Widzieliśmy się już za wrotami tego piekła

Powstanie w Treblince oczami Jankiela Wiernika

Jankiel Wiernik/strona tytułowa relacji „Rok w Treblince”  /  Muzeum Treblinka/Wikipedia

Jankiel Wiernik/strona tytułowa relacji „Rok w Treblince” / Muzeum Treblinka/Wikipedia

Źrodło: ŻIH

Przemysław Batorski 31 lipca 2020

Cieśla Jankiel Wiernik brał udział w powstaniu w obozie zagłady w Treblince 2 sierpnia 1943 r. Był jednym z niewielu więźniów, którym udało się przeżyć. Po dotarciu do Warszawy spisał swoje przeżycia, które w 1944 r. wydało polskie podziemie jako broszurę „Rok w Treblince”.

Jankiel Wiernik urodził się w 1889 w. w Białej Podlaskiej. Przed wojną mieszkał w Warszawie, pracował jako administrator domu należącego do rodziny Stefana Krzywoszewskiego, dramaturga, byłego dyrektora teatrów miejskich w stolicy. To do mieszkania Krzywoszewskiego przy ul. Smolnej 25 trafił Wiernik na początku sierpnia 1943 r. Miał do przekazania przerażającą relację o prawie roku spędzonym w niemieckim nazistowskim obozie zagłady w Treblince, dokąd został przetransportowany 23 sierpnia 1942 r.[1]

Po przyjeździe do Treblinki

„DROGI CZYTELNIKU!

Dla Ciebie jedynie przedłużam swój marny żywot. Dla mnie stracił on wszelki urok. Bo czyż mogę swobodnie oddychać i cieszyć się wszystkim, co natura stworzyła?” – pisał Wiernik w pierwszych słowach swojej relacji. Schwytany przez Niemców podczas wielkiej deportacji z getta warszawskiego, jechał do Treblinki – jak wszyscy polscy Żydzi – w przepełnionym wagonie bydlęcym. Mimo to, niektórzy wiezieni na śmierć do końca nie zdawali sobie sprawy, dokąd jedzie pociąg.

„O 4. pp [po południu] ruszył pociąg, kilka minut później zajechaliśmy do obozu Treblinki. Tam dopiero spadła nam zasłona z oczu. Na dachach nad barakami stali ukraińcy[2] z karabinami i kaemami. Plac zasiany trupami, były ubrane i nagie. Twarze ich były wykrzywione strachem i grozą”[3].

W pierwszych dniach po przybyciu Wiernik był zmuszony do segregacji zagrabionego mienia i pochówku zamordowanych ofiar w masowych grobach. Gdy nadzorcy przekonali się, że jest doświadczonym cieślą, skierowali go do robót budowalnych na terenie obozu. Podczas tych prac Wiernik obserwował działanie machiny śmierci.

Mężczyźni „[r]ozbierali się na podwórzu. Musieli porządkować swoje ubranie, zanieść na plac i składać na stosie innych ubrań, następnie wchodzili do baraku, gdzie rozbierały się kobiety, wynosili i układali odzienie kobiet. Gdy się ustawili, wybierano zdrowych, silnych i dobrze zbudowanych i rozpoczynały się tortury. Bito ich do krwi. Bito ich w najbardziej wyszukany sposób. Ustawieni razem, kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci na dany zna ruszają. Przejść mieli z obozu Nr 1 do obozu Nr 2 do komór. Po drodze stała buda. Siedział tam wewnątrz ktoś i wołał, ażeby wszystkie wartościowe rzeczy oddawać. Ludzie łudzili się jeszcze, że żyć będą, starali się co mogli ukryć. Toteż wszystko znajdywali kaci. Jeżeli nie za życia, to po śmierci. Kto podchodził do budki, musiał podnieść ręce do góry. I tak cały korowód śmierci przechodzi milcząco do komór z podniesionymi rękoma. Przed budynkiem komór stał Żyd wybrany przez Niemców, tzw. Bademeister. Nawoływał wszystkich do kąpieli, gdyż woda wystygnie. Ironia. Wpędzano tak wśród bicia i krzyków do komór. Jak wspomniałem, w komorach ciasno. Duszą się ludzie od samego tłoku. Motor [z sowieckiego czołgu, pompujący do komór spaliny – red.] również źle funkcjonował w nowych komorach. Nieszczęśliwi męczyli się całymi godzinami, nie mogąc zginąć. Sam szatan nie wymyśliłby straszniejszych mąk. Gdy otwierano komory, często było jeszcze dużo na w pół żywych, których kolba, kula lub mocniejsze tąpnięcie dobijały. Często wpuszczano ofiary do komór na całą noc i nie puszczano w ruch motoru. Ciasnota i duszność robiły swoje, zabijając większy procent wśród strasznych mąk”[4].

