Adwent, doświadczenie nieobecności. Cz. 1: Czas odejścia, czas powrotu

W ten Adwent wchodzę z bolesną frazą, która mnie prześladuje: „Bóg mnie szuka, ale nie może mnie znaleźć”

Świeca adwentowa

Fot. Mazur/cbcew.org.uk

Źródło: "Więź"

Ks. Andrzej Draguła

Adwent to czas przyjścia. A przynajmniej czas oczekiwania na przyjście. O tym mówi Jezusowa przypowieść o panu domu – panu, który ma powrócić o nie wiadomo jakiej porze: „z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem”. Jedno jest pewne: przyjdzie niespodziewanie i przyjdzie nocą, stąd przestroga, by nie zastał nas śpiących.

Ale ta przypowieść mówi nie tylko o przyjściu. Najpierw mówi o odejściu. Trzeba odejść, aby wrócić. Pierwsza niedziela Adwentu narzuca nam eschatologiczną interpretację przypowieści. To Chrystus jest panem domu, który „udał się w podróż” do domu Ojca. To On powróci w dniu Paruzji. Nie ma Go. Czekamy Jego powrotu.

Na to eschatologiczne doświadczenie oczekiwania na powrót Chrystusa nakładają się ostatnio także pytania o obecność Boga w Kościele. Pod koniec października, gdy przez Polskę przetaczała się fala protestów skierowanych także wobec instytucji Kościoła, Zbigniew Nosowski pisał na tych łamach: „Najtrudniejsze dla mnie hasło trwających w ostatnich dniach protestów to «W Kościele nie ma już Boga». Ono stawia nas, katolików, wobec pytania: po co zatem Kościół, skoro wielu nie jest w stanie odnaleźć w nim Boga? Ci, który noszą takie hasła, zapewne rzeczywiście znajdują w Kościele wszystko, tylko nie Boga”. Agonia „naszego” Boga

Po co Kościół? Na to pytanie tak odpowiada Jezus w swojej przypowieści: „zostawił swój dom, powierzył swym sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał”. W jakim stanie jest ten dom, który – jak wierzymy – zostawił nam Pan? W jakim stanie jest Jego Kościół? Jak wywiązują się ze swoich obowiązków Jego słudzy, którym Pan „powierzył […] staranie o wszystko” i „każdemu wyznaczył zajęcie”? Czy Kościół – ów Chrystusowy dom powierzony naszej opiece – czuwa niczym odźwierny, czy też pogrążył się we śnie?

Wielu domowników tego domu, wielu członków Kościoła nie ma dzisiaj na te pytania dobrych odpowiedzi. W ocenie wielu wiernych niejeden sługa sprzeniewierzył się swoim obowiązkom, a Kościół wcale nie jest zajęty czuwaniem, nie spogląda ku niebu, by wyglądać przychodzącego Pana, lecz całkiem dobrze zadomowił się na ziemi, ułożył się z różnymi władcami tego świata i śpi rozleniwiony. I mówiąc tak, niejednokrotnie mają rację. Bolesny Adwent doświadczenia nieobecności Boga.

Może ludzie odchodzą, bo nie znajdują w Kościele prawdziwego Boga, lecz Jego fałszywe wizerunki? Pozwólmy takiemu Bogu odejść. Pozwólmy umrzeć wszystkim fałszywym wizerunkom

A może to jest wreszcie szansa na prawdziwy Adwent? Partir, c’est mourir un peu – mówi poeta. „Odjechać to trochę umrzeć”. Nie chodzi tu o śmierć Boga, ale o śmierć naszych fałszywych wyobrażeń. Już przed blisko pięćdziesięciu laty ks. Janusz St. Pasierb pisał: „Powiedzmy sobie od razu: na naszych oczach rzeczywiście umiera Bóg, jakiś Bóg. Może umiera właśnie «nasz» Bóg i dlatego jesteśmy tak wstrząśnięci i zdławieni. Może umiera Bóg przekazany nam przez tych, których kochaliśmy i komu wierzyliśmy jak nikomu na świecie: przez rodziców, kapłanów. Może umiera Bóg, któregośmy sobie z wielkim wysiłkiem stworzyli i którego wizją obdarzaliśmy i obdarzamy innych. Może umiera Bóg naszej formacji kulturowej, Bóg naszych struktur społecznych. Może oznacza to dla nas odarcie z tego, co największe w historii naszej wiary, przeżywanej jednostkowo i w zbiorowości. To boli straszliwie. Agonia «naszego» Boga rozsadza nam serce”.

Pasierb zaraz dodaje: „Tym, co umiera na naszych oczach nie jest Bóg, lecz nieprawdziwe wizerunki Boga prawdziwego”. Ich odejście jest konieczne. Inaczej możemy nawet nie zauważyć powrotu Boga prawdziwego, bo innego będziemy wyczekiwali – naszego. I być może dla nas, ludzi Kościoła, to jest właśnie najtrudniejsze: przyznanie, że te fałszywe wizerunki Boga zupełnie dobrze mają się w Kościele. Że wciąż w nim mieszkają. A ludzie odchodzą, bo nie znajdują w Kościele prawdziwego Boga, lecz Jego fałszywe wizerunki. Przynajmniej niektórzy z nich. Pozwólmy takiemu Bogu odejść. Pozwólmy umrzeć wszystkim fałszywym wizerunkom.

Znajomy i nieznany

W ten Adwent wchodzę z bolesną frazą, która mnie prześladuje. „Bóg mnie szuka, ale nie może mnie znaleźć”. To cytat z „Wieku żelaza” Johna Maxwella Coetzee’go. Myślę, że to może być doświadczenie wielu z nas. Doświadczenie niespotkania z Bogiem. Doświadczenie minięcia się z Nim.

Z czego się to bierze? Nie może mnie znaleźć, bo się ukrywam przed Nim? A może nie może mnie znaleźć, bo ja Go nie rozpoznaję? „Fałszywy Bóg – pisała Simone Weil – który we wszystkim przypomina prawdziwego, z wyjątkiem tego, że nie można się z Nim zetknąć, zawsze będzie przeszkodą w dojściu do Boga prawdziwego”. Spotkanie możliwe jest tylko z Bogiem prawdziwym. Nie może mnie zaleźć, bo sobie już dawno ulepiłem „swojego” Boga, zapominając że nie ma bardziej „cudzego” Boga niż ten „swój”, własny, mój, oswojony?

Jak pisał Pasierb, „Adwent to czas przychodzenia Tego, który jest zawsze, znajomy i nieznany”. Znajomy i nieznany jednocześnie. Cała ziemska historia Zbawiciela, której początek będziemy już niedługo świętować, jest historią tego napięcia. Bez otwarcia na nieznajomego Boga nie byłoby Zwiastowania, a Chrystus zostanie ukrzyżowany właśnie dlatego, że pozostał dla Żydów nieznany.

WieceJ: