Czy da się krytykować Izrael i nie narazić się na oskarżenie o antysemityzm

Autor: Klaudia Radecka /Forum

Autor: Klaudia Radecka /Forum

Źródło: POLITYKA

AGNIESZKA ZAGNER POLITYKA

Zarzucając „nowy antysemityzm” instytucjom międzynarodowym, rząd Izraela chce je zastraszyć, natomiast przyklejając tę łatę Izraelczykom czy w ogóle Żydom, wyklucza się ich ze społeczności. Człowiek natychmiast staje się wrogiem – uważa dr Yael Berda, socjolożka i antropolożka z uniwersytetu w Tel Awiwie.

AGNIESZKA ZAGNER: Skoro mamy rozmawiać o antysemityzmie, wyjaśnijmy: czym on w ogóle jest?

YAEL BERDA: Nie jestem badaczką dokładnie w tej dziedzinie, ale możemy mówić o dwóch zasadniczych definicjach. Ta stosowana przez IHRA (Międzynarodowy Sojusz Pamięci o Holokauście) skupia się na głoszeniu opinii przeciwko Izraelowi jako państwu Żydów.

Robocza definicja brzmi: „Antysemityzm to pewna percepcja Żydów, która może być wyrażona jako nienawiść do Żydów. Retoryczne i fizyczne przejawy antysemityzmu są skierowane przeciwko Żydom lub nie-Żydom i/lub ich własności, przeciwko instytucjom społeczności żydowskiej i obiektom religijnym”. Wśród jedenastu przykładów takich postaw siedem odnosi się do krytyki Izraela. Ale tu napotykamy na pewien problem. Jeśli Izrael uważa się za państwo wszystkich Żydów, a nie po prostu zamieszkujących w nim obywateli, to automatycznie osoba uważająca się za Żyda utożsamiana jest z państwem, które za nim stoi.

Łata antysemityzmu

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę Żydów – a jest ich niemało w samym Izraelu i poza nim – którzy w ogóle nie uznają państwa Izrael. To inna strona medalu, wolałabym pominąć tę grupę. Gdy po Zagładzie powstał Izrael i napłynęli do niego uchodźcy z całego świata, powszechnie sądzono, że nikt nie ośmieliłby się go krytykować. Ale państwo to jedno, a jego polityka – to drugie. Definicja IHRA, mimo że przyjęta przez wiele państw i instytucji, była szeroko krytykowana przez środowiska naukowe, uznające, że tłumi wolność słowa i krytyki polityki Izraela.

Druga definicja, określona w tzw. deklaracji jerozolimskiej na temat antysemityzmu, zaproponowana przez Żydów i Palestyńczyków, rozdziela krytykę Izraela i jego polityki od antysemityzmu. W jej świetle antysemityzm to „dyskryminacja, uprzedzenie, wrogość lub przemoc wobec Żydów jako Żydów (albo instytucji żydowskich dlatego, że są żydowskie)”. Dla zwolenników tej opcji nie ma związku między tym, co robi Izrael, a antysemityzmem, bo uważają, że wrogość wobec Żydów była zawsze i przybiera różne formy. Tymczasem widzimy, że ten związek istnieje, a przynajmniej ma wielu zwolenników. Premier Beniamin Netanjahu jest w stanie powiedzieć np. pod adresem amerykańskich Żydów: „przyjedźcie do domu, a będziecie bezpieczni”, kreując w ten sposób niebezpieczną prawicową narrację o tym, że Żydzi są nielojalni wobec Izraela, bo mieszkają gdzie indziej.

Jaki ma w tym cel?

To czysta retoryka, chodzi wyłącznie o zbijanie kapitału politycznego. I to działa – weźmy organizację AIPAC, która wspiera Izrael bez względu na wszystko, nie ingerując w jego politykę. To absurd, kto tak robi? Przecież normalne organizacje nie udzielają nikomu bezwarunkowego poparcia. Tu widać drugą stronę medalu – za warunkowanie poparcia od razu można dostać łatę antysemityzmu.

Kto tu jest zdrajcą

Wygląda na to, że antysemityzm staje się poręcznym narzędziem w rękach polityków. Kiedy MTK zapowiedział wnioski o aresztowanie Netanjahu, izraelskiego ministra obrony i szefów Hamasu, z ust premiera Izraela usłyszeliśmy, że to przejaw „nowego antysemityzmu”. Co w tym nowego? Netanjahu ten „nowy antysemityzm” przypisuje lewicy i zwolennikom upominania się o prawa człowieka. Jemu to się po prostu skleja, a poręcznym argumentem jest nasza historia. Co roku podczas Pesach wypowiadamy zdanie: „w każdym pokoleniu powstają przeciwko nam, by nas zniszczyć”. Patrząc na to na chłodno, nie ma w tym przesady, ale politycy, zwłaszcza prawicowi, używają pojęcia antysemityzmu, bo to wygodne – przede wszystkim jednoczy ludzi wokół flagi, wzmacnia władzę.

Ciąg dalszy: POLITYKA