Robert Fidura: "Trupy" w kurialnych szafach cuchną i zatruwają cały Kościół

Robert Fidura. Fot. Zranieni / YouTube

Robert Fidura. Fot. Zranieni / YouTube

Źródło: "Więź" 17 lutego 2021

Dawid Gospodarek rozmawia z Robertem Fidurą

W rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną Robert Fidura wyjaśnia okoliczności rezygnacji z zasiadania w Radzie Fundacji św. Józefa. Funkcję tę pełnił jako przedstawiciel osób wykorzystanych seksualnie przez duchownych.

Dawid Gospodarek (KAI): Wczoraj zrezygnował pan z obecności w Radzie Fundacji św. Józefa pisząc prymasowi, że nie jest pan w stanie w zgodzie z sumieniem firmować działań Konferencji Episkopatu Polski. Mógłby pan powiedzieć, co konkretnie skłoniło pana do tej decyzji?

Robert Fidura: Przede wszystkim postawa biskupów. Dostrzegam w niej znamiona hipokryzji: z jednej strony wpłacają na Fundację, z drugiej w szafach mają pełno „trupów”. Pokazała to dobitnie sprawa ks. Dymera. 25 lat krycia, kluczenia, udawania, a nawet kłamania – jak w przypadku abp. Kamińskiego mówiącego, że ks. Dymera nie skazano w procesie kanonicznym.

Pokazała to również sprawa słynnego listu bp. Janiaka – milczenie biskupów po oświadczeniu prymasa było dla mnie jak walnięcie obuchem w łeb. Dopiero bodaj po dwóch tygodniach rzeczy nazwał po imieniu pomocniczy biskup płocki Mirosław Milewski, mówiąc wprost, że bp Janiak kłamał.

Mam mocne przeświadczenie, że prymas Wojciech Polak to niemal „jedyny sprawiedliwy”. Robi, co może, to, na co mu pozwala kościelne prawo, na przekór wręcz, czasem wbrew innym członkom KEP

Robert Fidura

Czy może pan powiedzieć, jak zareagował prymas na pański list?

– Zadzwonił prawie natychmiast, po jakichś 10 minutach, mimo późnej pory. Rozmawialiśmy szczerze kilkanaście minut. Sugerował, że może jednak zostanę, że to emocjonalna decyzja, żebym trochę odczekał. Ale to nie były emocje. Po prostu przelała się czara goryczy. Chciałbym mocno zaznaczyć, że moja rezygnacja nie jest związana z Fundacją ani z prymasem, tylko z Konferencją Episkopatu Polski.

Jak ocenia pan działalność prymasa jako delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży?

– Mam mocne przeświadczenie, że to niemal „jedyny sprawiedliwy”. Robi, co może, to, na co mu pozwala kościelne prawo, na przekór wręcz, czasem wbrew innym członkom KEP. Pamiętajmy, że to przecież właśnie abp Dzięga jako szef Rady Prawnej KEP po uchwaleniu pierwszej wersji wytycznych lobbował za ich utajnieniem. To on szukał prawników, którzy przygotowaliby opinie, że instytucja nie ponosi odpowiedzialności za przestępstwa jej członków… Takie podejście skutecznie teraz podważają wyroki sądów. Z tego, co wiem, to właśnie on i abp Głódź byli głównymi hamulcowymi w sprawach prób rozwiązywania skandalów pedofilii i wykorzystywania nieletnich w Kościele…

Nie dostrzega pan u innych biskupów zaangażowania? Prymas jest według pana samotny w tej sprawie?

– Jeśli jest jakieś zaangażowanie innych, to najwyżej w pojedynczych przypadkach i mam wrażenie, że raczej w warstwie deklaracji, a nie działań. Według mnie motorem zmian w Kościele w Polsce był i jest prymas.

Od początku był pan w Radzie Fundacji św. Józefa. Co myśli pan o jej funkcjonowaniu?

– Fundacja robi, co może. Na co pozwala jej statut. Przypomnę tylko – statut uchwalony przez KEP. Pomaga bezpośrednio pokrzywdzonym, ale także zajmuje się systemem prewencji, finansuje działania z tego zakresu, szkolenia, finansuje także Centrum Ochrony Dziecka. Swoją drogą warto przypomnieć, że KEP powołała COD, ale zapomniała, że trzeba je finansować…

Jestem cały czas pod dużym wrażeniem zaangażowania i determinacji Marty Titaniec.

Zna pan dobrze aktualne kościelne prawo dotyczące ochrony dzieci i młodzieży oraz sprawców nadużyć, wytyczne KEP. Czy według pana to prawo i zarządzenia są wystarczające dla pełniejszego oczyszczenia Kościoła i ochrony dzieci i młodzieży?