Wiernik był świadkiem prowadzenia setek tysięcy ludzi na śmierć. Widział uruchamianie nowych komór gazowych, nieudane próby palenia trupów, a przede wszystkim niewyobrażalny chaos masowego mordu, dokonywanego z sadyzmem, wśród strzałów, krzyków i tortur. Kilka razy zdarzyło się, że jakiś Żyd, Żydówka albo cały transport stawiał opór Niemcom albo próbował ucieczki – strażnicy zabijali ich wtedy ze szczególnym okrucieństwem. Taki sam los czekał więźniów, którzy próbowali uciec i zostali schwytani.

Oprócz niemieckiej załogi, kierującej obozem, większość strażników stanowili Ukraińcy. „Werbowano ich głównie spośród jeńców radzieckich, a ponowne szkolenie ideologiczne przechodzili w obozie w Trawnikach k. Lublina” – pisze historyk Edward Kopówka, dyrektor Muzeum Treblinka. – „Oficjalnie określano ich jako Trawnikimänner, a okoliczna ludność nazywała ich wachmanami lub czarnymi (ze względu na kolor mundurów). Przeważnie byli to młodzi ludzie w wieku 19−30 lat, uzbrojeni w karabiny i bagnety”[5]. „Byli zawsze pijani” – pisze Wiernik. – „Wykradali, co się da z obozu i sprzedawali za wódkę. Niemcy strzegli ich i często odbierali im łup. Ukraińcy syci i pijani szukali jeszcze innych podniet. Gdy przechodziły obok ich zabudowań transporty nagich kobiet, wybierali spośród dziewic żydowskich najpiękniejsze, wciągali je do swych zabudowań, gwałcili je w bestialski sposób. Później odprowadzali do komory śmierci”[6].

Do Treblinki przyjeżdżały nie tylko wagony bydlęce z Żydami z Warszawy, Białegostoku i innych gett obszaru Mazowsza i Podlasia, lecz również wagony osobowe z Żydami z Niemiec i Austrii, podbitych państw Europy Zachodniej i z Bałkanów. Osoby te zupełnie nie spodziewały się śmierci, przybywały z dużymi zapasami jedzenia i cennych przedmiotów. Żydów spoza Polski do końca łudzono, że Treblinka to tylko etap w podróży na Wschód[7].

„Z prawdziwą radością witali kaci transporty zagraniczne (…). Ludzie ci zajeżdżali elegancko ubrani. Przywozili ze sobą moc żywności i ubrań. W pociągu mieli obsługę i nawet restauracyjny wagon. Dużo mieli ze sobą tłuszczu, kawy, herbaty itd. A naga rzeczywistość ukazywała im się nagle. (…) Następnego dnia nie było po nich śladu”[8]. W Treblince mordowano niemal wyłącznie Żydów – do obozu przyszło też kilka transportów z Polakami i Cyganami.

