening intelektualny, który z najprostszych biedaków czynił myślicieli. XX-wieczne sukcesy Żydów w szachach i naukach ścisłych wyrosły z tego właśnie treningu umysłu.
Prostotą rytuału chasydzi pozyskali zwolenników w całym kręgu Żydów polskich, wyodrębniając ich zarazem spośród reszty społeczeństwa ascetycznym strojem, chałatem i jarmułką oraz fryzurami. Elity żydowskie wezmą z chasydami rozbrat i będą się w sporej części polonizowały. W drugiej połowie XVIII wieku w sumie około tysiąca bogatych rodzin żydowskich (nie licząc tzw. frankistów) przyjmie chrzest i wejdzie w krąg herbowej szlachty polskiej. Niektórzy ich potomkowie będą, nieświadomi swego pochodzenia, popisywali się w XX wieku… antysemityzmem.
Funkcja „stanu” żydowskiego w ówczesnej gospodarce Królestwa nie zmieniła się jednak. Chasydzi, przy całym swoim poczuciu humoru, pozostaną najlepszymi w Królestwie specjalistami od interesów. Mądrość cadyków na pewno im w tym nie przeszkadzała.
Osobność
Polską demokrację szlachecką rozłożył dobrobyt. Szlachta polska, która w XV wieku sama opodatkowywała się na potrzeby obrony państwa, zatraciła w ciągu XVII i XVIII wieku instynkt samozachowawczy. Koniec końców uwierzyła całkiem serio, że niemoc państwa chroni je przed agresją. Tym bardziej trudno było wymagać patriotyzmu od ówczesnych polskich Żydów. Skrupiło się to i na szlachcie, i na Żydach: w drugiej połowie XVIII wieku na ziemiach Ukrainy bunt, zwany buntem hajdamaków, rżnął „Lachiw, popiw i Żydiw” bez różnicy. Szlachtę polską, księży katolickich i Żydów, włącznie z kobietami, starcami i dziećmi, ponieważ ich wszystkich razem lud Ukrainy identyfikował jako swych wrogów i ciemiężycieli.
Bezwładna Rzeczpospolita już od dawna budziła swymi bogactwami uzasadnioną zawiść sąsiadów. Te uczucia najlepiej wyraża piosenka, którą śpiewano w Prusach Fryderykowi Wielkiemu (cytuję za Jerzym Topolskim):
- Twoja zapobiegliwość jest znana,Wielki Fryderyku, Wielki Królu,Bowiem w naszej ojczyźnieDużo ludzi, a mało dóbr.A tam gdzie można by zbierać plony,Przychodzą jelenie i dziki.Miód jest jak cukier słodki,Nie można go jednak znaleźć.Dlatego powstań iSkacz przez kamienie i pola –Do polskiej krainy Kanaan,Gdzie spotka się miodu dosyć. *
Sąsiadami tego polskiego Kanaan były największe militarne potęgi lądowe Europy. Kiedy polscy reformatorzy zdołali obudzić szlacheckie społeczeństwo, mogli tylko przygotować Polaków do przetrwania rozbiorów Polski i niewoli przez następne 120 lat, ale na przeciwstawienie się potędze zaborców było zbyt późno.
Ruch reform doprowadzi do przełomu politycznego – swoistej „łagodnej rewolucji”, wyjątkowej w Europie – do uchwalenia w roku 1791 Konstytucji 3 maja. Słowo „naród” obejmuje teraz wszystkich, wszystkie stany – szlachtę, duchowieństwo, mieszczan, Żydów i chłopów. Kiedy Konstytucja mówi, że „wszyscy są obrońcami całości swobód narodowych”, widzi nimi naprawdę wszystkich. Za późno, żeby ochronić państwo, ale na tyle dobitnie, żeby wzbudzić uczucia patriotyczne także i w sporym kręgu polskich Żydów. Już wcześniej „Żyd ubogi, a przemyślny”, geolog, dokonał cennych odkryć solanek, wynagrodzony pensją przez króla, a przedstawiciele szlachty bronili Żydów przed ograniczeniami ze strony słabego mieszczaństwa, które handlowało drożej i mniej sprawnie. Do powstania kościuszkowskiego w roku 1794 ruszy i lekkokonny oddział Żydów, głównie z Warszawy i okolic. Jego twórca, Berek Joselewicz, pułkownik wojsk polskich, przejdzie do legendy – po rozbiorach przedostanie się do Legionów walczących u boku Napoleona i zginie w roku 1809 w bitwie pod Kockiem jako dowódca szwadronu szwoleżerów.
Ten fakt nie może przesłonić obcości zdecydowanej większości Żydów polskich wobec reszty społeczeństwa. Jak napisałem, trudno było oczekiwać od nich przywiązania do Rzeczypospolitej, kiedy nie zdradzała takiego przywiązania sama szlachta polska (gdyby cała poparła w roku 1794 powstanie kościuszkowskie, przebiegłoby ono zgoła inaczej).
Żydzi polscy będą od tej pory w większości identyfikowali się z państwami zaborczymi. Na ziemiach zagarniętych przez carat – z Rosją. Na ziemiach pod zaborem pruskim – z Niemcami jako państwem i kulturą, a pod zaborem austriackim – z Austrią. W obu ostatnich o tyle łatwiej, że mówili językiem, który te państwa traktowały jako zepsutą niemczyznę.
Pod zaborami
Szmul Jakubowicz, zwany Zbytkowerem, największy kupiec Królestwa przed jego upadkiem, nie był polskim patriotą. Nie był patriotą żadnego państwa. Był patriotą swoich interesów. Jako liwerant, czyli dostawca, dostarczał żywność tym armiom, które płaciły. Kiedy przy drugim rozbiorze Polski padła cała polska finansjera mieszczańska i szlachecka, on nie zbankrutował.
Wdowa po nim, Judyta, córka wykształconych Żydów berlińskich, założy w Warszawie bank i wyda córkę za jednego z polskich magnatów. I to ona wyedukuje (poza Jakubem Epsteinem spod Warki, porucznikiem ułanów w powstaniu kościuszkowskim, ojcem Epsteinów finansistów) swoich synów i zięciów, protoplastów całej elity finansowej Żydów europejskich i amerykańskich – Bergsonów, Pragerów, Toeplitzów, Horowitzów, Fraenklów i Laskich. Wszystkie te rody wyszły z Warszawy. Jedynie Rotszyldowie i Oppenheimerowie – z Niemiec.
Zbliżenie
W warunkach presji ze strony caratu Żydzi i Polacy stopniowo zbliżali się do siebie. Wielu finansistów żydowskich, potomków Zbytkowera i Epsteina, było gorącymi polskimi patriotami. Trudno przecenić rolę Leopolda Kronenberga w rozwoju kraju. Warszawski rabin, Dow Beer Meisels, wprowadził język polski do żydowskich szkół wyznaniowych, sam wygłaszał kazania po polsku; słuchać ich w latach 1860–1862 przychodzili Polacy. Wspólne manifestacje patriotyczne rodziły ducha braterstwa – 8 maja 1861 r. manifestacje na cmentarzach katolickim i żydowskim w Warszawie zmasakrowali carscy Kozacy. Kiedy księża katoliccy demonstracyjnie zamykali kościoły, by uchronić je przed profanacją ze strony Kozaków, rabini równie demonstracyjnie zamknęli synagogi. Wielu młodych Żydów poszło w roku 1863 walczyć w powstaniu styczniowym. Rabina Meiselsa carat uwięził i na wiele lat wygnał z kraju. Jego pogrzeb w roku 1870 przekształcił się w wielką manifestację patriotyczną.
