Uwagi o uboju rytualnym
17/09/2020 | Na stronie od 17/09/2020
Stanisław Krajewski
Ponieważ znowu odbywa się dyskusja publiczna o uboju rytualnym, pozwalam sobie zamieścić rozdzialik z mojej książki "Żydzi i..." (Austeria, Kraków 2014), s. 134-139.
Nie jestem ekspertem, który bywał w rzeźniach i zna obowiązujące przepisy. Jednak czytałem, rozmawiałem z ludźmi, którzy coś o tym wiedzą, widziałem ubój żydowski (szechitę), sprawa zabijania zwierząt nie jest dla mnie obojętna. (Jestem od lat ideowym wegetarianinem właśnie dlatego.) Dlatego pozwalam sobie na kilka uwag. Rażące jest przeciwstawianie złego, okrutnego uboju temu drugiemu – z ogłuszaniem, w domyśle: dobremu, humanitarnemu, nieproblematycznemu. Bo każdy ubój jest – dla mnie – problematyczny, a ubój na skalę przemysłową jest zapewne w każdym przypadku dość koszmarny. Metody ogłuszania (strzałem z hełmu w głowę, gazem, prądem) nie wykluczają stresu i cierpienia, czasem chyba znacznego, a z pewnością dużego, gdy ogłuszanie się początkowo nie udaje, co w uboju na dużą skalę musi się zdarzać, wcale nie tak rzadko. Zarazem uznaję, że przygotowanie do uboju żydowskiego jest stresujące, może nawet bardziej niż przygotowanie do ogłuszenia. Potrzebne jest stworzenie lepszych, bardziej humanitarnych – nawet gdy kłopotliwych i droższych – metod układania zwierzęcia do cięcia. To wyzwanie jest o wiele zbyt słabo obecne wśród Żydów. Samo cięcie nie jest natomiast bolesne, a śmierć błyskawiczna lub bardzo szybka – i, jak się wydaje, nie powoduje bólu. (Ruchy ciała nie muszą oznaczać bólu, co wie każdy, kto jak ja, widział uciekającego kurczaka bez głowy.)
Powyższy wywód zakłada, że ubój obu rodzajów jest robiony starannie i z chęcią oszczędzania cierpień. To jest w praktyce wysoce wątpliwe. Przemysłowe ubojnie zatrudniają ludzi, dla których dobro zwierząt nie jest ważną wartością. Szochet (rzezak żydowski) jest z reguły uważny i bardzo dobrze wyćwiczony, musi dokonać cięcia błyskawicznie, żeby mięso było koszerne, zna wagę swoich czynów, musi odmówić błogosławieństwo, przestrzegać wielu restrykcji. Jednak i on może zapewne popaść w rutynę, przestać dostrzegać powagę swego czynu. Gdy chodzi o ubój okazjonalny, pojedynczego zwierzęcia, albo robiony z konieczności gdzieś w naturze, to myślę, ze szechita jest najlepszym rozwiązaniem. (Przez stulecia była najlepszym znanym, co nie znaczy dobrym.) Gdybym musiał sam dokonywać uboju, wybrałbym tę metodę. (Te uwagi niekoniecznie stosują się do uboju muzułmańskiego, który – jeśli się nie mylę – może być robiony w raczej chałupniczy sposób. Nie podjąłbym się zatem z czystym sumieniem z równym przekonaniem bronić prawa do uboju halal.)
Konkluzja: ogłuszanie jest może nieco bardziej humanitarne niż szechita, ale tylko troszkę. To należy wyważyć z wartością, jaką jest swobodne praktykowanie wedle tradycji religijnych. Czyli: nieproste wyważanie, a nie dobro przeciw złu.