Los więźniów

Inaczej niż w obozie w Bełżcu, w którym prawie wszyscy przywożeni Żydzi byli natychmiast mordowani w komorach gazowych, a także członkowie Sonderkommando zajmujący się grzebaniem zwłok żyli bardzo krótko, w Treblince pewna liczba więźniów była zmuszana do prac budowlanych, sortowania zagrabionego mienia, czyszczenia komór gazowych, pozyskiwania drewna na potrzeby obozu. Działała też orkiestra, złożona z 10 muzyków. Zastępca komendanta, Kurt Franz, wymyślił hymn obozu, który więźniowie musieli codziennie śpiewać. Franz organizował też w obozie kabarety, mecze piłki nożnej, a nawet żydowskie śluby i pogrzeby. Złą sławą okrył się jego pies, olbrzymi bernardyn o imieniu Barry, którym Franz bezlitośnie szczuł więźniów, krzycząc – Mensch, faß den Hund! („Człowieku, bierz psa”).

„Nieraz gazowano dziennie do 20 tys. O uszy nasze obijały się tylko krzyki, płacze i jęki. Ludzie pozostali przy pracy i na razie przy życiu, w dniach przybywania transportów nie jadali i ciągle płakali. Słabsi i wrażliwsi dostawali rozstroju nerwowego i popełniali samobójstwa, a czyniła to po największej części inteligencja. Ci, gdy wracali do baraków po pracy przy trupach, mając jeszcze uszy pełne krzyków i jęków ofiar – w nocy wieszali się. A było takich wypadków co najmniej 15 do 20 dziennie. Nie mogli oni wytrzymać prześladowań kapo i Niemców i nie mogli znieść cierpień”[9].

Członkowie komand obozowych byli codziennie bici. Wiernikowi udało się uniknąć zamordowania, gdy przeniesiono oficera, który się nad nim znęcał. Brał udział w budowie nowych komór gazowych, a także wież strażniczych. „Rotacja” więźniów była duża – po zakończeniu prac byli oni często mordowani[10]. Przygotowania do buntu zaczęły się dopiero wtedy, gdy hitlerowcy zaczęli rzadziej zabijać członków komand obozowych.

Jak pisze Wiernik, w 1943 roku, po odkryciu przez Niemców masowych grobów polskich oficerów w Katyniu i kolejnych klęskach na froncie wschodnim, szef SS Heinrich Himmler zarządził palenie zwłok zamordowanych w celu lepszego zatarcia śladów po zbrodni. Wcześniej zwłoki było po prostu wrzucane do olbrzymich masowych grobów, wykopanych przez koparkę. Sprowadzony do Treblinki z Bełżca specjalista od kremacji – Herbert Floss – nakazał palenie nie tylko ciał ofiar najnowszych transportów, lecz również wykopywanie rozkładających się ciał z ziemi:

„Na filarach betonowych 100–150 m długości układano ruszt z szyn kolejowych. Robotnicy układali trupy całymi stosami na ruszt i podpalali. Nie jestem młodym człowiekiem. Dużo w życiu widziałem, lecz większego piekła sam Lucyfer stworzyć nie jest w stanie. Czy może kto sobie wyobrazić tej długości ruszt, na nim 3000 trupów dopiero co żywych ludzi? Widzicie ich twarze, zdaje się, że za chwilę ciała zerwą się i obudzą z głębokiego snu. (…) Jeśli stoisz blisko, zdaje ci się, że jęki wydobywają się z ust tych uśpionych, że dzieci zerwą się za chwilę i będą wołać „mamo”. (…) Przy popiołach stoją bandyci i śmieją się szatańskim śmiechem. Zadowolenie iście czartowskie maluje się na ich twarzach. Na te intencję piją wódkę i najprzedniejsze likiery, zagryzając smakołykami. Hulają i bawią się ogrzani ogniem”[11].

„Raz przy układaniu trupów na ruszt zauważono rękę, która sterczała wzniesiona do góry. Wszystkie palce były skurczone, tylko wskazujący był sztywny i sterczał wysoko jakby na sąd boży wzywał swoich oprawców. Był to «zwykły» przypadek, jednak wszyscy byli podnieceni. Nawet nasi kaci zbledli i nie odrywali oczu od tego strasznego widoku. Jakby naprawdę była w tym wszystkim wyższa siła. Ręka ta długo, długo sterczała. Już część paleniska spopielała, a tu ręka ta wyciągnięta ku niebu woła o sprawiedliwość. Ten drobny, nic nie znaczący, wypadek popsuł na kilka chwil humory wszystkim mordercom”[12].