– Niestety, uważam, że wciąż nie są wystarczające. Po pierwsze, oczekiwałbym nakazu – pod odpowiedzialnością karną dla biskupów – zgłoszenia wszystkich takich spraw do Kongregacji Nauki Wiary. Spraw zaległych, starych, przedawnionych, po prostu wszystkich. Bo te „trupy” w kurialnych szafach cuchną i zatruwają cały Kościół, czego co jakiś czas przecież dotkliwie doświadczamy. Trzeba to wszystko uczciwie i skutecznie wyczyścić.

Poza tym, konieczne jest przyznanie pokrzywdzonym statusu strony w sprawie, a także zniesienie przedawnienia i ścisłe przestrzeganie terminów oraz pełna transparentność postępowań.

Uważa pan, że wciąż brakuje transparentności? Jak to się przejawia?

– Przede wszystkim w braku informacji. Postępowanie trwa, a osoba poszkodowana nie ma żadnych informacji, że np. zostało przedłużone ani nawet że zapadł wyrok. To doskonale widzimy w sprawie ks. Dymera, gdzie wyrok był przez lata zatajony, a ujawnił go dopiero niedawno Zbigniew Nosowski w „Więzi”. System jest niewydolny, skoro nawet Kongregacja Nauki Wiary nie była w stanie przez lata wymusić na sądzie metropolitalnym w Gdańsku wszczęcia postępowania.

Konieczne jest przyznanie pokrzywdzonym statusu strony w sprawie, a także zniesienie przedawnienia i ścisłe przestrzeganie terminów oraz pełna transparentność postępowań

Robert Fidura

Czy planuje pan jeszcze w jakiś sposób udzielać się w tych kwestiach w Kościele?

– Poza samą instytucją tak. Nie zaprzestanę aktywności w mediach społecznościowych. Będę starał się pomóc każdemu, kto tylko takiej pomocy zechce. Mój list kończy się słowami „Ojcu Prymasowi nadal oddany”. Jeśli prymas czy Fundacja zechcą, to zawsze postaram się pomóc, na ile będę mógł. Doradzić, skonsultować. Również w innych instytucjach, np. „Zranieni w Kościele” czy COD. Mogę uczestniczyć w szkoleniach, współpracować z mediami. Po prostu dzielić się moim „garbem”, bo „doświadczeniem” brzmi jakoś tak dziwnie w przypadku molestowania seksualnego.

Perspektywa „nieumarłych”, jak konsekwentnie nazywa pan osoby poszkodowane przez sprawców molestowania seksualnego, jest bardzo ważna w procesie oczyszczenia instytucji…

– Pewnie ma pan rację. Tylko czy Jakub Pankowiak, czy ja, chcemy się dzielić tą perspektywą, wyciągamy rękę. A ze strony Konferencji Episkopatu Polski nie ma żadnej na to reakcji, a czasem mam wrażenie po prostu odrzucania.

Czego oczekiwałby pan od katolickich mediów w sprawie oczyszczania Kościoła i ochrony dzieci i młodzieży?

– Przede wszystkim rzetelnej informacji. Ale wydaje mi się, że najważniejsze to edukacja, uwrażliwianie, praca nad zmianą mentalności w społeczeństwie. Przekaz „to nie pokrzywdzony jest winny”. Prewencja, czyli też edukacja – na co zwracać uwagę, co powinno zaniepokoić rodziców i wychowawców, promocja wiedzy z dziedziny edukacji seksualno-psychologicznej dla dzieci, rodziców i różnych wspólnot.

Media katolickie powinny być też ważnym elementem nacisku na kurie i hierarchów, kontrolować realizowanie wytycznych, przyglądać się procedowaniu spraw, po prostu patrzeć każdemu odpowiedzialnemu na ręce. Powinny być trochę takim kontrolerem, bo mam wrażenie, że w tej chwili struktury kościelne i hierarchowie są poza jakąkolwiek kontrolą.

Doskonale to widać właśnie na przykładzie sprawy ks. Dymera. Tylko dzięki zaangażowaniu i ciężkiej pracy dziennikarzy takich jak Zbigniew Nosowski wiemy o całej sprawie, dzięki temu cokolwiek zaczęło się dziać, usłyszeliśmy też głos poszkodowanych. Czy bez tego wiedzielibyśmy, że abp Dzięga pozwolił pełnić ks. Dymerowi ważne funkcje, mimo wyroku uznającego go winnym wykorzystywania seksualnego dzieci? Pewnie dalej by nie było wiadomo, że jakiś wyrok zapadł… Nie wiadomo, czy gdyby wcześniej sprawy nie opisały media, ks. Dymer dalej nie byłby dyrektorem szkoły, wciąż mając kontakt z dziećmi…

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Tekst ukazał się w KAI pod tytułem „Robert Fidura: moja rezygnacja z Rady Fundacji św. Józefa nie jest związana z Fundacją ani Prymasem (rozmowa)”