Leopold Kronenberg i jego synowie, polscy patrioci, w konkurencji z Epsteinami i Janem Blochem budowali koleje i przemysł, a ich Bank Handlowy wspierał polską ekspansję na terenie Rosji. Maleńkie terytorialnie Królestwo Polskie w dużej mierze dzięki tej polskiej finansjerze żydowskiego pochodzenia stało się najbardziej uprzemysłowionym obszarem w państwie carów. Łódź, w początkach XIX wieku małe miasteczko, została Manchesterem środkowej Europy.
Antysemityzm
Nowożytny antysemityzm powstał w Niemczech i Austrii po słynnym krachu giełdowym roku 1873. Finansjera tych krajów składała się w ogromnej części z Żydów, jedynych ludzi, jak pisał Werner Sombart, zawodowo przygotowanych do kapitalizmu. Byli oni patriotami Prus i to oni głównie, także potem, budowali potęgę przemysłową Niemiec. Jednak – owładnięta gorączką spekulacji w latach 1871–1873 – niemiecka warstwa średnia odpowiedzialnością za swoje niepowodzenia obarczyła Żydów.
Kto natomiast wymyślił antysemityzm jako narzędzie polityki w carskiej Rosji, nie ustalono do dzisiaj. Zamachów przeciwko caratowi dokonywali do końca lat siedemdziesiątych XIX wieku Rosjanie i spiskujący z nimi Polacy. Pierwsi młodzi Żydzi weszli do konspiracji dopiero w roku 1879. Na pomysł, by niezadowolenie ludu obrócić przeciw „innym”, utworzona świeżo Ochrana, carska tajna policja, musiała wpaść przed zamachem na Aleksandra II – bo pierwszą serię pogromów wywołano w Rosji i na Ukrainie wiosną 1881 roku.
W Warszawie po pierwszych ulotkach antyżydowskich biskup Antoni Sotkiewicz listem pasterskim ostrzegł lud warszawski, by nie brał udziału w przemocy. Władzy udało się sprowokować rozruchy dopiero w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1881, ale i wtedy w jednej z dzielnic, na Rybakach, wspólnie bronili zaatakowanych Polacy i Żydzi. Rozruchy potępiła cała warszawska prasa, zorganizowano zbiórkę na rzecz ofiar. Wielka aktorka, Helena Modrzejewska, przekazała na nią cały dochód z występów w Krakowie. Jednakże po tych właśnie wydarzeniach ruszyła na emigrację do Stanów Zjednoczonych pierwsza grupa tysiąca Żydów z Królestwa…
Litwacy
W latach osiemdziesiątych carat kolejnymi ustawami wygnał Żydów z rosyjskiej wsi. Potem zamknął przed nimi Petersburg, Moskwę i inne większe miasta Rosji – musieli je opuścić. Przenieśli się na ziemie Królestwa. Ci tzw. Litwacy pochodzili z dawnych terytoriów Rzeczypospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego bezpośrednio wcielonych do państwa carów. Uważali się jednak za Żydów rosyjskich. Już wcześniej pierwszych spośród nich przywabiły możliwości pracy i handlu na ziemiach Królestwa, kadłubowego wprawdzie, ale o największym dynamizmie gospodarczym. Tu popadali w konflikty z miejscowymi Żydami: zatrudniali tylko swoich, życie religijne i kulturalne prowadzili we własnym gronie, a mówili, oprócz jidysz, tylko po rosyjsku. Zarówno polscy Żydzi, jak i Polacy widzieli w nich element obcy i podejrzewali o współpracę z zaborcą. Ich kulturę i literaturę poznajemy w Polsce dopiero w naszych czasach, po z górą stu latach.
„Obcych” robiło się wszakże coraz więcej, a lud polski nie rozróżniał Żydów „swoich” i „obcych”. Jedni i drudzy żyli w świecie odrębnym, temu ludowi nieznanym. Rodząca się polska warstwa średnia widziała natomiast w Żydach jedynie groźną, bo silniejszą, konkurencję. Dzielił oba światy nawet zapach: nędza i jej brud w obu kręgach kulturowych wydawały woń odpychającą, ale nie tę samą, bo Żydzi ratowali zdrowie czosnkiem i cebulą.
Z końcem XIX wieku napływ Litwaków uczyni Warszawę trzecim miastem państwa carów, a Łódź – piątym. W pomniejszych polskich miastach i miasteczkach Żydzi stali się nawet większością, a liczebnie przeważali wśród nich ci „obcy”, którzy nie nauczą się ani polskiego, ani poczucia związku z obcym sobie krajem. Paliwa zatem dla masowego, ludowego antysemityzmu było w Królestwie Polskim znacznie więcej niż w krajach języka niemieckiego. Mimo to nie udało się Ochranie rozpętać ekscesów antysemickich na masową skalę. Blokowało je swoimi wpływami duchowieństwo polskie, w większości wtedy szlacheckiego pochodzenia. Później, gdy wśród polskiego kleru będzie coraz więcej przedstawicieli ludu i warstw średnich, sytuacja się zmieni: Kościół zyska na sile, zacieśniając związki z ludem, ale relacje Polaków z Żydami skomplikują się jeszcze bardziej.
Obcy
Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, partia komunistyczna, bardziej niż burżuazji nie znosiła Polskiej Partii Socjalistycznej. Oparciem PPS były środowiska młodzieży inteligenckiej i robotniczej. W części polskiej i w części żydowskiej (z kręgu polskich Żydów). W SDKPiL Żydzi to głównie Litwacy. Ci, co naturalne, woleli przyszłość bez granic między państwami narodowymi i chętnie wiązali się z najradykalniejszymi rewolucjonistami Rosji.
Na ziemiach polskich Żydzi stanowili teraz kilkanaście procent populacji. Co ciekawe, powieści Henryka Sienkiewicza budziły ducha narodowego także wśród młodych Żydów. Do tej pory tylko polscy konserwatyści mówili o Żydach w Polsce jako o „narodzie w narodzie”. Teraz myśleć o sobie jako narodzie zaczęli sami Żydzi. Nie wszyscy i nie od razu. Inteligenci żydowscy pod wpływem Kronenbergów skłonni byli do asymilacji z Polakami. Wydawali od dawna swoje pisma po polsku, broniąc spraw Żydów, ale i opowiadając się za stopniowym zbliżeniem ze światem polskim. W zaborze pruskim Żydzi czuli się z reguły Niemcami; w zaborze austriackim zostali patriotami państwa Franciszka Józefa. Świat ortodoksji żydowskiej chronił swą odrębność religijną i kulturową, obywając się bez myśli o jakichkolwiek związkach narodowych.
Za twórcę syjonizmu, idei własnego, narodowego państwa Żydów w Palestynie, uważa się wiedeńskiego publicystę Teodora Herzla. Ale tę ideę propagował już w latach pięćdziesiątych XIX wieku wielki poeta polski Adam Mickiewicz, przyjaciel żydowskiego świata. Próbował nawet stworzyć u boku Turcji ,w czasie wojny krymskiej, Legion Żydowski. Warszawski „Izraelita” miał tę ideę za szkodliwą mrzonkę, w roku 1892 notował, że „ruch palestyński śród Żydów naszych datuje się od lat kilkunastu”. To oni, zupełnie zapomniani, byli prawdopodobnie pierwszymi osadnikami w Petach Tikwa w roku 1878. Mimo ciężkich warunków życia, wśród koczowniczych plemion arabskich, osiadały tam setki rodzin polskich Żydów – tych austriackich i z Królestwa. To oni w straszliwie ciężkich warunkach, osuszając bagna i nawadniając pustynie, płacąc chorobami i śmiercią, tworzyli zalążki przyszłego państwa Izrael.