Warto dokładniej wyjaśnić sens tej konkluzji. Po pierwsze chodzi o uczynione już rozróżnienie między ubojem masowym, przemysłowym a ubojem na małą skalę, domowym. Każdy ubój przemysłowy wydaje mi się niedobry: masowy transport, a potem taśmowe przyprowadzanie zwierząt do stanowiska ubojowego, mechaniczność całego procesu, nieunikniona w tej sytuacji znieczulica osób pracujących przy uboju. Nie wiem, czy da się przezwyciężyć te wady, które w żaden sposób nie zależą od „rytualności” czy jej braku; być może uważność wymagana od żydowskich rzeźników w połączeniu z odpowiednim nastawieniem mogłaby być wskazówką, jak usiłować zhumanizować proces uboju.
Natomiast ubój domowy jest czymś naturalnym, tzn. obecnym w ludzkiej cywilizacji od tysiącleci. Osiągnęliśmy co prawda taki poziom rozwoju, że można spokojnie żyć bez mięsa, a przynajmniej mięsa ssaków, ale choć sam nie jem mięsa (ani ssaków, ani ptaków) od ćwierć wieku, nie chciałbym tego wymuszać na innych. Rozumiem, że ludzie są przyzwyczajeni do jedzenia mięsa i jest to dla większości bardzo ważne. Z przykrością i nadzieją, że to sytuacja tymczasowa, a tak myśli niemało Żydów – nawet w środowiskach tradycjonalistycznych – uznaję to za wartość. Wiem, że istnieją różne wartości i tylko fanatycy – a nie brak ich również wśród przeciwników „uboju rytualnego” – absolutyzują jedną wartość, pomijając inne. Chodzi o wyważenie różnych wartości, które wchodzą w konflikt. Wolność religijna, czyli możliwość praktykowania zgodnie z tradycją, należy do podstawowych wartości.
Z perspektywy wartości, jaką jest oszczędzanie cierpień zwierzętom, ubój domowy jest wysoce wątpliwy. Na pewno nie może czynić zadość wymogom ustawy, która każe ogłuszać – jak rozumiem, ogłuszać skutecznie, bo w przypadku nieskutecznych aktów ogłuszania cierpienia zwierzęcia są wzmożone. Na przykład wedle obecnych polskich rozwiązań świniobicia może dokonać „osoba która ukończyła 18 lat, ma co najmniej zasadnicze zawodowe wykształcenie oraz odbyła praktykę na stanowisku ubojowym pod okiem doświadczonego ubojowca o co najmniej 3-letnim, udokumentowanym stażu” (por.) . Nawet te bardzo mało wymagające warunki, które nie gwarantują humanitaryzmu uboju, są wedle odpowiednich władz „zbyt restrykcyjne i (…) ministerstwo pracuje obecnie nad projektem, który ponownie zalegalizuje domowe świniobicia wykonywane ręką samego gospodarza.”
Uważam, że jest to zrozumiałe, bo wyraża szacunek wobec odwiecznej tradycji, a zresztą i tak nie da się w praktyce nadzorować domowego uboju. Ciekaw jestem natomiast, czy osoby pełne słów oburzenia na ubój „rytualny” rozpoczęły jakąkolwiek akcję w sprawie świniobicia obecnie dopuszczanego i planowanego. Jeśli nie, to dlaczego? Jeszcze bardziej jestem ciekaw, czy olbrzymia akcja przeciw tradycyjnemu ubojowi żydowskiemu (bo to się w praktyce do tego sprowadza) dała asumpt do jakiejkolwiek akcji, mającej na celu zakaz polowania. Przecież to w czasie polowania zwierzęta cierpią najbardziej i najdłużej. Stres, ból, rany, wykrwawianie się – to objawy prawdziwie barbarzyńskiego podejścia do zwierząt. Jeśli ktoś uważa, że ograniczenie cierpienia zwierząt jest najwyższą wartością, a nawet po prostu ważną wartością, powinien rozpocząć kampanię przeciw polowaniu. Dlaczego nic nie słychać o takiej akcji? Mnie myśl o polowaniu odrzuca, co jest całkowicie zgodne z tradycją żydowską, ale nie protestuję, bo rozumiem, że mogą pojawiać się inne wartości – takie jak potrzeba korekty liczebności pewnych gatunków czy po prostu kontynuowanie odwiecznej tradycji. A ponadto domyślam się, że po trzeciej wojnie światowej (has wehalila, oby to była tylko spekulacja!) przeżyją zapewne ci, którzy będą umieli polować…
Mam poczucie, że dla wielu krytyków uboju „rytualnego” ich krytyka jest sposobem oczyszczania się: krytykuję gorszą metodę, a zatem staję po stronie dobra zwierząt i mój udział – jako konsumenta – w zabijaniu zwierząt jest odkupiony. Jestem niewinny, to oni są winni. Oni – Żydzi i muzułmanie.
Polowanie w celu zaspokojenia własnych potrzeb, podobnie jak ubój domowy, to inna kategoria niż polowanie komercyjne czy ubój przemysłowy. I nie należy ich traktować tak samo, nawet jeśli prawo nie rozróżnia między tymi kategoriami uboju. Przykładem bulwersującego posunięcia, wnikającego z przyjętego niedawno prawa, było śledztwo prokuratorskie wszczęte po uboju jednej krowy przez żydowskiego szocheta na potrzeby polskich Żydów. Zostało ono po pewnym czasie zamknięte.
Dla tych, którzy wciąż nie są przekonani, oto inna prawdziwa historia. Mianowicie w Norwegii zakazany jest ubój bez ogłuszenia z powodów podobnych do tych, które wskazywano w Polsce. (Można dodać, że i Norwegia, i inne kraje, w których taki zakaz obowiązuje, nie są eksporterami mięsa, ale to jest wprowadzanie wymiaru ekonomicznego, który konsekwentnie w niniejszych rozważaniach pomijam.) Jest jednak w Norwegii jeden wyjątek: mianowicie zakazowi nie muszą się podporządkować Lapończycy (Saamowie), którzy stosują swoje tradycyjne metody wobec reniferów i zarzynają bez ogłuszania. Niezależnie od tego, jak uzasadniano ten wyjątek, jasne jest, że kryminalizowanie tradycyjnych praktyk Lapończyków byłoby bezpośrednim atakiem na nich i ich kulturę. Może ktoś spośród naszych aktywistów przeciw ubojowi rytualnemu się z tym nie zgadza i uważa, że należy oddać pod sąd wszystkich Lapończyków, którzy nie zechcą porzucić tradycji. Każdy, kto tego nie chce, niechaj odpowie na pytanie, dlaczego nie chce karać Lapończyków, a chce karać Żydów.
Wydaje mi się, że odpowiedź musi wskazywać na „zacofanie” Lapończyków i zakładaną „nowoczesność” Żydów. Żydzi mają się dostosować, ich tradycje nie muszą być szanowane, podczas gdy Lapończycy to zanikająca pozostałość i ich można tolerować. Oni są na marginesie i nie zagrażają zasadom nowoczesnego społeczeństwa, a Żydzi – to co innego, funkcjonują w nowoczesności. A co – zapytuję – jeśli Żydzi (nie wszyscy, owszem, ale bardzo liczni) chcą i nowoczesności, i kontynuowania tradycji? Nie mogą? Czy to nie jest wyraz jakiegoś imperializmu kulturowego (lewicowego, choć przed wojną był on prawicowy), którego nie wypada wyrazić wobec Lapończyków, ale wypada wobec Żydów? Nie mówię, że każdy ma się z góry godzić na wszelkie tradycje religijne i inne, ale niech stara się dostrzec właśnie konflikt wartości, a nie konflikt dobra za złem. I dodam: czy nie jest dziwne, że słuchając obecnych krytyk tradycyjnego uboju, Żydzi są głęboko zaniepokojeni, że stają się znowu uosobieniem zła?
Lektura uzupełniająca: