Żydzi i rząd dusz. Skąd się bierze antysemityzm
16/01/2024 | Na stronie od 18/01/2024
Źródło: Tygodnik Powszechny
Autor (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej Trójki). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman”, 2019). Za „Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan” (2015) otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak. Dziennikarz Roku 2020 w konkursie Grand Press. Pracował m.in. w Sekcji Polskiej BBC i „Rzeczpospolitej”. Stale współpracuje z „TP”.
O co chodzi? Dlaczego regionalny konflikt, którego zawiłości i komplikacje rozumie niewielu ludzi w Europie i USA, wywołuje u nas tak skrajne reakcje?
Berlinie płonie synagoga, w Paryżu zrywane są plakaty ze zdjęciami zakładników porwanych przez Hamas, uczestnicy marszów w zachodniej Europie wzywają do likwidacji Izraela, dyrektor FBI ostrzega, że poziom antysemityzmu w USA osiąga historyczny rekord, studenci pochodzenia żydowskiego doświadczają aktów nienawiści i przemocy na kampusach uniwersyteckich.
W Polsce poseł na Sejm gaśnicą strażacką niszczy chanukowe świece, znany satyryk proponuje przyjęcie migrantów w barakach w Auschwitz, a były sekretarz KC PZPR wzywa do tatuowania im numerów na lewej ręce.
Albo-albo O co chodzi? Dlaczego regionalny konflikt, którego korzenie, zawiłości i komplikacje rozumie niewielu ludzi w Europie i w Stanach Zjednoczonych, wywołuje tak skrajne reakcje? W sąsiadującej z Izraelem Syrii brutalny dyktator zabił w ciągu ostatnich 13 lat ponad pół miliona Arabów – własnych obywateli. Wojna w tym kraju ciągle trwa i ciągle padają kolejne ofiary. W Egipcie ponad 100 tys. ludzi siedzi w więzieniach za przekonania. W Iranie kobiety idą do więzienia albo karane są chłostą – jak ostatnio Roya Heshmati – za odmowę zakrycia głowy.
Mimo to w Londynie, Paryżu, Berlinie nie ma masowych protestów przeciwko Assadowi, As-Sisiemu czy ajatollahowi Chameneiemu. Nie protestują konserwatyści, którym droga jest wolność jednostki, ani lewicowcy czuli na każdy rodzaj agresji i dyskryminacji. Wygląda na to, że cały potencjał wrażliwości, jak również niezgody na niesprawiedliwość Zachód przeznaczył obecnie na protest przeciwko brutalnym działaniom Izraela w Gazie.
Można oczywiście zrzucić winę na media – ludzie reagują na to, co w nich widzą. Wojna w Gazie przykrywa nie tylko dramat Syrii, brutalizację życia w Egipcie czy Iranie, ale choćby wojnę w Ukrainie, nie wspominając o znacznie bardziej krwawych konfliktach w Sudanie, Birmie czy wstrzymanej niedawno wojnie na północy Etiopii. W mediach widzimy dziś przede wszystkim dramat Gazy, opowiadany zwłaszcza w tzw. mediach społecznościowych jako brutalny atak nowoczesnej, znakomicie wyposażonej armii kraju wspieranego przez najpotężniejsze państwo świata przeciwko bezbronnej i niewinnej ludności cywilnej.
Ponieważ od 7 października, czyli ataku Hamasu na Izrael, minęły już ponad trzy miesiące, prawie nikt poza Izraelczykami nie pamięta, od czego zaczęła się ta wojna. A nawet jeśli pamięta, to sposób jej prowadzenia przez izraelską armię budzi tak silny sprzeciw, że znikają przy nim jakiekolwiek wątpliwości. Nikt poza Izraelczykami nie wspomina o zbrodniach wojennych Hamasu, gwałtach, porwaniach, celowym narażaniu własnej ludności na śmierć, bo tego nie widzimy albo zapomnieliśmy. Albo uznajemy, że Izrael sam sobie zasłużył na to, co spotkało go 7 października, a jego reakcja jest „nieproporcjonalna” i niedopuszczalna. Sama w sobie stanowi zbrodnię.