Także najmłodsi socjaliści żydowscy z Polski w 1900 r. stworzyli swój ruch syjonistyczny – inaczej niż starsi, których skupił w roku 1897 „Bund”. Syjonistów ożywiała siła polskich marzeń niepodległościowych, uchodzących wówczas za utopijne. To był ten sam „bezpodstawny optymizm” z lektur Sienkiewicza, który rządził polskimi socjalistami Piłsudskiego.
Początki polskiego nacjonalizmu
Polski ruch nacjonalistyczny narodził się później niż żydowski ruch narodowy. Doszło do rozłamu w powstałej na emigracji Lidze Polskiej (członkami jej późniejszej organizacji młodzieżowej, Związku Młodzieży Polskiej, zwanej skrótowo „Zet”, byli również Żydzi). W roku 1893 powstała Liga Narodowa. Razem z PPS organizowała pierwsze po latach manifestacje patriotyczne w Królestwie. Potem z nią rywalizowała. W roku 1896 przekształciła się w Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne. Stronnictwo to, ciągle jeszcze bez nacjonalistycznego oblicza, skupiało wielu autentycznych demokratów.
Był wśród nich także późniejszy przywódca, ojciec ideologicznego polskiego antysemityzmu, Roman Dmowski. Sam kreował się na swoistego anty-Piłsudskiego, obsesyjnie o niego zazdrosny (wokół Piłsudskiego, przywódcy PPS, bohaterskiego konspiratora, zwolennika walki zbrojnej o niepodległość, rosła już legenda). Dmowski, syn majstra kamieniarskiego z warszawskiej Pragi, wpół żydowskiej dzielnicy biedoty, przeciwstawił trosce socjalistów o los biednych filozofię „egoizmu narodowego”. W opozycji do niepodległościowego programu Piłsudskiego i walki z Rosją proklamował w roku 1911 „wojnę narodową” z… Żydami, zamiast budować z nimi wspólny front w walce z caratem.
Umiał czasem w imię dobra kraju porozumieć się z Piłsudskim. Codzienna rywalizacja polityczna przyprawiała niemal całą endecję, jak nazywano Narodowych Demokratów, o stały kompleks niższości wobec rewolucyjnych bohaterów z obozu Piłsudskiego. Uczucie graniczące niekiedy z nienawiścią. Po odzyskaniu przez Polskę w roku 1918 niepodległości fanatyczny endek zastrzelił pierwszego jej prezydenta. Dlatego że sejm wybrał go większością głosów, na którą złożyły się także głosy mniejszości narodowych! Endecja na lata straciła dobre imię, nawet w kręgach mieszczańskich i chłopskich. Odeszło z niej wielu wybitnych działaczy, ale refleksy tych uczuć, włącznie z antysemityzmem, będą powracały przez cały wiek XX aż po dzień dzisiejszy.
Utopie
Narodziny Rosji sowieckiej nie pozostały bez wpływu na świat Żydów polskich. Rosja sowiecka dziedziczyła po caracie, który obaliła, tego samego przemożnego ducha ekspansji terytorialnej, ubierał się on tylko w inne hasła. Spajała bolszewików idea porywającej, szalonej utopii, w której kucharki miały rządzić państwem wolnym od podziałów narodowych. Niewielu polskich Żydów uległo czarowi tej utopii, ale faktem jest, że Komunistyczna Partia Polski z nich się w większości składała.
Ową utopią od początku rządził opętańczy terror. Kierował nim były więzień caratu, Polak, Feliks Dzierżyński. Z takiej samej, co Piłsudski, rodziny i z tych samych okolic… Najważniejszy, obok Lenina, przywódca bolszewików, rosyjski Żyd, Lew Trocki, uważał, że przyszedł czas na rewolucję światową, pchał więc Armię Czerwoną na zachód.
Pochód Armii Czerwonej zatrzymała jedna z najważniejszych bitew w historii ludzkości – Piłsudski w roku 1920 pokonał bolszewików, udaremniając plan rewolucji światowej. PPS miała wśród swoich przywódców wielu Żydów, spora część z nich walczyła w szeregach armii Piłsudskiego, a setki tysięcy Żydów z Rosji uciekało do Polski przed bolszewikami. Bolszewicy okresu stalinowskiego okażą się zresztą zdeklarowanymi antysemitami, będą Żydów deportowali na Daleki Wschód i mordowali w manipulowanych procesach, jak własnych rodaków i inne mniejszości.
Zmarnowane szanse
Niepodległa Polska nie stworzyła państwa wielonarodowego, mimo że na wschód od Bugu tylko 5,6 miliona spośród 13 milionów mieszkańców tych ziem podawało w roku 1931 język polski jako język ojczysty (przy 31,9 mln ogółu obywateli państwa). Z terenów tych nie uczyniła Polska wzoru wolności dla sowieckiej Ukrainy i Białorusi. Po śmierci Piłsudskiego rządy jego następców do końca zmarnują szanse porozumienia – będą prześladowały nawet spółdzielczość rolną Ukraińców, doszukując się w niej wpływów sowieckich.
Tak samo podejrzewały sympatie prosowieckie u Żydów. Jest oczywiście prawdą, że członkowie Komunistycznej Partii Polski od 1930 r. byli wręcz zobowiązani do systematycznego szpiegostwa na rzecz „ojczyzny światowego proletariatu”, czyli ZSRR. Jednak było ich ledwie kilka tysięcy wobec 3,1 miliona obywateli deklarujących w Polsce roku 1931 wyznanie mojżeszowe. Niestety, mało kto w Polsce znał Żydów. Z tych 3,1 mln prawie 2,8 mln podawało jako język ojczysty żydowski lub hebrajski, co w praktyce oznaczało, że prawie tyle obywateli państwa albo nie mówi, albo słabo mówi po polsku. Codzienne współżycie obcych sobie nacji nie układało się wrogo, ale społeczności żydowskie w wielkich miastach, z tysiącami małych warsztatów i sklepików, wystarczały same sobie i nawet nie potrzebowały szerszych kontaktów z polskim otoczeniem. Czego pełną ilustrację znaleźć można w twórczości Isaaka Bashevisa Singera i w tradycji sztetlu, żydowskiego miasteczka. Osobny świat sztetlu nie szukał przyjaźni ani akceptacji ze strony swego polskiego otoczenia.
