Wielkanoc to nie powtarzanie: „nie martw się, będzie dobrze”. Raczej: „jest nadzieja, mimo wszystko”
| Na stronie od 17/04/2022
Źródło: "Więź"
Czy ci, którzy dziś muszą patrzeć na cierpienie i śmierć swoich bliskich, odnajdą kiedyś radość życia? Odpowiedź twierdząca to zuchwalstwo. Przecząca jest bluźnierstwem. Nie może być łatwych recept ani błyskawicznych słów pociechy.****
Przeżywamy Wielkanoc, a za naszą wschodnią granicą wciąż trwa brutalna wojna. Postanowiliśmy więc zapytać wybrane osoby o trudną nadzieję. Czy widzą obecnie pocieszenie – i dla siebie osobiście, i dla ludzi wokół? Skąd je czerpią? A może pocieszenia nie ma, zostaje zmierzenie się z trudnymi emocjami i przeżyciami, niezapełnianie tego czasu zbyt łatwymi odpowiedziami? Jak dziś mówić o Zmartwychwstaniu Chrystusa, by nie zagadywać dziejących się na naszych oczach tragedii i dramatów zbyt łatwymi i banalnymi odpowiedziami?
Każdego dnia docierają do nas dramatyczne opisy zbrodni wojennych, dokonywanych na ludności ukraińskiej. Dotykają one dzieci i starszych, zdrowych i niepełnosprawnych, kobiet i mężczyzn.
Czy ci, którzy dziś muszą patrzeć na cierpienie i śmierć swoich bliskich, odnajdą kiedyś radość życia? Czy tli się w nich promyk nadziei na bezpieczną, dobrą przyszłość? Odpowiedź twierdząca to zuchwalstwo. Przecząca jest bluźnierstwem.
Nie ma tu łatwych recept ani błyskawicznie działających słów pociechy. Czym więc jest nadzieja w czasie ciężkiej próby? Gdzie szukać siły do przetrwania niewyobrażalnego koszmaru? Czy nam, patrzącym na nieszczęścia bliźnich z nieodległej perspektywy, wypada radować się i celebrować święto, które jest manifestacją nadziei?
Ekspertami od nadziei są ludzie kryjący się w schronach i stacjach metra, przestraszeni, głodni i śmiertelnie zmęczeni, a nie ci, którzy w wygodnym fotelu czytają nagłówki gazet, oglądają zdjęcia zrujnowanych miast i powtarzają: „w jak strasznych czasach przyszło nam żyć” bp Damian Muskus
W chrześcijaństwie odkrywamy prawdę trudną do przyjęcia przez osoby przyzwyczajone do życia w bezpiecznym świecie. Otóż, nie ma Zmartwychwstania bez drogi krzyżowej i męki umierania. Na tej drodze dzieje się wiele. Są upadki, chwile zwątpienia i buntu, ból nie do wytrzymania i szyderstwa tłumu. W takich warunkach nadzieja staje się czymś heroicznym, niemal nadludzkim. Ale ona nie umiera. Bez niej nie wydarzyłoby się Zmartwychwstanie, życie nie miałoby szans na zwycięstwo. Wielkanoc nie mówi: „nie martw się, będzie dobrze”. Wielkanoc zapewnia: „jest nadzieja mimo wszystko”.
To nadzieja kazała nam przez ostatnie dwa lata walczyć z pandemią, była zbroją dla chorych i medyków. Dziś ta nadzieja daje jednym ludziom siłę do przyjęcia tułaczego losu, innym do obrony własnego domu, a pozostałym – do towarzyszenia i wspierania tych, na których spadły ciosy wojny. Dziś ta nadzieja pozwala mierzyć się z kryzysem, ubożeniem społeczeństwa, brakiem perspektyw, poczuciem zagrożenia. Bez nadziei nie ma życia.
Nadzieja nie jest czymś, co można wzbudzić w sobie na zawołanie. To w pewnym sensie dar, który trzeba pielęgnować. Do wielkiej nadziei idziemy przez małe, codzienne nadzieje, które pomagają przetrwać trudy drogi. Składają się na nie zwyczajne gesty miłości, czasem po prostu obecność przy drugim, bez wielkich słów. Sens tkwi w drobnych rzeczach, na które wyostrza się wzrok w chwilach próby.
Nadzieja bowiem nie umacnia się w czasie pomyślności, ale wtedy, gdy trzeba mierzyć się z przeciwnościami. Hartuje się w nich jak w ogniu. Ks. prof. Józef Tischner pisał kiedyś: „Nadzieja wtedy staje się naprawdę nadzieją, kiedy jest wypróbowana. Bóg próbuje naszą nadzieję, bo nadzieja niewypróbowana jest zwykłym marzeniem”. Czas próby jest testem nadziei. Wtedy okazuje się, czy pielęgnowaliśmy mrzonki, żyliśmy iluzjami, czy też odnaleźliśmy nadzieję i zakorzeniliśmy się w niej. Ale to nie jest zwyczajny egzamin. On przynosi konkretne owoce. Wypróbowana nadzieja staje się silniejsza, a nawet życiodajna.
Nadzieja nie jest po prostu optymizmem, ale wiarą, która rodzi się pośród trudności i zamętu. To cnota ludzi mężnych i odważnych, a nie naiwna opowiastka pięknoduchów. Więcej o nadziei powiedzą nam żołnierze broniący swojego kraju przed agresją wroga niż politycy i autorzy pokojowych strategii. Ekspertami od nadziei są ludzie kryjący się w schronach i stacjach metra, przestraszeni, głodni i śmiertelnie zmęczeni, a nie ci, którzy w wygodnym fotelu czytają nagłówki gazet, oglądają zdjęcia zrujnowanych miast i powtarzają w kółko: „w jak strasznych czasach przyszło nam żyć”.
Nadzieja jest owocem uczciwości wobec Boga i samego siebie. W niełatwych czasach rodzą się pytania, z którymi trzeba się zmierzyć, a czasem przyznać, że jesteśmy wobec nich bezradni. Bóg chce, byśmy byli z Nim szczerzy, byśmy odważnie nazywali swoje lęki, jasno wyrażali swoje wątpliwości. Zagłuszanie ich, udawanie, że ich nie ma, jest kwestionowaniem Jego znaczenia w naszym życiu. A przecież to Bóg jest źródłem i fundamentem naszej nadziei.
Nadzieja nie bierze się z biernej obserwacji, ale z uczestnictwa. Komentowanie ludzkiej tragedii, teoretyczne roztrząsanie jej skutków, rozdzieranie szat nad nieszczęściami świata nie jest źródłem nadziei, ale raczej krokiem w rozpacz. Nadzieja rodzi się z udziału, z dzielenia wspólnego losu. Popatrzmy raz jeszcze na potężny zryw solidarności Polaków po wybuchu wojny w Ukrainie. To bezcenny kapitał nadziei. Wielkie dobro zrodziło się z pojedynczych, czasem w skali świata maleńkich kawałków, globalnie niewiele znaczących gestów, które jednak stworzyły siłę ocalającą miliony istnień. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Ale nasze dotychczasowe doświadczenia każą nam wierzyć, że ostatecznie dobro zatriumfuje.
Czy jest więc nadzieja dla tych, którym zawalił się cały świat? Miejmy nadzieję.
Przeczytaj pozostałe głosy ankiety
Bp Damian Muskus OFM
ur. 1967, duchowny rzymskokatolicki, franciszkanin, doktor nauk teologicznych, rektor Wyższego Seminarium Duchownego oo. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej w latach 2002–2005, biskup pomocniczy krakowski od 2011.