Mimo to w Londynie, Paryżu, Berlinie nie ma masowych protestów przeciwko Assadowi, As-Sisiemu czy ajatollahowi Chameneiemu. Nie protestują konserwatyści, którym droga jest wolność jednostki, ani lewicowcy czuli na każdy rodzaj agresji i dyskryminacji. Wygląda na to, że cały potencjał wrażliwości, jak również niezgody na niesprawiedliwość Zachód przeznaczył obecnie na protest przeciwko brutalnym działaniom Izraela w Gazie.
Można oczywiście zrzucić winę na media – ludzie reagują na to, co w nich widzą. Wojna w Gazie przykrywa nie tylko dramat Syrii, brutalizację życia w Egipcie czy Iranie, ale choćby wojnę w Ukrainie, nie wspominając o znacznie bardziej krwawych konfliktach w Sudanie, Birmie czy wstrzymanej niedawno wojnie na północy Etiopii. W mediach widzimy dziś przede wszystkim dramat Gazy, opowiadany zwłaszcza w tzw. mediach społecznościowych jako brutalny atak nowoczesnej, znakomicie wyposażonej armii kraju wspieranego przez najpotężniejsze państwo świata przeciwko bezbronnej i niewinnej ludności cywilnej.
Ponieważ od 7 października, czyli ataku Hamasu na Izrael, minęły już ponad trzy miesiące, prawie nikt poza Izraelczykami nie pamięta, od czego zaczęła się ta wojna. A nawet jeśli pamięta, to sposób jej prowadzenia przez izraelską armię budzi tak silny sprzeciw, że znikają przy nim jakiekolwiek wątpliwości. Nikt poza Izraelczykami nie wspomina o zbrodniach wojennych Hamasu, gwałtach, porwaniach, celowym narażaniu własnej ludności na śmierć, bo tego nie widzimy albo zapomnieliśmy. Albo uznajemy, że Izrael sam sobie zasłużył na to, co spotkało go 7 października, a jego reakcja jest „nieproporcjonalna” i niedopuszczalna. Sama w sobie stanowi zbrodnię.
Portrety izraelskich zakładników przetrzymywanych w Gazie od 7 października, Tel Awiw, 17 grudnia 2023 r. // fot. Menahem Kahana / AFP / East News Wojna Izrael-Hamas otworzyła w 2023 roku nowy etap w konflikcie na Bliskim Wschodzie. Dokąd to zaprowadzi, nie wiadomo Dariusz Rosiak Hamas obnażył słabości Izraela, a zwłaszcza magiczne myślenie, według którego narodowe aspiracje Palestyńczyków można „wygasić”, a konfliktem da się zarządzać tak, by powstanie państwa palestyńskiego stało się bezprzedmiotowe. Zapisz ten artykuł Są jeszcze tacy, dla których samo istnienie Izraela jest niedopuszczalne, a wszystko to, co robi ten kraj, jest pochodną grzechu pierworodnego popełnionego 75 lat temu. Dla nich postulat wypędzenia Żydów z terytorium od Jordanu do Morza Śródziemnego wygląda na próbę przywrócenia sprawiedliwości, oddania tej ziemi jej prawowitym właścicielom, którymi są Palestyńczycy, a nie Żydzi.
Istnienie Izraela zostaje wpisane w niezwykle popularny na amerykańskich uniwersytetach, choć nie tylko, schemat myślenia w kategoriach moralnego dualizmu, w którym życie polega na walce dobra ze złem, a precyzyjniej mówiąc – walce ludzi dobrych z ludźmi złymi. Kolonializm jest zły, kolonialiści są źli, Izrael to państwo kolonialne, Izraelczycy są źli.