Tej obcości nie mogli przełamać wielcy polscy uczeni i pisarze żydowskiego pochodzenia ani poeci najpiękniejszego języka polskiego, jego niedoścignieni artyści i mistrzowie, jak Leśmian i Tuwim. Jeden z delegatów Polski na konferencję pokojową w Wersalu po pierwszej wojnie światowej, wielki historyk polski, potomek żydowskiego lekarza królów polskich z XVI wieku, Szymon Askenazy, mawiał, że jak Polakami stali się polscy Tatarzy, nie wyrzekając się islamu, swoich obyczajów ani poczucia tożsamości, czy też Ormianie, tak samo Polakami być mogą Żydzi. Niemniej przygniatająca większość Żydów polskich nie wiedziała nawet o istnieniu Askenazego…
Wobec zagrożenia
Kiedy w roku 1933 władzę w Niemczech objął Hitler, stało się jasne, przynajmniej dla elity Żydów polskich, czym to grozi. Polski rząd mógł liczyć na sojusz nie tylko z nimi, ale i ze światową diasporą żydowską, której tylu przedstawicieli należało do elity finansowej ówczesnego świata i miało poprzez prasę niemały wpływ na opinię publiczną Zachodu. Niestety, ani jedna, ani druga strona nie zrobiła żadnego sensownego kroku w tym kierunku. Władze polskie, nie ufając Żydom, tolerowały endeckie ekscesy antysemickie na wyższych uczelniach i tzw. getta ławkowe. Ograniczano liczbę studentów żydowskich zasadą tzw. numerus clausus, a nawet numerus nullus. Z drugiej strony żydowskie elity Ameryki i zachodu Europy długi czas nie chciały wierzyć we wrogość Niemców wobec Żydów. Anglia programowo ograniczała napływ Żydów do Palestyny. W latach międzywojennych dostało się tam ich z Polski zaledwie 140 tysięcy. Zanim reżim hitlerowski rozpoczął zagładę wszystkich, których uznał za Żydów, politycy europejscy okresu międzywojennego, wśród nich i polscy, i żydowscy, i zachodnioeuropejscy, popełnili fatalne w następstwach błędy polityczne.
Atmosferę w polskim Kościele katolickim, coraz bardziej ludowym, w latach trzydziestych zdominowała aktywność pewnego franciszkanina, ojca Maksymiliana Kolbego. Ten ostentacyjnej skromności osobistej, charyzmatyczny menedżer wydawał najbardziej masowe czasopisma religijne, niestety powielające antysemickie stereotypy. Na Kościół powoływał się także w końcu lat trzydziestych marginesowy wprawdzie, choć krzykliwy polski ruch faszystowski. Ksiądz Stanisław Trzeciak jeździł do Niemiec na hitlerowskie parteitagi, mimo że hitleryzm także i chrześcijaństwa nienawidził patologicznie. Jednakże ani episkopat, ani ogół księży, ani ich wierni z miejskiej klasy średniej i chłopstwa nigdy nie podjęli działań na wzór niemiecki. Koszmarne wydarzenia w Jedwabnem i Radziłowie w roku 1941 pod okupacją hitlerowską można wiązać z antysemicką, przedwojenną postawą biskupa łomżyńskiego i niechęcią łomżyńskiego duchowieństwa do Żydów, trzymających w ręku cały tamtejszy handel. Jednakże przed rokiem 1939 nigdzie ta niechęć nie obróciła się w skrajne akty nienawiści.
Wyzwanie, które rzucą Polsce i jej Kościołowi katolickiemu hitleryzm i komunizm, przywróci Kościołowi jego tradycyjną rolę. Ojciec Kolbe, zesłany do Auschwitz, ofiaruje tam życie za współwięźnia skazanego na śmierć głodową, umrze w bunkrze oświęcimskim dobity zastrzykiem fenolu w serce. Wymaże dwuznaczną przeszłość ze swego życiowego rachunku, zostając bohaterem Kościoła i Polski zarazem. Niegdyś antysemiccy księża pójdą do gett pomiędzy skazanych na śmierć Żydów, których spędzą tam hitlerowcy. Księdza Trzeciaka hitlerowcy rozstrzelają. Zakony będą ukrywały dzieci żydowskie.
Dalszy ciąg historii Polski i Żydów określą procesy toczące się nie w Polsce, a w Niemczech. Bolszewizm w Rosji łatwiej było sobie wytłumaczyć, znając mechanizmy jej przemian. Niepojęte było natomiast (i jest zresztą do dziś), jak doszło do aż tak drastycznych przemian w Niemczech. Jak tylu normalnych ludzi z kulturalnego europejskiego narodu mogło w czasie tak krótkim ulec obłędowi nienawiści i pogardy wobec wszelkiej inności. Zwłaszcza wobec Żydów, przeważnie od dawna zasymilowanych, którzy włożyli tyle trudu w budowę potęgi przemysłowej, militarnej i kulturalnej Niemiec. I nadal nie sposób zrozumieć, jak tylu szanowanych obywateli mogło zdobyć się potem na zachowania i działania po prostu nieludzkie. Bo nie chodzi przecież tylko o krąg sfanatyzowanych wyznawców hitleryzmu żądnych rewanżu za przegraną pierwszą wojnę światową. Chodzi o to, co robili w czasie drugiej wojny światowej zwykli Niemcy. Koszmarne doświadczenie tej iście kafkowskiej przemiany byłoby warto w pełni wyjaśnić, bo ukazała ona, co może w stosunkowo krótkim czasie stać się z normalnymi, cywilizowanymi ludźmi.
Wojna
Drugą wojnę światową zaczęły Niemcy hitlerowskie atakiem na Polskę we wrześniu 1939 roku. Była to „wojna totalna”: na zajętych terenach, wedle przygotowanych list proskrypcyjnych, wywlekano miejscowych działaczy polskich, wieszano publicznie na rynkach po kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Czasem były to represje za rzekomy udział cywilów w obronie wojskowej, ale na ogół mordercy nie patyczkowali się ze stwarzaniem pozorów. I już do końca 1939 roku w Wielkopolsce i na Pomorzu zamordowali siedem tysięcy nielicznych tu Żydów. Nad morzem wystrzelali sukcesywnie ponad dwa tysiące osób – całą elitę kulturalną i społeczną polskich Kaszubów.
Polacy w kampanii wrześniowej potrafili parokrotnie nawiązać równą walkę, a nawet zadawać klęski armii niemieckiej, jej przewaga techniczna była jednak przygniatająca; 2 października 1939 r. padł ostatni polski bastion – twierdza na cyplu półwyspu Hel. Polska broniłaby się i dłużej, ale 17 września uderzyły na Polskę od wschodu Sowiety – zgodnie z ukartowanym w sierpniu 1939 r. przez Niemcy i Sowiety rozbiorem Polski.
Sowieci zajęli Polskę aż po Bug. Internowali i wywieźli kilkanaście tysięcy samych tylko polskich oficerów, ilu w sumie wywieźli żołnierzy, nigdy nie udało się ustalić (to spośród nich, kiedy Stalin wypuścił tzw. armię Andersa poza obręb swego państwa przez Bliski Wschód, rekrutowali się młodzi polscy inteligenci żydowscy, którzy w Palestynie zakładali potem, wzorem dawnych Piłsudczyków, konspiracyjne organizacje zbrojne w celu walki o własne państwo). Jedynie kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy i oficerów zdołało przekroczyć granice Rumunii i Węgier, by w przyszłości zasilić formacje armii polskiej na Zachodzie.
Opór polskiej ludności cywilnej Niemcy paraliżowali terrorem. Już jesienią roku 1939 w Warszawie i jej okolicach rozstrzelali kilkaset osób ze środowisk polskiej inteligencji, polując specjalnie na ludzi, w których odczytywali potencjalnych przywódców i wzory osobowe (łącznie ze słynnym lekkoatletą Januszem Kusocińskim, który wygrał bieg na 10 km na olimpiadzie w Los Angeles). Z Wielkopolski i Pomorza przesiedlili na wschód, na teren tzw. Generalnej Guberni, w sumie ponad 900 tys. osób, dając im czas tylko na zabranie tego, co było pod ręką.