„Gdy rozpoczynałem jakąś nową pracę, wiedziałem, że życie moje jest o kilka tygodni przedłużone. Jak długo potrzebuję mnie, tak długo nie zgładzą. (…) Nie można było żadną miarą przedostać się z jednego obozu do drugiego. Siedem osób zorganizowało spisek i za pomocą podkopy chciało się wydostać z obozu. Czterech z nich złapano. Przez cały dzień katowano w niemożliwy sposób, co było gorsze od samej śmierci. Wieczorem, gdy wszyscy wrócili z pracy — zrobiono zbiórkę i publicznie ich powieszono. Jeden z nich, Mechel z Warszawy, przed zaciągnięciem na szyję pętli krzyknął: «Precz z Hitlerem, niech żyją Żydzi!»”[13].

Powstanie

„Z wiosną postanowiliśmy wyzwolić się, albo zginąć”[14]. Wiernik okazał się na tyle potrzebny Niemcom, że nie zabili go nawet, gdy zachorował na zapalenie płuc. Kazali mu budować kolejne wartownie i budynki w obozie. Jako jeden z niewielu więźniów, Wiernik mógł stosunkowo swobodnie przemieszczać się w granicach podobozów, a nawet pomiędzy nimi. Przebywał w obozie nr 2, w którym około 300 więźniów paliło zwłoki zagazowanych ofiar. Wykorzystał prace przy budowie obozowej bramy, by porozumieć się ze spiskowcami z obozu nr 1, gdzie przebywało około 700 więźniów — w tej części obozu Żydzi opuszczali pociągi i oddawali swoje mienie.

„W obozie nr 2 zaczęliśmy się organizować w piątki. Każda piątka miała swoje zadanie do spełnienia. Zgładzenie załogi niemieckiej i ukraińskiej, podpalenie budynków, torowanie uciekającym drogi itp. Wszystko do tego celu było przygotowane, jak tępe narzędzia do zabijania, drzewo na mosty i wiadra benzyny na podpalenie. Data wybuchu powstania wyznaczona była na dzień 15 czerwca. Z braku jednak możliwości odwołano je. I tak działo się kilkakrotnie”[15].

„Ja pozostawałem już od dłuższego czasu w pierwszym obozie przy pracy, a wieczorem wracałem do drugiego. Mogłem się teraz śmiało i łatwo porozumieć z powstańcami z pierwszego obozu. Mniej mnie pilnowano aniżeli innych i dobrze mnie traktowano”[16].

Żydowski komendant obozu nr 1, Galewski, powiedział Wiernikowi, żeby w obozie nr 2 trzymał w ryzach rwących się do walki młodych Żydów i czekał na ostateczny sygnał. „Wyczułem, że jest to naprawdę ostateczny termin i że koniec zbliża się. Gdy wróciłem wieczorem z pracy, zwołałem zebranie i skontrolowaliśmy, czy wszystko jest należycie przygotowane. Wszyscy byli podnieceni. Noc spędzono bezsennie. Widzieliśmy się już za wrotami tego piekła”[17].

2 sierpnia Kurt Franz wraz z grupą wartowników przebywał nad Bugiem, prawdopodobnie biorąc kąpiel w rzece. Oznaczało to, że w dzień powstania załoga obozu była osłabiona, lecz jeden z najokrutniejszych katów nie mógł się dostać w ręce powstańców.

„Wtem słyszymy hasło: strzał w powietrze.

Zrywamy się. Każdy rzuca się szybko do swojego zadania już poprzednio wyznaczonego. Spełnia wszystko sumiennie. Do trudnych zadań zaliczano: ściągnięcie ukraińców z wież obserwacyjnych. Gdyby oni z góry zaczęli miotać na nas kulami, nie uszlibyśmy żywi. Szalony pociąg mieli do złota i ciągle handlowali z Żydami. Gdy padł strzał, zbliżył się do wieży jeden z handlarzy i pokazał ukraińcowi złotą monetę. Ten zupełnie zapomniał, że jest na posterunku, zostawił km i zbiegł pędem z góry, ażeby skarb od Żyda wyłudzić. Dwaj inni Żydzi czekali już nań z boku. Znienacka go schwycili, wykończyli i zabrali broń. Również straż z wież wykończono szybko. Po drodze każdego napotkanego zabijano. Napad był nagły. (…) W przeciągu kilku minut wszystko płonęło. Wypełniliśmy wzorowo nasz święty obowiązek”[18].