W tym myśleniu, które szczegółowo opisali Greg Lukianoff i Jonathan Haidt w książce „Rozpieszczony umysł”, pionierscy osadnicy, którzy budowali Izrael w pierwszej połowie XX wieku, są odpowiednikiem XIX-wiecznej Francji czy Wielkiej Brytanii wysyłającej wojska na obce terytoria w celu podbicia, zniewolenia ludności i wykorzystania ich zasobów. Nie ma tu miejsca na historyczne subtelności, np. fakt, że Żydzi obecni są na terenach obecnego Izraela, Judei i Samarii (według międzynarodowej nomenklatury zwanych dziś Zachodnim Brzegiem) od ponad 3 tys. lat, że po swoim powstaniu w 1948 r. Izrael przyjął kilkaset tysięcy Żydów, którzy zostali wypędzeni (bądź przesiedlili się z własnej woli) z krajów arabskich, że samo pojęcie Palestyńczyków w obecnej wersji pojawiło się dopiero w latach 60. XX wieku (w przeszłości Żydzi nazywali siebie Palestyńczykami, a Palestyńczycy określali się jako Palestyńscy Arabowie), ani nawet na to, że 20 proc. mieszkańców Izraela to Arabowie i są w tym kraju miejscowości, gdzie nie mieszka ani jeden Żyd.
Po odzyskaniu przez Algierię niepodległości Francuzi mogli przenieść się do Francji. Nie bardzo wiadomo, gdzie miałoby przenieść się 7 milionów izraelskich Żydów, jeśli rozpowszechniane na propalestyńskich marszach hasło o Palestynie „od rzeki do morza” miałoby zostać wprowadzone w życie.
Korzenie Konflikt bliskowschodni jest skomplikowany, pełen wewnętrznych sprzeczności, bardzo trudny do zaszufladkowania w kategoriach moralnych. Aby sensownie o nim mówić, trzeba pamiętać o kilku rzeczach naraz, z których każda jest istotna i każda rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Tak, armia izraelska zapewne popełnia zbrodnie wojenne w Gazie i nawet jeśli połowa z zabitych w strefie ludzi to członkowie Hamasu, to nic nie tłumaczy tak ogromnej liczby ofiar cywilnych. Nawet jeśli Hamas zbudował nie 500-kilometrowy, jak wcześniej oceniano, ale – na co teraz wygląda – dwa razy dłuższy system tuneli pod każdym szpitalem, szkołą i budynkiem mieszkalnym w Gazie, nie stanowi to usprawiedliwienia tak ogromnej liczby zabitych dzieci.
Obecna wojna jest odpowiedzią Izraela na bestialski zamach Hamasu 7 października, a Hamas nie jest organizacją narodowowyzwoleńczą, tylko finansowaną przez Iran grupą terrorystyczną, której celem jest zniszczenie Izraela, nawet jeśli przy okazji miałoby zginąć tysiące Palestyńczyków. Ale warunki dla rozwoju Hamasu i obecnego wzrostu jego popularności wśród Palestyńczyków tworzyły kolejne rządy Izraela, które nie traktowały poważnie postulatu powołania państwa palestyńskiego, oraz władze Autonomii Palestyńskiej, które wskutek korupcji, nieudolności i braku wyobraźni uczyniły ten postulat niemożliwym do wprowadzenia w życie.
Obecny rząd Izraela niechętnie przyjmuje krytykę, co nie jest niczym niezwykłym, ale bardzo łatwo też utożsamia krytykę wobec siebie z antysemityzmem, co jest już nadużyciem i manipulacją. Chyba że za antysemitów i wrogów Izraela uznamy setki tysięcy Izraelczyków, którzy od początku ubiegłego roku wychodzą na ulice w proteście przeciwko działaniom rządu, niszczeniu demokratycznych instytucji, pogłębianiu demoralizacji społeczeństwa. Ono nie ustaje jednak w walce o utrzymanie Izraela jako demokratycznego państwa prawa. W tych protestach biorą również udział ludzie, którzy nie akceptują polityki Netanjahu wobec Palestyńczyków, próby zamrożenia konfliktu, którego zamrozić się nie da, bo nie da się zlikwidować aspiracji narodowych kilku milionów ludzi.
Spór Izraela z Palestyńczykami, i szerzej z Arabami, jest splotem różnych okoliczności, skomplikowanych historii, w których bardzo trudno wskazać jednoznacznie dobrego i złego. Obie strony wielokrotnie dopuszczały się zbrodni. W czasie wojny o niepodległość żołnierze izraelscy dokonywali czystek etnicznych i wysiedlali całe wioski arabskie. Egipcjanie wyrzucili tysiące Żydów mieszkających na tych ziemiach od wieków, ale np. w Maroku oraz w Iranie do dziś żyją kilkutysięczne wspólnoty żydowskie. Przez wieki Żydzi i Arabowie na Bliskim Wschodzie żyli jeśli nie w całkowitym pokoju, to w stanie relatywnej równowagi społecznej.
Represyjna tolerancja Współczesne media elektroniczne, zwłaszcza media społecznościowe takie jak TikTok, najpopularniejszy serwis wśród młodych ludzi, nie są stworzone do opowiadania o takich konfliktach. Nie służą one analizom historyczno-społecznym, tylko rozpowszechnianiu emocji – zwłaszcza tych najbardziej skrajnych. Środek w nich znika – wszystko musi być „naj”. Albo Izrael popełnia „ludobójstwo” na Palestyńczykach, albo popierasz zabijanie ludzi. Nie wolno też nie mieć poglądu na jakąś sprawę np. dlatego, że się na niej nie znasz. Skoro się nie znasz i nie piszesz – nie istniejesz, nie liczysz się.
Jonathan Haidt pisał, że skutkiem monopolu na prestiż, którym dysponują tego typu serwisy, jest „strukturalna głupota”: inteligentni skądinąd ludzie boją się wypowiadać zdanie niezgodne z najbardziej klikalnymi opiniami w obawie przed atakami ze strony użytkowników głupich, za to dysponujących największymi zasięgami i prestiżem. Skrajność staje się quasi-religijną ortodoksją, od której odstępstwa grożą zepchnięciem do grupy „wrogów postępu”. A tych z definicji należy zwalczać. Cała przestrzeń zostaje opanowana przez masową głupotę, której sensu nikt nie podważa w obawie przed represjami, z których ostateczną może być cancelling.
W tym świecie nie ma miejsca na Izrael, którego armia – owszem – popełnia zbrodnie wojenne, ale który jednocześnie prowadzi wojnę w sprawiedliwym celu, jakim jest jego przetrwanie. Bo w świecie podzielonym na ludzi dobrych i złych tylko jednoznaczne oceny mają sens. Ludzie dobrzy – w tej grupie występują Palestyńczycy – wymagają obrony, ludzie źli – Izraelczycy – są przedmiotem bezdyskusyjnej krytyki, pogardy, nienawiści.
Mechanizm, który opisuję, jest podstawą nowoczesnego antysemityzmu, który wyrasta z myślenia tożsamościowego i jest charakterystyczny głównie dla lewicy. Na przykład w Hiszpanii reprezentują go partia Podemos i nacjonalistyczne partie katalońskie. Lider Francji Niepokornej Jean-Luc Mélenchon do dzisiaj nie zdobył się na potępienie Hamasu za ataki 7 października, w Wielkiej Brytanii do niedawna szefem Partii Pracy był polityk jawnie wspierający Hamas.
Dla tych polityków i ich elektoratu nie ma miejsca na tolerancję wobec Izraela, bo samo istnienie tego państwa jest „złe”. Jonathan Haidt przypomina esej niemieckiego filozofa Herberta Marcusego z 1965 r. – „Represyjna tolerancja”. Marcuse, który do dziś jest punktem odniesienia dla wielu myślicieli i polityków lewicowych, uważał, że tolerancja – owszem – ma sens, ale tylko w sytuacji absolutnej równości, która nigdy nie istniała i nie istnieje. Tolerancja w świecie, w którym jedni mają więcej władzy niż inni, służy wyłącznie potężniejszym, bo dzięki niej mogą utrzymywać monopol.
Prawdziwa tolerancja – pisał Marcuse – możliwa będzie dopiero po odebraniu wpływów silniejszym i przekazaniu ich słabszym. Kim są słabsi? Dla Marcusego była to generalnie lewica. Obecnie słabsi to wszystkie grupy, które z różnych powodów – płci, rasy, orientacji seksualnej – uznawane są za „ofiary” gnębione przez system sterowany przez „opresorów”. Totemiczną postacią wśród „opresorów” jest biały heteroseksualny mężczyzna wyznania chrześcijańskiego w średnim wieku, lecz opresja występuje nie tylko na poziomie indywidualnym i grup społecznych, ale również na poziomie państw. A wśród państw w centrum sprawców opresji umieszczony jest Izrael.
Skoro Izrael jest sprawcą opresji słabszych, czyli Palestyńczyków, nie ma wobec niego mowy o tolerancji. Marcuse pisał, że „tolerancja wyzwalająca” może być stosowana wyłącznie wobec lewicy, czyli ofiar. W takim rozumieniu antysemityzm rozumiany jako dążenie do zniszczenia Izraela staje się postawą godną szacunku i pochwały. Cokolwiek zrobił Hamas, nie ma znaczenia – bo Izrael i tak jest gorszy. Nie ma też znaczenia, czym jest ta organizacja, bo jako wróg Izraela z definicji jest usprawiedliwiona.
Z mleka matki W postawie Zachodu wobec Izraela kluczowym czynnikiem jest obecność dużych skupisk migrantów i uchodźców z krajów arabskich, w tym takich, dla których doświadczenie izraelskiej okupacji czy dyskryminacji nie jest problemem teoretycznym. Ataki na synagogi i inne budynki żydowskie czy akty przemocy i nienawiści wobec Żydów mają miejsce głównie w krajach, gdzie mieszka dużo Arabów i muzułmanów (Francja, Wielka Brytania, kraje Beneluksu, Niemcy) i gdzie władze nie umieją sobie poradzić z negatywnymi skutkami masowej migracji.
Od 7 października lawinowo wzrosła w nich liczba aktów antysemickich – podobnie zresztą jak przejawów przemocy wobec Arabów i muzułmanów. Kraje unijne wprowadzają mniej lub bardziej zdecydowane przepisy zwalczające antysemityzm, maleje również presja na stosowanie politycznej poprawności wobec migrantów, którzy dopuszczają się antysemityzmu.
Niemcy najbardziej zdecydowanie komunikują sprzeciw wobec postaw antysemickich wśród przybyszów, uznając bezpieczeństwo Izraela za własną „rację stanu”. Rządy płacą za to cenę: wprowadzaniu obostrzeń w sferze wolności słowa czy zaostrzaniu prawa migracyjnego, co ostatnio nastąpiło np. we Francji, zwykle towarzyszą protesty opinii publicznej, jak i zarzuty o stosowanie podwójnych standardów wobec ochrony Żydów i Arabów w krajach zachodnich.
W Polsce nie ma dużych skupisk Arabów. Podobnie jak nie ma wielu Żydów. Tylko antysemityzm pozostał – niekiedy pokazuje swoje oblicze w formie karykaturalnej, jak w ostatnich tygodniach w wykonaniu Brauna, Pietrzaka czy Króla. Polska to kraj, w którym jak dotąd nie było znaczących przejawów nowego antysemityzmu, o którym pisałem wyżej. Postać holenderskiej studentki trzymającej transparent z gwiazdą Dawida na szubienicy stała się tak popularna właśnie dlatego, że była wyjątkowa dla polskich marszów propalestyńskich. Zapewne wynika to nie tylko z niewielkiej liczby Arabów mieszkających nad Wisłą, ale też ze stosunkowo niewielkich wpływów kulturowych tożsamościowej lewicy. Te wpływy będą rosły – prawdopodobnie bardzo szybko – i wtedy okaże się, czy polskie partie lewicowe unikną antysemickich tendencji obecnych w ich siostrzanych partiach zachodnich.
A jednak w Polsce, kraju praktycznie bez Żydów, ciągle dochodzi do antysemickich ekscesów. Tego typu skandale dają innym podstawy do myślenia o Polsce ciągle jako o kraju, w którym dzieci „wysysają antysemityzm z mlekiem matki”. Ale nie oburzenie świata jest najważniejsze.
C.d.>>>:Tygodnik Powszechny