Wzorem obozów koncentracyjnych na terenie samych Niemiec, takich jak Buchenwald, Dachau, Mauthausen i Oranienburg-Sachsenhausen, tworzyli podobne obozy na ziemiach polskich. Stutthof koło Gdańska – już we wrześniu 1939 r. Potem w maju 1940 r. – Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu i sąsiedniej Brzezince. Zsyłano tam Polaków z różnych środowisk społecznych obok niedobitków opozycji niemieckiej i Cyganów. Nad bramą obozu Auschwitz widniał napis Arbeit macht frei (praca czyni wolnym). Więźniowie umierali z wycieńczenia, zimna, głodu i chorób lub wprost mordowani przez oprawców. W ciągu pierwszego roku okupacji masowy terror hitlerowski kierował się głównie przeciw Polakom, wydawało się, że to ich ma dotknąć eksterminacja. W Auschwitz osadzeni tam razem z Polakami Żydzi współczuli młodemu Władysławowi Bartoszewskiemu, przekonani, że ich wykupią Amerykanie, a los młodego Polaka dopełni się w budowanym obok krematorium.
W 1940 roku, gdy Polacy zdawali się kompletnie wdeptani w ziemię, Niemcy zaczęli zaganiać Żydów i wszystkich, których jako Żydów kwalifikowały tzw. ustawy norymberskie, do wyodrębnionych części miast, zwanych jak w średniowieczu gettami. Otoczono je murami i drutami kolczastymi, a straże strzelały do każdego, kto naruszał zakaz kontaktów (żandarmi niemieccy strzelali i do nas, małych chłopców, przerzucających przez mur chleb na żydowską stronę). Na razie jednak, mimo niedwuznacznych zapowiedzi Hitlera w „Mein Kampf”, totalna zagłada nie mieściła się nikomu w głowie.
Dziś często zapomina się, że stłoczeni, pozbawieni normalnych dostaw żywności i leków mieszkańcy gett umierali dziesiątkami tysięcy, wyniszczani głodem i epidemiami – zanim jeszcze Eichmann przystąpił do finalnego aktu Holokaustu. Ale nawet to jeszcze nie zapowiadało „ostatecznego rozwiązania”, obozy koncentracyjne były ciągle od gett straszniejsze.
Na ziemiach wschodnich państwa polskiego wielu Żydów (i polskich komunistów) z entuzjazmem witało wkraczające w 1939 r. oddziały sowieckie. Polacy odebrali to jako zdradę. Sowiety Stalina spośród Żydów tych ziem rekrutowały swoich współpracowników, choć parę lat wcześniej przy okazji czystek wymordowały przebywających w ZSRR członków Komunistycznej Partii Polski, w przewadze Żydów. Nie ma zaś co ukrywać, że – jak mi ongiś powiedział stary komunista, Jan Gadomski – „ta partia zawsze bała się narodu żydowskiego, nienawidziła go i pogardzała nim”. Rychło też stalinowska policja polityczna NKWD podjęła na zajętych terenach rozprawę z inteligencją polską; niepewni i podejrzani znikali z ulic. Już w pierwszych miesiącach do więzień i łagrów trafiło ok. 300 tysięcy osób, wśród nich także przedwojenni komuniści polscy ze środowisk żydowskich i ci polscy Żydzi, którzy się nowej władzy wydali podejrzani lub „obcy klasowo”.
Kolejne trzy fale deportacji objęły dalsze około 800 tysięcy ludzi. Całe rodziny wywożono na daleką północ, za koło podbiegunowe i na Syberię. Zaś wiosną roku 1940 kilkanaście tysięcy oficerów polskich z obozów jenieckich, od generałów do chorążych – w tym i oficerów Żydów – potajemnie wymordowano strzałami w tył głowy i zakopano ich zwłoki w masowych grobach. W Lesie Katyńskim pod Jerozolimą co roku przypominają o tym członkowie Rodziny Katyńskiej w Izraelu. Wykończono też wywiezionych przywódców Bundu – Wiktora Altera i Henryka Erlicha (ten drugi rzekomo popełnił samobójstwo), którzy odmówili akceptacji ataku ZSRR na Polskę i rozbioru Polski.
Pod wspólnym niebem
Dzika eksplozja zemsty na „swoich” Żydach w małych podlaskich miasteczkach, poddanych władzy NKWD, a potem zajętych przez hitlerowców, stała się przedmiotem gorącej dyskusji. Uzmysłowiła nam, że nie jesteśmy wyjątkiem w Europie – jedynym narodem bez żydowskiej krwi na rękach. Nie zmienia to jednak faktu, że Polska w czasie II wojny światowej nie miała żadnego Petaina ani Quislinga. Żadnego „rządu” pod dominacją niemiecką. Polacy byli tylko następnymi do gazu i nikt tu nie był bezpieczny. Za przewiezienie kawałka mięsa ze wsi do miasta można było dostać kulę w łeb na miejscu lub wylądować w obozie koncentracyjnym.
Polska podziemna Armia Krajowa nie była zwykłym ruchem oporu. Była armią, z dowództwem, systemem szkolenia kadr, wywiadem, kontrwywiadem i formacjami Kedywu, Komendy Dywersji, do zadań specjalnych. Zbrojnym ramieniem podziemnego państwa. Składała się jednak w przeważającej mierze – o czym się z reguły zapomina – z młodzieży, z nastolatków dorastających dopiero podczas wojny. Stąd nic dziwnego, że jeden z moich nieco tylko starszych przyjaciół był w wieku lat szesnastu dowódcą oddziału wykonującego zamachy i egzekucje na konfidentach i szmalcownikach, drugi zaś oficerem Wielkiej Dywersji, znakomitym zresztą specjalistą od materiałów wybuchowych.
Grupa operacyjna takich młodych ludzi ze skautowskich Szarych Szeregów w przedostatnim już roku wojny, 1 lutego 1944 roku, dokonała najsłynniejszego okupacyjnego zamachu – na generała SS i policji niemieckiej, Franza Kutcherę. Niemcy nałożyli po tym na Warszawę olbrzymią kontrybucję i w egzekucjach ulicznych rozstrzelali w odwecie kilkaset osób.
AK nie dysponowała bronią. Spośród stu kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy pierwszej linii uzbroić mogła, nawet pod koniec wojny, niewiele ponad 30 tysięcy. Uruchomiła podziemną produkcję broni, zasłynęły jej steny, brytyjskie pistolety maszynowe dla komandosów, lekkie i łatwe w produkcji, przystosowane do amunicji niemieckiego parabellum. Najwięcej wyszło ich z Suchedniowa, ale Suchedniów zdołał w sumie wyprodukować zaledwie kilka tysięcy, nie setki tysięcy stenów. I nie było mowy o ich masowym transporcie.
Rozproszone oddziały AK, walczące wedle partyzanckiej zasady „uderzyć i zniknąć”, okazały się poważnym przeciwnikiem okupanta: Niemcy hitlerowskie, atakując w czerwcu 1941 r. ZSRR, musiały skoncentrować w Polsce, na zapleczu swego frontu, blisko milion ludzi pod bronią w różnych formacjach, by ochronić swe linie komunikacyjne i zachować kontrolę nad Polską. Na terenie okupowanej Polski hitlerowcy stracili przez czas wojny kilkaset tysięcy ludzi, ale długo za każdego zabitego żołnierza niemieckiego wieszali lub rozstrzeliwali na ulicach miast dziesiątki i setki cywilów, ujętych przygodnie w tzw. łapankach, a wsie palili i zrównywali z ziemią. Pamięć Zachodu utrwaliła los francuskiej wsi Oradour czy też czeskich Lidic; w Polsce taki los dotknął 440 wsi, a Warszawa usiana jest tablicami i lampkami z wiecznym ogniem, oznaczającymi punkty masowych egzekucji.