„Z odległości kilku kilometrów można było dostrzec słup czarnego dymu unoszący się nad obozem” – podaje Edward Kopówka. – „Z komendantury Stangl [Franz Stangl, komendant obozu] zdołał nawiązać łączność z oddziałami stacjonującymi w pobliżu. Na pomoc pospieszyły oddziały z Małkini, Sokołowa Podlaskiego, Kosowa Lackiego, Ostrowi Mazowieckiej”[19]. W powstaniu wzięło udział ponad 700 z 840 więźniów przebywających w obozie – pozostali byli zbyt wyczerpani i sponiewierani, by walczyć. Około 200 osobom udało się uciec poza teren obozu i ujść obławie, a około 100 doczekało końca wojny. Był wśród nich Jankiel Wiernik, ocalony dzięki temu, że zaciął się rewolwer strzelającego do niego Ukraińca. Do Warszawy dotarł wyczerpany, „[m]iał jeszcze przy sobie zakrwawioną siekierę, którą zarąbał przy ucieczce obozowego strażnika”[20].

Wiernikiem zaopiekowali się najpierw Krzywoszewscy, potem ich sąsiadka, pani Bukowska. Otrzymał fałszywe dokumenty na nazwisko Kowalczyk. Zimą 1944 r. spisał swoje wspomnienia z Treblinki, które zostały wydrukowane z inicjatywy Rady Pomocy Żydom, Żydowskiego Komitetu Narodowego oraz Bundu. Broszura była rozpowszechniana przez ruch oporu w okupowanej Polsce. Została też zmikrofilmowane i przekazana do Londynu.

W sierpniu 1944 r. Jankiel Wiernik wziął udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie wyemigrował do Szwecji, a następnie do Izraela. Składał zeznania w procesach Ludwiga Fischera, gubernatora dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa w latach 1939–1945, oraz Adolfa Eichmanna, jednego z głównych organizatorów zagłady Żydów – na obu zbrodniarzach wykonano wyroki śmierci. Podczas procesu Eichmanna sporządził makietę obozu w Treblince. Zmarł w kibucu Bohaterów Getta w Izraelu w 1972 r., w wieku 83 lat[21].

*Przeczytaj też:**

Przypisy:

[1] Władysław Bartoszewski, Historia Jankiela Wiernika, w: Jankiel Wiernik, Rok w Treblince, Warszawa 2003, s. 5.

[2] W swojej relacji Wiernik przeważnie zapisuje nazwy Niemców i Ukraińców małą literą, co zostało zachowane w tym artykule. Poprawione zostały błędy zecerskie z oryginalnego tekstu.

[3] J. Wiernik, dz. cyt., s. 13.

[4] Tamże, s. 9–10.

[5] Edward Kopówka, Treblinka. Nigdy więcej, Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince, Siedlce 2002, s. 20.

[6] J. Wiernik, dz. cyt., s. 21.

[7] E. Kopówka, dz. cyt., s. 31.

[8] J. Wiernik, dz. cyt., s. 21.

[9] Tamże, s. 21.

[10] Ogólne informacje o obozie: E. Kopówka, dz. cyt., s. 20–25.

[11] J. Wiernik, dz. cyt., s. 24.

[12] Tamże, s. 31.

[13] Tamże, s. 26.

[14] Tamże, s. 27.

[15] Tamże, s. 28.

[16] Tamże, s. 30.

[17] Tamże, s. 31.

[18] Tamże, s. 34.

[19] E. Kopówka, dz. cyt., s. 42.

[20] W. Bartoszewski, dz. cyt., s. 5.

[21] Tamże, s. 6–9.