Od lutego 1941 r. na terenie Polski lądowali skoczkowie zrzucani z samolotów angielskiego lotnictwa RAF (Royal Air Force). W lasach lądowały także samoloty, które zabierały informacje, ludzi i szczególnego rodzaju ładunki – w tajnym angielskim Kierownictwie Operacji Specjalnych, SOE, działała i sekcja polska. Tak dotarły na Zachód części próbnej hitlerowskiej rakiety V-2, opadłej wśród polskich lasów. Tak na Zachód przewiózł potem Jan Karski wiadomości o podjętej przez hitlerowców zagładzie Żydów – niestety, bez konsekwencji. Na znak protestu przeciw obojętności aliantów w tej sprawie popełnił w Londynie samobójstwo Szmul Zygielbojm, londyński przedstawiciel Żydów w emigracyjnych władzach polskich.
Zagłada
W końcowych miesiącach roku 1942 hitlerowcy rozbudowywali obozy koncentracyjne, by przekształcić je w fabryki śmierci. Tworzyli też specjalne obozy zagłady, w Bełżcu, Majdanku, Sobiborze i Treblince. W nich sukcesywnie zagazują i spalą w krematoriach dziesiątki tysięcy, a kiedy ich machina śmierci nabierze obrotów – setki tysięcy i miliony Żydów z Polski i całej Europy. Część, jak na terenie Wielkopolski, mordowali w grupach po 1000, 1500 osób na miejscu, ponieważ nie opłacało się ich wozić do obozów zagłady; część gazowali w specjalnie do tego przystosowanych zamkniętych samochodach.
Przez długi czas ofiary nie wiedziały, dokąd jadą – w samych gettach rozwijało się normalne życie ludzi, którzy nie wierzyli w czekający ich los. Nie chciano wierzyć uciekinierom z transportów, pierwszym świadkom Zagłady. Po wielkich akcjach wysiedleńczych prowadzonych latem 1942 r. w kilku gettach na terenie Polski wybuchły powstania. Bez szans na zwycięstwo, raczej o prawo wyboru rodzaju śmierci. Udało się uratować, między innymi dzięki działającej w strukturach polskiego państwa podziemnego organizacji Żegota, ok. sto tysięcy Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia. Nie bez znaczenia był fakt, że spory procent Żydów polskich po kilkuset latach współżycia swoich przodków z żywiołem polskim, litewskim, białoruskim i ukraińskim, nie miał typowo semickiego wyglądu. Nie tylko Wiktor Alter, zamordowany w ZSRR, ale i Icchak Cukierman, Kazik Symcha Rotem – działacze Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim, mogli swobodnie poruszać się po aryjskiej stronie z aryjską kenkartą przygotowaną przez polskie podziemie. Przywódca PPS-owski, Bolesław Drobner, którego sam dobrze znałem, wyglądał wręcz na starego polskiego szlagona. Podobnie jak Samuel Willenberg, uczestnik powstania w obozie zagłady w Treblince.
Polskich symbolicznych drzewek na wzgórzu Yad Vashem w Izraelu jest najwięcej, blisko 6 tysięcy. Byli oczywiście tacy, którzy ratowali Żydów za pieniądze, ale żadne środki materialne nie równoważyły podejmowanego ryzyka: okupant, wykrywszy pomoc udzieloną Żydom, zabijał winnego na miejscu wraz z jego rodziną. Stąd też na każdego ze sprawiedliwych, którzy mogli po wojnie zasadzić symboliczne drzewka na wzgórzu Yad Vashem w Izraelu za ratowanie Żydów, przypadło kilku takich, którzy zginęli z całymi rodzinami. By uratować jednego człowieka objętego ustawami norymberskimi, trzeba było konspiracji kilku osób.
Dla uratowanych wykwalifikowane pracownie przygotowywały, jak dla ludzi podziemia, fałszywe dokumenty osobiste. Podziemne sądy doraźne skazywały na śmierć zdemaskowanych konfidentów gestapo i tzw. szmalcowników wydających za nagrodą Niemcom ukrywanych Żydów. Ani jedni, ani drudzy nie stanowili znaczącej liczby, byli raczej marginesem, ale byli skuteczni. Zginęło przez nich tysiące ludzi. Także Polaków, m.in. tak wpadł w ręce Niemców komendant Armii Krajowej, gen. Stefan Grot-Rowecki.
Powstanie w getcie
Powstanie w getcie warszawskim wybuchło 19 kwietnia 1943 r., kiedy pozostało w nim już tylko ok. 50 tysięcy ludzi, których jeszcze nie wywieziono na śmierć. Walczyli młodzi członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej i byli oficerowie oraz żołnierze armii polskiej z Żydowskiego Związku Wojskowego.
Tak się składa, że z piwnic domu, w którym mieszkałem jako mały chłopiec, szedł pod ulicą Muranowską – którą mur pośrodku jezdni dzielił na stronę aryjską i żydowską – podkop do getta. Naprzeciw naszego mieszkania na czwartym piętrze, w lokalu z pozoru opuszczonym, gromadzono broń dla Żydowskiego Związku Wojskowego, a nocami odbywały się szkolenia. Panie z naszego domu, które wiele godzin stały pod karabinem maszynowym, przeżyły istnym cudem (opisała dom przy Muranowskiej 6 w swojej książce „Obok piekła” Alicja Kaczyńska, matka mego przyjaciela lat dziecinnych). Oczywiście, wbrew czarnej legendzie z poematu Czesława Miłosza, karuzela na nieodległym od nas placu Krasińskich, przy murach getta, nie była wtedy czynna. Bonifraterską wzdłuż muru getta nikt wtedy nie chodził, bo tuż za murem toczyły się akurat walki i kule gęsto świszczały.
Niemcy musieli użyć oddziałów regularnej armii, czołgów i ciężkich dział. Ostatni bojowcy uratowali się, przechodząc kanałami miejskimi i owym podkopem na stronę aryjską. Domy, których nie zburzono w trakcie walk, Niemcy palili miotaczami ognia i wysadzali. Po getcie zostały tylko zwały gruzów. Przed naszymi oknami rozciągało się za murem kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych ruin.
Może gdyby alianci zachodni zareagowali na wiadomości o Holokauście, ostrzegając Niemcy, że zastosują w odwecie takie naloty dywanowe, jak późniejszy nalot na Drezno, historia ułożyłaby się inaczej. Nie tu miejsce ani czas na rozważania, dlaczego tak się nie stało.
63 dni
Latem roku 1944 wojska sowieckie wkroczyły przez Bug na ziemie rdzennie polskie. U ich boku, pod dowództwem sowieckich oficerów, walczyły dwie armie polskie, sformowane z pozostałych w ZSRR tysięcy Polaków. Na zajętych terenach Sowieci rozbrajali i mordowali oddziały Armii Krajowej albo wyłapywali jej młodzież, mężczyzn i kobiety i wywozili do łagrów w ZSRR. Jednocześnie wiadomo było, że alianci zachodni muszą opłacić udział Rosji sowieckiej w rozbiciu hitleryzmu zdobyczami terytorialnymi i rozszerzeniem strefy jej wpływów. Wierzyli, udawali, że wierzą, lub musieli udawać wiarę w obietnice Stalina, że uszanuje on demokrację w krajach wyzwolonych przez Armię Czerwoną. Kiedy więc wojska sowieckie doszły w kolejnej ofensywie aż do Wisły, następny komendant Armii Krajowej, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, dał w porozumieniu z emigracyjnym polskim rządem w Londynie sygnał do powstania w Warszawie. Chodziło o to, by wyzwolić ją polskimi siłami i zarazem dać krajową bazę autentycznemu rządowi polskiemu, który Stalin musiałby uszanować. Podjął „Bór” szaleńcze ryzyko i do dziś trwa dyskusja, czy to ryzyko warte było szaleństwa.
Do tej jednej z najdłuższych i najkrwawszych bitew II wojny światowej Niemcy hitlerowskie skoncentrowały potężne siły, a Stalin nie pozwolił swojej armii ruszyć przez Wisłę na pomoc Warszawie; przedostały się na drugi brzeg, i to dopiero po półtora miesiąca, tylko niewielkie, bardzo skromne liczebnie oddziały, które podzieliły los miasta. Na lewym brzegu Wisły walczyło ok. 30 tysięcy młodych żołnierzy AK, w tym i uratowani bojowcy z getta czy ukrywający się na aryjskich papierach warszawscy Żydzi, jak Stanisław Aronson, żołnierz Kedywu. Ale walczyło całe miasto, nawet dzieci. Tzw. sidolówkami i butelkami z benzyną przyczajeni za załomami gruzu mali chłopcy niszczyli czołgi i wozy pancerne. Oddziały niemieckiego Wehrmachtu w atakach na powstańcze barykady pędziły nieraz przed swoimi czołgami kobiety i dzieci, w zdobytych szpitalach powstańczych dobijały rannych.
W ciągu 63 dni Niemcy stracili kilkanaście tysięcy doborowego żołnierza; Polaków zginęło ok. 180 tysięcy, w tym tysiące młodzieży. Ludność cywilna musiała w całości opuścić Warszawę, a samo miasto hitlerowcy potraktowali dokładnie tak, jak przedtem getto: spalili je i zburzyli niemal doszczętnie. O tyle tylko nie była to ofiara daremna, że pamięć o powstaniu warszawskim w kilku późniejszych sytuacjach kryzysowych powstrzymała, być może, Kreml przed zbrojną interwencją w Polsce. Ci, co zginęli w roku 1944, obronili w jakiejś mierze kraj przed zbrojnymi interwencjami sowieckimi w latach 1956 i 1980–1981.
Sprzedani
W wyniku wojny Polska miała przesunąć się na zachód, aż po Odrę i Nysę, co raz na zawsze usunęłoby groźbę odrodzenia Prus jako źródła agresji. Polaków z terytoriów przedwojennej Rzeczypospolitej, przyznanych Sowietom, miano przesiedlić na ziemie zachodnie. Ludność niemiecka uciekała na zachód pod osłoną wojsk. Wycofujące się formacje niemieckie zostawiały po sobie spaloną ziemię. Niemniej wiele miast niemieckich, przyznanych Polsce, paliła systematycznie i zniszczyła dopiero armia sowiecka. Gdańsk i Szczecin obróciła w perzynę już po ich zajęciu.
Polacy w II wojnie światowej wystawili łącznie po stronie aliantów czwartą co do liczebności armię – po sowieckiej, amerykańskiej i brytyjskiej. Walczyli na wszystkich frontach w Europie i Afryce, ponosząc największe obok Rosji straty liczebne. W walczącej na Zachodzie armii generała Andersa żołnierzami byli także polscy Żydzi. Wśród nich absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego, Menachem Begin. Dzięki nim na wojskowym cmentarzu w Jerozolimie stoi dzisiaj pomnik upamiętniający polskich żołnierzy Żydów słowami „Za wolność waszą i naszą”. Żyjący jeszcze kombatanci spotykają się tam dwa razy w roku: 1 września i 3 maja.
Władze polskiego podziemia wezwały swoich podkomendnych do pokojowej pracy nad odbudową kraju. Przygotowywane w podziemiu kadry administracji nie mogły jednak objąć urzędowania, Armia Czerwona oddała władzę byłym agentom sowieckim. Do ich aparatu władzy, w tym do aparatu represji, rekrutowano ludzi z warstw niższych w imię rewolucji społecznej. Obok nich – ludzi pochodzenia żydowskiego, głównie przybyłych ze wschodu, którzy objęli ok. 30 procent kierowniczych stanowisk we władzach i w policji politycznej reżimu, Urzędach Bezpieczeństwa, instytucji zorganizowanego terroru. Stalin nie ufał Polakom, a być może chodziło właśnie o to, by nienawiść kierować przeciwko Żydom. Niestety, obok polskich synów ludu oprawcami bywali i oni. W latach 1945–1953 trwało nieustanne polowanie na ludzi.
Po II wojnie światowej w Polsce nadal zdarzało się mordowanie Żydów. Wśród powojennego rozwydrzenia, kiedy porządku Polski podziemnej nie miał kto egzekwować, a nowa władza sama zabijała bez sądu, zdarzały się mordy rabunkowe na Żydach, którzy wracali do swojej własności, zajętej przez jakichś samozwańczych właścicieli. Ale spotykał taki los nie tylko Żydów. Natomiast rzeczywiście ginęli w Polsce powojennej inni Żydzi, lecz nie jako Żydzi, ale jako oficerowie bezpieki i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ile było takich ofiar, nie wiadomo do dzisiaj – wiadomo za to, że informacje o mordowaniu Żydów przekazywano Zachodowi z określonym celem: należało opinię publiczną Zachodu zrazić do Polski. Działo się to w czasie, gdy ofiarami skrytobójczych mordów padali setkami działacze opozycyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, a w więzieniach torturowano i zabijano byłych dowódców i żołnierzy AK, przełożonych i kolegów Aronsona.
Kompromitacji Polski wobec Zachodu posłużył pogrom kielecki w roku 1946. Nie wiadomo na pewno, czy był on wyłącznie spontanicznym wybuchem rozszalałego motłochu (próbowano wtedy wywołać podobne zajścia i w paru innych małych miastach Polski, tzw. szeptana propaganda szerzyła wieści o rytualnych żydowskich mordach na dzieciach, ale nigdzie indziej nie udało się sprowokować poważniejszych zajść). Parę dni wcześniej przywieziono do Kielc i zatrudniono w pobliskim Ludwikowie kilkudziesięciu „robotników”, którzy potem znikli i z fabryki, i z terenu Kielc; do miejsca zajść ich dowieziono. Chłopczyka, którego rzekomo porwali Żydzi, synka konfidenta bezpieki, miejscowy Urząd Bezpieczeństwa trzymał potem przez pół roku wraz z rodziną w kieleckim więzieniu, żeby nie znaleźli go zagraniczni dziennikarze. W zaatakowanym domu mieszkali szykujący się do emigracji Żydzi i paru żydowskiego pochodzenia oficerów kieleckiej bezpieki. Księży, którzy próbowali dotrzeć do sceny zajść, nie dopuścił otaczający ją kordon, którego sił starczyłoby, by w każdej chwili położyć kres pogromowi. Władze mogły go stłumić w zarodku, ale nie stłumiły. Nie sądzono potem najaktywniejszych sprawców. Procesy wytoczono ludziom niekiedy przypadkowym, winę za pogrom przypisując… polskiemu podziemiu. Zachód, wypada przyznać, uwierzył we wszystko. Chciał uwierzyć. Pogrom kielecki udowodnił, że Polacy zasłużyli na swój los i należało ich zostawić Sowietom.
O mechanizmach rozwoju stalinizmu w Polsce mówi się mało. Pokolenie dowódców polskiego podziemia przegrało, ich młodzi żołnierze przegrali wraz z nimi. Ale nie kryzys psychologiczny w stosunkach między pokoleniami, nie żadne przemiany ideowe ani tym bardziej nie naiwność kolejnego pokolenia nastolatków zrodziła w Polsce stalinizm. Zgodnie z decyzjami samego Stalina instalowali go ludzie z zewnątrz, umiejętnie posługując się na przemian strachem i pięknymi hasłami. Przedwojenni komuniści, którzy wydostawszy się z łagrów sowieckich, łudzili się, że zbudują swój socjalizm inaczej niż Sowieci, mieli wkrótce zachowywać się dokładnie tak samo.
Jak z tego wyjść
Machina zła wkręcała kraj w swe żelazne tryby stopniowo, znieczulając ten proces ideologicznymi fantasmagoriami. I trzeba wprost powiedzieć, że robiła, co mogła, by identyfikowano z nią resztkę ocalałych Żydów. Nie polskich inteligentów żydowskiego pochodzenia – tych władza traktowała tak samo, jak resztę Polaków. Udział Żydów w elicie reżimu był tak ostentacyjny, jakby chciano ostatecznie reżim z nimi utożsamić. Nie tylko we władzach partii i nie tylko w aparacie represji. Kiedy moja młoda wtedy przyjaciółka, dziennikarka radiowa, w roku 1955 weszła na posiedzenie kolegium krakowskiego radia, kilkanaście osób zaczęło ze śmiechem bić brawo. Piękna dziewczyna myślała, że to dla jej urody, zażenowana, spytała, skąd te brawa. Usłyszała, że zebrani postanowili bić brawo, kiedy pierwszy goj wejdzie na salę.
Na szczęście bunt polskiego Października roku 1956 na rzecz demokracji i suwerenności poparło wielu żydowskich przedstawicieli elity reżimu, a masowy ruch studencki i robotniczy na wielotysięcznych wiecach – co chyba najistotniejsze – nigdy nie odezwał się hasłami antysemickimi. Jednak wielu Żydów, którzy opuszczali Polskę w latach 1957–1959 na mocy porozumienia Władysława Gomułki z Goldą Meir, nie było bohaterami ruchu na rzecz demokracji, a wręcz odwrotnie. Za demokratyzacją reżimu opowiadali się przede wszystkim ci, którzy zostali. I bardzo szybko reżim im za to odpłacił. Skrycie lub otwarcie. Reżim, który nie wrócił już do stalinowskiego terroru, który pozwolił na prywatną gospodarkę chłopską, na prywatne rzemiosło i sklepiki, na katolickich posłów, czyli opozycję w Sejmie, nadal nie trawił niczego, co wymykało się spod kontroli. I nie trawił ludzi, którzy „zawiedli jego zaufanie”. A to zaufanie zawiedli „jego Żydzi”.
W latach sześćdziesiątych ZSRR budował sojusze z państwami arabskimi. Antysemityzm w obozie sowieckim stał się programem państwowym. W Polsce pacyfikacja buntu studentów w marcu roku 1968 dała reżimowi pretekst do rozpętania wielkiej nagonki antysemickiej, ponieważ wśród przywódców młodzieży było kilkanaścioro dzieci działaczy partyjnych pochodzenia żydowskiego, którzy woleli demokratyzację od dyktatury. Nagonka antysemicka stała się zarazem rozprawą z opornym polskim światem intelektualnym.
Żydami okazywali się teraz ludzie nieposłuszni i ludzie, z którymi, jak z Marianem Eilem, twórcą niezwykłego magazynu ilustrowanego „Przekrój”, władza nie umiała sobie poradzić. Jeśli ktoś był jeszcze „niesłusznego pochodzenia”, tym szło to łatwiej. Parę tysięcy Polaków przy tej okazji dowiedziało się od władzy, że nie są Polakami – ludzie, którzy nigdy nie ukrywali swego żydowskiego pochodzenia, bo nie było takiej potrzeby, ale czuli się Polakami. Jednych pozbawiano pracy, innych wręcz zmuszano do emigracji.
Życie umysłowe Polski nie zostało sparaliżowane. Zostało zgniecione. Jednakże historia, która teraz wyraźnie Polsce sprzyjała, zamieniła dramat setek i tysięcy ludzi, którym odmówiono obywatelstwa we własnym kraju, na korzyść Polski: powojenna polska emigracja polityczna, której szeregi przerzedził upływ czasu, wzmocniła się o nowe, liczące się w świecie nazwiska.
Doświadczenie nieudanego studenckiego buntu przydało się zresztą również. Jeden z jego przywódców, Jacek Kuroń, wyciągnie wnioski z tej porażki i w niecałe dziesięć lat później to on, zupełnie nowymi ideami i hasłem „Zamiast palić komitety, zakładajcie własne”, zapoczątkuje ruch, od którego przewróci się reżim, ten reżim, który wydawał się – wewnątrz i zewnątrz – nie do obalenia. Przywódcy młodzieży studenckiej z roku 1968 zostaną obrońcami i zwolennikami ruchu robotników na rzecz wolności i demokracji.
Przełom
Przełomem w dziejach XX wieku był dla Polaków wybór ich rodaka na papieża, a potem jego pierwsza pielgrzymka do kraju, która pozwoliła Polakom odkryć, ilu z nich jest naprawdę przeciw reżimowi. To zainspirowało narodziny „Solidarności”. Dziejów „Solidarności” czy też wysiłków polskiego papieża Jana Pawła II na rzecz odbudowy przyjaźni między chrześcijaństwem a judaizmem, między chrześcijanami i Żydami, jak i między wszystkimi religiami świata, nie muszę tu przypominać. Choć w ogromnym ruchu „Solidarności” odezwały się i głosy nawiązujące do myśli Dmowskiego, nigdy żaden szanujący się polityk w Polsce nie głosił haseł antysemickich. Zdarzające się ekscesy, w rodzaju wypisywania takich haseł na murach czy też gazetek antysemitów, są produktem faszyzującego marginesu społecznego. Mało który z antysemitów, których znamy, przyznaje się otwarcie do antysemityzmu. Odradza się religijne i kulturalne życie nielicznych żyjących w Polsce Żydów. Rośnie zainteresowanie – zwłaszcza młodzieży – żydowską przeszłością ich małych ojczyzn. Z opóźnieniem sięgającym dziesiątków lat Polska poznaje, dzięki świetnym tłumaczom, klasy Michała Friedmana, nieznaną sobie kulturę narodu, który przez wieki żył obok nas, pod wspólnym niebem.
Polscy dyplomaci po roku 1989 starali się zrobić, co mogli, dla odbudowy dobrych stosunków i zrozumienia między Polakami i Żydami. Nie odnieśli pełnego sukcesu. Nie mogli. Skoro i ja, człowiek, zdawałoby się, nie najgorzej poinformowany, uczestniczący w polskim życiu publicznym od kilkudziesięciu lat, nie uzmysławiałem sobie ani skali, ani charakteru problemu, jakim są stosunki między Polakami a żydowską diasporą w Ameryce, Anglii i Francji.
Nie proponuję tu sposobów na pojednanie i przyjaźń. Chciałem przedstawić informacje bez ukrywania faktów niewygodnych dla którejkolwiek strony. Wierzę w pojednanie, wierzę w przyjaźń. Trudno, a w wielu przypadkach wprost nie sposób godzić ze sobą przeszłości. Nie da się pojednać umarłych. Pojednanie to sprawa żywych. Jeśli okazało się możliwe pojednanie między Żydami a Niemcami i między Polakami a Niemcami, tym bardziej powinno być możliwe nie tylko pojednanie, ale przyjaźń między potomkami narodów, które tyle wieków żyły obok siebie na jednej ziemi.
/Stefan Bratkowski – Dziennikarz, pisarz, publicysta, działacz społeczny. Założyciel „Studia Opinii”, długoletni przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich./